Upadek Saudów. Triumf Persów.

Część 2.

Iran wygrywa rywalizację na Bliskim Wschodzie. Jego regionalne wpływy stale rosną, a dzięki pomocy zewnętrznych aktorów (Rosji i Chin) staje się coraz mniej podatny na zewnętrzną presję gospodarczo-polityczną Zachodu. Przypieczętowaniem tej perskiej dominacji byłoby uzyskanie przez Teheran własnej bomby atomowej. Najwcześniej mogłoby to nastąpić pod koniec 2020 lub na początku 2021 roku. Czy jednak taki jest plan?


Zapraszam do drugiej części tekstu o bliskowschodniej próbie sił, w którym zgłębiam też istotę rywalizacji pozostałych graczy: Turcji, Rosji, Chin i USA.

Nie masz czasu czytać? Chętnie Ci o tym opowiem w audycji!

Podsumowanie treści:

  • Bliski Wschód to miejsce globalnej rozgrywki: USA, Rosji i Chin.
  • W skali regionalnej, o prymat konkurują: Turcja, Arabia Saudyjska i Iran.
  • Dominacja Iranu może zmusić Izrael do wojny prewencyjnej/demonstracji nuklearnej/aneksji pobliskich terytoriów i zaskakującej zmiany sojuszy. To szczególnie niebezpieczne.
  • W średniej perspektywie Rosja współpracować będzie z Turcją, w dłuższej Turcja skłaniać się powinna ku osi z Iranem.
  • USA pozostanie z dala od centrum wydarzeń. Jest jedynym państwem dla którego wielki konflikt w regionie będzie korzystny.

**

Spis treści:

  1. Atomowe groźby.
  2. Perska gra cieni.
  3. Gorzkie porażki Rijadu.
  4. Wszystkie drogi prowadzą do Teheranu.
  5. Pustynna fatamorgana (podsumowanie).
  6. Materiały źródłowe.
  7. Legenda.

**


Atomowe groźby

Dnia 5 listopada 2019 roku przedstawiciel irańskiej agencji atomowej Ali Akbar Salehi poinformował o odstąpieniu przez ten kraj od kolejnego elementu porozumienia nuklearnego z 2015 roku (tzw. JCPOA). Iran zaczął wzbogacać posiadane zasoby uranu naturalnego do poziomu 5%, wprowadził też do użycia partię nowoczesnych wirówek, które znacznie usprawnią i przyspieszą cały proces. Powoli rozmontowując krępujące ich restrykcje, Persowie powrócili do polityki szantażu atomowego, z powodzeniem stosowanej w przeszłości.

Wtedy to ramach wspomnianego układu, Teheran zobowiązał się do utrzymywania jedynie niewielkich zasobów uranu, wzbogaconego nie bardziej niż do poziomu 3.46%, a ponadto do powstrzymania się od korzystania z wirówek innych niż tzw. pierwszej generacji (więcej o tym procesie znajdziesz TUTAJ). Co do zasady, nowocześniejszy sprzęt miał być umieszczony w magazynach, a zasoby wzbogaconego pierwiastka zredukowane, odsprzedane lub zubożone. Chodziło o to, by pozbawić kraj możliwości wytworzenia materiału przydatnego w budowie broni atomowej przynajmniej przez okres 15 lat. Zakładano, że w roku 2030 wszyscy znaczący perscy politycy o rewolucyjnym rodowodzie będą już na emeryturze, a sam Ali Chamenei dawno umrze. A skoro tak, kraj ten stanie się dużo bardziej przewidywalny w swojej polityce. W zamian zniesiono sankcje, odblokowując m.in. około 100 mld USD zdeponowanych na zagranicznych rachunkach (zamrożone po islamskiej rewolucji 1979 roku). Także eksport irańskiej ropy i gazu przestał podlegać restrykcjom i w ciągu kilku miesięcy powrócił do poziomu sprzed 2010 roku.

Ponieważ JCPOA zostało podważone przez nowego prezydenta USA Donalda Trumpa, a w maju 2018 roku ostatecznie wypowiedziane, Iran poczuł się nim znacznie mniej związany. Najpierw próbował wzywać do poszanowania umowy przez pozostałe strony. Niewiele to dało, bo choć sygnatariuszami paktu były również Unia Europejska, Chiny, Rosja, Niemcy, Wielka Brytania i Francja to wprowadzone na powrót amerykańskie sankcje bardzo utrudniły władzom w Teheranie wymianę gospodarczą. Nie zmieniło tego nawet ustanowienie alternatywnego systemu rozliczeń (tzw. INSTEX) przez władze Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec w styczniu 2019. Okazało się, że amerykańska presja dotyczyła nie tylko państw handlujących z Persami ale też poszczególnych firm, zmuszając je do zerwania współpracy. Wedle zasady „jeśli handlujesz z nimi, to nie handlujesz z USA”. Waszyngton miał nadal decydujący głos w sprawie regulacji globalnych przepływów. Eksport ropy zaczął spadać, z 2.5 mln bpd (baryłek dziennie) w kwietniu 2018, do ledwie 100 tys. bpd miesięcznie w lipcu 2019.

Na podstawie oficjalnych danych można ocenić, że dla zachowania stabilności budżetowej Teheran powinien eksportować przynajmniej ok. 700 tys. bpd przy cenie ~$54 / baryłkę. Dlatego zatrzymanie irańskiego tankowca na Gibraltarze tak bardzo zezłościło ajatollahów, a w lipcu 2019 w ramach retorsji zaaresztowano brytyjski statek Stena Impero w cieśninie Ormuz. Polityka „płonących tankowców” przyniosła wymierny efekt pod postacią zwiększenia irańskiego eksportu do ok. 200 tys. bpd w sierpniu 2019, co jednakże było rozwiązaniem doraźnym. Wobec powyższego, Iran rozpoczął działania długofalowe, w tym przywracanie swoich nuklearnych mocy produkcyjnych. Na dowód, że nie żartuje wznowił proces wzbogacania posiadanych zasobów uranu.

Czy to oznacza, że celem ajatollahów jest pozyskanie broni atomowej? Niekoniecznie.

Umowa nigdy nie zakładała definitywnego powstrzymania Iranu przed prowadzeniem dalszych badań w przyszłości. Nie zmuszała go też do wyrzeczenia się tej technologii tak jak wymaga się od komunistycznej Korei Północnej.

Mimo, że po 2009 roku nic nie wskazywało na to by Persowie podejmowali aktywne działania w kierunku uzyskania broni jądrowej, taka ewentualność zawsze teoretycznie istniała. Dlatego była przedmiotem niekończących się negocjacji z ONZ, państwami Zachodu i Izraelem. W przeciwieństwie do Korei Północnej, Iran nie dokonał jak dotąd próbnych eksplozji jądrowych. Posiada za to tak środki przenoszenia, jak i technologię potrzebną do produkcji bomby. Począwszy mniej więcej od 2003 roku, dokonał kilku znacznych kroków rozwojowych. Najpierw uzyskał relatywnie dużą ilość niskowzbogaconego uranu (a także zwiększył liczbę wirówek), następnie z powodzeniem wystrzelił rakietę (Safir) mogącą wynieść ładunek na okołoziemską orbitę.

Wiele lat wcześniej odkrył, że polityczną siłę daje mu nie sama broń, ale uzasadniona ewentualność jej posiadania i użycia. I to właśnie to połączenie było zawsze przedmiotem handlu politycznego i do tej taktyki powrócono po wypowiedzeniu JCPOA. Waszyngton twierdził, że umowa daje zbyt małe gwarancje i w dalszej przyszłości nie powstrzyma rozwoju programu nuklearnego Iranu. Nowa administracja miała po prostu zupełnie inne podejście do tematu. Poddała się też presji sojuszników, Izraela i Arabii Saudyjskiej, czujących zagrożenie ze strony stale rosnących w siłę Persów.

