Wyrok na Kurdów

W dniu 7 października 2019 (czasu polskiego) roku prezydent USA Donald Trump wydał rozkaz wycofania sił amerykańskich znad granicy turecko-syryjskiej w kontrolowanej przez SDF Rożawie, umożliwiając tym samym rozpoczęcie inwazji przez czekające po tureckiej stronie ugrupowania wojskowe. Było to o tyle zaskakujące, że jeszcze w sierpniu zawarto trójstronne porozumienie między USA, Turcją a SDF mające utrzymać kilkukilometrową strefę buforową na granicy turecko-syryjskiej. Inwazja nie tylko niweczy te plany, ale niesie ze sobą także bardzo poważne konsekwencje dla regionu i pozycji USA.

Podsumowanie treści:

  • Gwałtowna (choć w długiej perspektywie spodziewana) decyzja prezydenta Donalda Trumpa sprowadziła zagrożenie życia i zdrowia nie tylko na Kurdów ale też żołnierzy amerykańskich w Syrii.
  • Okresowa chaotyczność polityki Waszyngtonu wpływa demobilizująco na sojuszników oraz szkodzi amerykańskiej projekcji siły.
  • Turcja jest coraz bliższa ostatecznego odwrócenia się od NATO i UE.
  • Na zamieszaniu zyska nie tylko Turcja, ale też Iran i Rosja.
  • Możliwe odrodzenie Państwa Islamskiego (niekoniecznie w tej samej formie).

**Czy Trump zdradził?**

Według doniesień medialnych Donald Trump wykonał swój zaskakujący ruch pod wpływem impulsu, po rozmowie telefonicznej z prezydentem Turcji Recepem Erdoğanem. Postąpił wbrew swoim doradcom, wbrew stanowisku Pentagonu i wbrew dyplomatom. Nie wziął przy tym pod uwagę ani skomplikowanej sytuacji w regionie, ani wydanych wcześniej przez USA gwarancji, ani konsekwencji politycznych i geopolitycznych jakie zdarzenie to może spowodować. Gdyby było to prawdą, straty wizerunkowe dla Waszyngtonu będą trudne do oszacowania. W praktyce mogą przełożyć się na rozpad proamerykańskich sojuszy oraz ośmielenie do bardziej ofensywnych działań ich konkurentów: poza Turcją, także Iranu i Rosji. W wymiarze lokalnym jednym z natychmiastowych efektów byłoby przerwanie walki z działającym w podziemiu i nadal groźnym ISIS. To zdominowane przez Kurdów (~60%) formacje SDF (Syryjskie Siły Demokratyczne) stanowiły miecz i tarczę powstrzymującą rozwój Państwa Islamskiego. W dalszej kolejności jako główny środek ciężkości antyislamskiej koalicji pokonały Kalifat w północnej i wschodniej Syrii (zdobyły m.in. jego stolicę – Rakkę). W kolejnych latach to także one wzięły na siebie obowiązki niszczenia tzw. „uśpionych komórek” oraz więzienia schwytanych terrorystów. W razie tureckiej inwazji, naturalnym priorytetem SDF stanie się obrona terytorium.

Warto postawić pytanie czy Donald Trump zdradził, wbijając nóż w plecy bohaterom syryjskiej wojny? Na ile obraz ten jest prawdziwy? Ustalmy kilka faktów.

Po pierwsze, dla Turcji to Kurdowie stanowią największe zagrożenie, dlatego do salafickich terrorystów Ankara podchodziła zawsze z dużym pobłażaniem (w tym do ISIS).

Po drugie, w dniu inwazji amerykańskie siły w regionie liczyły nie więcej niż 1000 żołnierzy.

Po trzecie, Donald Trump wielokrotnie już dawał do zrozumienia, że jego priorytetem jest wycofanie wojsk USA z Syrii (w szerszej perspektywie, także Bliskiego Wschodu).

Operując tylko na takich suchych faktach, trudno dziwić się rozwojowi wypadków. Niemniej, oburzenie na prezydencką decyzję nie bierze się znikąd. Diabeł tkwi bowiem w szczegółach.

