Wirus strachu
W połowie grudnia 2019 roku, w chińskim mieście Wuhan doszło do wybuchu epidemii choroby podobnej do grypy, która w krótkim czasie rozprzestrzeniła się na prawie całe Chiny oraz inne kraje Azji. Wieści te wprowadziły światową opinię publiczną w stan pogłębionej nerwowości. Spadkami zareagowały azjatyckie rynki finansowe, kwarantannie poddano kilka chińskich miast, a lotniska w różnych częściach globu zaczęły wprowadzać obostrzenia dla wszystkich pasażerów przylatujących z Chin.
Na ile groźna jest ta nowa odmiana koronawirusa i jakie to ma znaczenie z punktu widzenia polityki międzynarodowej?
>>>Podcast – artykuł w wersji audio – dostępny jest TUTAJ<<<
Najważniejsze tezy:
- Koronawirus 2019-nCoV stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia, ale nie ze względu na zabójczość (śmiertelność na poziomie ~3%), a na zaskakująco szybką proliferację.
- Groźniejsze niż sama choroba jest cenzura i brak prawidłowego obiegu informacji w chińskim systemie władzy co uniemożliwiło szybką izolację źródeł skażenia.
- Epidemia niesie ze sobą poważne skutki społeczne, gospodarcze i polityczne dla Chin, nie w następstwie zachorowań, a narastającej paniki i frustracji (także rosnącego braku wiary w działania rządu).
- Xi Jinping stoi przed wielkim wyzwaniem, albo okaże się mężem opatrznościowym, który dzięki epidemii wzmocni swoją władzę, albo będzie musiał walczyć o jej utrzymanie.
Na początku garść faktów. Do pierwszych zakażeń doszło na wuhańskim targu rybnym 11-12 grudnia 2019 roku. Sprzedawano tam nie tylko owoce morza, ale także żywe zwierzęta i to prawdopodobnie jedno z nich (niektórzy naukowcy stawiają na węża, inni na nietoperza) stało się pierwotnym rozsadnikiem patogenu, który mimo zwierzęcego pochodzenia zmutował w sposób pozwalający mu przenosić się między ludźmi. W kilka dni później do lokalnego szpitala zgłosili się pierwsi pacjenci z objawami podobnymi do grypy, w tym głównie wysoką gorączką. Wkrótce chorym zaczęły dokuczać groźne następstwa związane z niewydolnością oddechową, obturacją płucną czy ciężkim zapaleniem płuc. Przebieg i charakter choroby bardzo przypominały tą wywoływaną przez wirus odpowiedzialny za SARS.
W pierwszych dniach stycznia przyjętych do szpitali były już dwie setki (z czego 41 zarażonych, a reszta pod obserwacją). W dniu 11 stycznia kwarantannie poddano prawie ośmiuset pacjentów, a 22 stycznia już ponad sześć tysięcy. Część po hospitalizacji zwolniono do domu, część jednak musiała pozostać. Do dnia 24 stycznia potwierdzono 882 zakażeń, kolejnego już ponad 1200. Już na tym etapie można było z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że są to wartości mocno zaniżone (niska wykrywalność w stosunku do prawdziwej skali, prawdopodobnie ok. dziesięciokrotnie większej).
Bardzo szybko pojawiły się informacje o pierwszych ofiarach, choć trzeba przyznać, że notowana w styczniu śmiertelność na poziomie ~3% (spośród 100% zarażonych) nie była wysoka w relacji do pokrewnych patogenów (podczas epidemii SARS zmarło ~9.6% pacjentów). W tym samym czasie starano się wyizolować genom wirusa by poznać jego pochodzenie. Naukowcy odkryli, że to faktycznie koronawirus (pochodzenia zwierzęcego), ale nie ten sam co przy SARS, MERS, ani żaden inny jak choćby świńskiej czy ptasiej grypy, a nowy typ. Nazwano go 2019-nCoV (skrót od „novel corona virus”).