Pozostając w szarej strefie między cywilnym a bojowym zastosowaniem posiadanych technologii Teheran, nie prowokował przeciwników do pełnoskalowego ataku militarnego (w tym atomowego), jednocześnie zachowując znaczny wpływ na wydarzenia w regionie. A o te wpływy, a nie święty Graal bomby atomowej, toczy swoją grę. Bomba jest tylko straszakiem, którego zastosowanie nie mogłoby przynieść realnych korzyści ponad spodziewane koszty. Chyba, że kraj czekałaby zagłada uzasadniająca posiadanie takiego ostatecznego środka odwetowego lub gdyby doszło do proliferacji bojowego atomu na świecie.

Elektrownia atomowa w Bushehr. Fot. IIPA.

Tak jednak na razie nie jest. Wbrew pozorom, Iran zrobił wiele by zabezpieczyć się przed zewnętrzną presją. Atom pełni zaś rolę czerwonej płachty na byka, która przykuwa uwagę nierozumnego zwierzęcia, podczas gdy w cieniu toczy się prawdziwa gra o wpływy.

To za kulisami sceny tkwi klucz do zrozumienia sytuacji. Jeśli cele są do osiągnięcia środkami delikatniejszej natury, po co sięgać po te ostateczne? Jedną sprawą są więc rzeczywiste zamiary, a drugą te oficjalnie deklarowane. Ewentualne odstąpienie od dalszego wzbogacania uranu będzie miało określoną cenę, większą lub porównywalną do tej z 2015 roku. Świadome tego faktu Stany Zjednoczone grają podobnie, oficjalnie wykorzystując pretekst atomowy do nakładania sankcji, a w rzeczywistości próbując po prostu maksymalnie silnie uderzać w Persów środkami pozamilitarnymi.

Amerykanie znaleźli się w punkcie historii, w którym nie stać ich już na angażowanie się w pomniejsze regionalne konflikty. Nie mogą i nie chcą odpowiadać zbrojnie na perskie zaczepki. Iran jest na to zbyt silny, a jego wpływy zbyt szerokie. Siły amerykańskie mierzyłyby się z przeciwnikiem nie tylko nad wodami Zatoki Perskiej i pobliskimi górami, ale też w Iraku, Bahrajnie, Syrii i wielu innych państwach. Koszty ewentualnego konfliktu byłyby więc zbyt duże w porównaniu do wątpliwej jakości zysków.

Jak to się stało, że izolowane jeszcze dekadę temu państwo stało się dominującym graczem na bliskowschodniej planszy?

Perska gra cieni

Teheran odrobił lekcję z czasów próby sił lat 2009-2015. Wtedy okazał się do niej zupełnie nieprzygotowany. Międzynarodowe sankcje (poparte przez ONZ) były bolesne. W kraju wybuchły liczne protesty nazywane „zieloną rewolucją”, a dodatkowo zagraniczne służby zamordowały szereg irańskich naukowców zajmujących się programem nuklearnym. Tym razem miało być inaczej, co w pewnej mierze się udało.

Jeszcze w 2009 roku dochody z eksportu ropy i gazu stanowiły 60% przychodów zapisanych w budżecie państwa. W 2018 ledwie 16%, a w projekcie na latach 2019-2020 mają stanowić nie więcej niż 30%.

Plan jest taki by w przyszłości tę niekorzystną zależność dalej redukować. Przy czym warto zaznaczyć, że jeszcze w 2011 roku powołano specjalne fundusze rezerwowe, na które wpłacano zyski z eksportu surowców. Dzięki temu Iran posiada ok. 91 mld dolarów (w tym ~20 mld w gotówce) rezerw mogących przez pewien czas kompensować negatywne wpływy sankcji i zmniejszone dochody. Perscy politycy zadbali też o aktywne korzystanie z przychylnej sobie koniunktury w światowej polityce. W 2005 roku Iran stał się członkiem obserwatorem Szanghajskiej Organizacji Współpracy (w 2006 otrzymał zaproszenie do członkostwa) niejako formalizując swoje kontakty z Kremlem i Pekinem na szerszym forum międzynarodowym.
W 2015 roku objęta sankcjami za inwazję na Ukrainę Federacja Rosyjska, zgodziła się sprzedać mu systemy antydostępowe S-300. Natomiast zerwanie JCPOA wykorzystane zostało do balansowania przeciwko Amerykanom – pogłębienia relacji handlowych z Pekinem.

W 2019 roku 95% eksportu gazu LPG wysłano prosto do Chin, które dodatkowo zaangażowały się w różne projekty rozbudowy perskiego przemysłu petrochemicznego i infrastruktury. Póki co, miejscowe rafinerie są przestarzałe i nieefektywne, stąd mimo ogromnych zasobów (10% światowej ropy, 15% gazu) powtarzające się niedobory produktów ropopochodnych np.: benzyny. A trzeba zauważyć, że jest to tylko część inwestycji jakie Chiny prowadzą w Persji (m.in. budują teherańskie metro, linię kolejową z chińskiej Mongolii Wewnętrznej, port w Bushehr itp.). Co równie ważne, irańskie statki są bezbronne poza Zatoką Perską. Stąd szczególnie istotna jest pomoc Pekinu, nie tylko największego klienta ale też wspólnika w knowaniach, który poprzez różne spółki (zarejestrowane np.: w Hongkongu) oraz przeładunek na morzu, ułatwia Teheranowi eksport surowców.

Pomniejszymi odbiorcami są też Syria i Irak (gaz) oraz, co zaskakujące, kraje takie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie i Turcja. Wszystkie te ruchy kupują czas konieczny do zbudowania regionalnej potęgi Iranu, czego nie dałoby się zrobić nie wchodząc w konflikt z USA, Izraelem i ich sojusznikami.

Z drugiej strony, mniejsza podatność na sankcje nie oznacza przecież, że nie mają one żadnego wpływu na sytuację wewnętrzną Iranu. Dużym problemem jest spekulacyjny spadek wartości waluty (rial), co wymusiło m.in. reformę systemu bankowego (w tym wprowadzenie nowego nominału – „tomanu” równowartości 10.000 rial) i wyraźnie wydrenowało rezerwy banku centralnego (z ok. 101 mld USD do 80 mld USD).

Niemniej reformy podatkowe i finansowe stanowią nową jakość i taktykę niespotykaną za rządów Mahmuda Ahmadineżada. Cierpi też gospodarka, która jeszcze w 2017 roku miała wzrost na poziomie 16.8% PKB (dane z II kw.), w IV kwartale 2018 ledwie 1.8%, a w bieżącym roku prawdopodobnie popadła w recesję.

W listopadzie bieżącego roku w kraju wybuchły liczne, związane z podwyżką cen benzyny, protesty. Podobnie jak wszelkie wcześniejsze, także ta rebelia była bez szans na powodzenie wobec sprawnego aparatu bezpieczeństwa państwowego i wiernej rządowi armii. To ona i wiecznie z nią konkurujący Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) stanowią ostateczne narzędzie stabilizacji. Mimo, że frustracja obywateli była organiczna, to w żaden sposób nie dało się jej przekuć w spójne działania czy też szerszą konspirację mogącą wpłynąć na stabilność systemu władzy. Tym razem w ciągu zaledwie kilku godzin, odcięto w całym kraju Internet co pozwoliło ograniczyć skalę buntu. Zdławiono go jeszcze szybciej niż podobne wystąpienia w 2018 roku.

