Zachód potrzebuje silnej Polski

Walący się ład międzynarodowy oraz bezprecedensowy wzrost zagrożeń zmusza nas wzięcia odpowiedzialności za własny los i wykonania ciężkiej, ale koniecznej pracy. Nie wyręczą nas w tym żadni sojusznicy.
14-02-2024
>> Nie masz czasu czytać? Posłuchaj nagrania <<
Zagubiona Ameryka
Ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych – kryzys w Kongresie, raport prokuratora poruszający kwestię stanu zdrowia prezydenta Joego Bidena, czy wypowiedzi Donalda Trumpa, po raz kolejny każą zastanowić się nad trwałością amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa.
Wspomniany wyżej raport, którego celem było ustalenie odpowiedzialności Bidena za przetrzymanie dokumentów z czasów jego wiceprezydentury, w wątku pobocznym stwierdza, że aktualny amerykański prezydent jest człowiekiem walczącym z dezorientacją i zanikami pamięci. Nie trudno dojść do wniosku, że są to obserwowane od dawna objawy starczej demencji. Najnowsze badania opinii publicznej przeprowadzone przez telewizję NBC News pokazują, że aż 76% badanych Amerykanów obawia się czy Biden będzie w stanie sprawować swój urząd z powodów zdrowotnych (dla porównania tylko 48% ma podobne obawy względem Trumpa). Mam poczucie, że podobne wyniki mógłby dać sondaż przeprowadzony wśród przywódców państw będących w sojuszu z USA, w szczególność tych znajdujących się na umownej linii frontu, czy to w Azji czy Europie, którzy uważają, że wsparcie przekazywane Ukrainie jest niewystarczające ani w stosunku do potrzeb, ani amerykańskich możliwości w tym zakresie.

Tymczasem, jego wyborczy konkurent dał się poznać jako człowiek o czysto merkantylnym podejściu do polityki, dodatkowo przekładający osobistą korzyść ponad interes narodowy. Na jednym z lutowych wieców wyborczych przytoczył swoją rozmowę z nieujawnionym z nazwisko politykiem europejskim, w której miał powiedzieć, że Stany Zjednoczone nie tylko nie będą bronić tych członków Paktu Północnoatlantyckiego, którzy nie wydają wystarczająco dużo na zbrojenia, ale też osobiście zachęci Władimira Putina do ataku na nie. Takie stwierdzenie było skrajnie nieodpowiedzialne, poddało w wątpliwość fundamentalną zasadę „wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”. Sympatycy bronią go mówiąc, że takie straszenie miało jedynie na celu zmobilizowanie sojuszników opornych do zwiększenia wydatków. W rzeczywistości było tanim, wyborczym populizmem, który w razie jego zwycięstwa przynieść może opłakane skutki dla amerykańskiej pozycji i wiarygodności.
Najlepszym dowodem na poparcie tego poglądu jest zachowanie kontrolowanych przez Trumpa Republikanów, którzy od miesięcy sprzeciwiali się przegłosowaniu amerykańskiej pomocy wojskowej dla Izraela, Ukrainy i Tajwanu argumentując, że ważniejsza jest zmiana polityki imigracyjnej i opanowanie sytuacji na granicy z Meksykiem. Jednakże, gdy w końcu wypracowano ponadpartyjne porozumienie, Trump publicznie wezwał by ustawę odrzucić jako fatalną. Republikańscy politycy w nieautoryzowanych wypowiedziach przyznali, że powodem sprzeciwu były potrzeby kampanijne, utrzymywanie napięcia na granicy, po to by dalej uderzać w Bidena.
Nikogo nie powinno zaskakiwać stwierdzenie, że Donald Trump z premedytacją odrzuca korzyści płynące z konstrukcji świata opartego o kompromis i porozumienie. Być może ich zwyczajnie nie rozumie, jako człowiek mający wiele wspólnego z negocjacjami biznesowymi, ale nic z dyplomacją. Gorzej, że reprezentowana przez niego część sceny politycznej pozostaje pod wpływem rosyjskiej dezinformacji, co potwierdzają nie tylko wypowiedzi niektórych polityków, ale też popularność osób takich jak Tucker Carlson, który przeprowadził czołobitny wywiad z prezydentem Władimirem Putinem.