Z początku lokalne władze zachowały dużą powściągliwość w informowaniu o problemie. Autorytaryzm nie sprzyja bowiem obiegowi informacji, a decyzyjność grzęźnie w partyjno-biurokratycznej strukturze władzy, gdzie urzędnicy niższego rzędu niechętnie podejmują indywidualne decyzje (z obawy przed odpowiedzialnością). Dopiero 31 grudnia udzielono pierwszych, podanych do wiadomości publicznej wyjaśnień. W rezultacie Hongkong, Makau i Tajwan wprowadziły dodatkowe kontrole osób przyjeżdżających z Wuhan i szerzej – prowincji Hubei. Podobnie postąpiło wiele innych regionalnych lotnisk, ale mimo to już 13 stycznia wykryto pierwszego zarażonego poza Chinami (w Bangkoku).
Ponieważ w tym momencie panika powoli zaczęła się rozprzestrzeniać nie tylko w samych Chinach, ale także i całej Azji, a zbliżały się zazwyczaj hucznie fetowane obchody chińskiego nowego roku (podczas których masa obywateli podróżuje po całym kraju), do akcji wkroczyły władze centralne. Odwołano wszystkie imprezy publiczne (przede wszystkim w prowincji Hubei), pozamykano kina i instytucje kultury (np.: Wielki Mur, Zakazane Miasto itd.) oraz szkoły i przedszkola. Wprowadzono kwarantannę miast. Pierwszy był Wuhan (11 mln mieszkańców), dzień później dołączyły kolejne miasta prowincji (łącznie ponad 18 mln mieszkańców). A listę stale aktualizowano o kolejne miejscowości i kolejne miliony obywateli chińskich, którzy musieli pozostać w areszcie domowym. Dla pewności zaczęto wstrzymywać transport publiczny, a w niektórych regionach także prywatny. Ponieważ wuhańskie szpitale były już przepełnione a lekarze nie radzili sobie z sytuacją (m.in. dlatego, że zwyczajową metodą leczenia jest przyjmowanie leków na miejscu, a nie w domu), do pomocy wysłano m.in. lekarzy wojskowych oraz postanowiono wybudować nowy szpital dedykowany osobom zarażonym koronawirusem. Jego budowę zaplanowano na 6 dni (!).
Wszystkie te działania podjęto, mimo wspomnianej niskiej śmiertelności i zapewnieniach o zachowaniu kontroli nad wydarzeniami. Przy czym zmarłymi były głównie osoby w wieku powyżej 60 lat (i więcej), a więc w tym samym przedziale wiekowym, dla którego szczególnie groźne są powszechnie występujące wirusy grypy. Choć liczba zgonów z pewnością wzrośnie a publikowane co i rusz nagrania zamkniętego Wuhan budzą grozę , na razie trudno mówić o skali porównywalnej np.: z pandemią wirusa grypy H3N2 (tzw. hongkońskiej) z lat 1968-1969, w wyniku której zmarło ponad 1 milion osób na świecie, hiszpańki lat 1918-1919 czy nawet SARS lat 2002-2003.
Nie znając źródła epidemii, możemy tylko spekulować. Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę na fakt, że w Wuhan od dwóch lat funkcjonuje nowoczesny (standardu BSL-4) ośrodek badań nad szczególnie groźnymi wirusami (Wuhańskie Narodowe Laboratorium Biobezpieczeństwa) i być może jakaś nieostrożność jego pracowników doprowadziła do rozprzestrzenienia się groźnego drobnoustroju nowego typu. Byłby to scenariusz iście z ekranów kina, choć i takiej ewentualności nie można do końca wykluczyć.
Obojętnie skąd pochodzi 2019-nCoV, jego działanie i sposób przenoszenia (droga kropelkową) jest bardzo podobny do powszechnie występujących odmian wirusa grypy. Oznacza to, że jest mniej groźny np.: dla osób zdrowych i dobrze odżywionych, a niebezpieczny dla tych przewlekle chorych (w tym astmatyków) lub małych dzieci i ludzi w podeszłym wieku. Dane uśrednione dla całej populacji pokazują, że w wyniku powikłań dochodzić może do zagrożenia życia na poziomie 3% (śmiertelność w grupie ryzyka przy „zwykłych” odmianach grypy to przeważnie ok 1%, dla pozostałej populacji ~0.5%). Wuhańska odmiana przy 5 milionach chorujących, mogłaby teoretycznie spowodować ok. 150.000 zgonów.