Źródło: MEHR News Agency

Mimo wszelkich podjętych działań prewencyjnych, wymienione problemy gospodarcze i trudności w polityce wewnętrznej są dowodem na strukturalną słabość Iranu. Kraj od wielu lat cieszy się wysokim wzrostem demograficznym, przez co aż połowa społeczeństwa stanowią ludzie poniżej 35 roku życia. W przyszłości proporcje te będą się tylko zwiększać na korzyść młodych, co wymusi głębokie zmiany systemowe i prawdopodobną liberalizację światopoglądową. Tymczasem jednak Teheran prezentuje godną podziwu determinację i pomysłowość w dążeniu do strategicznych celów na zewnątrz. Wojsko zaś dusi wszelkie niepokoje.

A skoro już przy nim jesteśmy. Bardzo liczna armia jest w wielu aspektach zacofana i nieefektywna (patrz raport DIA z 2019). Wystarczająca do obrony (piechota) ale zbyt słaba w ofensywie (przestarzałe wojska pancerne), zwłaszcza wobec lepiej przygotowanego technicznie przeciwnika (np.: Arabii Saudyjskiej). Jedynie pewne jej segmenty (np.: wojska rakietowe, siły specjalne i drony, flota przybrzeżna) budzą respekt sąsiadów.
Niemniej, świadomi swej wymuszonej wieloletnimi sankcjami słabości Persowie (zakup zagranicznej broni będzie możliwy dopiero od października 2020 ze wzg. na sankcje ONZ), do perfekcji opanowali działania asymetryczne. Oparte o budowanie i sponsorowanie przychylnych sobie grup w państwach ościennych, które z biegiem czasu stawały się coraz skuteczniejsze. Zwłaszcza odkąd Amerykanie zdobyli Afganistan w 2001 i Irak w 2003 roku, rozpoczynając tym samym cały ciąg wypadków, który zdestabilizowały Bliski Wschód.
Iran nagle znalazł się w sytuacji, w której od wschodu i zachodu graniczył z państwami staczającymi się w odmęty wojny domowej, w których łatwo było prowadzić operacje specjalne i wynosić do władzy osoby wybrane spośród dziesiątek rywalizujących grup interesu. Niespodziewanie stanął przed wielką szansą, z której skwapliwie skorzystał.

Narzędziem w polityce ekspansji stały się elitarne oddziały al-Kuds (ang. Quds Force), nazywane też w języku polskim Ghods, lub Siły Ghods (po to by odróżnić je od palestyńskich brygad o tej samej nazwie i arabskiej nazwy Jerozolimy). Jest to liczącą ok. 20.000 członków jednostka IRGC przeznaczona do operacji zagranicznych. Specjalizuje się w szkoleniu i dozbrajaniu grup paramilitarnych, ale bierze też udział w bezpośrednich walkach, bądź operacjach specjalnych. Jej dowódcą jest charyzmatyczny generał Ghasem Solejmani, podległy bezpośrednio Najwyższemu Przywódcy (ajatollahowi Aliemu Chamenei).

Bezsprzecznie najbardziej znanym zaangażowaniem al-Kuds jest wojna z Kalifatem w Syrii i Iraku. Tak Damaszek jak i Bagdad zawdzięczają w dużej mierze swoje ocalenie irańskiej interwencji, w tym gen. Solejmaniemu, który potrafił osobiście dowodzić w polu. To jego charyzma i początkowo bezwarunkowa pomoc zyskały Persom bardzo wiele sympatii, zwłaszcza wśród szyickich mieszkańców regionu. To także Solejmani był jednym z architektów koalicji Syrii-Rosji-Iranu-Iraku oraz libańskiego Hezbollahu (tzw. 4+1) powołanej w sierpniu 2015 do walki z Państwem Islamskim. Później format ten przeobraził się w tzw. porozumienie z Astany inicjujące syryjski proces pokojowy. Dzięki wymienionym sukcesom Iran zyskał ogromny wpływ na politykę Iraku, łącznie z kontrolą poszczególnych ministrów i szyickich milicji al-Haszd ash-Shaʿbi (w skrócie Haszd), a co za tym idzie, swobodę działania w kraju. Podobną pozycję zachował też w Syrii, choć Damaszek pozostaje pod silnym wpływem Rosji. Zwłaszcza po amerykańskiej rejteradzie z terenów Rożawy w październiku 2019 roku.

Jeszcze w początkach poprzedniego roku siły proirańskie zaczęły podchodzić coraz bliżej okupowanych przez IDF wzgórz Golan. Wściekły Benjamin Netanjahu wymachiwał fragmentem strąconego irańskiego drona na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa , na próżno wzywając świat do powstrzymania Persów (Symfonia Upadku – 04.03.2018). Żydowski premier całkiem słusznie obawiał się o bezpieczeństwo kraju. Liczne wojska rakietowe w odległym o 1000 km Iranie, to przecież całkiem inna sytuacja niż kiedy miałyby stać ledwie kilka kilometrów od izraelskiej granicy. W następstwie samoloty ISAF zbombardowały bazy zaopatrzeniowe i obozy szkoleniowe Kuds na terytorium Syrii i Iraku.

Niechcący wychodzić z cienia Teheran nie dokonał żadnych bezpośrednich ataków na Izrael. Zmienił podejście, skupiając się na umacnianiu wpływów. Traf chciał, że chwilę później na granicy Strefy Gazy wybuchły gwałtowne manifestacje, krwawo pacyfikowane przez izraelskie władze (Iustitia nemini neganda – 29.05.2018). Protesty, ataki Hamasu i wreszcie trwająca kampania wyborcza (w tym np.: kryzys w relacjach z Polską) skutecznie zajęły uwagę Tel Awiwu. Mniej więcej w tym samym czasie w Arabii Saudyjskiej trwał z kolei zainicjowany przez Muhammada ibn Salmana przewrót w kręgach władzy co na chwilę odwróciło uwagę pałacu od spraw międzynarodowych. Iran wykorzystał te zmagania do rozbudowy wpływów w Jemenie, ale też m.in. w Libanie.
Zrobił to za pośrednictwem Hezbollahu, który nie tylko stanowił część libańskiego rządu, ale też wnosił istotny wkład w syryjską wojnę. Działania te spotkały się ze wściekłą reakcją Rijadu, który uprowadził i przetrzymywał u siebie premiera Saada Harririego, a Libanowi groził wojną (prawdopodobnie chciał ją wywołać). Ostatecznie, z pomocą francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, Harriri powrócił do kraju ponownie obejmując stanowisko, zaś Hezbollah zachował swoje wpływy w rządzie, nie dając się sprowokować do walki.

Źródło: IISS

Iran był w stanie angażować się na wielu różnych frontach i w wielu płaszczyznach równocześnie dzięki odblokowanemu finansowaniu. Nieocenionym narzędziem stał się też dowodzony przez gen. Solejmaniego Kuds.

Kolejną zwycięską dla Iranu kampanią, była ta w Jemenie (o czym pisałem w poprzedniej części), ale prowadzono też intensywne działania o mniej bezpośrednim charakterze w Bahrajnie, Afganistanie oraz Palestynie. W tej ostatniej, przejęcie władzy w Gazie przez Hamas, ściągnęło na enklawę szereg sankcji i odcięcie finansowania, przez co bojownicy ci zwrócili się o pomoc do Iranu. Ten chętnie jej udzielił (tak finansowej jak i materiałowej), sponsorując np. organizację Islamskiego Dżihadu. Jej przywódca (nazywany „człowiekiem Iranu”) zginął w izraelskim nalocie 12 listopada 2019. Jest to o tyle ciekawe, że przez lata głównym sponsorem palestyńskich organizacji była Arabia Saudyjska. Do podobnej zmiany sojuszy doszło w Afganistanie (Iran zaczął sponsorować talibów).