Wezwania do zaprzestania świadczenia pomocy wojskowej Ukrainie po to by zakończyć wojnę, można porównać do namawiania ofiary gwałtu, aby przestała się bronić to gwałcicielowi szybciej pójdzie.
Nic dziwnego, że sojusznicy Waszyngtonu zaczynają nerwowo przebierać nogami. Żaden z głównych kandydatów nie da nam takich Stanów Zjednoczonych, do jakich przyzwyczailiśmy się w czasach tzw. jednobiegunowej chwili, nawet jeśli fundamenty amerykańskiej polityki zagranicznej nie ulegną zasadniczej zmianie. W najbliższych latach Ameryka pozostanie zagubiona.
Źródła słabości
Po drugiej wojnie światowej Amerykanom udało się zbudować sieć sojuszy, oplatających cały glob, które zastąpiły wieczną rywalizację, gwarantowaną przez nich kooperacją ku obopólnej korzyści. Głównym beneficjentem tej konstrukcji były właśnie USA, co było szczególnie widoczne po zakończeniu trwającej cztery dekady zimnej wojny. Model ten z wielu przyczyn napotyka dzisiaj na znaczne trudności w funkcjonowaniu, ale zamiast reformy, Trump proponuje jego całkowity demontaż, na rzecz stosunków bilateralnych o wyłącznie biznesowym charakterze.
To jak próba zastąpienia relacji małżeńskich płatną miłością. Wszelkie korzyści z tego typu układu są krótkotrwałe, a na koniec i tak pozostaje samotność.
Tymczasem Sojusz Północnoatlantycki, a szerzej Zachód, to wzajemnie wspierająca się rodzina. Mimo, że czasem dochodzi w niej do utarczek, a niektórzy jej członkowie działają sobie na nerwy, pozostaje spójna wobec zagrożeń zewnętrznych. Jej dezintegracja byłaby tragedią dla wszystkich. Fakt ten jest ustawicznie ignorowany przez zwolenników twardego realizmu w stosunkach międzynarodowych..
Niemniej, należy mieć świadomość, że źródła amerykańskiego kryzysu to wcale nie przywołani politycy. Są oni jedynie zewnętrzną manifestacją dużo głębszych zmian. Obaj panowie stanowią bieguny szerszego zjawiska polityczno-społecznego, jakim jest kryzys tożsamości zachodnich społeczeństw, wynikający w dużej mierze z wyczerpania się dotychczasowych paradygmatów w jakich funkcjonowały. Do podobnie polaryzujących sporów dochodzi niemal w każdych kraju Zachodu. Niezmiennie, początku tych wydarzeń upatruję w globalnym kryzysie finansowym lat 2007-2008 (czy jak przyjmuje się w literaturze angielskiej – Wielkiej Recesji), na co nałożyły się zmiany w środowisku informacyjnym, przyniesione razem z upowszechnieniem się tzw. mediów społecznościowych, a wreszcie XXI-wieczne wojny ekspedycyjne, które doprowadziły do destabilizacji Bliskiego Wschodu i skarlenia amerykańskich zdolności wojskowych.
W dużym skrócie, złamana umowa społeczna między elitami a ogółem społeczeństwa, wraz z postępującą emancypacją, usunęła wszelkie dotychczas obowiązujące zasady i bariery. Dezinformacja, infodemia i rewolucyjny zapał wynaturzyły sposób w jaki poszukujemy równowagi, dążąc do rozwoju i sprawiedliwego podziału dóbr. Z tak powstałego chaosu nie wyłonił się jeszcze nowy porządek. A to znakomite warunki do tego, aby podmioty o jasno zdefiniowanych celach (jak Rosja czy Chiny), wykorzystały zamieszanie do osiągania partykularnych korzyści i polepszenia pozycji jakie zajmowały w globalnym układzie sił.