Historia wojny syryjskiej zna wiele przykładów tureckiej współpracy z terrorystami. Od handlu ropą z ISIS przez przerzucanie ich oddziałów, udzielanie azylu, sponsorowanie, po wcielanie terrorystów w szeregi tzw. Free Syrian Army (fasadowej organizacji paramilitarnej udającej syryjską opozycję demokratyczną, a de facto będącej zlepkiem pogrobowców różnych organizacji islamistycznych). To z jej pomocą w styczniu 2018 roku Turcja dokonała pacyfikacji kantonu Afrin (operacja „Olive Branch”). FSA poniosła wtedy spore straty, a jej żołnierze mieli bardzo prędko przystąpić do masowych rabunków i gwałtów na zajętych terytoriach. Dzisiaj scenariusz ten ma się powtórzyć (operacja „Peace Spring”), zwłaszcza że wypychani z prowincji Idlib przez syryjską armię, a wspierani przez Turcję dżihadyści (Ahrar asz-Szam, Dywizja Hamza itp.) stanowią dla Ankary kłopot, który z powodzeniem można będzie skrwawić w Rożawie. Oznacza to powrót mrocznych czasów prześladowań religijnych i destabilizacji.

Tureckie ultimatum przyszło ledwie dwa miesiące po osiągnięciu trójstronnego porozumienia między SDF, Turcją a USA, które miało ocalić rożawskich Kurdów przed represjami, jednocześnie adresując obawy Ankary o bezpieczeństwo wewnętrzne. Na tej podstawie amerykańscy i tureccy żołnierze patrolowali wspólnie strefę przygraniczną, a nad ich głowami przelatywały helikoptery z podobnie mieszanymi załogami. Kurdowie wycofali się z wysuniętych pozycji w głąb terytorium, niszcząc przy tym umocnienia obronne. Jednakże Ankara naciskała, nieustannie twierdząc, że północna Syria jest źródłem terroryzmu zagrażającego jej bezpieczeństwu a ustanowiona pięciokilometrowa strefa buforowa (długości 110 km) jest zbyt wąska.

aut: US Army/Staff Sgt. Andrew Goedl

Pod koniec września 2019 Recep Erdoğan wystąpił na forum ONZ, przedstawiając jednostronny plan utworzenia znacznie szerszej i dłuższej strefy buforowej wzdłuż północnej granicy syryjskiej. Strefa miała mieć 30 km szerokości oraz 480 km długości, przy czym prezydent zastrzegł, że chętnie widziałby rozciągnięcie tego terenu aż po samą Rakkę i iracki Mosul. To tam mieliby zostać przesiedleni wszyscy syryjscy uchodźcy (w liczbie ponad 3.6 mln), przebywający obecnie w Turcji.

W dniu 1 października Turcja ogłosiła ultimatum, a już 5 października zagroziła rozpoczęciem jednostronnej inwazji niezależnie od woli Waszyngtonu. Amerykanie zostali więc postawieni pod ścianą i to przez sojusznika z NATO. W rozmowie telefonicznej turecki prezydent miał ostrzec swojego waszyngtońskiego odpowiednika o nieuchronności inwazji, niezostawiając nawet czasu na wycofanie skromnych sił amerykańskich z rejonu działań zbrojnych. Prezydencka administracja musiała wybrać, czy ważniejsza jest geopolityczna racja stanu, czy lojalność i braterstwo broni? Kontrolujący cieśninę Bosfor sojusznik z NATO, którego wsparcie ma zasadnicze znaczenie do powstrzymywania wpływów Rosji i Iranu w regionie, czy też pozbawione przyjaciół formalnie bezpaństwowe bojówki? Rachunek ekonomiczny wydawał się prosty, zwłaszcza dla myślącego „biznesem” Trumpa. Podjął więc decyzję, co do której większość urzędników i tak się przychylała. Poszedł jednak przy tym na duże skróty, sprowadzając bezpośrednie zagrożenie na życie i zdrowie nie tylko etnicznych Kurdów, ale także żołnierzy amerykańskich będących na miejscu. Naraził przy tym na szwank i tak już dość zszarganą reputację Stanów Zjednoczonych jako poważnego sojusznika. Nie rozumiał bowiem (bądź zignorował), jak delikatną grą jest geopolityczna równowaga sił, balansowanie wpływów i utrzymywanie sojuszy. Nie pojmował, że chcąc ściągnąć brudny obrus ze stołu, należy najpierw zdjąć całą zastawę, naczynia, misy i salaterki. Pociągnął materiał myśląc, że zrobi to niczym prestidigitator podczas występu, tymczasem szarpiąc jedynie wszystko potłukł i porozlewał. Świadom efektu, po kilku godzinach starał się wybrnąć z sytuacji, a administracja rzuciła się do działań naprawczych, ale było już za późno. Mleko zostało rozlane.