A to przecież państwo Saudów, stanowiło od początku głównego regionalnego przeciwnika Iranu. Mimo, że dysponowało prawie nieograniczonymi środkami, nowoczesnym sprzętem wojskowym i przychylnością globalnego hegemona, to w przeciągu zaledwie kilku lat przegrało większość z toczonych bitew. Jak do tego doszło?

Gorzkie porażki Rijadu

Wszędzie gdzie działał Iran, mierzył się z Arabią Saudyjską i jej wpływami. Konfrontacja w Jemenie, poprzedzona była przez pośrednią np. w Syrii i Iraku. Do tego dochodziła też mniej intensywna ale nadal istotna rywalizacja z Turcją (np.: w Libii, Katarze, Egipcie, Syrii). W miarę upływu czasu, pozycja Saudów stawała się coraz mniej korzystna. Szczególnie odkąd protekcja USA okazała się niepewna.

Zagrożenie związane z przecięciem eksportu drogą morską, ataki na instalacje naftowe (rafinerię Aramco, pola naftowe, rurociąg Wschód-Zachód itd.), wprawiły ich w prawdziwe drżenie. W 2017 zanotowano ujemny wzrost gospodarczy. Pod koniec 2018 roku Arabia bliska była popadnięcia w stałą stagnację, której uniknięto poprzez zaciąganie długów, co dodatkowo negatywnie wpłynęło na stale rosnący deficyt budżetowy (ok. 26% PKB).


Tym większym szokiem była postawa USA, które stanowczo i dosłownie odmówiły próbom skłonienia ich do interwencji wojskowej w obronie saudyjskich interesów. Stało się tak, ponieważ mniej więcej w tym samym czasie Donald Trump ogłosił wojnę handlową z Chinami. W ruch poszły cła i jasnym było, że próba sił między najpotężniejszymi gospodarkami świata nieprędko się skończy. Odtąd Amerykanie mieli być skupieni na Pekinie, redukując swoją rolę i obecność na innych kierunkach. Rijad był zaskoczony, ponieważ jednym z parametrów siły Amerykanów jest pozycja dolara jako światowej waluty rozliczeniowej. W tym realizowania transakcji na rynkach surowcowych. Liczono więc, że dołożą wszelkich starań by eksport opłacanej dolarami ropy nie został przerwany. Stało się inaczej.

Powolne zwijanie się Waszyngtonu z bliskowschodniego zaangażowania bez wahania wykorzystały inne państwa. Nie chodziło wszak tylko o Iran. Sytuacja w regionie stała się nagle wybitnie skomplikowana i to z niekorzyścią dla Saudów, w których Amerykanie dotąd upatrywali swojego głównego sojusznika. Zresztą, sam Donald Trump zaczął prezydenturę od działań na rzecz skonstruowania trwałego antyirańskiego sojuszu pomiędzy Izraelem a sunnickimi państwami arabskimi pod przywództwem Rijadu.
To z tego powodu Saudowie doprowadzili do izolacji Kataru w 2017 roku (więcej nt w Arabia ma Katar – 16.06.2017). Już po kilku miesiącach okazało się, jak bardzo przeszacowali swoje możliwości. Amerykanie ograniczyli się w tej sprawie do presji politycznej, a emir Doha otrzymał wsparcie wojskowe od Turcji. Niepokorna postawa tego maleńkiego emiratu ośmieszyła księcia Salmana, który z zemsty rozkazał wykopać głęboki rów oddzielający położony na cyplu Katar od Arabii (swoją drogą, polityka międzynarodowa prowadzona przez to małe państwo jest fascynującą historią na osobny artykuł).

Saudowie zaczęli popadać w kłopoty finansowe i niewielkim pocieszeniem było, że podobne problemy zaczynał mieć obciążony nałożonymi sankcjami Iran. Fakt ten ograniczył im pole manewru. Egocentryczny i ambitny książę Salman postanowił wprowadzić kraj w nową epokę (tzw. Wizja 2030), jednakże porażki na arenie międzynarodowej i pogarszająca się sytuacja gospodarcza skutecznie utrudniały jego realizację. Pojawiła się nerwowość i lekkomyślność, czego skutkiem była wybitnie niekorzystna wizerunkowo i politycznie operacja zabójstwa Dżamala Chaszukdżiego (Krwawy Książę – 13.11.2018). Zdarzenie nie tylko bezsprzecznie barbarzyńskie, ale fatalne dla państwa. W dodatku, powodowane niczym innym jak monarszą małostkowością (akt zemsty).

Należy zauważyć, że już w schyłkowej fazie wojny z Kalifatem w początkach 2018 roku, zaangażowane w konflikt strony zaczęły powoli zmieniać zainteresowania. Cichy pakt o nieagresji i wspólne dążenie do pokonania Państwa Islamskiego, przekształciło się w bezpardonową grę do własnej bramki poprzez testowanie ładu.
To wtedy syryjskie siły rządowe wraz z rosyjskimi najemnikami z „grupy Wagnera” próbowały przejść na drugą stronę Eufratu by zająć pozostające w amerykańskiej strefie wpływów pola naftowe prowincji Dajr az Zaur. Najbardziej wysunięte oddziały (na tzw. linii ognia) zostały zbombardowane przez jankeskie lotnictwo i artylerię. Był to jednak jedno z ostatnich tak stanowczych działań Waszyngtonu.
Nieco później, świat obiegła bulwersująca informacja o ataku gazowym przeprowadzonym w Doumie. O jego dokonanie oskarżono Damaszek, choć nie znaleziono dowodów na potwierdzenie tego faktu. W dniu 14 kwietnia siłami amerykańsko-brytyjsko-francuskimi przeprowadzono odwetowy atak rakietowy na armię Baszara al-Asada, który jednakże okazał się pustą demonstracją (Syryjski pokaz – 14.04.2018).
O nadchodzących uderzeniu uprzedzeni zostali Rosjanie, którzy z kolei przekazali informację swoim lokalnym sojusznikom. Mimo wystrzelenia 100 rakiet, zniszczenia były niewielkie, a w nalotach nikt nie zginął. Dlatego wspierany przez Rosjan Damaszek skupił się na dalszej walce z tzw. „opozycją”, dobrze odczytując sygnał, że Amerykanie scedują odpowiedzialność za Syrię na Rosjan.

Takie rozwiązanie było nie w smak Saudom, którzy od dawna i za amerykańskim pozwoleniem wspierali antyrządowych islamitów. Waszyngton wychodził jednak z przekonania, że kontrola zachodniej Syrii przez Rosję, a północnej przez Turcję, uniemożliwi dalszą ekspansję Persom.

24/11/2019 – Strefy kontroli w Rożawie. Granat: siły tureckie, pomarańcz Rosjanie/SAA, żółty: SDF (https://syria.liveuamap.com)

Dlatego Turcja postanowiła rozpocząć poszerzanie kontrolowanego terenu (w styczniu 2018) od dokonania inwazji na położony w północno-zachodniej Syrii kanton Afrin, na co zajęci walką z salafitami Kurdowie i Damaszek nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć. Turcja osiągnęła stosunkowo łatwe zwycięstwo, powiększając posiadane przez siebie terytorium (wcześniej zajęła rejon al-Bab). Następnie w sierpniu wprowadziła wojska do opanowanej przez konglomerat dżihadi prowincji Idlib. Teoretycznie jako siły rozjemcze strefy buforowej w ramach układu z Astany i osobistego porozumienia Reccepa Erdogana z Władimirem Putinem. Faktycznie, Turcja od początku wspierała radykalnych terrorystów, bez znaczenia czy należeli do an-Nusry czy Państwa Islamskiego, tak długo jak mieli protureckie sympatie. Wprowadzenie sił wojskowych do Idlib, było udzieleniem im ochrony. Ankara oczekiwała od Damaszku, powstrzymania dalszej ofensywy. To z kolei gwarantowałoby Turcji pozostanie w syryjskiej grze na dłużej i wyeliminowanie wpływu Arabii Saudyjskiej, która tym samym terrorystom nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa (a których wcześniej sponsorowała). Chcący pozostać przy syryjskim stole Saudowie, zwrócili się więc z ofertą wsparcia do kurdyjskiego SDF. Specjalnie po to ustanowiono nawet dwa centra komunikacyjne (w Hasace i Kamishli). Niemniej, była to oferta spóźniona. Realne gwarancje bezpieczeństwa dostarczył Kurdom rząd w Damaszku i lojalna SAA.

