Rosyjskie podchody. Zapad 2017

Jak podają media, zbliża się termin rozpoczęcia największych od czasów upadku ZSRR manewrów wojskowych rosyjskiej armii. Lada dzień, na poligony Białorusi, zachodniej Rosji i bałtyckie wody wyruszą jednostki sprzętu i zastępy ludzi w bezprecedensowym pokazie siły i determinacji. Kto wie co z tego wyniknie?

To nie do końca prawdziwy obraz (ćwiczenia o większej skali organizowano już w innych częściach Rosji) chociaż obawy są w pewnym stopniu uzasadnione. Czy grozi nam wojna z Rosją? W tej chwili to raczej mało prawdopodobne (co nie znaczy, że nie niemożliwe w perspektywie kilku lat). Ale po kolei.

O zapowiedzianych już w zeszłym roku ćwiczeniach Zapad 2017 (ros. Zachód) wiadomo stosunkowo niewiele. Skąpe informacje przekazane przez rosyjski sztab w zasadzie nie powinny niepokoić. Oficjalnie w ćwiczeniach weźmie udział do 13.000 żołnierzy, bo tyle przewiduje tzw. dokument wiedeński. Jest to podpisane w 1999 roku porozumienie międzypaństwowe w którym sygnatariusze zobowiązują się do poszanowania zasad transparentności i wzajemnego informowania się o wszelkiej istotnej dla stron działalności wojskowej. Chodzi w skrócie o to, by nie straszyć innych ćwiczeniami, nietypowymi działaniami militarnymi itp. natomiast z zobowiązań tych wyłączone są niewielkie ćwiczenia, w których liczba żołnierzy i personelu ogranicza się w < 13.000.

I w tym cały problem. Chociaż Kreml skąpi informacji i o żadnej transparentności czy współpracy nie ma mowy, to nieco więcej dowiadujemy się z ust przedstawicieli Białorusi i danych pośrednich, np.: ogłoszonego pod koniec 2016 roku przetargu rosyjskiego MON. Informacją, która wzbudziła prawdziwe zaniepokojenie była liczba zamówionych przez rosyjskich urzędników wagonów kolejowych potrzebnych do transportu wojska i sprzętu. W treści zapytania przetargowego ujawniono, że chodzi aż o 4126 sztuk. Dla porównania, w latach poprzednich na kierunku Rosja-Białoruś rezerwowano ich po kilkadziesiąt. Łatwo więc policzyć, że taka ilość platform wystarczy do przerzucenia znacznych sił. Pytanie, jak dużych? Policzmy.

Dla przykładu wg oficjalnych danych 4 Gwardyjska Kantemirowska Dywizja (albo Brygada, zależy jak podchodzić do ostatnich reform) Pancerna liczy ok 12.000 żołnierzy, 320 czołgów T-80U, 300 wozów BMP-2, 130 sztuk samobieżnej artylerii 2S3 i 2S19 oraz 12 systemów Grad – BM-21. Zakładając, że każda jednostka sprzętu to jedna platforma, a w ogólnej liczbie zamówienia mamy też wagony pasażerskie (1 wagon pasażerski popularnego typu HCP-111A = 170 ludzi) to do przerzucenia jej w całości na miejsce wystarczą 832 wagony. Dodajmy do tego jeszcze cały sprzęt towarzyszący – ciężarówki, terenówki, namioty, całe zaplecze techniczne i zapasy, broń, amunicję etc. i dla bezpieczeństwa załóżmy liczbę x2 czyli 1664 wagonów. Oznacza to, że zamówionymi platformami przewieźć można przynajmniej 2 pełne dywizje oraz jedną brygadę z pełnym zaopatrzeniem. I to licząc z dużym marginesem.

1 Gwardyjska Armia Pancerna (której 4 GKDP jest częścią), odtworzona na potrzeby Zachodniego Okręgu Wojskowego jednostka ofensywna liczy w sumie: jedną dywizję pancerną, jedną dywizję (piechoty – tzw. strzelców) zmechanizowaną, 3 brygady zadaniowe (pancerna, zmechanizowana i rozpoznania), dwie artyleryjskie (artyleria + rakietowa), jedną obrony plot. oraz jedną dowodzenia. Brygady są różnej wielkości (zależnie od zadań) ale przyjmijmy dla ułatwienia, że stan osobowo-sprzętowy brygady pancernej to połowa dywizji. Gdyby przerzucić sam sprzęt i ludzi w pociągach starczyłoby miejsca dla 2 dywizji i 6 brygad. Biorąc pod uwagę, że jednostki 1 GAP stacjonują na Krymie i biorą (albo brały) udział w walkach w Donbasie, możemy śmiało założyć że na Białoruś przyjechać mogłaby nie dywizja czy dwie, ale cała 1 Gwardyjska Armia Pancerna nie będąca obecnie na ukraińskim froncie. To tylko uproszczona kalkulacja bo tak naprawdę wiele wskazuje na to, że liczba 4126 sztuk odnosi się tylko do platform dla ciężkiego sprzętu i w zamówieniu nie wyszczególniono wagonów pasażerskich ani innych.

