Upadek Saudów. Triumf Persów.
Część 1
Walka między dwiema regionalnymi potęgami – Królestwem Arabii Saudyjskiej i Islamską Republiką Iranu, jest fascynującą, pełną zwrotów akcji historią. Jak najlepsza powieść, pełna jest podstępów, wielkiej polityki, korupcji, żądzy władzy i wojen. Ta trwająca od lat rywalizacja, znacznie przyspieszyła po roku 2015. Wtedy to Teheran zgodził się podpisać porozumienie nuklearne, zdobywając tym samym ogromne środki pieniężne i swobodę w eksporcie surowców, a Rijad wysłał siły do ogarniętego wojną Jemenu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy ostateczne złamanie potęgi Rijadu stało się prawdopodobną perspektywą. A to musiałoby pociągnąć za sobą upadek domu Saudów. Ale czy na pewno?
Podsumowanie treści:
- Arabia Saudyjska przegrywa wojnę w Jemenie, a także regionalną rywalizację z Iranem.
- Ta wojna kosztuje zbyt dużo: gospodarczo, wojskowo, politycznie.
- Rijad obawia się bankructwa w przypadku blokady eksportu surowców drogą morską przez cieśninę Ormuz.
- Odmowa realnego wsparcia Saudów przez USA, przekłada się na rozpad proamerykańskich sojuszy w regionie.
- Jemen może być tym dla Saudów czym Afganistan był dla ZSRS.
Źródło ostatecznej porażki – Jemen.
Nadżran to średniej wielkości miasto położone w południowo-zachodniej części Królestwa Arabii Saudyjskiej, na samej granicy z Jemenem. Słynie głównie z tego, że jest historycznym siedliskiem ismailitów – szyickiej sekty. Mieszkańcy miasta (tak jak i całej prowincji o tej samej nazwie) to głównie członkowie plemienia Jam o pochodzeniu jemeńskim. Od połowy lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku są oni z powodów religijnych prześladowani i dyskryminowani przez wahhabickie (radykalny islam sunnicki) władze, przez co nie pałają do nich specjalną miłością.
Gdy więc w odpowiedzi na ostrzał rakietowy lotniska w nadmorskim Dżizan, Saudowie wysłali złożoną z najmitów ekspedycję karną w znajdujące się tuż za rogatkami miasta jemeńskie góry, informacja o ich sile, wyposażeniu, trasie i zamiarach znalazła się po drugiej stronie granicy jeszcze zanim ostatni z jadących w długiej kolumnie pojazdów opuścił miasto. Huti już na nich czekali. Ekspedycja zakończyła się katastrofą, a z liczącego 1100 żołnierzy oddziału (brygada al-Fateh) powróciło jedynie 100 osób. Reszta albo zginęła albo poszła do niewoli. W ledwie miesiąc później (28 września 2019) sytuacja powtórzyła się. Tylko w nieco większej skali.
W połowie września Huti mieli dokonać skutecznego ataku z użyciem dronów na znajdującą się głęboko w saudyjskim terytorium rafinerię Abqaiq (w Bukajk) oraz instalacje na polu naftowym Khurais. Uderzenie to przeraziło Saudów nie na żarty. Po pierwsze, wyłączyło połowę krajowej produkcji ropy naftowej na ponad dwa tygodnie, co z kolei spowodowało spadek światowej produkcji „czarnego złota” aż o pięć procent. A borykający się z kłopotami finansowymi Rijad opiera większość dochodów państwa na eksporcie tego surowca. Po drugie, od granicy Jemenu do miejsca ataku jest blisko 1000 km, co według wszelkich danych przekraczało możliwości posiadanego przez Huti uzbrojenia. Ważniejsze jednak, że spora część dronów nie została wykryta przez ustawione w tym kierunku systemy antydostępowe. Prędko odkryto, że część z nich miała nadlecieć nie z południa ale od wschodu i północnego-zachodu (Irak i Iran), przelatując przez przestrzeń powietrzną Kuwejtu. Niemal natychmiast oskarżono o sprawstwo, nie biorących za nią odpowiedzialność jemeńskich górali, ale Iran na co jednakże brak było bezpośrednich dowodów. Tak oto, pojawił się pomysł wysłania kolejnej karnej ekspedycji, tym razem dużo silniejszej, bo złożonej z ponad trzech brygad.
Powtarzając wcześniejsze błędy, Saudyjczycy wkroczyli w niedostępne granitowe góry, prosto w zastawioną przez Huti pułapkę. Złożone w dużej mierze z pakistańskich najemników siły, po trzech dniach walk poszły w rozsypkę rzucając się do panicznego odwrotu. Mimo, że dysponowali ciężkim sprzętem oraz wsparciem lotnictwa, nie byli w stanie pokonać zaprawionych w boju północnojemeńskich górali. Gnające wąskimi, górskimi drogami pojazdy wpadały na siebie blokując drogę albo staczały się w przepaść. Piechurzy opuszczali je, rzucając się na oślep przez wzgórza ostrzeliwani przez ukrytych na pobliskich szczytach Huti. Zginąć miało ponad 500 żołnierzy, do niewoli poszło około 2500 łącznie z oficerami. Trzy w pełni wyposażone brygady piechoty zmechanizowanej przestały istnieć. Był to kolejny z bardzo długiej listy, bolesny cios w saudyjskie interesy i estymę.
Ale po kolei.
Wybuchła w 2015 roku jemeńska wojna domowa bardzo szybko przekształciła się w próbę sił między Iranem, który sprzyjał ruchowi Huti, a Arabią Saudyjską popierającą legalnie wybranego prezydenta Abda Rabbuha Mansura Hadiego. W zamyśle, miała zakończyć się w kilka miesięcy i umocnić królestwo w roli regionalnego lidera. Stało się dokładnie odwrotnie. Konflikt przedłużył się, a jeśli ktokolwiek może mówić o sukcesie to na pewno nie Saudowie. Jemen stał się dla nich tym, czym dla ZSRS był Afganistan, a dla USA wojna z terroryzmem. Jak do tego doszło?
Z kilku powodów:
1. Konflikt wśród aliantów
Warto zaznaczyć, że obecna wojna jest pośrednią kontynuacją wcześniejszego konfliktu sprowadzającego się do dążeń secesjonistycznych południowej części kraju (Jemen stanowił dwa osobne państwa aż do 1990 roku), w którą dodatkowo wmieszali się mieszkający na północy Huti. Sytuację dodatkowo komplikowała walka o władzę pomiędzy dotychczasowym dyktatorem Salehem, a nowo wybranym prezydentem Hadim. Jak to często w świecie arabskim bywa, sekretnym knowaniom, zdradom i zmianom sojuszy nie było końca. W lipcu 2019 roku, jeden z podstawowych członków koalicji antyrebelianckiej pod przywództwem Saudów, Zjednoczone Emiraty Arabskie, postanowiły wycofać większość swoich wojsk z kraju. Było to spowodowane różnicą interesów. ZEA popierają południe kraju, czyli tzw. STC (Southern Transitional Council), milicje dążące do secesji, tylko tymczasowo sprzymierzone z Hadim. Z kolei dotychczasowy prezydent jest popierany przez Rijad, tyle że część sił lojalistów stanowi salaficka partia al-Islah, którą w Abu Zabi uważa się za terrorystów groźniejszych niż Huti (w 2013 organizacja miała przygotowywać zamach stanu w Emiratach). Podobnie nienawistnie patrzą na współpracę Hadiego ze spowinowaconym Bractwem Muzułmańskim. Gdy więc bojówki al-Islah spróbowały zająć dawną stolicę południa – nadmorskie miasto Aden, zostały zbombardowane przez emirackie (sojusznicze) samoloty. Saudowie przeciwnie, upatrują w Hadim nadziei na utrzymanie jedności kraju po wojnie. Nie chcieli zgodzić się na jakikolwiek podział, ponieważ wolne południe, oznaczałoby także niepodległą, zdominowaną przez rebelianckich Huti a graniczącą z ich terytorium północ. Te różnice polityczne, były przez jakiś czas odsuwane na dalszy plan. Tak długo, jak była nadzieja na wygraną. Ale w czwartym roku konfliktu zupełnie oczywistym stało się, że choć kosztuje krocie (wg Davida Ottoway z Wilson Center, 200 mln USD / dziennie w 2015 roku) to wbrew temu co twierdził Mohammed bin Salman, nie da się go wygrać. Jakby na potwierdzenie tych słów Arabia doznała kilku bolesnych porażek. Emiraty uznały dalsze swoje zaangażowanie za bezcelowe. Zwłaszcza, że również koszty wizerunkowe były coraz większe.