**Spodziewana przykrość**

Niezależnie od prezydenckiej impulsywności, czy Kurdowie mogą tak naprawdę czuć się zaskoczeni?

Dla porządku warto zaznaczyć, że jak wszędzie w świecie arabskim nie wszystko jest takie jakim się wydaje. Według samych zainteresowanych, wymarzony Kurdystan składa się z czterech regionów: północnego (południowy-wschód Turcji), południowego (północno-wschodni Irak), wschodniego (północno-zachodni Iran) oraz zachodniego – czyli wspomnianą syryjską tzw. Rożawę – czyli Autonomiczną Administrację Północnej i Wschodniej Syrii. Żaden z regionów, poza ogólnym braterstwem krwi, nie przekłada się w sposób znaczący na jedność polityczną. Przeciwnie, kłótnie i nieporozumienia tworzą głębokie podziały i to one stoją tak naprawdę na drodze do suwerenności (poza oczywistym oporem czterech wymienionych państw).

Zasięg terytorialny Rożawy we wrześniu 2019 roku. Źródło: Wikipedia.org

Kurdowie od bardzo wielu lat szukają możliwości ustanowienia swojego własnego państwa i przez chwilę wydawało się, że razem z rozpadem Syrii i Iraku to marzenie nareszcie się spełni.

W maju 2015 roku prezydent irackiego Kurdystanu (regionu autonomicznego), Massoud Barzani udał się w tej sprawie do Waszyngtonu, gdzie został przyjęty przez Baracka Obamę. Amerykanie poważnie rozważali uznanie niepodległości irackiej części regionu. Państwo Islamskie było u szczytu potęgi, zajmując znaczne połacie Syrii i Iraku. Irackie jednostki uciekały przed islamistami, pozostawiając w polu najnowocześniejszy sprzęt, a do gry nie weszła jeszcze Rosja. Peszmerga oraz YPG były jedynymi zwartymi organizacjami wojskowymi przedstawiającymi jakąkolwiek wartość, z którymi Amerykanie mogli się sprzymierzyć. W zamian za pomoc w walce z Kalifatem, Waszyngton zobowiązał się wesprzeć kurdyjskie dążenia niepodległościowe po zakończeniu wojny.

Jednakże w jej przełomowym momencie pod koniec 2016 roku, gdy trwały walki o Rakkę i Mosul, w Waszyngtonie zmienił się lokator. Kurdowie, tak jak w gruncie rzeczy większość świata, uznali, że być może nowy prezydent jest postacią kontrowersyjną, ale USA dotrzyma danego słowa. Przy czym każdy z kurdyjskich regionów grał we własną grę, która miała doprowadzić do samostanowienia, nie koordynując przy tym działań.

O tym, jak bardzo się pomylili przekonano się ostatecznie po złamaniu potęgi Kalifatu. Kiedy niesieni zwycięstwem nad islamistami działacze KRG (rządu irackiego Kurdystanu) ogłosili wyniki przeprowadzonego referendum niepodległościowego we wrześniu 2017 roku, Amerykanie odwrócili się od nich pozwalając wojskom federalnym i szyickim bojówkom PMU (tzw. Haszd) na odbicie bogatego w ropę Kirkuku. W tym konkretnym przypadku, to sam kurdyjski rząd (a dokładniej klan Barzanich) sprowadził na siebie zgubę, zmuszając Waszyngton do wyboru między Erbilem a Bagdadem mimo licznych ostrzeżeń by tego w tym momencie nie robił. Irak był w kiepskiej kondycji i gdyby pozwolono na oderwanie Kurdystanu, skończyłoby się to rozpadem całego kraju, stwarzając doskonałe warunki do ekspansji terytorialnej Iranu.