Dlatego, fundamentalny spór między fanatycznie progresywną zmianą, a utopijną chęcią powrotu do chwały dawnych dni, kładzie się cieniem na to, jak Amerykanie postępują w polityce międzynarodowej.
Nie oczekujmy, że te problemy skończą się jeśli Donald Trump przegra listopadowe wybory. Niezależnie bowiem od tego jaki polityk zasiądzie w Białym Domu, źródła kryzysu pozostaną nierozwiązane. Podzielone społeczeństwo nie ulegnie scaleniu, a radykałowie obydwu stron nie znikną. Ameryka, nawet jeśli wyjdzie z tego kryzysu zwycięsko, potrzebować będzie czasu na wymyślenie się na nowo i odbudowanie pozycji. Czasu, którego jako mieszkańcy państwa frontowego, nie mamy.
Dylemat bezpieczeństwa
Patrząc na Ukrainę pozostawioną na pastwę Rosji przez blokujących pomoc Republikanów, boimy się, że w chwili próby możemy znaleźć się w podobnej sytuacji. Ta obawa jest uzasadniona. Nawet bowiem z amerykańskim prezydentem przychylnym utrzymaniu więzi transatlantyckich, nadal będziemy mierzyć się z wyzwaniem jakie stanowi forsowana przez Moskwę i Pekin przebudowa istniejącego ładu światowego, oraz wynikające z niej skupienie się USA na rywalizacji z Chinami.
O tym, że tak się stanie wiemy od wielu lat.
Piszę te słowa z pełną odpowiedzialnością ponieważ byłem wśród osób, które mówiły o potrzebie przygotowania się na dokładnie taką ewentualność sześć lat temu („Jutro wojna” – 03.07.2018). Konkretne, nadchodzące zagrożenia dla Polski i ich mechanikę zdefiniowałem w artykule „Plan B” z marca 2019 roku. Gorąco zachęcam do przeczytania zwłaszcza tego drugiego, jako nadal aktualnego.


Przyłączam się w nim do dyskutowanego wtedy poglądu, że nie powinniśmy bezrefleksyjnie polegać wyłącznie na Amerykanach jako gwarantach naszego bezpieczeństwa. Za konieczne uważałem prowadzenie polityki wielowektorowej, nawiązanie bliższej współpracy polityczno-wojskowej nie tylko z USA, ale także Europą, oraz zbudowanie własnych zdolności wojskowych, energetycznych i handlowych. Zwracałem też uwagę na konieczność realizowania strategicznych inwestycji oraz doprowadzenia do ustabilizowania krajowej sytuacji polityczno-prawnej.
Poprzedni rząd podjął się realizacji wielu z tych elementów, jednak proces ten był zbyt wolny, dodatkowo komplikowany podporządkowaniem potrzebom partyjnej polityki krajowej. Zaniedbano też rozwój kluczowej dla odporności społecznej obrony cywilnej. Niestety, dopóki Rosja nie rozpoczęła drugiej inwazji w lutym 2022 roku, duża część naszego establishmentu politycznego pozostawała w słodkim uśpieniu nie zdając sobie sprawy ze skali zagrożenia. W grudniu 2023 roku rządy Zjednoczonej Prawicy zastąpione zostały przez szeroką koalicję partii, ale wszystkie wnioski i postulaty, które sformułowałem tych kilka lat temu pozostają aktualne.
Tym bardziej, że obecna władza z premierem Donaldem Tuskiem i ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim na czele, robi zwrot z polityki proamerykańskiej na proeuropejską. Wypowiedzi obydwu urzędników stających wyraźnie po jednej stronie, połajanki skierowane wobec Wiktora Orbana, Donalda Trumpa czy Republikanów, wzbudziły wiele emocji, ale byłyby moim zdaniem uzasadnione, gdyby szedł za nimi szerszy plan polityczny.
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że Warszawa zamierza stworzyć triumwirat rządzący Europą, wraz z Berlinem i Paryżem. Tym samym Polska wyrosłaby na jedno z najważniejszych państw Unii Europejskiej, kreujące jej politykę obronną na kierunku wschodnim. Jest to kierunek ambitny, mogący w odpowiednich okolicznościach przysporzyć nam wielu korzyści, jednakże niebezpieczeństwo tego manewru jest takie samo, jak w przypadku opierania się poprzedniej ekipy na sojuszu z Waszyngtonem. Europa tkwi bowiem w podobnym, a być może nawet głębszym kryzysie wewnętrznym.