To czy będą to tylko elementy Armii Pancernej czy większa część, zależy w zasadzie tylko od podejścia Białorusi. Tego czy Mińsk zapewni rosyjskim jednostkom i żołnierzom konieczne zaplecze. A w manewrach udział wezmą także samodzielne brygady desantowe, te jednostki które stacjonują w Kaliningradzie oraz oczywiście lotnicy i marynarze. Jeśli chodzi o samą skalę imprezy to nie można też zapomnieć o komponencie białoruskim, bo te siły również mają być znaczne.

Kolejną sprawą jest fakt, że w poprzednich latach ćwiczenia Zapad miały charakter ofensywny (można przypomnieć rzekome trenowanie taktycznego uderzenia jądrowego na Warszawę w edycji 2009) więc udział 1 GAP – jednostki czysto ofensywnej a nie obronnej – zupełnie nie dziwi. Manewry polegać będą na zgraniu różnego typu jednostek w ataku, a jedynym przeciwnikiem Rosji w tym regionie są siły NATO. W dodatku znaczna część działań lądowych odbędzie się na poligonach w okolicach Brześcia i Grodna… sami rozumiecie. Przesmyk suwalski, państwa bałtyckie itd. (polecam rozdział „Bałtycki gambit” w Globalnej Grze).

Dlatego natowscy oficjele ale i politycy regionu głośno wyrażają swoje zaniepokojenie i obawy. Rosjanie zapewniają, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego a dyslokacja nowych sił jest odpowiedzią na podobne ruchy ze strony NATO w państwach bałtyckich (to nic, że Rosjanie mają ilościową przewagę w ludziach przynajmniej 10 do 1). Co prawda władze białoruskie zaprosiły ostatnio natowskich obserwatorów (czego nie zrobili Rosjanie) ale pytaniem otwartym pozostaje jaką część manewrów będzie im dane zobaczyć. Nie wiadomo też czy nie jest to próba zabezpieczenia się Łukaszenki przed Putinem. Miński satrapa obawia się bowiem, że całe manewry mogą nie skończyć się powrotem rosyjskich sił do domu. Rosja już od dawna próbuje wymusić na sojuszniku by umożliwił jej założenie stałych baz wojskowych na swoim terytorium. A w tej chwili mogą działać metodą faktów dokonanych, po prostu odmawiając wywozu żołnierzy. Zaniepokojenie Łukaszenki podziela też białoruska opozycja dokładając do tego jeszcze potencjalną możliwość przygotowania Rosjan do wkroczenia na Ukrainę od północy, czyli z terenów Białorusi. Ja sam poszedłbym dalej. Nic nie będzie stać na przeszkodzie by po prostu usunąć Łukaszenkę z pełnionej funkcji, w ramach prorosyjskiej rewolty wspartej przez akurat obecne na miejscu jednostki FR. To jest, jeśli wcześniej sama groźba takiego rozwoju wypadków nie uczyni go absolutnie podległym woli Putina. A absolutne podporządkowanie Białorusi ma zasadnicze znaczenie dla polityki Kremla. Dopiero gdy to stanie się faktem, a rosyjskie brygady na stałe zadomowią się w podgrodzieńskich bazach, będziemy mogli mówić o realnym zagrożeniu konfliktem zbrojnym NATO-Rosja (w scenariuszu wojny hybrydowej podobnej do tej na Ukrainie).

Skoro już o niej mowa, wydaje się, że coś jest na rzeczy. W ostatnim czasie Rosja znacząco wzmocniła jednostki stacjonujące bezpośrednio przy wschodnich i północno-wschodnich granicach Ukrainy. Jeśli dojdzie do tego jeszcze granica z Białorusią, Kijów będzie w bardzo trudnym położeniu. Konieczność obrony terytorium na tak dużym obszarze bardzo ograniczy możliwości działania w Donbasie. Nie chodzi nawet o realną inwazję, a o fakt, że zgromadzone zaraz za miedzą siły przeciwnika trzeba równoważyć swoimi. Choćby tylko w ten sposób żeby żołnierze siedzieli w koszarach i czekali. W związku z tym, armia ukraińska nie będzie posiadała wystarczających odwodów by przeprowadzić ofensywę na separatystyczne republiki a i utrzymanie ich w ryzach może być problemem. Syndrom zbyt krótkiej kołdry, przy umiejętnej polityce rosyjskiej destabilizacji i dezinformacji może spowodować wystąpienie braków na którymś z odcinków co natychmiast zostanie wykorzystane. Pikanterii sytuacyjnej dodaje fakt, że USA ma zamiar dozbroić wojska ukraińskie przekazując/sprzedając nowoczesną broń przeciwpancerną i inne śmiercionośne środki (choć założeniem jest ich defensywny charakter).