Patogen 2019-nCoV jest groźniejszy od swoich bardziej powszechnych pobratymców nie tylko przez silniejsze działanie, ale także zdolność dalszego mutowania co przyczynia się do zaskakująco szybkiego rozprzestrzenienia na poziomie 2.5-3.8 mnożnika bazowego (tutaj według harwardzkiego epidemiologa dr. Erica Dinga).
To oznacza, że jeden zarażony zainfekuje kolejne (niemal) 4 osoby. Dla przykładu, tzw. „hiszpanka” miała współczynnik 1.8. To także więcej niż SARS (2-3), a żyjemy w świecie zglobalizowanym i skomunikowanym, co umożliwia rozprzestrzenianie się choroby w zastraszającym tempie także w wielu różnych regionach Chin i świata. Wiadomo już, że niektórzy pacjenci zakażeni zostali mutacją wirusa, który nie daje klasycznych objawów (jak choćby gorączki), a jego inkubacja trwa nawet do dwóch tygodni. To oznacza, że zarażonych jest dużo trudniej prawidłowo zdiagnozować i przez to ograniczyć kontakt ze zdrowymi, ergo – opanować skalę epidemii.
Przy czym należy zachowywać właściwe proporcje. Wuhański wirus wywołuje schorzenia podobne jak (super) grypa. Daleko mu do szalenie groźnych Eboli czy HIV. Nie rozprzestrzenia się też tak łatwo jak choćby polio czy ospa. Jest też słabszy (jak dotąd) niż SARS. Co prawda szczepionka przeciw koronawirusom na razie nie istnieje (trudno o skuteczność przy ciągłym mutowaniu patogenu), ale przejście infekcji kończy się tak jak w przypadku zwykłej grypy, a do tego dochodzi sezonowość (wyższe temperatury ograniczają rozprzestrzenianie się infekcji, wirus żyje wtedy krócej poza ciałem nosiciela). Co ważne, chorób przenoszonych drogą kropelkową można uniknąć zachowując zasady higieny i noszeniem np.: maseczki chirurgicznej, unikania kontaktu z osobami zarażonymi, czy prewencyjnie – dużymi skupiskami ludzkimi. To dostępne dla wszystkich środki bezpieczeństwa o dużej (ale nie całkowitej) skuteczności.
Sytuacja jest poważna, ale czy zdecydowane, żeby nie powiedzieć nerwowe działania Pekinu wynikają tylko z troski o zdrowie obywateli? Przez chwilę, spójrzmy na sprawy nieco inaczej.
***
Każda epidemia ma swój początek, moment największego rozwoju, a później stopniowo zanika. Dotyczy to wszystkich pandemii w historii ludzkości bez wyjątków. Przeszłość uczy, że najlepszym sposobem na uniknięcie dalszych ofiar jest skuteczne wyizolowanie ognisk choroby i maksymalne ograniczenie jej rozprzestrzeniania. Czas reakcji i prewencja mają tutaj zasadnicze znaczenie.
Tak samo jest i w tym przypadku, który w normalnych warunkach nie byłby specjalnie groźnym wydarzeniem (pomniejsze ogniska różnorakich chorób zakaźnych wybuchają regularnie prawie we wszystkich zakątkach świata). Problem w tym, że najwyraźniej chińskie władze przespały moment, w którym kwarantanna miasta mogła być skuteczna i nie kontrolują już sytuacji. Najgorszym wirusem jest bowiem strach. I właśnie przede wszystkim o powstrzymanie paniki chodzi władzom w Pekinie i to nie tylko ze względów epidemiologicznych.
Naturalnie, opanowanie epidemii wymaga wielu działań prewencyjnych i następczych, nie ma co do tego wątpliwości. Wbrew pozorom, nie jest to jednak takie proste w kraju autorytarnym (wspomniane wcześniej trudności decyzyjno-biurokratyczne), który dopuszcza prewencyjną cenzurę nie tylko urzędową czy medialną, ale także internetu. Ograniczenie przepływu informacji oznacza w tym wypadku zmniejszenie efektywności działań przeciwepidemicznych i dalsze rozprzestrzenianie się wirusa (także poza krajem).
Poza tym, sytuacja jest skomplikowana z jeszcze innych powodów.