Barzani i KDP (partia rządząca) mogli zresztą podejrzewać, że stare umowy już nie obowiązują. Pół roku wcześniej, w podobną pułapkę wpadły siły SDF prące od Rożawy na zachód i drugą stronę Eufratu przez Manbidż do Al-Bab. Niewiele brakowało, by połączyły się z Afrinem, co umożliwiłoby utworzenie jednego terytorium ze zdominowanymi przez Kurdów południowymi regionami Turcji, w których od lata 2015 roku trwały antytureckie wystąpienia, a armia walczyła z PKK (kurdyjskimi bojówkami). Ankara postanowiła temu przeciwdziałać. Siły tureckie wkroczyły i zajęły Al-Bab w lutym 2017 roku, odcinając Rożawę od położonego na zachodzie kantonu. Amerykanie nie tylko nie pomogli Kurdom, ale też namawiali ich do wycofania sił z powrotem za Eufrat. Turcja jest bowiem drugą siłą w NATO. W dodatku, miała balansować wpływy rosyjskie na Morzu Czarnym oraz w samej Syrii.

Dlatego nie kiwnęli palcem w sprawie pacyfikacji maleńkiego Afrinu w styczniu 2018, a jeszcze w tym samym roku Donald Trump ogłosił zamiar wycofania wszystkich amerykańskich sił z Syrii. Przekonany przez doradców do powściągliwości zmienił jednak decyzję, zamieniając całkowite wycofanie na redukcję. Trwały negocjacje, na mocy których część odpowiedzialności za region mieli przejąć m.in. Francuzi. Współpracowano też z Rosjanami i za ich pośrednictwem rządem w Damaszku. Decyzja została jednak ostatecznie podjęta. Szukano tylko właściwego sposób na jej implementację.

**Kurdyjski los**

Warto nazywać rzeczy po imieniu. Rozpoczęta przez Turcję operacja będzie prawdopodobnie wykonaną na masową skalę *czystką etniczną*. Relokacja uchodźców do kantonu Afrin sprowadzona została do wyrzucenia i wygnania kurdyjskich mieszkańców, a potem osiedlenia na ich miejsce osadników z kompletnie innych regionów Syrii. Podobnie zapewne stanie się w tzw. strefie buforowej. Rożawa jest bowiem mocno zróżnicowaną etnicznie i religijnie federacją kantonów, w której prócz Kurdów mieszka wielu Arabów, Asyryjczyków, a nawet Ormian, Turkmenów czy Czeczenów. W całej Syrii przed wojną żyło 2 miliony Kurdów, którzy w trakcie działań zbiegli na tereny federacji, a za nimi podążyło także wiele innych ludów i mniejszości religijnych. Obecnie w Rożawie mieszka przeszło 4 miliony osób, co i tak stwarza spore dysproporcje w tradycyjnym składzie kulturowo-etnicznym regionu. Tymczasem Erdoğan zamierza przesiedlić tam niemal drugie tyle. Stawiających opór potraktuje jak terrorystów, pozostałych po prostu wygna. Dotyczy to zwłaszcza Kurdów, którzy nie mogą liczyć na podobną przychylność jak niektóre zamieszkujące bliżej granicy turkmeńskie i arabskie plemiona.

Naturalnie, dla samorządnej Rożawy takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia, dlatego SDF zapowiedział twardy opór. Prócz tego zmuszone będzie do poszukania nowych sojuszników – krótkoterminowo w Damaszku, ale w dłuższej perspektywie – także Teheranie.

Jak pokazuje chronologia wydarzeń, stopniowy amerykański odwrót z Syrii trwał niemal dokładnie dwa lata. Jesteśmy świadkami ostatnich akordów tej przykrej pieśni o zawiedzionych nadziejach i zdradzonych przyjaźniach. Nie miejsce tutaj na roztrząsanie geopolitycznych przyczyn tej strategii, choć o niektórych wspomniałem wyżej. Fakt, że proces ten trwał tak długo dał Kurdom sporo czasu na przygotowania. To zasługa amerykańskich urzędników z całych sił starających się zniechęcić Donalda Trumpa do wykonywania gwałtownych ruchów. Jednym z nich był Brett McGurk, były specjalny wysłannik rządu USA ds. walki z Państwem Islamskim, który na wieść o decyzji prezydenta powiedział tak:

Donald Trump to nie żaden głównodowodzący sił zbrojnych (Commander-in-Chief). Jego decyzje opierają się na impulsach, nie dokonuje ich w oparciu o wiedzę lub zastanowienie. Wysyła personel wojskowy do niebezpiecznych akcji, nie zapewniając mu wsparcia. Wrzeszczy na naszych sojuszników, by za chwilę zostawić ich na lodzie gdy konkurenci sprawdzają jego blef albo przeprowadzą z nim nieprzyjemną rozmowę telefoniczną.”

McGurk wieszczy także powrót Państwa Islamskiego, twierdząc że Turcja w żaden sposób nie poczuwa się do odpowiedzialności (ani nie ma takich możliwości) by przejąć przeszło 60 tys. więzionych przez Kurdów kalifackich bojowników (i ich rodzin). Zwraca uwagę na zagrożenie jakie turecka inwazja niesie nie tylko dla Kurdów ale też wszelkich mniejszości religijnych. Nazywa prezydencki rozkaz „prezentem dla Rosji, Iranu i ISIS.”. A jego głos nie jest osamotniony.

Bo choć szeroko pojęta amerykańska racja stanu może prowadzić do trudnych wyborów, w tym do porzucenia dawnych sojuszników, to nigdy w sposób tak chaotyczny i niespodziewany jak stało się 7 października. Przez dwa lata Amerykanie świadomie, stopniowo redukowali swoją obecność, jednocześnie ciągle dozbrajając SDF. Mimo nieprzewidywalności działań prezydenta Trumpa, wspólny wysiłek cywilów i wojskowych pozwalał na zachowanie kontroli nad sytuacją. Być może USA nie stać już na obecność na Bliskim Wschodzie, niemniej pomiędzy zupełną rejteradą, a pełnym zaangażowaniem było wystarczająco dużo miejsca by balansując koszty i zyski, nie doprowadzać do załamania całej konstrukcji bezpieczeństwa regionu. Niestety, tego feralnego dnia, USA pozwoliły się zastraszyć Turcji. Teoretycznemu sojusznikowi, który od czasu nieudanego przewrotu wojskowego z 2016 roku uległ radykalizacji i wydaje się dążyć do zmiany sojuszy i neoimperialnej ekspansji. W tym kontekście, zachowanie Ankary jest logicznym następstwem niedawnych działań. Wystarczy przypomnieć choćby zakup rosyjskich i rozmieszczenie systemów antydostępowych S-400 (w ramach retorsji USA wstrzymały sprzedaż samolotó F-35 dla Ankary), czy sekretne przemieszczenie dodatkowych sił pancernych na wschodnią część Cypru (42 czołgi Leopard 2A4) co szło też w parze z nielegalnym wydobyciem gazu u cypryjskich wybrzeży. Turcja jest nie tylko zdeterminowana ale i przygotowana do zerwania sojuszu z Waszyngtonem i Unią Europejską. To przecież nikt inny jak tureckie służby były motorem kryzysu imigracyjnego lat 2015-2016. Dlatego zapewnienia Donalda Trumpa o tym, że będzie patrzył na tureckie poczynania i w razie przekroczenia „granic działania” zniszczy Turcję ekonomicznie mogą nie odnieść spodziewanego skutku. Nie brzmią też zbyt poważnie.

A przecież kryzys kurdyjski należy rozpatrywać szerzej. Trwa próba sił w cieśninie Ormuz, którą Arabia Saudyjska i USA zaczynają coraz wyraźniej przegrywać. W Iraku wybuchły gwałtowne niepokoje społeczne, zaś ofensywa syryjsko-rosyjska powoli likwiduje ostatnią enklawę wojujących salafitów w Idlib. To idealny moment na zdecydowane działania regionalnych potęg. To dlatego Turcja wykorzystuje okazję do ekspansji terytorialnej, na którą nie może obojętnie patrzeć Iran – posiadający znaczne wpływy tak w Syrii jak i Iraku. Wreszcie, sposób w jaki USA traktuje swoich sojuszników nie może ujść uwagi żadnemu państwu świata. Tak bezceremonialne działania, nawet w pragmatycznym świecie geopolityki muszą budzić zastanowienie choćby w Polsce czy krajach nadbałtyckich. Gdy Donald Trump powiedział:

„Niech Kurdowie i Turcja sami rozwiązują swoje problemy”

powtarzał słowa, które kilka tygodni wcześniej padły wobec ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego:

„Mam nadzieję, że pan i Putin będziecie się w stanie porozumieć, by rozwiązać (ukraiński) problem”.