Zapad 2017 to przede wszystkim demonstracja siły i uczynienie konfliktu NATO-Rosja realnym wariantem w przyszłości. Zwłaszcza, że Kreml dopiero co dowiedział się o kolejnych sankach USA, a w tym kontekście także możliwemu fiasku wielkiego projektu gazowego NordStream2. Siła militarna to część polityki polegającej na zastraszaniu, manipulowaniu i dezinformacji. Ale czy tylko? Rosja organizowała podobne w skali ćwiczenia w 2008 i 2014 roku, a krótko po nich dokonała inwazji na Gruzję i Ukrainę. W pierwszym przypadku posłużono się prowokacją, a w drugim wykorzystano chaos związany z Majdanem (chociaż tutaj także mówi się o zorganizowanej prowokacji). Oba kraje znajdowały się poza strukturami NATO (brak dostępu do informacji a priori), dotknięte były w mniejszym lub większym stopniu korupcją (braki w sprzęcie i ludziach nie uwidocznione w oficjalnych danych) oraz infiltracją rosyjskiej agentury (dramatyczne skutki w strukturach ukraińskich). To ważne, bo rosyjska doktryna zakłada osiąganie maksymalnych sukcesów przy minimum zaangażowanych sił i środków. A jest to możliwe tylko wtedy gdy przeciwnik jest zdezorganizowany, poddany dezinformacji, ma sparaliżowane drogi komunikacji oraz struktury decyzyjne i w związku z tym nie potrafi odpowiednio szybko i zdecydowanie reagować na zagrożenia. Wtedy następuję błyskawiczna agresja mająca za zadanie osiągnąć jak najwięcej nim nastąpi pierwszy zorganizowany opór (dotychczas chodziło o zdobycze terytorialne ale ten sam mechanizm można stosować w dowolnym ujęciu). W aktualnych realiach wojennych, może chodzić także o atak na sieć energetyczną kraju, sieć telekomunikacyjną, bankową, wykorzystanie agentury, sabotowanie komunikacji i przede wszystkim bardzo silną kampanię propagandową w Internecie. Wszystkie te elementy zastosowane równocześnie będą sygnałem, że mamy do czynienia z czymś poważniejszym niż tylko planowane ćwiczenia.

Może wyjdę trochę przed szereg ale doradzałbym wypłacenie paru groszy z banku i trzymaniu gotówki przy sobie. Polski system bankowy okazał się dotychczas dość odporny na ataki, niemniej w okresach zwiększonego ryzyka i konfliktu cybernetycznego (a moim zdaniem taka ewentualność jest realna jako część prowadzonych manewrów) niczego nie można być pewnym. Jak pokazują doświadczenia ukraińskie, a nawet estońskie, przywrócenie funkcjonowania systemów informatycznych może zająć od kilku dni do nawet tygodni. I to nie jest żadne straszenie tylko zwrócenie uwagi na fakt wysokiego stopnia cyfryzacji naszego życia. Wyłączone z użycia bankomaty to zamrożone pieniądze, a żyć jakoś trzeba.

Wracając do tematu, otwarty i pełnoskalowy konflikt Rosji z NATO nie jest w jej interesie. Z bardzo wielu powodów ale nawet odrzucając wszelkie aspekty polityczne i ekonomiczne należy zauważyć, że rosyjska armia jest w trakcie modernizacji, która nie zakończy się do 2020 roku. Po prostu nie jest jeszcze gotowa do wojny. Co innego podporządkowanie lub dalsza destabilizacja Białorusi i Ukrainy. Tutaj czas działa na niekorzyść Kremla. Groźba emancypacji Białorusi (duży konflikt z Łukaszenką), ukraińsko-mołdawska blokada Naddniestrza wymagają pilnej reakcji. Niejasnym jest co się stanie z Donbasem. Bardzo prawdopodobne wydaje się wydanie wszystkim obywatelom separatystycznych republik paszportów FR, a co za tym idzie nieformalne przyłączenie obszaru do macierzy. To oznacza także już oficjalne wkroczenie rosyjskich wojsk tak jak to było w gruzińskich Abchazji i Osetii.

Jest tylko jeden czynnik, który mógłby wywrócić wszystkie powyższe przewidywania do góry nogami – sytuacja w Azji. Narasta spór między Indiami a Chinami oraz między Koreą Północną a resztą sąsiadów z USA na czele. W obu przypadkach oficjalnie mówi się o rozwiązaniach siłowych. Jeśli więc Chiny zaangażują się w otwartą wojnę z Indiami, to prawdopodobnie USA zrobią to samo z Koreą Północną, a wtedy wszystkie opcje będą na stole. Łącznie z bardzo agresywną postawą Rosji w Europie.