Po pierwsze – wiarygodność. Te zdecydowane, zakrojone na szeroką skalę działania władz są przeciwieństwem nieodpowiedzialnego postępowania w czasach epidemii SARS lat 2002-2003. W jej wyniku na świecie (głównie u źródła, czyli w Chinach i HK) zachorowało 8096 osób, a 774 zmarło (wspomniana śmiertelność 9.6%), nie licząc powikłań pochorobowych z lat następnych. Przez wiele miesięcy Pekin ukrywał zasięg i etiologię choroby. Światowa Organizacja Zdrowia została poinformowana o epidemii dopiero cztery miesiące po jej rozpoczęciu. Ofiar można było uniknąć, gdyby zniesiono cenzurę i pozwolono tym samym na właściwe izolowanie zarażonych i uświadomienie społeczeństwa (np.: w Hongkongu, większość z 1755 zarażonych zachorowało przez jednego nosiciela). Dlatego pamiętający tamte wydarzenia Chińczycy momentalnie stracili rozum. Tysiące osób ustawiło się w długich kolejkach do szpitali by sprawdzić, czy przypadkiem nie zachorowali. Tymczasem stojąc przez wiele godzin wśród wielu przypadkowych ludzi tylko narażali się na zarażenie (bo właśnie szpitale stały się naturalnymi skupiskami zakażonych). Jednocześnie, brak właściwej polityki informacyjnej doprowadził do tak kuriozalnych sytuacji, jak np.: wykształcenie niepopartego dowodami powszechnego przekonania, że przed zarażeniem wirusem chroni intensywne palenie papierosów (stan zarażonych mógł się dzięki temu jedynie pogorszyć). Mimo, że tym razem administracja starała się nie popełniać tych samych błędów, nie uniknęła popadania w utarte schematy bezpośrednio związane z naturą gensekowego systemu władzy.
Po drugie – gospodarka. Xi Jinping jest w bardzo trudnej sytuacji. Na razie udało mu się zawiesić eskalację konfliktu handlowego z USA, ale jego skutki są mocno odczuwalne dla ciągle spowalniającej chińskiej gospodarki. Tymczasem epidemia koronawirusa wymusiła odwołanie noworocznych festiwali, różnorakich imprez, zmniejszyła też wpływy sprzedażowe i wstrząsnęła usługami transportowymi. Zresztą nie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której zaostrzenie kryzysu epidemiologicznego wstrzymuje obrót towarami, kapitału, a także produkcję. Dokładnie tak się stało w Wuhan.Te realne obawy zostały natychmiast wkalkulowane w wycenę akcji giełd w Szanghaju czy Tokio, powodując spadki. Nowo powstała chińska klasa średnia, cały mit założycielski „chińskiego snu” (likwidacja 94.4% skrajnego ubóstwa), opiera się przecież o koncepcję stałego wzrostu gospodarczego. Recesja oznaczałaby, że dotknięci nią obywatele przestaną mieć środki na spłatę zaciągniętych kredytów, co automatycznie doprowadzi do pęknięcia napęczniałej bańki kredytowej. Takie wymuszone okolicznościami załamanie gospodarcze mogłoby doprowadzić do społecznej rewolty podobnej w dynamice do protestów z Hongkongu (adekwatny i bliski przykład).
