Uderzenie na Kursk
Siły ukraińskie uderzyły na rosyjski obwód kurski, rozpoczynając tym samym być może jedną z najbardziej śmiałych operacji zaczepnych tej wojny.
07-08-2024
>> Nie masz czasu czytać? Wysłuchaj nagrania ! <<
Pierwsze informacje o ruchach ukraińskich wojsk zaczęły spływać do nas z rosyjskiej infosfery w godzinach porannych, we wtorek 6 sierpnia 2024 roku. Z początku przyjmowane były z dużą rezerwą ze względu na ograniczone zaufanie do źródła pochodzenia. Później, po publikacji pierwszych nagrań, wyglądało na to, że mamy do czynienia z kolejnym rajdem na terytorium Federacji Rosyjskiej.
Tego typu operacje, organizowane przez GUR (Główny Zarząd Wywiadu MON Ukrainy) gen. Kiryło Budanowa, a wykonywane siłami tzw. białych Rosjan, miały miejsce już kilkukrotnie. Dwie pierwsze akcje odniosły nawet ograniczony sukces, siejąc zamęt na rosyjskich tyłach, ale ostatni rajd z marca tego roku, miał już gorszy przebieg. Utracono kilka cennych jednostek sprzętu (w tym unieruchomiony na polu minowym czołg) nie osiągając przy tym większych efektów.
Każdorazowo zaangażowane siły liczyły łącznie nie więcej niż kilkaset osób. Przeważnie jednak same wtargnięcia prowadzone były kilkoma niewielkimi, kilkudziesięcioosobowymi oddziałami, które zajmowały przygraniczne miejscowości, a po kilku dniach wycofywały się na pozycje wyjściowe. Stąd, gdy rosyjskie kanały telegram zaczęły wpadać w panikę ekscytując się kolejnymi „grupami dywersyjnymi”, pierwsze interpretacje zakładały kolejną powtórkę z rozrywki.
Szybko okazało się jednak, że tym razem atak wykonany został przez regularne jednostki ukraińskiej armii, wyposażone w zachodni sprzęt (m. in. transportery Stryker), przy silnej osłonie dronów, wsparciu artylerii i rozpoznania. Rosyjskie ministerstwo informowało, że w ataku, który rozpoczął się o godzinie 8.00 rano, bierze udział ok. 300 żołnierzy, 11 czołgów i 20 innych pojazdów należących do 22 Brygady Zmechanizowanej SZU. Po kilku godzinach wiadomo było, że ukraińskie oddziały łatwo pokonały przygraniczne umocnienia wdzierając się na odległość od 6 do 8 km w rejonie miasteczka Sudża, a zaangażowane siły składają się z elementów kilku, doświadczonych w boju brygad.
Rosjanie dali się zaskoczyć. Złożone z poborowych oddziały strzegące granicy nie stanowiły większej przeszkody dla doborowych ukraińskich oddziałów. Pojawiły się nagrania, na których widać zniszczone rosyjskie czołgi przewożone na lawetach, oraz branych do niewoli jeńców. Dość szybko zaangażowano więc lotnictwo, które ma zresztą blisko położone lotnisko w samym Kursku (mieście), oraz drony. Wiadomo, że siły ukraińskie straciły przynajmniej kilka pojazdów, jednocześnie sami Rosjanie przyznali się do utracenia dwóch śmigłowców. Następnego dnia opublikowano zresztą filmik, na którym ukraiński dron kamikadze uderza w ogon śmigłowca Ka-52 (poprawka, to był Mi-28 – przyp. FDM), w rezultacie doprowadzając do rozbicia się maszyny i śmierci pilota.