2. Kryzys humanitarny
W swojej bezsilnej złości wynikającej z wojskowej niemocy, Saudowie uparcie bombardowali ludność cywilną (w tym szpitale) i utrudniając niesienie jej pomocy, np.: długo blokowali dostęp do portu w al-Hudajdzie (którym dostarczane jest ~70% żywności dla kraju), wydatnie przyczynili się do zaostrzenia kryzysu humanitarnego. Według raportu ONZ, w Jemenie głoduje ok. 10 mln ludzi, a 2 mln choruje na cholerę. Panuje epidemia, brak jest nie tylko podstawowych środków medycznych czy higienicznych, ale też wody. Niedożywienie i spowodowany tym spadek odporności organizmu odbija się najbardziej na dzieciach. Organizacja „Save the Children” podała, że do października 2018 roku w wyniku chorób i niedożywienia zmarło ich ponad 85.000. Działania te długo były tolerowane przez saudyjskich sojuszników, w tym Waszyngton. Do czasu. W końcu wymuszono zniesienie blokady hudajskiego portu przywracając transporty humanitarne. We wrześniu 2019 roku USA podjęły bezpośrednie rozmowy z Huti, a ONZ zaordynował zawieszenie broni pomiędzy STC, a lojalistami w konflikcie o Adanę. Wiele wskazuje na to, że albo Saudowie zgodzą się na negocjacje pokojowe, albo zostaną w tej wojnie zupełnie sami, tylko pogłębiając skalę porażki.
3. Niekompetencja militarna = koszty.
Bez wątpienia Jemen stał się dla koalicji czarną dziurą, bez końca pochłaniającą siły i środki. Wielka w tym zasługa saudyjskiej niekompetencji wojskowej. Jeszcze w 2015 roku Amerykanie ostrzegali Mohammeda bin Salmana (wtedy ministra obrony) by nie decydował się na inwazję. KSA posiada co prawda najnowocześniejszy sprzęt wojskowy, ale jego kadra oficerska nie miała doświadczenia w polu, a rekruci pozyskiwani z dołów społecznych nie przedstawiali żadnej wartości bojowej (braki w wyszkoleniu i niskie morale). Gdy więc doszło do pierwszych porażek, ciężar kampanii przeniesiono na opłacanych najemników i koalicjantów (głównie ZEA). Nie usunęło to jednak problemów związanych z typowo arabską mentalnością w saudyjskiej armii (więcej o tym w głośnym artykule: Why Arabs lose wars?), toteż wojny nie dało się wygrać na lądzie. Z kolei dominacja koalicji w powietrzu i na morzu uniemożliwiła osiągnięcie zwycięstwa przez Huti. Wahhabiccy Saudowie swoim okrucieństwem niejako zmusili też szyickich ale niespecjalnie properskich górali do zacieśnienia współpracy z Iranem. Destabilizacja kraju, bardzo szybko dała przestrzeń dla rozwoju aktywności Al-Kaidy i Państwa Islamskiego, co sprowokowało USA do bezpośredniego zaangażowania. Szczególnie, że przed wojną Waszyngton wyręczany był w tej roli przez cicho współpracujących z nim Huti. Przełożyła się także na wzrost antysaudyjskich nastrojów ludności pochodzenia jemeńskiego zamieszkującej południowe prowincje królestwa.
W ten sposób Jemen stał się rozsadnikiem chaosu, podobnie jak ciesząca się dużo większym zainteresowaniem mediów Syria. Tak jak w jej przypadku, sytuację wykorzystał Iran nie tylko do rozbudowy swoich wpływów, ale także do systematycznego nękania Arabii Saudyjskiej. I to właśnie zaangażowanie Teheranu było decydującym ciosem i czwartą (4) z opisywanych przyczyn jej obserwowanego właśnie upadku, już nie tylko w Jemenie ale całym regionie.
Tankowce w ogniu
Jemen położony jest nad Zatoką Adeńską, która poprzez cieśninę Bab al-Mandab łączy się z Morzem Czerwonym. Po drugiej stronie tych wód znajduje się owiany złą sławą Róg Afryki, gdzie swoje siedziby mają somalijscy piraci. Rejon ten jest jedną wielką autostradą nie tylko dla płynących z Azji do Europy i z Afryki do Azji frachtowców, ale też dla wszelkich, opuszczających pobliską Zatokę Perską tankowców. Tak się też składa, że zachodnie wybrzeże Jemenu, w dużej części kontrolowane jest przez Huti i to stamtąd mieli oni razić przepływające przez cieśninę statki. Słusznie skonstatowali, że taktyka ta w połączeniu z działalnością piratów z pewnością zwróci uwagę świata, a już na pewno utrudni życie potęgom naftowym Rijadu i Abu Zabi. Ataków dokonywano na kilka sposobów. Na początku używano przejętego z wyposażenia jemeńskiej marynarki antyokrętowego systemu rakietowego C-801 (wariant chińskiego YJ-8, ew. C-802 w irańskiej modyfikacji) oraz „tradycyjnych” min magnetycznych (kilkadziesiąt wyłowiono tylko do połowy 2018 roku). Czasami napaści dokonywano z pomocą ręcznych wyrzutni (np.: RPG) przenoszonych na szybkich motorówkach, by wreszcie przejść do użycia samobójczych dronów (lotniczych lub wodnych). Co więcej, rebelianci rozpoczęli samodzielną produkcję takowych. Jak to możliwe, skoro pozbawieni byli zaplecza naukowego i technicznego? Odpowiedź nasuwa się sama.
W początkowej fazie wojny problemem było namierzanie przepływających statków. Po pierwszych atakach, w październiku 2016 roku US Navy zbombardowała system radarowy na jemeńskim wybrzeżu. Pozbawieni „oczu” Huti, zmusili więc załogi zakotwiczonych w portach Hudajdy i as-Salifu jednostek do udostępnienia danych z radarów pokładowych (korzystających z systemu AIS – podającym dokładne dane co do kursu, prędkości itp.), co było działaniem doraźnym i spotkało się z dużą dezaprobatą opinii międzynarodowej. Potrzebowano pewniejszego, bardziej dyskretnego rozwiązania. W 2017 roku na Morze Czerwone wpłynął irański statek transportowy Saviz , który rzekomo wszedł na mieliznę na erytrejskich wodach terytorialnych, ok. 95 mil morskich na północny-zachód od Hudajdy. Prędko okazało się, że statek ten jest w rzeczywistości bazą dla irańskich operacji specjalnych. Nie tylko monitoruje ruch morski przez cieśninę, prawdopodobnie przekazując dane Huti, ale także służy jako baza wypadowa i punkt zaopatrzenia rebeliantów. W ten sposób poszukujący pomocy buntownicy, przyjęli ofertę Iranu, któremu bardzo zależało na podniesieniu „kosztów” Saudom przy jednoczesnym pozostaniu w cieniu i nieprowokowaniu działań odwetowych. Współpraca była korzystna dla obu stron transakcji mając jednocześnie niewiele wspólnego z podłożem religijnym (sunnici versus szyici).
W przeciągu trzech lat ofiarami morskich ataków padło kilkadziesiąt jednostek. W tym głównie statki transportowe (np. saud. VLCC Abqaiq i Arsan, turecki Ince Inebolu), okręty koalicji (emiracki HSV-2 Swift, saudyjski Al-Madinah, amerykański USS Mason), a także m.in. położona na saudyjskim wybrzeżu platforma załadunkowa w Dżizan. Działalność Huti na morzu rozpoczęła się już w 2015 roku, a powróciła z większą siłą dwa lata później, po przybyciu Saviza na Morze Czerwone. W kolejnej fazie, ataki rakietowe i dronowe zaczęły dosięgać też terytorium saudyjskiego. Rakiety spadały najpierw na instalacje wojskowe, później lotniska i instalacje naftowe. Do 2019 przeprowadzono ich już setki. Nie dość, że eksport saudyjskiej ropy przez cieśninę Bab al-Mandab był utrudniony, to jeszcze wojna zaczęła przelewać się przez granicę do południowych prowincji królestwa. Koalicja powątpiewała w rebelianckie zdolności w tym zakresie, podejrzewając irańską pomoc (tak jak wspomniano, poprzez dostarczenie sprzętu, technologii i wyszkolenie w jego używaniu/produkcji). Przez pewien czas, władzom udawało się panować nad emocjami społecznymi przecząc skuteczności ostrzału, a winę za pożary zrzucając na bliżej nieokreślone awarie. W gruncie rzeczy, ataki były relatywnie zbyt rzadkie i zbyt mało efektywne by ich negatywne skutki były odczuwalne dla przeciętnego obywatela. Jeszcze w 2016 roku dotyczyły tylko południowych, granicznych prowincji, ale już w od początku kolejnego roku, a zwłaszcza w listopadzie i grudniu 2017 dosięgnęły stołecznego Rijadu powodując ogromny szok tak w społeczeństwie jak i kręgach saudyjskiej władzy. Nagrywane telefonami filmy z płonącego terminalu lotniska im. króla Chalida (celem pocisku był królewski pałac) bardzo szybko znalazły się w Internecie.
Tylko cudem powstrzymano także atak na elektrownię atomową w Abu Zabi (inne doniesienia mówiły o awarii pocisku). Od tej chwili sytuacja zaczęła się stale pogarszać. Huti zaczęli poszerzać terytorium swoich działań niedługo po jednostronnym wypowiedzeniu paktu nuklearnego przez USA w dniu 8 maja 2018 roku. Gdy amerykańska presja polityczna na Teheran nie słabła, a nadzieje na ominięcie sankcji poprzez niektóre państwa Zachodu spełzły na niczym, ajatollahowie, podobnie jak to czyniła Korea Północna, postanowili podbić stawkę pokazując kto tak naprawdę rządzi w regionie. Zwiększyła się ilość ataków i ich skuteczność. Okazało się, że samobójcze drony morskie są stale rozwijane, a rakiety mają dużo większy zasięg. Nie dało się już wmawiać saudyjskiej opinii publicznej, że nie stanowią one zagrożenia, a systemy antydostępowe są stuprocentowo skuteczne.
Dokładnie w rok po zerwaniu umowy, pierwsze tankowce zapłonęły w zatoce Omanu. Tak oto wojnę przeniesiono na drugą stronę Półwyspu Arabskiego. Były to dwie jednostki saudyjskie, jedna emiracka i jedna norweska. Jak wykazało dochodzenie, prawdopodobnie wszystkie uszkodzono umieszczając na ich burtach ładunki wybuchowe, kilka metrów powyżej poziomu wody (tak by wyłączyć z użytku, lecz nie zatopić). Sprawców nie wykryto choć tradycyjnie oskarżono o ten czyn Iran. Sytuacja powtórzyła się miesiąc później z dwiema innymi jednostkami (japońską zarejestrowaną w Panamie i norweską pod banderą Wysp Marshalla).
W czerwcu 2019 roku siły irańskie strąciły monitorującego Zatokę Perską amerykańskiego drona RQ-4A Global Hawk (miał naruszyć przestrzeń powietrzną). Prezydent Trump uznał jednak, że nie odpowie zbrojnie, co było kolejną niemiłą niespodzianką dla arabskich sojuszników. Zamiast tego postanowiono wzmocnić sojusznicze siły patrolowe w Zatoce oraz wysłać dodatkowy 1000 żołnierzy. Jednocześnie USA uderzyły środkami cybernetycznymi na irańskie centrum sterowania dronami. Dla całego świata stało się jasne, że Iran nie zamierza składać broni (tak w przenośni jak i dosłownie). Amerykanie postanowili więc zmusić swoich niechętnych do bezpośredniego zaangażowania sojuszników do działania. W lipcu brytyjscy komandosi zajęli przepływający przez wody Gibraltaru irański tankowiec Grace 1. Pretekstem było podejrzenie łamania sankcji (chęć sprzedaży przewożonej ropy do Syrii). Już w kilka dni później Iran rozpoczął nękanie brytyjskich jednostek w cieśninie Ormuz. Żołnierze Korpusu Strażników Rewolucji (IRGC) dokonali abordażu statku Stena Impero, następnie odprowadzając go do portu w Bandar Abbas gdzie spędził dwa miesiące w areszcie. W kolejnych tygodniach zatrzymywano lub próbowano zatrzymać także inne jednostki choćby nawet nie wpływały na irańskie wody. Teheran wielokrotnie ostrzegał, że nie pozwoli na zablokowanie eksportu swoich surowców, a w razie zagrożenia militarnego odpowie z całą mocą, także poprzez swoich sojuszników w regionie – w Libanie (Hezbollah), Syrii (Kuds) i Iraku (Haszd). W rezultacie, Grace 1 (pod nazwa Adrian Darya 1) został wypuszczony przez władze Gibraltaru, w zamian za co Stena Impero opuściła Zatokę Perską. Podzielony Zachód i skonfundowane państwa sunnickie całkowicie oddały inicjatywę.
Nadwyżka/deficyt KSA w perspektywie 25 lat. źródło: tradingeconomics.com
Okazało się, że największa morska autostrada może zostać trwale zamknięta i to aż na dwóch odcinkach. Przerażająca dla wielu perspektywa, zwłaszcza w kontekście rozpadu globalnego ładu, zbliżającej się recesji oraz kolejnych salw w wojnie handlowej USA z Chinami. Z jednej strony Iran pokazywał swoją całkowitą władzę nad cieśniną Ormuz, z drugiej Huti demonstrowali podobne możliwości w cieśninie Bab al-Mandab. Wbrew pozorom, ani Arabia ani Emiraty nie posiadają wystarczająco silnej marynarki do samodzielnego zapewnienia swobody przepływu towarów. Choć skala wydarzeń jeszcze nie osiągnęła poziomu tzw. wojny tankowców z czasów konfliktu irańsko-irackiego (1984-1988), kiedy zaatakowanych zostało ponad 540 statków handlowych, to wydarzenia teoretycznie mogłyby pójść w tym kierunku.
Gdyby tak się zdarzyło w obecnej sytuacji geopolitycznej, wiele państw padłoby na kolana. Wiele, lecz nie wszystkie. Z pewnością doświadczony w tamtej wojnie, a także działaniach asymetrycznych Iran poradziłby sobie z sytuacją. Co ciekawe, podobnie niewzruszone byłyby Stany Zjednoczone, które jeśli wierzyć zapewnieniom prezydenckiej administracji i przychylnym ekspertom w rodzaju Petera Zeihana lub Steve’a Bannona, są samowystarczalne surowcowo i gospodarczo niezależne. Wystarczające rynki zbytu dostarczają im: Kanada, Meksyk, Korea Południowa, Japonia i Wielka Brytania. Stąd taka niechęć Waszyngtonu do zaangażowania wojskowego w regionie, czego lokalni sojusznicy (łącznie z Izraelem) nigdy nie brali pod uwagę. Co nie dziwi, skoro Amerykanie byli obecni na Bliskim Wschodzie nieprzerwanie od czasów drugiej wojny światowej. Tymczasem geopolityczna rywalizacja pomiędzy USA a Chinami stała się ważniejsza. Zdesperowani Saudowie musieli więc rozejrzeć się za alternatywą. Sojusznikiem który jest stabilny, nie opuszcza arabskich przyjaciół w potrzebie (vide Baszar al-Assad) i który ma wystarczające wpływy by móc balansować niekorzystny dla nich układ sił. W dniu 14 października 2019 roku Władimir Putin przybył do saudyjskiej stolicy osobiście i przyjęty został z wielką pompą. Podpisano liczne kontrakty, zacieśniono więzy i uczyniono pierwszy historyczny krok do ustanowienia nowego, zaskakującego sojuszu.
O ile więc wojna w Jemenie była dla KSA strategicznym błędem, o tyle sama w sobie nie mogłaby złamać Rijadu, gdyby nie sytuacja w regionie i wzrost potęgi Iranu. O tym, a także o rywalizacji Rosji, Turcji i USA oraz o możliwych konsekwencjach tej gry opowiem w następnym odcinku – dostępnym TUTAJ.
Data: 10-11-2019
Materiały źródłowe:
https://www.longwarjournal.org/archives/2019/08/analysis-houthi-missiles-against-the-saudi-led-coalition.php
https://www.fleetmon.com/vessels/saviz_9167253_3407200/
https://dev.meforum.org/441/why-arabs-lose-wars
https://alwaght.com/en/News/69420/Yemen-Destroys-Emirati-Warship
https://tradingeconomics.com/saudi-arabia/government-budget
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.
2 komentarze
ariel · 2019-11-13 o 06:12
„Tylko cudem powstrzymano także atak na elektrownię atomową w Abu Zabi” moge prosić o źródło?
Filip Dąb-Mirowski · 2019-11-13 o 11:19
Linki do większości ataków są w podanym przeze mnie źródle longwarjournal.org
tutaj doniesienie o ataku: https://www.nytimes.com/2017/12/03/world/middleeast/yemen-houthi-missile-abu-dhabi.html
a w tym miejscu trochę więcej informacji (w skrócie, pocisk nie doleciał bo miał awarię po drodze, natomiast władze ZEA wpadły w tamtym czasie w panikę, ponieważ w ogóle nie spodziewano się takiej ewentualności, Abu Zabi nie było gotowe na uderzenie). Czy rzeczywiście miał awarię, czy też został zestrzelony przez obronę plot KSA na granicy płn Jemenu jak mówiły doniesienia w tamtym czasie? Nie wiadomo.
https://southfront.org/video-confirms-houthis-launched-soviet-made-long-range-cruise-missile-on-nuclear-power-plant-in-uae/
Czy taki atak był w ogóle możliwy? Tak, podobny dystans rakiety przelatywały do KSA i skutecznie raziły tam cele (np: w Rijadzie), ale też rok później miało dojść do ataku dronów na lotnisko Abu Zabi, a już w tym roku, pola naftowego Shaybah na granicy KSA/ZEA.
Linka wrzuciłem też w treść artykułu z dopiskiem o ewentualności awarii.