Po trzecie – destabilizacja wewnętrzna. Wszystko wskazuje na to, że działania władz są niewystarczające w stosunku do zdolności mutacyjnych patogenu i zatrważającej prędkości z jaką wirus się rozprzestrzenia. W internecie coraz więcej jest dramatycznych nagrań. Widać na nich wykończony fizycznie i psychicznie personel medyczny szpitali w Wuhan. Leżące na korytarzach, zapakowane w worki ciała zmarłych ponad którymi snują się chorzy pacjenci. Nieoficjalne dane mówią o 100 tysiącach zarażonych osób, braku leków, maseczek i odzieży ochronnej. Pojawiają się oddolne apele (trudno zweryfikować ich autentyczność) wzywające mieszkańców do bezwzględnego pozostawania w domach oraz niewierzenia w uspokajające zapewnienia władz centralnych (te zachęcają do wizyt w szpitalach). Powszechne staje się odczucie, że Pekin kłamie i nie panuje nad sytuacją. Nad tym procesem nie da się już zapanować. Jest to dokładnie ten sam schemat, który nie pozwolił Iranowi na zatuszowanie zestrzelenia samolotu pasażerskiego pod Teheranem na początku stycznia 2020 roku. Cyfryzacja i globalne skomunikowanie ludzkości lotem błyskawicy rozprzestrzenia informację wśród użytkowników kont społecznościowych i to nawet pomimo nałożonej cenzury. W związku z tym, wszelkie manipulacje i kłamstwa decydentów szybko zostają przejrzane przez obywateli co rodzi poczucie frustracji. To zjawisko szczególnie niebezpieczne dla legitymizacji władzy, ponieważ zagrożenie dotyczy wszystkich obywateli bez wyjątku. Każdy boi się o siebie i swoich bliskich, a ostatnią rzeczą jaką chce usłyszeć są bałamutne kłamstwa. Ten zwierzęcy strach prędzej czy później udzieli się także władzom samorządowym, a nawet służbom czy wojsku. Dlatego wiele wskazuje na to, iż Xi Jinping zdecyduje się na wprowadzenie stanu wyjątkowego lub innych radykalnych środków przymusu i kontroli, co przynajmniej pozwoli opanować sytuację. Jeśli zrobi to wystarczająco zdecydowanie i sprawnie, będzie mógł liczyć na wdzięczność i uznanie mas. Wtedy cała wina za epidemię spadnie na pomniejszych, lokalnych urzędników. Chyba, że na jaw wyjdą nowe fakty cedujące winę na władze centralne lub pandemia przez swoją masowość (np: kilkadziesiąt milionów chorych) doprowadzi do zbyt wielu ofiar.
***
Epidemie, czy nawet pandemie towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Przyczyniały się do upadku imperiów i wyginięcia całych cywilizacji. W naszym kręgu kulturowym, najlepszym przykładem zmian geopolitycznych powodowanych epidemiami jest tzw. Plaga Justyniana, która w połowie VI wieku n.e. zdziesiątkowała Cesarstwo Bizantyjskie i liczne śródziemnomorskie krainy. Według różnych szacunków zmarło wtedy między 25 a 50 mln ludzi (~25% populacji ówczesnego świata). Załamanie demograficzne pociągnęło za sobą ogromne trudności gospodarcze, a także wojskowe. Epidemia powracała też w kolejnych latach, co koniec końców pozwoliło potomkom Mahometa na podbicie terenów dawnego Imperium Rzymskiego, aż po Hiszpanię.
Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało, Chiny stoją dzisiaj przed podobnym wyzwaniem ale nie z powodu przecenianej zabójczości koronawirusa. Prosta kalkulacja pokazuje, że 2019-nCoV z tysiąca zakażonych jest w stanie w krótkim czasie (kilku tygodni) roznieść się na kilka lub kilkanaście milionów ludzi (dr E. Ding kalkulował, że 4 lutego będzie już 400 tyś. zarażonych). Nawet jeśli śmiertelność zakażenia wahać się będzie między pospolitym wirusem grypy, a SARS, oznaczać może setki tysięcy ofiar śmiertelnych. Liczba ta budzi grozę ale tylko wyjęta z kontekstu.
Pod koniec 2017 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ujawniła, że na powikłania oddechowe powodowane wirusem grypy umiera na świecie… nawet 650.000 osób rocznie. Wyniki te są często zaniżane w statystykach poszczególnych państw, ponieważ co do zasady w karcie zgonu pacjenta nie wpisuje się grypy jako źródła choroby prowadzącej do śmierci, a jedynie np.: niewydolność oddechową jako bezpośrednią przyczynę.
Wobec powyższego, Chiny stoją przed ogromnym wyzwaniem, a walka toczy się przede wszystkim w warstwie mentalnej obywateli. W naszych neurotycznych czasach, wygrywa ten kto umiejętnie wpływa na ludzkie umysły. Z tego punktu widzenia nie ma znaczenia czy doszło do wybuchu pandemii Eboli (zabijającej do 60-90% zarażonych) czy grypy (~1%), bowiem objęte paniką masy nie będą w stanie zracjonalizować zagrożenia. Globalna proliferacja buntów społecznych w połączeniu ze strachem wywołanym przez ryzyko pandemii oznacza, że nawet najbardziej autorytarny rząd musi drżeć przed swoimi obywatelami. Co więcej, skuteczne zduszenie epidemii nie eliminuje ryzyka rewolucji, do której może dojść jeśli np.: liczba ofiar przekroczy społecznie dopuszczalne limity lub wirus okaże się wytworem laboratoryjnym (wspomniany ośrodek w Wuhan). Należy także brać pod uwagę, że sytuacja zrodziła warunki wręcz idealne do prowadzenia wojny informacyjnej przez wszystkie strony zainteresowane destabilizacją sytuacji w Chinach.