Po pierwszych 24 godzinach od rozpoczęcia ataku, w środę (07.08) rano, tzw. milblogerzy rosyjscy szacowali, że ukraińskie włamanie ma szerokość ok. 11 km i sięga w głąb obwodu kurskiego na ok 15 km (co daje ok. 165 km2 terenu). Podano listę kilkunastu utraconych miejscowości. Sudża została całkowicie ewakuowana, a walki trwały na jej przedmieściach. Według nich, siły ukraińskie umocniły się na zajętych pozycjach i zaczęły podciągać jednostki drugiego rzutu w sile ok. 2000 ludzi. Rozmieszczono także gęstą obronę przeciwlotniczą, która miała odepchnąć rosyjskie lotnictwo z rejonu walk. Sytuację określano jako bardzo trudną, ponieważ w bezpośrednim rejonie walk nie ma ani artylerii, ani jednostek pancernych, a obroną zajmują się jedynie słabo uzbrojone oddziały rezerwistów. Po południu ci sami milblogerzy poinformowali, że Ukraińcy zajęli opuszczoną Sudżę.
Mimo tych deklarowanych przez samych Rosjan ukraińskich sukcesów, prowadzona operacja jest wysoce ryzykowna. Dlaczego? Trzeba pamiętać, że o ile w ubiegłych miesiącach ukraińskie dowództwo mogło sobie pozwolić na dysponowanie częścią zasobów do nękania Rosjan, o tyle aktualnie okoliczności są inne. Obrońcy Donbasu znaleźli się pod ogromną presją. Doszło do przerwania obrony na przygotowywanych wcześniej umocnieniach na linii rzeczki Wołcza, przez co zagrożony stał się strategicznie ważny Pokrowsk, a jednocześnie Rosjanie po raz kolejny wykorzystali moment rotacji jednostek do uderzenia na kierunku miasta Torećk, wdzierając się na przedmieścia, czemu towarzyszył skuteczny atak na pobliski Niu-Jork.
Uzupełnienia z przeprowadzonej w maju mobilizacji nadal nie dotarły w większej liczbie na front, przez co jednostkom w Donbasie zwyczajnie brakuje ludzi do obsadzania pozycji. Z zażegnanego na wiosnę kryzysu amunicyjnego płynnie przeszliśmy w kryzys osobowy. Mimo ewidentnych problemów z zaryglowaniem rosyjskich włamań, trwających przynajmniej od połowy lipca (do tej chwili ~3 tygodnie), ukraińskie dowództwo podjęło decyzję o ataku znacznymi siłami (biorąc pod uwagę okoliczności) na odległym ok 400 km w linii prostej odcinku, realizując nadal niejasne cele. Nic dziwnego, że ukraiński komentariat wojenny wpadł w złość, oskarżając dowództwo o skrajną głupotę. Podobnych komentarzy nie brak zresztą wśród polskich ekspertów, z których część już w pierwszych godzinach śmiało stwierdziła, że to jedynie kolejna polityczna zagrywka, mająca przykryć porażki frontowe ponoszone na południu.
Czy rzeczywiście tak jest? Nie da się ukryć, że w razie porażki, utracenia znacznej ilości sprzętu i dobrze przeszkolonych ludzi (o co łatwo w działaniach ofensywnych), trudno będzie argumentować, że akcja ta miała jakikolwiek sens. Gdyby zasoby te zostały użyte na południu, być może pozwoliłyby zatrzymać rosyjskie postępy. Z drugiej strony, nadal nie wiemy jaki jest tak rzeczywisty plan Kijowa, a istnieją scenariusze, w których podjęcie tego ryzyka może przynieść duże korzyści.
Według przebywającego na terenie Ukrainy Mateusza Lachowskiego, ukraińska operacja realizowana jest znacznymi siłami, w tym brygadami, które od pewnego czasu nie były widziane na froncie. Co więcej, przygotowania trwały od dłuższego czasu i nie przerwano ich mimo krytycznej sytuacji w Donbasie. Sami Rosjanie podają, że w rejonie działań pojawiły się ukraińskie jednostki odpowiedzialne do tej pory za pilnowanie północnej granicy (DO „Północ”).
To istotne wskazówki potwierdzające moim zdaniem, że nie można mówić o kolejnym, krótkotrwałym rajdzie. Przeciwnie, do walki wchodzą kolejne rzuty, a fakt że w ostatnim czasie Białoruś wycofała swoje jednostki z ukraińskiej granicy prawdopodobnie pozwolił na zwolnienie części sił do działań ofensywnych.
Zastanówmy się więc, jakie mogą być cele ukraińskiego dowództwa?
1.
Najbardziej oczywistym celem operacji, jaki nasuwa się na myśl, jest zmuszenie Rosjan do przegrupowania i odciągnięcia sił zaangażowanych w obwodzie charkowskim, a być może także z Donbasu. Wydaje się, że faktycznie ukraiński wywiad doskonale rozpoznał przeciwnika i Rosjanie nie posiadają innych rezerw, które mogą błyskawicznie skierować do zagrożonego rejonu, niż te które zgromadzili w rejonie Biełgorodu, do uderzenia na kierunku Charkowa i Wołczańska. Pierwotne rosyjskie plany otwarcia kolejnego frontu na kierunku miasta Sumy zostały porzucone, zakładając że kiedykolwiek istniały, o czym wielokrotnie spekulowano.
W takim przypadku, pożądanym efektem byłoby zrolowanie rosyjskich linii z północnej Charkowszczyzny. Siły zbrojne FR od tygodni tkwią mniej więcej w tym samym miejscu, a nawet są delikatnie wypychane przez obrońców (w samym Wołczańsku i rejonie wsi Głębokie), niemniej zachowują ten stan rzeczy poprzez duże zaangażowanie, którego teraz może zabraknąć. Szczególnie, że przez Sudżę wiedzie linia kolejowa, którą z węzła miasta Lgowa zaopatrywane jest biełgorodzkie zgrupowanie rosyjskich wojsk. Przecięcie tej komunikacji, ogranicza szlaki zaopatrzenia jedynie do pojedynczej nitki między Kurskiem, a Biełgorodem.
Uważam powyższy scenariusz za najbardziej prawdopodobny. Nie ma bowiem zbyt wiele sensu w utrzymywaniu wątpliwych zdobyczy na Charkowszczyźnie, podczas gdy siły ukraińskie wchodzić będą coraz głębiej w teren Federacji Rosyjskiej, zajmując powierzchnię większą niż to, co trzymają Rosjanie pod Charkowem. Pomijając niebezpieczną perspektywę wejścia przeciwnika na własne tyły, brak zdecydowanej reakcji byłby ogromnym problemem wizerunkowym dla Putina.
Tylko czy to wystarczy? Być może Ukraińców dałoby się w ten sposób zatrzymać, ale niekoniecznie zmusić do oddania terytorium, a to z kolei oznacza, że dodatkowe jednostki mogą być przekierowane z Donbasu, właśnie dlatego, że akurat w tym rejonie Rosjanie posiadają znaczną przewagę w liczebności i przynajmniej trzy rejony silnych włamań, których Ukraińcy nie są w stanie zlikwidować. Osłabienie zgrupowania może zatrzymać dalsze dynamiczne postępy, ale raczej nie zagrozi już osiągniętym zyskom. A przynajmniej taka może być logika dowództwa. Jeśli tak się stanie, ukraińscy obrońcy wreszcie odetchną i zyskają na czasie w oczekiwaniu na przybycie zmobilizowanych na wiosnę uzupełnień.
2.
Inny scenariusz zakłada cel strategiczny. Taką tezę postawił Krzysztof Wojczal, który w działaniach Kijowa upatruje możliwej próby zajęcia rosyjskiego terytorium po to, by na zbliżającym się drugim szczycie pokojowym mieć z czym usiąść do stołu. Łatwiej jest bowiem doprowadzić do wymiany, niż wysokim kosztem odbijać utracone terytorium. To trafna myśl, bo oczywistym jest, że przy ograniczonych zasobach, żaden inny odcinek frontu nie jest tak relatywnie łatwy do zajęcia, jak właśnie przygraniczne rejony Federacji Rosyjskiej. To tam umocnienia są najsłabsze, a zgromadzone siły najmniej liczne.
Problem w tym, że na razie nie wiadomo, kiedy szczyt się odbędzie. Prezydent Zełenski postawił sobie zadanie zakończenia przygotowań do niego, do listopada bieżącego roku. Pierwotnie zakładano, że obrady odbędą się w jednym z państw Bliskiego Wschodu (np. Arabii Saudyjskiej), ale nie wiadomo dzisiaj jak potoczą się wydarzenia w regionie, który lada chwila może rozchwiać szeroki konflikt. Do tego dochodzą jeszcze amerykańskie wybory prezydenckie, okres wewnętrznej niestabilności politycznej, która potrwa przynajmniej do stycznia następnego roku. Stąd uzasadnione wątpliwości, czy do stołu negocjacyjnego da się w ogóle usiąść jeszcze w tym roku. Bardziej prawdopodobne, że nastąpi to dopiero w zimie, lub na wiosnę 2025 roku.
Jeśli więc siły ukraińskie mają za zadanie utrzymać rosyjskie terytorium tylko po to, by politycy mogli nim handlować, muszą być przygotowane na przynajmniej półroczny okres wgryzania się w grunt, pod nieustannym ostrzałem operującego z pobliskich lotnisk rosyjskiego lotnictwa. Rosjanie dołożyliby wszelkich starań żeby odzyskać utracone teren, to dla Kremla kwestia wizerunkowa. Ukraina miała być przecież lada chwila pokonana, jak to możliwe by zajmowała terytoria Federacji, zmuszając tysiące ludzi do ucieczki?
Wytrzymanie takiego naporu nie jest niemożliwe, ale na pewno będzie bardzo trudne. Tym trudniejsze, im mniejszy byłby to teren. Ergo, taktyka miałaby sens tylko jeśli dojdzie do zajęcia dużych połaci, korzystnie ukształtowanego terenu, a na to potrzeba będzie więcej niż elementów czterech brygad (na tyle ukraiński potencjał oceniał Jarosław Wolski). Z drugiej strony, są pewne wskazania, o których pisał Tomasz Fitek, że Kijów posiada w rejonie nawet 10 brygad, plus brygadę artylerii. Może też się zdarzyć tak, że obecne działania odniosą duże powodzenie i jednostki ukraińskie będą mogły siłą rozpędu dojść nawet na kilkadziesiąt kilometrów w głąb terenu przeciwnika. Wtedy jednak należy postawić pytanie o logistykę i ewentualną kalkulację kosztów zaangażowania aż tak dużych sił i poświęcenia ich w kilkumiesięcznej walce na wrogim terenie.
3.
Najbardziej sensacyjne spekulacje, co do celu ukraińskich działań pochodzą jak zawsze z rosyjskich źródeł. Według nich, obiektem ataku może być Kurska Elektrownia Atomowa, odległa od Sudży o ok 80 km. Podobne około-atomowe sugestie robiono także w zeszłym roku podczas rajdu „białych Rosjan” na miasteczko Grajworon, w rejonie którego miał się znajdować „Obiekt 1150-12”, w którym rzekomo składowano taktyczne głowice jądrowe. Sugerowanie, że Ukraińcy chcieliby doprowadzić do katastrofy poprzez uszkodzenie elektrowni jądrowej nie jest niczym nowym. Do tej pory to jednak sami Rosjanie straszyli taką perspektywą okupując ukraińską elektrownię jądrową w Enerhodarze.
Z wojskowego punktu widzenia, 80-100 km to szmat drogi, który trudno byłoby pokonać, w dodatku operując w oddali od własnych linii zaopatrzeniowych. Co prawda można sobie wyobrazić rajd transporterami kołowymi Stryker, podobny w stylu do tego co zrobił rok temu Prigożyn, jednakże byłaby to misja samobójcza, niczym z filmów akcji. Trudno też wyobrazić sobie jaki sens miałoby zajęcie elektrowni jądrowej i granie tematem katastrofy nuklearnej, mając świadomość jak delikatna politycznie jest to kwestia i jak wiele szkód na arenie międzynarodowej takie działanie mogłoby spowodować dla sprawy ukraińskiej. Nie wspominając już nawet o reakcji Rosji, dostającej do ręki realny powód dla którego na Kremlu zaczęto by myśleć o faktycznym użyciu taktycznej broni jądrowej.
Jak uczy historia, niczego nie można wykluczyć, choć nie wydaje się to specjalnie realne. Podobnie jak forsowny marsz w celu zajęcia samego Kurska, czego zresztą obawiają się Rosjanie w telegramowych komentarzach.
Podsumowanie
Po południu 7 sierpnia nadal wydaje się, że siły ukraińskie atakują w głąb terytorium rosyjskiego, mając w zapasie kolejne rzuty. Powodzenie natarcia jest rozwijane ale trudno ocenić, gdzie Ukraińcy postanowią się zatrzymać. Na razie nic nie wskazuje na to, aby jeszcze przez następną dobę lub dwie Rosjanie byli w stanie skutecznie powstrzymać ich dalsze postępy, ze względu na dysproporcję sił i dezorganizację.
To kluczowy moment, w którym ukraińskie zdobycze mogą być największe, tak jak to miało miejsce w operacji iziumskiej. Obecny rejon działań pokrywają relatywnie wysokie wzgórza, dające dobrą kontrolę nad okolicą, oraz sieć rzeczek i drobnych cieków wodnych nadających się do urządzenia linii obronnych, co Ukraińcy mogą wykorzystać na swoją korzyść.
Jeśli faktycznie planem jest utrzymanie się na pozycjach w perspektywie kilku miesięcy, należałoby zająć okoliczne wzgórza. Szacunkowo, na głębokości mniej więcej ok. 30 km od granicy, w rejonie miejscowości Kromskije Byki i Bolszoje Soldatskoje na północy. Dobrym pomysłem byłoby też uchwycenie wsi Bielica na wschód od Sudży, w której krzyżują się lokalne drogi. Pozycje od zachodu (obw. briańskiego) już teraz są wygodnie osłonięte rozlewiskami i ciekami wodnymi w rejonie chutoru Zielonyj Szlach.
W ten sposób powstanie przestrzeń, w którą będzie można wprowadzić osłonę przeciwlotniczą i artylerię, a obsadzenie wzgórz pozwoli na kontrolowanie wszystkich podejść w rejon Sudży, których z uwagi na ukształtowanie terenu wcale nie jest dużo. Co więcej, takie pozycje umożliwią nękanie rosyjskiej logistyki zarówno pod Kurskiem jak i Biełgorodem, nie tylko wyrzutniami HIMARS, ale nawet zachodnią artylerią lufową, a przede wszystkim dronami. To kluczowe, jeśli ma dojść do upośledzenia dostaw zaopatrzenia dla całego rosyjskiego zgrupowania w obwodzie biełgorodzkim.
Weźmy pod uwagę jeszcze jeden element. Obserwowana właśnie „operacja kurska” ruszyła w chwili, gdy na ukraińskim niebie pojawiły się samoloty F-16 dające nadzieję na punktowe odepchnięcie rosyjskiego lotnictwo bezkarnie zrzucającego swoje bomby szybujące KAB na głowy ukraińskich żołnierzy. Doszły też uzupełnienia w obronie przeciwlotniczej. Prowadzone są uderzenia w infrastrukturę krytyczną na rosyjskich tyłach, lotniska i składy amunicyjne. Może się okazać, że wszystkie te elementy dadzą Ukrainie kilka dodatkowych punktów w prowadzonych działaniach.
Pomijając jaki będzie końcowy efekt wydarzeń w obwodzie kurskim, jestem bardzo ciekawy jak i czy w ogóle zaistniała sytuacja przełoży się na inne odcinki frontu, gdzie przecież trwają regularne walki. Szczególnie biorąc pod uwagę, że już w październiku, na froncie powinny pojawić się znaczne uzupełnienia i nowe jednostki pochodzące z wiosennej mobilizacji.
Mimo wszystko potencjalnych zysków, trzeba powiedzieć, że Kijów zdecydował się na ryzykowny gambit. Wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy potwierdzają trudności, jakie dowództwo ukraińskie ma z koordynacją działań między większymi jednostkami, oraz różnymi odcinkami frontu. Początkowy sukces może zostać niewykorzystany, albo zmarnowany na późniejszym etapie. Jakakolwiek porażka bardzo negatywnie odbije się na morale społeczeństwa i armii.
Niemniej, między porażką a sukcesem jest czasem bardzo cienka granica.
Niniejsza strona jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę:
0 komentarzy