Unia Europejska jest rozbrojona, skrępowana rygorami drakońskiej transformacji energetycznej, podzielona politycznie i coraz mniej wydolna decyzyjnie. Mające odbyć się w tym roku wybory do Parlamentu Europejskiego prawdopodobnie przyniosą zwiększone poparcie partiom antysystemowym i antyimigranckim. A przecież percepcja zagrożeń państw Europy różni się zależnie od ich geograficznego położenia. Jej wschodnia granica od Finlandii po Rumunię, inaczej patrzy na agresywną Rosję niż państwa południa, dla których głównym zmartwieniem jest migracja i terroryzm. W takich warunkach trudno o utrzymanie zgody, co oczywiście nie oznacza, że nie należy nad nią pracować. Rola Warszawy może być w tym procesie kluczowa.
Może więc lepiej trzymać ze Stanami Zjednoczonymi jako największą siłą militarną świata? Którą opcję wybrać? Europejską czy transatlantycką? Ten dylemat bezpieczeństwa towarzyszy nam od dawna, tworząc wyraźną linię podziału między dwoma obozami politycznymi. Moim zdaniem jest jednak pozorny, a wręcz opieranie na nim polityki zagranicznej uważam za bałamutne.
Uwierzyć w siebie
Nie stać nas na współpracę tylko z jedną ze stron, ponieważ żadna z nich indywidualnie nie zagwarantuje nam przetrwania. Bardzo źle by się stało, gdyby obecny rząd o tym zapomniał. Tym bardziej, że jest moim zdaniem w doskonałej pozycji do prowadzenia polityki wielowektorowej, dojrzałej i zbalansowanej. Nie zrobi tego jednak w pojedynkę, a w każdym razie, nie osiągnie koniecznego poziomu skuteczności zamykając się na współpracę ponad podziałami. Do tego potrzebne jest obniżenie temperatury sporu politycznego i unormowanie sytuacji prawno-ustrojowej w kraju. Nie w drodze tworzących dualizm prawny rozwiązań siłowych, ale szerokiego porozumienia.
Krytyczna wobec Donalda Trumpa postawa premiera Tuska ma sens jedynie, jeśli będzie on w stanie pragmatycznie współpracować w tym względzie z prezydentem Andrzejem Dudą, który ją zrównoważy. Szczególnie, że pierwszych kilka miesięcy ewentualnej drugiej kadencji Trumpa (a ostatnich Dudy), będzie kluczowe dla przekonania Amerykanów o utrzymaniu obecności w Europie Środkowo-Wschodniej. Posiadamy rozbudowane kontakty wojskowe i biznesowe, istniejącą obecność rotacyjną, wydajemy rekordowo dużo na zbrojenia, a wszystko to oblane proamerykańskim sosem poprzedniego obozu, którego prezydent Duda jest przedstawicielem.

Z kolei obóz prawicowy powinien pozostać racjonalnie krytyczny wobec Francji i Niemiec, zawężając możliwość ustępstw po stronie koalicyjnego rządu i tym samym wzmacniając jego pozycję negocjacyjną. Mamy świeży przykład jak takie ustawienie sceny politycznej może działać. Premier Tusk spotkał się w Paryżu (12.02.2024) z prezydentem Emmanuelem Macronem, ogłaszając niejako w kontrze do amerykańskiej słabości, chęć zbliżenia wojskowego (wspominając o broni jądrowej), przemysłowego (współpraca obronna) i energetycznego (elektrownie atomowe), a następnie poleciał do Berlina na spotkanie z kanclerzem Olafem Scholzem, któremu zakomunikował, że „wyrównanie pewnych rachunków byłoby dziejową sprawiedliwością” odnosząc się do kwestii rekompensaty za niemieckie zbrodnie popełnione podczas drugiej wojny światowej.
W podobny sposób, rozgrywanie polskich interesów na forum wspólnotowym, w tym w Parlamencie Europejskim, w którym frakcja ECR powinna zyskać dodatkowe mandaty, wzmocni realizację celów związanych z polską racją stanu. Może też zatrzymać lub zmienić plany i decyzje, które będą dla nas niekorzystne. Pamiętajmy, że badania opinii publicznej z ostatnich dwóch lat wskazują na stały wzrost poparcia dla tzw. europejskich partii skrajnie prawicowych. Blokowanie ich może stać się niewystarczające, a nawet jeśli będzie skuteczne, nie zmieni to rosnącego poparcia dla reprezentowanych przez nie poglądów. A przecież nie chodzi tylko o politykę wspólnotową. Kolejnym prezydentem Francji może zostać prorosyjska Marine Le Pen, a podobnych przedstawicieli wybrali ostatnio obywatele Holandii (Wilders) czy Słowacji (Fico). Stąd reaktywacja Trójkąta Weimarskiego to za mało, konieczne jest zacieśnianie współpracy z państwami o podobnych poglądach na politykę bezpieczeństwa, w tym szczególnie ze Skandynawią.

Pora żebyśmy uwierzyli w siebie i zaczęli aktywnie kreować środowisko bezpieczeństwa w sposób, który najlepiej zabezpieczy interesy nasze i regionu, a nie liczyli, że ktoś nas w tym wyręczy. Dla tego celu musimy jednak zakończyć wyniszczający spór wewnętrzny, który osłabia instytucje państwa i obniża odporność kraju na działania hybrydowe. Wewnętrzne skłócenie zachęci wrogą nam Federację Rosyjską do agresji. Zjednoczeni w najważniejszych kwestiach, staniemy się filarem Europy, który pomoże ją ustabilizować i uodpornić na zagrożenia.
Pamiętajmy, że Polska jako największy kraj Europy Środkowo-Wschodniej ma bezpośredni wpływ na jego rozwój i bezpieczeństwo. Służą temu nie tylko działania wojskowe, ale i strategiczne inwestycje infrastrukturalne, energetyczne, czy komunikacyjne. Każda z nich przekładać się będzie na rozwój naszego kraju, ale także poprawi jego bezpieczeństwo. Dlatego od początku pozostaję zwolennikiem budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, elektrowni jądrowych czy terminala kontenerowego w Świnoujściu i ubolewam, że tak potrzebne inwestycje są przedmiotem partyjnych przepychanek. Przepływ osób, towarów i kapitału to krwiobieg państwa, zapewniający mu przy tym dochody. A te są konieczne jeśli zamierzamy utrzymać poziom zbrojeń.
Z tego też powodu popieram inicjatywę TakDlaRozwoju.pl oraz podpisałem się pod apelem zainicjowanym przez Klub Jagielloński, w którym wraz z pozostałymi sygnatariuszami wzywamy polską klasę polityczną do podjęcia zdecydowanych działań na rzecz zakończenia kryzysu ustrojowego oraz wypracowania ponadpartyjnego porozumienia służącego realizacji polskiej racji stanu. Nie oczekuję, że spór uda się całkowicie wygasić. Musi on jednak ulec znacznemu ucywilizowaniu.
Cieszy mnie, że propaństwowe podejście do najważniejszych dla naszego kraju kwestii staje się coraz bardziej powszechne na poziomie społecznym, angażując ludzi z każdej strony sceny politycznej i o różnych poglądach. Widzę zasadniczą zmianę w stosunku do tego, jak to wyglądało przed kilkoma laty, gdy pisałem o konieczności zawarcia kompromisu. Być może pełnowymiarowa agresja Rosji na Ukrainę, której druga rocznica będzie już za chwilę, przebudziła nas na tyle, żebyśmy byli w stanie stawić czoła egzystencjalnym wyzwaniom następnych lat.
Nie możemy się cofnąć, nasza droga wiedzie tylko w przód. Zachód potrzebuje silnej Polski.
Niniejsza strona jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę: buycoffe
0 komentarzy