***
W krótkim podsumowaniu, warto także zauważyć, że nieumiejętne obchodzenie się z wuhańską epidemią może doprowadzić do światowej pandemii, ze wszystkimi wyżej wymienionymi następstwami. Nie dajmy się zwariować, ale też zachowajmy rozsądek. Odpowiednie działania prewencyjne powinny być zawczasu podjęte przez nawet tak odległe od źródła epidemii państwa jak Polska. Do późnej wiosny sytuacja powinna się już wyklarować, a epidemia wygasnąć. Tymczasem warto obserwować rozwój wydarzeń.
Data: 26-01-2020
Materiały:
https://www.livescience.com/41539-2009-swine-flu-death-toll-higher.html
https://www.livescience.com/47340-viruses-scarier-than-ebola.html
https://en.wikipedia.org/wiki/Timeline_of_the_2019–20_Wuhan_coronavirus_outbreak
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pandemia_grypy_w_latach_1918–1919
https://en.wikipedia.org/wiki/Influenza_A_virus_subtype_H1N1
https://www.who.int/csr/sars/country/table2004_04_21/en/
https://bmcinfectdis.biomedcentral.com/articles/10.1186/1471-2334-14-480
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.
8 komentarzy
MarekWojcik · 2020-06-24 o 20:33
Panie Filipie,
Bardzo dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Jest to pierwszy raz, gdy ktoś odpowiada rzeczowo na moje pytania.
Zanim przejdę do odpowiedzi chciałbym napisać jakie są moje wrażenia po przeczytaniu „ O nieskorym kochanku”. Poprzednio pomyliłem opis z lubimyczytac.pl – dotyczył on innej Pana książki „Ja powstaniec”. Na razie przeczytałem tą pierwszą. Nie staram się Panu tutaj przypochlebiać. Uważam, że warto było ją przeczytać. Głównie ze względu na w tak krótkim czasie tak dobrze przedstawione charaktery i motywy tych dwojga osób. Sam nie chciałbym żyć co prawda w takim związku, ciągle myśląc o tym czy dożyję następnego dnia. Jednak właśnie dzięki takiemu zaskoczeniu, książka staje się ciekawa i zmusza do przemyśleń.
Wróćmy jednak do tematu. W wielu miejscach zgadzam się z Pańskim sposobem widzenia tej pandemii strachu. Sam tak nazwałem w marcu mój blog. Właśnie ten wyraźnie celowo propagowany przez media strach był powodem dlaczego zająłem się w ogóle tym tematem.
Określenie pandemia zostało stosunkowo niedawno stworzone. Definicja pandemii została przez WHO zmieniona 10.5.2009. Usunięto z niej fragment o „znacznej liczbie zachorowań i zgonów”. Od tego czasu jeśli w kilku krajach istnieje choć jedna osoba, która ma katar – to można ogłosić pandemię kataru.
Miesiąc po tej zmianie – dokładnie 11 czerwca 2009 WHO ogłosiło pandemię świńskiej grypy. Wtedy także media straszyły milionami ofiar.
Tu przykład podobnego artykułu z 16 marca 2020: https://rekinfinansow.pl/milion-polakow-smierc-koronawirus/
Co mnie najbardziej bulwersuje jest brak jakiegokolwiek badania naukowego potwierdzającego, że ten wirus jest naprawdę groźny.
Na potrzeby pandemii stworzono definicję nowej choroby COVID-19. Objawy tej choroby, choć mało precyzyjne pasują w przybliżeniu do 10 różnych chorób płuc. Tak twierdzą pulmonolodzy.
Dlaczego państwowy Instytut Roberta Kocha RKI w Niemczech zakazał dokonywania sekcji zwłok ofiar Korona wirusa? To samo było we Włoszech, Francji i w Austrii. Gdy patolog i prawnik medyczny z Hamburga prof. Dr. Stefan Püschel mimo tego dokonał ponad 100 obdukcji, okazało się, że ani jedna ze zmarłych osób nie zmarła z powodu jakiegokolwiek wirusa. Wszyscy choć w statystykach zakwalifikowani jako ofiary Korona wirusa zmarli z powodu innych chorób. Podobnie było we Włoszech.
W moim blogu przedstawiłem dokumenty w których było zalecane jak lekarze mają kwalifikować przyczyny śmierci w USA i w Wielkiej Brytanii.
Problem ogólnoświatowej cenzury. Dlaczego zabroniona jest jakakolwiek dyskusja z jedynie słuszną oficjalną wersją? Mam listę (w moim blogu jest do ściągnięcia) 250 naukowców medycznych, w większości profesorów, którym zabrania się zabierania głosu w mediach. Wideo z ich wypowiedziami bywa często usuwane z YouTube. Nic dziwnego że powstają teorie spiskowe.
W moim ostatnim rozdziale zatytułowanym Praktyka spisku zająłem się tym tematem:
https://www.wojcik.at/pl/Epidemia.php#verschw
Marek Wojcik · 2020-06-23 o 11:40
No tak, „O nieskorym kochaniu” właśnie czytam.
Przeczytałem recenzję na lubimyczytac.pl i pomyliłem opis z inną Pana książką „Ja powstaniec”. Przepraszam.
I tę książkę w formie ebooka chętnie kupię.
Pozdrawiam
Marek
Marek Wójcik · 2020-06-13 o 08:44
Nie tak wygląda prawdziwa pandemia. W tym roku na całym świecie zmarło pół miliona MNIEJ osób, niż przewidywały statystyki: https://www.wojcik.at/pl/Epidemia.php
Filip Dąb-Mirowski · 2020-06-15 o 09:50
Zależność między mniejszą ilością zmarłych w ujęciu ogólnym, a pandemią jest dość prosta do wytłumaczenia. Masowa kwarantanna zmuszająca ludzi do pozostania w domach zminimalizowała zgony powodowane wypadkami na drodze, potrąceniami, nieszczęśliwymi zdarzeniami w pracy, pożarami itd.
Marek Wójcik · 2020-06-20 o 16:01
Od kilkunastu lat statystyki jednoznacznie wykazywały, że najwięcej wypadków jest w gospdarstwie domowym. Wypadki drogowe były na drugim miejscu. Nie znam aktualnych statystyk wypadów domowych, jednak w związku z przymusowym siedzeniem w domach, musiały wzrosnąć.
Duże utrudnienia uzyskania pomocy nie poprawiło sytuacji.
Mojej znajomej, która skaleczyła się nożem w kuchni szpital, który zwykle zajmował się takimi przypadkami, odmówił pomocy.
Myślę, że najlepszym dowodem, że nie mamy żadnej pandemii, jest sytuacja na Białorusi. Opisałem to w oddzielnym rozdziale: https://www.wojcik.at/pl/Epidemia.php#byu
Filip Dąb-Mirowski · 2020-06-21 o 21:35
Nie mamy pandemii? Litości. Temat jest złożony, tak jak natura choroby ale w żadnym wypadku nie można mówić o takiej niedorzeczności jak „brak pandemii”. Napisałem o tym kilka artykułów, które dość dokładnie tłumaczą kwestię, zapraszam do lektury.
Marek Wójcik · 2020-06-23 o 07:08
Chętnie poczytam – tylko gdzie?
Poświęciłem trzy dni na przeszukanie stron lancet.com, by znaleźć jakikolwiek dowód na poparcie tezy, że ten wirus jest groźny i niczego nie znalazłem. Jedynie, że obecny jest przy grypie i przeziębieniu. Na innych stronach podobnie.
W Google znalazłem Pańską książkę „O nieskorym kochaniu”, Temat powstania warszawskiego – na pewno przeczytam. Proszę o wskazówkę, gdzie mam szukać Pańskiego artykułu?
Mnie można przekonać, że nie mam racji – potrzebuję jednak jakichś logicznie uzasadnionych przesłanek.
Pozdrawiam
Marek
Filip Dąb-Mirowski · 2020-06-24 o 10:35
Panie Marku, na tej stronie jest zakładka (na górze po prawej) – Artykuły, o koronawirusie traktują (w kolejności chronologicznej); Wirus strachu, Globalne drgawki, Na 5 minut przed 12, Jutro pójdziemy do kina. Każdy z nich przywołuje źródła i analizy (szczególnie na „5 minut przed 12”, który przez pewien czas aktualizowałem o kolejne dane).
Jeśli mam skrócić opis sytuacyjny to wygląda on na dziś dzień następująco: Covid-19 zabił do połowy 2020 roku tyle osób, ile różnorakie wirusy grypy w całym roku (na świecie). W poszczególnych krajach jednak sytuacja ma się różnie, w USA jest ponad 2x więcej zgonów niż w przypadku grypy, a gorzej było na południu Europy. Różnice wynikają nie tylko z (nie)wydolności służby zdrowia, ale także ogólnej odporności populacyjnej i struktury wiekowej, temu jak spowolniono i spłaszczono falę wzrostową (to bardzo ważne), wreszcie wejściu w cieplejszy, lepiej doświetlony okres roku (więcej wit. D, promieni UV, ciepłego powietrza topiącego białkowo-lipidową otoczkę koronawirusa). Wszystko wskazuje też na to, że zasadnicze znaczenie mają obowiązkowe szczepienia – zwłaszcza BCG (gruźlica), a być może też przeciw polio. Obowiązkowe BCG jest tym co różni nasz region od zachodu i południowego zachodu Europy oraz USA. Co do zasady, mimo że wirus infekuje nas podobnie, to chorujemy dużo lżej, do tego stopnia, że już dzisiaj większość chorych zdrowieje w domu bez konieczności hospitalizacji. Dlatego faktyczna liczba chorych jest dużo wyższa od potwierdzonych przypadków (ocenia się, że 4-5 krotnie, może więcej). Zaniżenie liczby zgonów przez siedzenie ludzi w domu jest faktem, w samej tylko Polsce w wypadkach samochodowych ginie ~3000 osób rocznie. Jeśli przesiedzieliśmy prawie 3 miesiące niemal wyłącznie w domu i generalnie dużo mniej się poruszaliśmy, to liczba zgonów komunikacyjnych jest o 750-900 niższa. To tylko luźny przykład, bo nie chodzi tylko o zderzenia, ale śmierć na pasach, pod kołami pociągu itp. Reasumując. Grupy ryzyka pozostają niezmiennie zagrożone, pozostali – w znikomym stopniu. Znajdzie Pan to wszystko w powyżej przytoczonych artykułach. Pandemia istnieje, tak jak istniały różne przed nią, ludzie umierają, ale – o czym chyba wszyscy zapomnieli – jest to częścią naszego życia od zawsze. Kiedyś adaptowaliśmy się nie zwalniając tempa, dzisiaj popadliśmy w nadmiarową panikę. W pierwszym okresie mieliśmy znikomą ilość informacji, stąd konieczna była bardzo duża ostrożność. Obecnie – i to jest clou problemu – wiemy już to co wyżej, mamy opracowane metody leczenia i zabezpieczenie materiałowe, stąd rząd tak liberalnie zniósł obostrzenia i tak niemrawo egzekwuje te, które pozostały. Ludzie nie potrafią połączyć tych faktów popadając w skrajności (albo panika, albo bagatelizowanie) w czym wiele zasługi mediów. Każdy kraj ma swoją specyfikę. Wyznacznikiem dla Polski pozostają dwa parametry – 1) to czy system nie będzie przeciążony, bo bardzo duża liczba chorych, oznacza dużą liczbę cięższych przypadków w grupach ryzyka, a to utrudni lekarzom ich ratowanie (tak jak było w innych krajach), 2) liczba zgonów jest wyznacznikiem rzeczywistej skali zachorowań, 1300 potwierdzonych oznacza przynajmniej 65.000 chorych objawowo (śmiertelność 2%) i np: 325.000 zainfekowanych. Duże dzienne wskazania, nie skorelowane z liczbą testów oznaczają, że „w tle” rośnie skala epidemii itd. Oczywiście wirus może zmutować, na pewno będzie też druga fala na jesieni (pomijając, że raczej „pierwsza” nigdy do końca nie wygaśnie) dlatego trzeba obserwować sytuację, jednakże wątpliwe by kiedykolwiek miało dojść do ponownego zamknięcia światowej gospodarki (czy nawet krajowych) jak w marcu 2020.