W tym kontekście niewielkie pocieszenie stanowiły sukcesy ofensywy wojsk sponsorowanego przez Rijad generała Chalify Haftara w wojnie domowej w Libii.

Wszystkie drogi prowadzą do Teheranu

Od tysiącleci o sile Persji stanowiło jej geopolityczne położenie. Rozmiar państwa i ukształtowanie terenu kanalizowały cały ruch między wschodem a zachodem właśnie przez te nieprzyjazne ziemie. Tak jest i dzisiaj, gdy Chiny prowadzą nitki swojego Nowego Jedwabnego Szlaku. W dodatku, Teheran jest w stanie kontrolować cały ruch morski w Zatoce (nomen omen) Perskiej.

Tego wpływu nie da się ani zlekceważyć ani ominąć.

Spójrzmy nieco szerzej, na bliskowschodnią rywalizację. Na poziomie globalnym biorą w niej udział trzy potęgi. Chińska Republika Ludowa szukająca niezależnego od Amerykanów szlaku do eksportu produkowanych przez siebie towarów (więcej o tym TUTAJ). Federacja Rosyjska ekspandująca w jedynym aktualnie dostępnym jej kierunku południowym. Wreszcie Stany Zjednoczone dla których po drugiej wojnie światowej był on rezerwuarem surowców i zaworem bezpieczeństwa globalnego handlu.

Niektóre z tras przebiegu NJS. Na mapie brak tzw. drogi północnej. Autor: Duchâtel & Sheldon-Duplaix, 2018

Pekin chce nie tylko zyskać niezależność transportu, ale także przestawić gospodarkę na konsumpcję wewnętrzną. Tak by nie polegać jedynie na eksporcie. Do realizacji tego celu potrzeba jednak czasu. A póki co, frachtowce z chińskimi wyrobami płyną mijając Ormuz od południa, wzdłuż wybrzeża Jemenu, prosto przez cieśninę Bab al-Mandab i Kanał Sueski do Morza Śródziemnego. W drugą stronę, przez Ormuz, podążają liczne tankowce i gazowce. Z kolei najkrótszą drogą dla transportu lądowego, jest trasa przez północny Iran na zachód i północny-zachód. Dlatego destabilizacja Bliskiego Wschodu to okoliczność wyjątkowo korzystna dla Waszyngtonu, a niedobra dla Chin.

Uniezależnienie się Pekinu od amerykańskiej władzy na morzu połączyłoby Eurazję w jeden, potężny konglomerat gospodarczy (patrz dr Leszek Sykulski – Od Trójkąta Kaliningradzkiego do Związku Europy. Integracja od Lizbony po Władywostok – wyzwanie XXI wieku – 16/10/2011), który może na wieki zmienić globalny porządek rzeczy, uruchamiając pełen potencjał tego superkontynentu (tzw. światowej wyspy).
To nie tylko zepchnęłoby USA z tronu światowego hegemona, ale też trwale zmarginalizowało. Złamało amerykański prymat polityczny, a z nim także technologiczny, gospodarczy i kulturowy. Aż strach pomyśleć jaka gra interesów powstałaby wtedy w zapomnianej dotychczas Azji Centralnej.
Dlatego Waszyngton prawie całą uwagę zaczyna skupiać na tym jednym wyzwaniu. Przestawienie globalnej polityki supermocarstwa nie jest procesem szybkim. Skrępowani mesjanistycznym spojrzeniem politycy niechętnie dostrzegają skalę zagrożenia.
Wielu nadal żyje w przekonaniu, że amerykańskiej armii i marynarki nie da się pokonać. Ale to już przeszłość.
W czasach prezydenta Ronalda Reagana zdolni byli prowadzić w tym samym czasie dwa pełnoskalowe światowe konflikty i jeden regionalny (tzw. formuła 2.5+). Dzisiaj ledwie jeden duży i być może jeden regionalny (1.5+).
Faktem jest, że Barrack Obama próbował się z Chinami dogadać. To nie przyniosło spodziewanych efektów. Przeciwnie, ośmieliło Pekin, który trzeźwo ocenił rzeczywiste zdolności konkurenta. Donald Trump (oczywiście, pisząc o prezydentach mam na myśli całą administrację) widząc ten mandaryński upór postawił na konfrontację. Ponieważ jednak USA miały armię w fatalnym stanie, a kufry puste, nie były w pozycji by używać starych sposobów perswazji. Mimo, że flota nadal pływała po morzach i oceanach (trochę mniejsza i trochę bardziej pordzewiała), to przespano moment w którym mogłaby zagrozić Chinom kontynentalnym. Morze Południowochińskie stało się wodami nieprzyjaznymi, a wojska rakietowe potrafią już razić zgrupowania floty z odległości dalszej, niż jej zasięg uderzeniowy. Z kolei rozprzężenie sojuszy w Azji czyniło blokadę cieśniny Malakka i sąsiednich zadaniem trudnym. Przeszkody mnożyły się za każdym rogiem, a Bliski Wschód nadal absorbował siły i środki potrzebne gdzie indziej.

Stan amerykańskiej armii na przykładzie US Marines. Niebieskie kropki – zamówienia rządowe, żółte – modernizacja. Cały sprzęt wszedł do służby przed rokiem 1990.

Z jednej strony, o czym mówiono i co jest już dziś zupełnie oczywiste, Waszyngton postanowił wobec tego maksymalnie zredukować swoją obecność w tym rejonie w ramach koniecznego procesu racjonalizacji i konsolidacji. Z drugiej, dominujący bliskowschodni sojusz mógłby pomóc Amerykanom w zablokowaniu chińskich planów. Zająć ich miejsce i wziąć na siebie pełen ciężar zadania. Jeszcze w 2017 roku byłem przekonany, że Waszyngton posłuży się w tej rozgrywce Izraelem i Arabią Saudyjską. Wrażenie to pogłębił warszawski szczyt z lutego 2019 roku (Przyjaciele przyjaciół – 15.02.2019). Ale kilka miesięcy później coś się zaczęło zmieniać. Brak adekwatnej, zdecydowanej odpowiedzi na strącenie drona, ataki na tankowce, czy kłopoty Saudów, a wreszcie zupełna utrata kontroli nad sytuacją w Rożawie i turecką inwazją zwiastowały inny rozwój wypadków. Tego nie wiem, ale może pierwotny plan okazał się zbyt trudny lub wręcz niemożliwy w realizacji? Zamiast niego, czy to pod wpływem prezydenckiego impulsu czy głębszych przemyśleń, a może zupełnym przypadkiem – pojawił się konflikt.