SAUL LOEB/AFP/GETTY IMAGE

Ten wciąż przebijający się izolacjonizm i niechęć, a może niemożność wchodzenia w rolę światowego policjanta prowadzi do całej serii regionalnych następstw, podczas których – czasem bardzo gwałtownie – powstaje nowa architektura bezpieczeństwa. Taka, w której gwarantem pokoju nie są USA, ale lokalne siły. Decydować zaczyna prawo silniejszego, które nie ma litości dla słabszych i nieprzygotowanych. Dlatego uzasadnione są obawy, że wyrok wydany na Kurdów, może wkrótce być udziałem np.: Ukraińców. Powinniśmy być na taki scenariusz przygotowani, niezależnie od tego jak bardzo amerykańska administracja stara się łagodzić prezydenckie niezręczności i jak silne są dziś więzi transatlantyckiej przyjaźni.

Materiały źródłowe:

https://www.foreignaffairs.com/articles/syria/2019-04-16/hard-truths-syria

https://syria.liveuamap.com

https://www.nytimes.com/2018/12/31/us/politics/trump-troop-withdrawal-syria-months.html

https://www.theguardian.com/world/2019/sep/24/erdogan-proposes-plan-for-refugee-safe-zone-in-syria

https://unpo.org/article/18181

https://www.vanityfair.com/news/2019/09/donald-trump-volodymyr-zelensky-press-conference


Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.

Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:

https://patronite.pl/globalnagra

Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie paypal-784404_640-e1551689206666.png



albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.

Data: 08-10-2019

4 komentarze

wilku · 2019-10-12 o 08:36

„Po trzecie, Donald Trump wielokrotnie już dawał do zrozumienia, że jego priorytetem jest wycofanie wojsk USA z Syrii (w szerszej perspektywie, także Bliskiego Wschodu).”

„Ciekawe” dlaczego zatem zaczął od granicy turecko-kurdyjskiej, a nie od Al Tanf? (granica syryjsko-iracka)

„Żaden z regionów, poza ogólnym braterstwem krwi, nie przekłada się w sposób znaczący na jedność polityczną. Przeciwnie, kłótnie i nieporozumienia tworzą głębokie podziały i to one stoją tak naprawdę na drodze do suwerenności (poza oczywistym oporem czterech wymienionych państw).”

Błędnie to przedstawiasz. To nie regiony są skłócone. Są konflikty ale wewnątrz regionów. I tak Rożawa z Bakurem (w sensie etnicznym, politycznym itd.) to jedno. Szczególnie pokłócony jest Baszur (Irak) i problemem jest klan Barzani.

PS
Zapoznałem się z Twoją pracą. Jestem pod wrażeniem, że zapomniałeś o 24 marca 1999, jak i w zasadzie o tym roku. Kosowo.

    filipdm · 2019-10-12 o 17:42

    „Ciekawe” dlaczego zatem zaczął od granicy turecko-kurdyjskiej, a nie od Al Tanf? (granica syryjsko-iracka)

    Nie bardzo rozumiem. Kontekst tego zdania jest taki, że zapowiadał, dlatego nie powinno być to dla nikogo zaskoczeniem, że w końcu tak się stało. Dalej w tekście piszę, że koniec końców Trump postawiony pod ścianą po prostu poddał się tureckiej presji co jest moim zdaniem błędne. To chyba wystarczające wyjaśnienie czemu od tej, a nie innej strony.

    Błędnie to przedstawiasz. To nie regiony są skłócone. Są konflikty ale wewnątrz regionów. I tak Rożawa z Bakurem (w sensie etnicznym, politycznym itd.) to jedno. Szczególnie pokłócony jest Baszur (Irak) i problemem jest klan Barzani.

    To uproszczenie, ale konieczne w publicystyce. Nie przeczę temu co piszesz ale same różnice występują też między poszczególnymi partiami kurdyjskimi także linie podziałów przebiegają na wielu płaszczyznach co przekłada się na brak współpracy regionalnej.

    PS
    Zapoznałem się z Twoją pracą. Jestem pod wrażeniem, że zapomniałeś o 24 marca 1999, jak i w zasadzie o tym roku. Kosowo.

    Nie rozumiem do czego pijesz?

CICHY · 2019-10-09 o 17:45

Bardzo dobry artykuł, nieźle „się czyta”, sporo informacji, ale – na wszystkich możliwych i niemożliwych bogów tego świata – bardzo proszę poprawić umiejscowienie przecinków a część z nich po prostu usunąć: interpunkcja w tym tekście to tragedia „sama w sobie”…

    filipdm · 2019-10-09 o 22:38

    wszystko prawda, będzie lepiej 😉 (teksty zajmują mi tyle czasu, że grubszą korektę często robię w kilka dni później)

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *