Wstęp. Koniec epoki pokoju.
Wstęp. Koniec epoki pokoju
To był pogodny marzec. Tego roku wiosna zawitała do nas wyjątkowo wcześnie, niosąc ze sobą energię i chęć do życia. Ledwie kilka tygodni wcześniej drżałem, ale nie z zimna, tylko oglądając makabryczne zdjęcia ze skąpanego we krwi kijowskiego Majdanu. Kto wtedy mógł pomyśleć, że tak to wszystko się skończy? Ale teraz, w pierwszych podmuchach ciepłego wiatru, musiałem się zmierzyć z niewyobrażalnym wcześniej pytaniem. Czy to możliwe aby po świętach wielkanocnych 2014 roku Ukraina przestała istnieć? Przecież znałem wielu Ukraińców. Jak to możliwe żeby ot tak, jutro stali się obywatelami Federacji Rosyjskiej albo jakiejś mafijnej republiki?
Państwo większe od Polski, ludniejsze, leżące w bezpośredniej bliskości, zniknie. Podzielone na kawałki, zjedzone przez agresora na oczach całego świata. Niczym poświęcone wielkanocne jajeczko. Świat wstrzymał oddech, to jedna z tych chwil, o których podręczniki historii wspominają pogrubioną kursywą. Rosyjskie wojska stoją na granicach, Specnaz operuje we wschodnich obwodach wzniecając powstanie przeciwko faszystowskiemu wrogowi, który nawet nie istnieje. Kłamstwa i propaganda rosyjskich mediów godne Goebbelsa. Unia sypie sankcjami, a wojska NATO przemieszczają się bliżej wschodnich rubieży. Rezerwiści wypatrują kart powołania. A miało być tak miło, wieczny pokój i dobrobyt.
Co do tego doprowadziło? Ale przecież znałem odpowiedź. Mam wystarczająco dużo lat by pamiętać jak państwo przestaje funkcjonować, a korupcja pożera wszystko, jak jedyną możliwością przeżycia jest kombinowanie. Powodów było bardzo wiele jak to zazwyczaj bywa w systemach dysfunkcyjnych, ale praprzyczyna musiała być jedna – postawa ukraińskich obywateli.
Ich wybory i działania (lub brak takowych), brak świadomości politycznej i brak zrozumienia geopolityki. Coś, co ich społeczeństwo odróżnia od naszego. Przymykanie oczu na korupcję, tolerowanie niesłowności i niekompetencji polityków. Erozja relacji społecznych, postaw obywatelskich. Brak wiedzy historycznej i kultywowania własnej tożsamości. Oczywiście, zawdzięczają to komunistycznej władzy, wieloletniej polityce wynaradawiania i zakłamywania. A start z poziomu „sowieta” to spora droga do przejścia i praca do wykonania. Tak by w krótkim czasie dwudziestu lat, dojść do pełnej świadomości i wykształcenia społeczeństwa obywatelskiego. Niektórym demoludom się to udało, innym nie.
Niemniej i u nas (a zwłaszcza w pokoleniu, które komunizmu zupełnie nie pamięta i nigdy nie widziało) popularna jest przecież postawa pt: „polityka? mnie to nie dotyczy, nie interesuje się”. A przecież wszystko, każdy aspekt życia w społeczeństwie ma w sobie „politykę”. Od wspólnoty mieszkaniowej czy spółdzielni w bloku, przez radę osiedla, dzielnicy, miasta, województwa, aż po kraj. Taka sama gradacja tyczy się też pojęcia patriotyzmu, a ten jest przecież także dbaniem o dobro wspólnoty, w której się żyje i miejsca, w którym się mieszka (pomijając pozostałe aspekty, jak język, tradycja, kultura etc.). To, że ktoś nie interesuje się polityką, nie znaczy, że nie ma ona bezpośredniego wpływu na całe jej czy jego życie. Aż ciarki przeszły mi po plecach na taką konstatację. A co gdybyśmy to byli my, a nie oni? Polityka określa wszystko.
Od zarobków, przez opiekę zdrowotną, komunikację miejską, bezpieczeństwo, aborcję, kochane podatki, aż po tak drobne sprawy jak psie kupy na trawnikach. Te ostatnie wykorzystam do poprowadzenia analogii.
Hipotetyczny obywatel myśli: „Niby każdy powinien po swoim pupilu sprzątać, ale w zasadzie – skoro mandatów nikt za to nie daje, to po co? Rodzice mnie nie nauczyli, w szkole też nie, w telewizji też nikt nie mówił, no to nie sprzątnę.”
Takich jak on, jest wielu, w zasadzie coraz więcej. W końcu któregoś dnia beztroski obywatel idzie sobie chodnikiem i nagle, chlast, ślizga się i leży jak długi cały w psiej kace. I w tym fekalnym piekle nagle stwierdza: w mordę! trzeba było jednak sprzątać! Ale jest za późno, bo już leży na ziemi po uszy w gnoju. Tak jest właśnie z Ukrainą… no prawie.
Bo czy to Ukraińcy sami są sobie winni? Oczywiście, że nie. Mogą i zresztą mają do siebie pretensję o zmarnowanie „pomarańczowej rewolucji”, ale to nie oni są agresorami tylko Federacja Rosyjska. Kraj, który mentalnie nigdy nie wyszedł z barbarzyństwa, niezależnie od tego jak wiele pudru nałożył Putin na swoje rumiane od syberyjskich nocy policzki i jak bardzo europejskie salony chciały sobie wmówić, że z jego strony nic nam nie grozi. Żeby użyć 'psiej’ analogii, Rosja to taki brutalny i pijący sąsiad, który namawia, by nie sprzątać po psie, ale sam ma firmę sprzątającą trawniki. A poza tym jest utajonym kociarzem, a wszystkie psy by najchętniej uśpił, co zresztą robi wydając nakaz zaraz po tym jak w sfałszowanych wyborach zostaje radnym.
Dobra, ale rozpisywanie się jest zbędne, skoro wydarzenia ostatnich kilku lat są nadal żywe w naszej pamięci. Wypada tylko powiedzieć, że pierwsze sygnały alarmowe podniosły się w 2008 roku po inwazji na Gruzję. Jeszcze wtedy, wielu łudziło się (sam niżej podpisany autor miał podobne nadzieje), że Putinowi wystarczy tych kilka wydartych skrawków. Minęło jednak kilka lat i dzisiaj już wiadomo, że czas ten upłynął na dalszych knowaniach, szpiegowaniu, korumpowaniu, planowanej destabilizacji sąsiednich państw i wreszcie zbrojeniach. Wydarzenia na Krymie pokazały, że zaczęła się rozgrywka, która zmieni losy świata, ale mimo to w Europie nadal okłamywano się, że niedźwiedź już więcej niczego nie pożre. Tak jak ponad 70 lat wcześniej elity wmawiały sobie, że Anschluss Austrii to nic, a już na pewno Hitler nie pójdzie dalej niż za Sudety. Poszedł, rozbił Czechosłowację na dwa kraje, tak jak tamtej pogodnej wiosny 2014 roku Putin zrobił z Ukrainą.
Ukraiński czołg podczas wojny w Donbasie.
Nagle okazało się, że od wojny nie da się uciec. Dzisiaj jest podobnie. Nie chodzi o to by wzywać na barykady, namawiać do poświęceń. Niech każdy robi co uważa za zgodne z sumieniem, interesem, sercem, rozumem. Pora jednak uświadomić sobie jak ważne jest by mieć otwarte oczy, by się interesować, by brać udział w tym co się dzieje wokół nas każdego dnia. Po to, aby kiedyś nie wyjść rano na ulicę i nie spotkać „zielonych ludzików” z bronią, mówiących w obcym języku. Trzymajmy kciuki za Ukrainę, a później Mołdawię, państwa bałtyckie i pamiętajmy do czego prowadzi ignorancja.
Nic nigdy nie jest dane na zawsze, ani niepodległość, ani dobrobyt, ani jak widać pokój w Europie. Ale przecież świat nie zaczął się zmieniać wtedy, na płonącej Ukrainie. Fundamenty globalnego porządku nie upadły gdy nad Symferopolem załopotała rosyjska flaga, ani gdy sześć lat wcześniej sołdaci przekraczali gruzińską granicę. Więc kiedy?