Netanjahu nie zdobył urzędu premiera. Przeciwnie, Izrael pogrążył się w długotrwałym, politycznym impasie a sam „Bibi” popadł w poważne kłopoty prawne. To zatrzymało dalsze próby związane z tzw. pokojowym „planem Kushnera”. Strefa Gazy stała się kipiącym kotłem, a Rosja niespodziewanie zaczęła wchodzić w kontakty z państwami sunnickimi poza dotychczasową strefą wpływów. Powolna redukcja wysuniętej obecności wojskowej stała się zdezorganizowaną ucieczką (vide Rożawa – „Wyrok na Kurdów” – 08.10.2019 ).
Być może była to tylko wypadkowa problemów w polityce wewnętrznej (postępowania w ramach impeachmentu). Chaos decyzyjny, sprzeczne, wzajemnie wykluczające się rozkazy wykreowały próżnię bezpieczeństwa w całej północnej Syrii, w którą natychmiast zaczęły ekspandować wszystkie rywalizujące z Amerykanami siły: Turcja, Rosja i Iran. W dodatku, gwałtowne odwrócenie się od Kurdów wysłało bardzo zły sygnał dla pozostałych sojuszników.
Co innego bowiem dokonać stopniowego wycofania dbając jednocześnie o układ sił i wzmocnienie sojuszników (tak by mogli skutecznie reprezentować interesy hegemona lub po prostu samodzielnie o siebie zadbać), a co innego z dnia na dzień opuścić pozycje na froncie.

Syryjczycy z Rożawy rzucający kamykami w amerykańskich żołnierzy opuszczających pozycje.

Niezależnie od prawdziwych powodów tego rozgardiaszu, pod jednym względem jest on dla Waszyngtonu korzystny. Smutna prawda jest taka, że brutalny bliskowschodni konflikt zablokuje region równie skutecznie, co misternie konstruowany system sojuszy.

Rewolucja łupkowa zmieniła bowiem surowcowy układ sił. USA nie tylko miały pod dostatkiem ropy i gazu, ale też stały się ich eksporterem (globalne miejsca #4 w 2018 i prawdopodobnie #3 w 2019). Dlatego wojna w Zatoce Perskiej w żaden sposób nie wpłynie na dobrostan Amerykanów, czego nie można powiedzieć o Chinach.

Tymczasem Federacja Rosyjska jest jak węszący pies.

Zawsze wie gdzie czeka go smakołyk. Tak było z Gruzją w 2008 roku, Krymem i Donbasem w 2014, w końcu Syrią od 2015. Co bardziej uważny obserwator mógłby do tego dodać Czeczenię, Dagestan, Naddniestrze, Azerbejdżan i Armenię. Faktem jest, że rosyjska ekspansja odbywa się głównie na kierunku południowym. Jako największe państwo świata, tak od wschodu jak i zachodu ograniczone jest przez mroźne wody i dwie potęgi, Zachodu reprezentowanego przez NATO i Wschodu, pod postacią chińskiego smoka. Od obu jest dużo słabsza, dlatego podobnie jak to ma miejsce z Iranem, przez lata nauczyła się wykorzystywać swoje zasoby w sposób maksymalnie efektywny. Dlatego zbudowała nowe zdolności obronne, tzw. bąble antydostępowe (A2AD).
Najpierw ten w Kaliningradzie, później w Gruzji i na Krymie, wreszcie w syryjskiej Latakii. Pod osłoną rakiet, Federacja z powodzeniem buduje sobie bufor limitrofu dbając jednocześnie o sypanie piachu w tryby konkurentów. Odgradza się od nieprzychylnego świata, wiecznie gotowa do ekspansji. Inaczej niż Pekin, Kreml ma do zaoferowania tylko dwie waluty – surowce i sprzęt wojskowy (z obsługą lub bez).

Zasobne w czarne złoto państwa arabskie czynią ten pierwszy atut bezwartościowym. Pozostaje więc tylko drugi. Tak zaczęła się historia z syryjską wojną domową. Na tym opiera się też współpraca z innymi państwami (Egiptem, Libią, Iranem, Pakistanem). Za pomocą wojskową idą misje stabilizacyjne, które z czasem przeradzają się w trwałą obecność gdy po ich zakończeniu żołnierze pozostają na pozycjach.

Docelowo, Kreml prawdopodobnie chciałby zyskać trwały dostęp do mórz południowych. Już zakotwiczył we wschodnim Śródziemnomorzu, a ponoć wielowiekowym geopolitycznym marzeniem carów jest by Rosja kontrolowała port nad ciepłą częścią Oceanu Spokojnego lub Indyjskiego, zyskując tym samym swobodę w handlu. Tak przynajmniej twierdzi dr Jacek Bartosiak. Według mnie, ten plan ma dzisiaj także zupełnie inny wymiar. Przecinając trasę nowego jedwabnego szlaku z północy na południe, Kreml zyskuje kartę przetargową w kontaktach z Pekinem. To bardzo ważne ponieważ potęga Państwa Środka prędzej czy później uczyni z Federacji wasala.
Dlatego kontrola nad szlakiem może pomóc Rosjanom w utrzymaniu podmiotowości, a klucze do tych drzwi leżą w Teheranie.

Bąble antydostępowe Federacji Rosyjskiej. Przedarcie się do serca kraju staje się zadaniem bardzo trudnym dla sił NATO. I o to chodzi.

Na powyższą globalną mozaikę nakładają się regionalne rywalizacje: Turcji, Iranu i Arabii Saudyjskiej. Każde z tych państw ma własne cele, o których pisałem wcześniej. Każde próbuje pozycjonować się w oparciu o globalnych sojuszników. Co ciekawe, wszystkie są na tyle elastyczne w swej polityce, by odwracać się od dotychczasowych protektorów. A to musi rodzić zupełnie nowe wyzwania i konflikty. Tymczasem nie wolno zapominać o jeszcze jednym paradygmacie. Nie geografia, nie geopolityka i nie koncert mocarstw mogą mieć znaczenie decydujące dla wyniku tej rywalizacji, ale ci którzy przez lata pozostawali przedmiotem, a nie podmiotem rozgrywek – zwykli obywatele.

O przyszłości rozstrzygną ludzie, nie imperia.

Przeobrażenia społeczne związane z narodzinami społeczeństwa informacyjnego są bardzo trudne do opisania w syntezie. Niemniej, w ostatnim czasie na twardych przykładach obserwujemy jak bardzo Internet i narzędzia komunikacji stały się czynnikiem decydującym o sposobie i charakterze przeprowadzanych protestów. Pewien przedsmak dała już Arabska Wiosna i niezadowolenie po Wielkiej Recesji. Wtedy „w sieci” było ok. 2 mld ludzi. Dekadę później są to już 4 mld (52% ludzkości), a liczba ta stale rośnie i wkrótce wejdziemy w nową epokę razem z upowszechnieniem się usługi 5G. Powstają nowe komunikatory, dające większą swobodę w wymianie informacji. Protestujący w Hongkongu używali narzędzi i sposobów zaobserwowanych na filmach z ukraińskiego Majdanu. Z kolei na nich wzorowali się manifestanci w Ameryce Południowej, Iraku czy Libanie. Informacja jest bronią (patrz TUTAJ).
Służby nie szczędzą sił i środków by wpływać na nastroje społeczne, profilowane kampanie propagandowe, inwigilacja, kreowanie agentury wpływu (np.: portali, profili, czy blogerów), a nawet walka na memy czy trolling. Wszystko to służy podsycaniu różnic i kreowaniu opinii, a w połączeniu z rzeczywistymi problemami społecznymi, nieuchronnie prowadzi do eksplozji niezadowolenia. Wybuchu, który tylko w bardzo ogólnym stopniu podlega kontroli. Długofalowe efekty takiego wzburzenia są na dobrą sprawę nieobliczalne. A arabskie (i nie tylko) społeczeństwa nadal pozostają sfrustrowane, zmęczone i żądne zmian.

Dowodem na poparcie tej tezy są październikowe zamieszki w Iraku, w których w większości szyicka ludność sprzeciwiła się nie tylko niewydolnym rządom i korupcji, ale też mieszaniu się przez Teheran w sprawy kraju. To wielkie zaskoczenie, bo jeszcze trochę ponad miesiąc wcześniej Persowie zorganizowali największą w nowożytnej historii pielgrzymkę do świętego miasta Karbala (Irak), w ramach hucznie obchodzonego święta Al-Arba’in, na koniec Aszury (29 sierpnia).
W tym celu wydano miliony na położenie kilometrów nowych dróg, zbudowanie szpitali i domów pielgrzyma, a także odnowienie wielu szyickich świątyń. Oferowano darmowe posiłki i napoje. Wszystko na koszt Iranu i najwyraźniej bez efektów. Zamieszki były gwałtowne, a do tłumów strzelano z ostrej amunicji.

Jeśli więc cokolwiek nieoczekiwanego może pokrzyżować makiaweliczne plany możnych, to właśnie powszechne rewolty choć jeszcze nie w Iranie.

Pustynna fatamorgana

Czego spodziewam się po Bliskim Wschodzie w najbliższej przyszłości? I czy wypada mi pokusić się o poważne przewidywania w tak skomplikowanym etnicznie, religijnie i geopolitycznie regionie? Powyższą analizę przygotowałem w oparciu o powszechnie dostępne dane i informacje. Zebrałem je w jeden, opisowy i mam nadzieję syntetyczny tekst, który pozwoli Czytelnikowi na wyciągnięcie własnych wniosków.

Mimo to, próba przewidzenia przyszłości może się skończyć tym samym czym zaufanie fatamorganie przez spragnionego podróżnika.

Lubię ryzyko, dlatego chętnie spróbuję.


Wiele napisałem już o rywalizacji USA, Rosji i Chin, dlatego chciałbym możliwie krótko podsumować tekst spojrzeniem na mniejszych, regionalnych graczy bo to od nich zależeć będzie ostateczny wynik zmagań w regionie.

1) Wielki konflikt wewnętrzny w Arabii Saudyjskiej.

Porażki polityczne Rijadu i jego potencjalna zbliżająca się niewypłacalność w połączeniu z istotnymi reformami społecznymi mogą doprowadzić do upadku Saudów i wewnętrznej rewolucji. Prawdopodobnie niedługo po śmierci sędziwego i schorowanego króla Salmana i objęciu tronu przez jego syna Muhammada dojdzie do przesilenia i próby sił między poszczególnymi stronnictwami. To czy obecny następca tronu utrzyma władzę, a kraj obrany przez niego kurs, w dużej mierze zależeć będzie od cen ropy i możliwości jej eksportu. Rijadowi nadal daleko do uniezależnienia się dochodów surowcowych, choć posiada też liczne i znaczne aktywa finansowe rozsiane po całym świecie. To nadal duży atut łagodzący skutki krajowego deficytu. Pytanie na ile pozostaną one w dyspozycji kraju, w przypadku upadku domu Saudów? Poza tym, nie są przecież niewyczerpane, a jeszcze większe zasoby może spowodować jakakolwiek inna wojna w bezpośrednim sąsiedztwie. Na czyją przyjaźń mogliby liczyć w trudnych chwilach? Wydaje się, że krąg sojuszników będzie topnieć. Amerykanie nadal pozostawiają tam niewielki kontyngent wojskowy ale trudno powiedzieć na czym im bardziej zależy – obronie Saudów, czy pilnowaniu by rozliczenia transakcji instrumentami surowcowymi odbywało się w dolarze? Jak Rijad ochroni tankowce próbujące opuścić zatokę bez ich pomocy? Co zrobi gdy Irak stoczy się w odmęty kolejnej wojny domowej? Na te pytania nie ma prostej odpowiedzi.

2) Dominacja Persów.

Pewne jest, że ta niestabilność wykorzystana zostanie przez Iran do odwrócenia saudyjskich sojuszników. Może to się odbyć np.: poprzez rewolucję społeczną w Bahrajnie (poddani emira są szyitami, kasta rządząca – sunnitami), albo metodę kija i marchewki (zastraszanie i oferta współpracy gospodarczej) jak w przypadku Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Być może zdecyduje się na czasowe zablokowanie cieśniny Ormuz. Do tego dojdą działania destabilizujące w bezpośrednim sąsiedztwie Izraela, który po Saudach będzie jedynym przeciwnikiem Teheranu w regionie. Mimo dużych trudności wewnętrznych, uważam że zarówno Rosja jak i Chiny zrobią bardzo wiele by ajatollahowie wytrzymali amerykańską presję. Uzyskanie broni atomowej będzie krokiem ostatecznym i sprowokowanym (o czym za chwilę). Dla Iranu byłoby to przypieczętowanie dominacji w Zatoce. Gorąca wojna nie leży w jego interesie. Wystarczy tworzenie infrastruktury i możliwości eksportu surowców tak przez kontrolowany Irak, Syrię i ew. Liban, jak i cieśninę Ormuz (jej ewentualne blokowanie). Tylko o kontrolę nad tymi strategicznymi szlakami będzie skłonny walczyć. Być może już wkrótce zostanie do tego zmuszony w rozpadającym się Iraku. W pozostałym zakresie, priorytetem pozostanie rozwój wewnętrzny, także w oparciu o perspektywę bycia częścią Nowego Jedwabnego Szlaku.

3) Ekspansja terytorialna Izraela.

Dominacja Iranu zmusiłaby Izrael do radykalnych działań. Prawdopodobnie do przeprowadzenia aneksji kolejnych terytoriów (zwiększanie głębokości strategicznej, np.: kolejnych części Palestyny) i demonstracji swoich zdolności do nuklearnego odstraszania (deeskalacyjna eksplozja nad zatoką?), choć tylko jeśli postępować będzie rozprzężenie struktur międzynarodowym (np. ONZ). Nie liczę na żadną zmianę światopoglądową lokalnej klasy politycznej. Dominujący nacjonaliści pozostaną u steru (obojętnie w jakiej konfiguracji partyjnej) co oznaczać będzie dalsze trwanie filozofii „oblężonej twierdzy” aż do momentu wywołania kolejnej wojny prewencyjnej. Zamiary te mogłyby ostudzić Stany Zjednoczone, gdyby odstąpiły od swojej jednostronnie proizraelskiej polityki. W innym przypadku jedynie długotrwały, okupiony ofiarami konflikt przy jednoczesnym jego niekorzystnym dla Izraela rozstrzygnięciu, byłby w stanie doprowadzić do przesilenia na szczytach władzy i powrotu do niej koncyliacyjnej lewicy. Pomóc mogłaby w tym stale rosnąca społeczność arabska. Zmiana regionalnych sojuszy to także obrócenie się Izraela na współpracę z Egiptem czy Rosją, co byłoby korzystnym rozwiązaniem blokującym ekspansję nie tylko Iranu ale też Turcji.

4) Słabnąca Turcja.

Wbrew swoim syryjskim podbojom i głośnemu wkroczeniu w politykę wewnętrzną tak Libii jak i Kataru, Turcja jest państwem relatywnie słabym wewnętrznie. Kraj nadal nie doszedł do siebie po nieudanym zamachu stanu z lipca 2016 roku. Sytuację dodatkowo pogarsza rosnące zadłużenie i wybuchły w 2018 roku kryzys monetarny. Stronnicy prezydenta Erdogana uważają, że wiele z tych nieszczęść spowodowali Amerykanie, stąd Ankara zaczęła balansować układ sił poprzez wzmożone kontakty z Rosją i Chinami. Bardzo możliwe, że tendencja ta będzie się utrzymywać i pogłębiać. Pozbawiona atutów gospodarczych Ankara, wykorzystuje swoje położenie oraz dużą i silną armię. Ostatnie ruchy związane z sekretnym przerzuceniem sił pancernych na wschodni Cypr sugerują, że Turcja zamierza zająć się eksploatacją położonych na tamtejszych wodach złóż gazu, co z pewnością spowoduje duży sprzeciw Europy. Trudno wyobrazić sobie by dała się dobrowolnie stamtąd usunąć. Tak jak trudno wierzyć, że wycofa się z północnej Syrii. Zagadką pozostaje jej relacja z Rosją. Do pewnego stopnia obopólna współpraca niesie wiele korzyści. Kontrola Syrii i wschodniej części Morza Śródziemnego to bardzo atrakcyjna perspektywa. Oba kraje mogą też wspólnie ekspandować na Bałkany (Serbia, Bośnia-Hercegowina, Macedonia etc.).

Paradoksalnie, to Rosja będzie w tym tandemie słabsza, całkowicie zależna od drożności Bosforu. Rosyjska kontrola nad Morzem Czarnym i parcie na południe od Kaukazu rodzić będą pole do konfliktu. W dłuższej perspektywie, więcej korzyści przyniesie Turcji współpraca z Iranem (NJS, tranzyt gazu, podział wpływów) choć tutaj na drodze stać będą Amerykanie. Pewne jest, że Turcy potrafią wspaniale grać geopolitycznie i jeszcze nieraz zmienią sojusze. Pytanie tylko, czy do tego czasu słabnąca AKP utrzyma się przy władzy? (patrz „Niespodziewana zdrada – Turcja”).

**

Iran, Arabia Saudyjska,Turcja i Izrael to kraje, których przyszłość rozstrzygnie się w najbliższych latach. Na razie wszystko wskazuje na zwycięstwo tego pierwszego, ale czy tak faktycznie będzie? Czy też zaskakujący zwrot akcji odmieni układ sił? Nietrudno wyobrazić sobie wojnę podobną do tej, która objęła Syrię, ale w skali całego regionu.

Nie znamy przyszłości, możemy jedynie bawić się przypuszczeniami.
Z pewnością będzie to fascynująca, wielka, rozgrywająca się na naszych oczach historia, do której śledzenia serdecznie zachęcam. To co dzieje się w tych odległych od nas arabskich piaskach będzie miało też bezpośrednie przełożenie na położenie geopolityczne i geostrategiczne Polski.

Data: 24-11-2019


Materiały źródłowe:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Siły_Ghods

https://www.aljazeera.com/indepth/opinion/hamas-iran-rapprochement-180725150509789.html

https://tradingeconomics.com/iran/gdp-growth-annual

https://www.reuters.com/article/us-oil-iran-exports/hit-by-sanctions-and-rising-tensions-irans-oil-exports-slide-in-july-idUSKCN1UP1UD

https://www.nytimes.com/interactive/2019/08/03/world/middleeast/us-iran-sanctions-ships.html

https://www.ft.com/content/62220484-b37c-11e9-8cb2-799a3a8cf37b

https://www.militarytimes.com/flashpoints/2019/11/19/irans-military-expeditionary-capabilities-are-limited-but-its-heeding-valuable-lessons-learned/

https://www.iiss.org/publications/strategic-dossiers/iran-dossier/iran-19-03-ch-1-tehrans-strategic-intent

https://www.atlanticcouncil.org/blogs/iransource/iran-s-crude-oil-exports-what-minimum-is-enough-to-stay-afloat/

https://foreignpolicy.com/2019/09/05/chinas-great-game-in-iran/

https://www.fdd.org/analysis/2019/06/17/cash-strapped-regime-in-tehran-taps-sovereign-wealth-fund/

https://www.atlanticcouncil.org/blogs/iransource/iran-and-europe-play-nuclear-chicken/?utm_content=bufferdb2c8&utm_medium=social&utm_source=twitter.com&utm_campaign=buffer

Legenda:

O Pasie i Szlaku

Pekin rozwija swoją inicjatywę „Pasa i Szlaku” wielokierunkowo i wielopłaszczyznowo. Od mroźnych wód północy, przez niezmierzone przestrzenie Eurazji, po ciepłe morza południa. Wszędzie oferuje kredytowane finansowanie, pomoc w rozbudowie infrastruktury oraz niebotyczne wolumeny kontraktów zakupowych. Państwo Środka produkuje bowiem wszystko, ale też potrzebuje do tego wielkiej ilości materiałów i surowców. Dzięki infrastrukturze jest w stanie transportować więcej i taniej. A dysponując zdawałoby się nieograniczonym kapitałem swobodnie przejmuje istotne dla siebie instalacje lub spółki. A tam gdzie cesarskie interesy, tam też w końcu podąża armia. To proces obliczony na dekady (do 2049), powolny lecz metodyczny. Przeobrażający globalny ład. (wróć do tekstu)

O wzbogacaniu uranu

Naturalnie występujący uran posiada śladowe ilości izotopu 235U (ok. 0.7%). Pierwiastek ten w takiej formie lub nieznacznie wzbogaconej, tj. od 0.9 do 2% można zastosować w niektórych reaktorach jądrowych, np. chłodzonych ciężką wodą. Jednakże wytworzenie ciężkiej wody jest czasochłonne (100 000 litrów wody lekkiej daje 1 litr ciężkiej wody) i kosztowne (wymaga dużej energii) dlatego optymalnym rozwiązaniem jest wykorzystanie innej technologii. Tutaj pojawia się problem. Reaktor musi być chłodzony w inny sposób (np: gaz, lekka woda pod ciśnieniem lub wrząca, albo metal), a istniejące konstrukcje wymagają często uranu nieznacznie lub niskowzbogaconego (235U od 9 do 20%). Uzyskiwanie większego stężenia pożądanego izotopu odbywa się za pośrednictwem specjalnych wirówek wzbogacających, które niejako kondensują zawartość 235U. Przyjmuje się, że do zastosowań bojowych stężenie powinno wynosić >20%, w praktyce bomby jądrowe posiadają izotop uranu >80%. Jest ku temu logiczne wytłumaczenie. Do wytworzenia 1 kg uranu niskowzbogaconego potrzeba ok. 8 kg naturalnego. Uzyskanie wyższych parametrów wymaga oczywiście lepszych wirówek i proporcjonalnie większej ilości materiału. Dla przykładu, bomba „Little Boy” zrzucona na Hiroshimę miała rdzeń o wadze 64 kg (izotop 80%) i moc 15 kT. Podobna bomba oparta o rdzeń niskowzbogacony musiałaby zatem ważyć kilkaset kilogramów, do tego w odpowiednio dużej konstrukcji. Dla porównania, amerykański pocisk balistyczny LGM-30G Minuteman III ma ponad tonę udźwigu i przenosi trzy głowice, każda o mocy do 475 kT. To prawie sto razy większa moc rażenia. Teoretycznie, gdyby Iran chciał wysłać rakietę z głowicą z izotopem 235U ok. 20% musiałby do tego zużyć cały posiadany zapas, a efekt byłby raczej nieadekwatny do kosztów i trudności technicznych w skutecznym dostarczeniu tak dużego ładunku do celu. (wróć do tekstu)


Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.

Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:

https://patronite.pl/globalnagra

Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie paypal-784404_640-e1551689206666.png

PayPal



albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.

1 komentarz

Adam · 2019-11-25 o 14:17

Jestem pod wrażeniem artykułu

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *