Turcja kontra wszyscy

Ostatnie działania rządu w Ankarze mogą i powinny niepokoić. Wzniecanie konfliktów z sąsiadami i sojusznikami, coraz bliższa współpraca z Rosją, blokowanie planu obronnego dla Polski i państw bałtyckich, to tylko niektóre z nich. Ale czy jest tak jak chcą niektórzy, że owładnięty manią wielkości, niesiony nacjonalistyczną falą prezydent Recep Tayip Erdoğan popada w szaleństwo idąc na wojnę ze wszystkimi? Czy też jest w tym jakiś głębszy sens? Spójrzmy na sprawy z tureckiej perspektywy.

Podsumowanie:

  • Turcja zacieśnia współpracę z Rosją, celem podział strefy wpływów,
  • Osią konfliktu eksploatacja pól gazowych wokół Cypru, status samej wyspy oraz kwestia grecko-tureckich wód terytorialnych (Morze Egejskie),
  • Wciągnięcie Libii w spór o wyłączne strefy ekonomiczne stało się możliwe dzięki ofensywie gen. Haftara, rząd GNA polega głównie na wsparciu Ankary wobec czego jest jej posłuszny,
  • Poważne ryzyko gorącego konfliktu na morzu, po jednej stronie Turcja, po drugiej Grecja, Izrael i Egipt.

To co robi Turcja budzi emocje, a te nie ułatwiają zrozumienia sytuacji. Tymczasem działania Erdoğana są konsekwentne. Turecki prezydent zupełnie otwarcie mówi o swoich oczekiwaniach i trzeba przyznać, że dają się one logicznie uzasadnić nawet jeśli na poziomie osobistym zupełnie się z nimi nie zgadzamy. Ta argumentacja często gubi się gdzieś w tłumaczeniach i jest przez nasze media w dużej mierze niesłusznie pomijana. Zanim jednak do niej przejdziemy, warto naszkicować obraz sytuacji geopolitycznej w jakiej znalazła się Turcja.

**

Mówiąc krótko, kraj ten nie potrzebuje już ochrony NATO przed agresywnym Związkiem Radzieckim, tak jak to było w 1952 roku gdy dołączył do sojuszu. Słabnące USA wycofują się z Bliskiego Wschodu powodując próżnię bezpieczeństwa. Niekontrolowaną przez nikogo przestrzeń, która ulega destabilizacji. Turecka armia jest liczna i silna, choć nie posiada (na razie) broni jądrowej. Położenie kraju pozwala na kontrolowanie ruchu przez cieśninę Bosfor co praktycznie impregnuje go na możliwość długotrwałego konfliktu z Rosją w chwili gdy ta ekspanduje na Bliski Wschód nie posiadając nadal stałego połączenia lądowego dla swojej wysuniętej obecności np: w Syrii. To się może kiedyś zmienić ale nie dziś, tym bardziej, że Rosjan na taki konflikt zwyczajnie nie stać. Dlatego Ankara i Moskwa zawarły sojusz dzieląc się wpływami w regionie, czego najlepszym dowodem są działania w sprawie kurdyjskiej Rożawy. Oba kraje zainteresowane są też tym, by ciągle rozbudowywane przez Chiny trasy Nowego Jedwabnego Szlaku podlegały ich wpływom. Kontrola traktów handlowych stanowić będzie w przyszłości bardzo dużą dźwignię negocjacyjną tak w kontaktach z Zachodem jak i Chinami, a także intratne źródło dochodu. Przy czym flirtująca z islamizmem Turcja do lokalnych rozgrywek używa też argumentów wyznaniowych, co w przypadku toczących się wokół wojen religijnych nie jest bez znaczenia. Na to wszystko nakłada się też poczucie rozczarowania. Wieloletnie starania Ankary o członkostwo w Unii Europejskiej spełzły na niczym, a ostatecznym gwoździem do trumny tej miłości był nieudany zamach stanu przeprowadzony przez tzw. gullenistów w lipcu 2016 roku.

Od tamtej pory Erdoğan wyzbył się wszelkich zahamowań. Europejscy oficjele poparli go dopiero gdy już było wiadome, iż pucz się nie udał. Z kolei sam Fethullah Gülen (domniemany sprawca) od lat mieszka w USA, które odmawiają jego ekstradycji. Choć są już dzisiaj dowody na to, że turecki prezydent wiedział o szykowanym zamachu i wykorzystał go do przejęcia całkowitej władzy w kraju, to jeśli chodzi o oficjalną narrację za taki obrót spraw winił nielojalnych sojuszników z Europy i USA. Sam uważam, że jest to proces trwały, który ostatecznie zakończy się całkowitym odwróceniem Turcji od Zachodu (więcej o tym m.in. w „Globalna Gra” ebook, „Afrin. Gałązka oliwna”, „Upadek Saudów. Triumf Persów”).

Co prawda Ankara zawsze gotowa jest rozmawiać, ale jej żądania całkowicie rozmijają się z oczekiwaniami i wizją świata pozostałych stron. Nic dziwnego. Prócz sprzeczności interesów zachodzi tu także niedopasowanie cywilizacyjne. Sama AKP (partia rządząca) jest blisko związana z islamistycznym Bractwem Muzułmańskim, a wspieranie przez nią najróżniejszych dżihadystów w syryjskiej wojnie pozostaje smutnym faktem. Jakiekolwiek większe ustępstwa ze strony Turcji, byłyby też postrzegane negatywnie przez w dużej mierze silnie nacjonalistycznie nastawione społeczeństwo. A taki charakter polityki krajowej (ogromnie spolaryzowanej), nie pozostawia zbyt wiele miejsca do negocjacji. Ta nieustępliwość stanowi główną przeszkodę w porozumieniu z Zachodem, a wszelkie podpisywane memoranda nieuchronnie okazują się krótkotrwałe.

Na tym braku konsensusu opiera się konflikt o wschodnią część Morza Śródziemnego, którego osią jest nierozwiązana sprawa Cypru – podzielonego na dwie strefy od czasu greckiego zamachu stanu z 1974 roku. Walki wygaszono wtedy z uwagi na sytuację geopolityczną, zamieniając huk wystrzałów na spór prowadzony w zaciszu gabinetów. W nowym milenium powrócił ze zdwojoną siłą. Okazało się bowiem, że wody wokół wyspy bogate są w złoża surowców. Kolejne zasoby gazu znajdowano też u południowych wybrzeży Morza Lewantyńskiego. Niestety, jak dotąd niczego interesującego nie odkryto na wodach kontrolowanych przez Turcję. Co więcej, wszystkie zainteresowane państwa: Izrael, Egipt, Liban, Grecja, Włochy i (grecki) Cypr podpisały bilateralne umowy, dzieląc się strefami eksploatacyjnymi (tzw. EEZ – Exclusive Economy Zone). Zdecydowano też o budowie podwodnego gazociągu z Lewantu do Grecji i Włoch. W takich okolicznościach negocjacje między Turcją a Grecją prowadzone pod auspicjami ONZ zakończyły się fiaskiem.

W kwietniu 2017 roku Ankara rozpoczęła bardziej zdecydowane działania zmierzające do odnalezienia własnych złóż gazu wokół wyspy. Statkom poszukiwawczym towarzyszyły okręty marynarki, które przeganiały inne jednostki. W międzyczasie pozostałe państwa odkrywały kolejne, bardzo obiecujące lokalizacje konsekwentnie pozostawiając Turków w izolacji, mimo ich braku zgody na te działania.

Podział EEZ na Morzu Lewantyńskim ze wskazaniem rurociągów wiodących od platform wiertniczych do instalacji lądowych. Źródło: https://energyegypt.net

Kroplą, która przelała czarę goryczy było przystąpienie w połowie listopada 2019 roku przez Greków cypryjskich do eksploatacji pokaźnego (do 6 bln m3) pola gazowego B12 – „Afrodyta” bez pytania Turków cypryjskich bądź samej Ankary o zdanie. Licencji wydobywczej udzielono konsorcjum firm Noble Energy, Delek i Shell aż na 25 lat, a w eksporcie pomóc ma m.in. gazoport w egipskim mieście Idku.

**

Antycypując taki rozwój wypadków, jeszcze w lipcu 2019 roku Erdoğan wydał rozkaz potajemnego przerzucenia na turecką część Cypru 42 czołgów Leopard 2A4. Kilka dni później Rosja rozpoczęła realizowanie dostaw antydostępowego systemu plot S-400 dla tureckich sił zbrojnych i to mimo sprzeciwu Waszyngtonu wielokrotnie przekazywanego Turkom. W efekcie, Amerykanie zablokowali kupno przez nich samolotów piątej generacji – F-35. W październiku sponsorowane przez Ankarę i wspierane przez turecką armię dżihadystyczne milicje wkroczyły do położonej na północy Syrii, autonomicznej Rożawy (patrz „Wyrok na Kurdów”) z zamiarem budowy szerokiego na 30 km buforu bezpieczeństwa. Ledwie na tydzień przed jubileuszowym szczytem NATO w Londynie, prezydent Recep Erdoğan oznajmił, że zawetuje przyjęcie planu obronnego dla Polski i państw bałtyckich jeśli pozostali sojusznicy nie uznają milicji YPG za organizacje terrorystyczne. Ankara żądała uznania tureckiego prawa do obrony przed kurdyjskimi terrorystami, na co pozostali członkowie nie chcieli przystać (zwłaszcza USA, które nadal współpracuje z Kurdami).

Jednocześnie (zaledwie w tydzień po udzieleniu licencji wydobywczej na cypryjskie pole gazowe „Afrodyta”) turecki i libijski rząd w Trypolisie (tzw. GNA) zawarły umowę o wyznaczeniu wyłącznych morskich stref ekonomicznych, które miałyby się rozciągać od wschodnich wybrzeży Libii, daleko na północny-wschód aż po tureckie wody terytorialne, przecinając tym samym spodziewaną trasę przebiegu rurociągu EastMed. Reccep Erdoğan obiecał też wzmożoną pomoc wojskową dla Trypolisu, od kwietnia 2019 roku będącemu w stanie oblężenia przez siły gen. Chalify Haftara. Temat udało się wyciszyć na londyńskim szczycie, jednakże wbrew płonnym nadziejom powrócił kilka dni po jego zakończeniu. Turcja nie zamierzała ustępować i miała ku temu podstawy.

Należy zauważyć, że GNA (Government of National Accord – Rząd Jedności Narodowej) kontroluje obecnie jedynie ok. 10% terytorium kraju, ale został formalnie uznany przez ONZ za prawowity libijski rząd. Popierały go m.in. Włochy, USA, Katar i właśnie Turcja.

Inaczej niż dominujący gen. Haftar, który z kolei wspierany jest przez Egipt, ZEA, Francję i Rosję. Z punktu widzenia prawa to on jest rebeliantem, a nie opierający się na wsparciu dżihadystycznych milicji trypolitanie. To premier rządu GNA Fajiz as-Sarradż jest właściwym przedstawicielem kraju. Przynajmniej tak twierdzi Turcja, która na tej podstawie zawarła wspomnianą dwustronną umowę. Postąpiła dokładnie tak jak wszystkie pozostałe kraje biorące udział w surowcowych rozgrywkach wokół Cypru. Stawiając na bilateralizm odpłaciła pięknym za nadobne. Co więcej, na zarzut braku reprezentatywności rządu w Trypolisie Turcja odpowiada wskazując, że sygnatariuszem cypryjskich umów jest jej grecka część, a nie cała wyspa łącznie z uznawaną tylko przez Ankarę – Turecką Republiką Północnego Cypru.

Podział tzw. bloków poszukiwawczo-eksploatacyjnych na południe od Cypru, ze wskazaniem stref EEZ. Źródło: Libańska Agencja Paliwowa, LPA www.lpa.gov.lb

Zbulwersowana umową ustanawiającą libijsko-turecką strefę Grecja wskazała na istnienie jej EEZ (na wschód od Krety) w miejscu, w którym ma ona przechodzić. Przy czym Ateny powołują się na Konwencję o prawie morza (UNCLOS, 1984), a Turcja jej nie podpisywała. Co więcej, nigdy nie została też wprowadzona w życie przez Libię, która ją co prawda podpisała ale nie ratyfikowała. Wobec powyższego Ankara nie uznaje wyłącznych stref ekonomicznych wyznaczanych przez greckie wyspy, a jedynie przez umowy bilateralne, a takowej z Atenami nigdy nie podpisała.

Jedynym dokumentem w mocy między obiema stronami pozostaje Traktat z Lozanny (1923), który jednakże nie rozstrzyga kwestii wód terytorialnych i statusu niektórych wysp jako, że ich własność zmieniła się po drugiej wojnie światowej, w której Turcja nie brała udziału. Ankara twierdzi więc, że wyspy Kreta, Kastellorizo, Karpathos i Kasos mogłyby korzystać ze swoich stref, ale tylko gdyby Turcja podpisała wspomnianą konwencję UNCLOS. Nie zrobiła tego, ponieważ od kilku dekad toczy spór z Grecją o Morze Egejskie. Jeden rzut oka na mapę wyjaśnia dlaczego tak się dzieje.

Źródło: Future Perfect at Sunrise
Mapa Morza Egejskiego z chronologicznym wskazaniem wysp przyłączanych do Grecji

Greckie wysepki leżą bardzo blisko tureckiego wybrzeża, a doświadczenia wojny lat 1919-1922 podczas której upadające Imperium Osmańskie niemal straciło całą zachodnią Anatolię na rzecz Grecji, stanowi nadal żywe wspomnienie wśród tureckich elit politycznych.

**

Wszystkie te prawne niuanse stanowią oczywiście tylko pretekst. Nie one są ważne, niezależnie od tego czy to Grecja czy Turcja wygrałyby proces przed międzynarodowym trybunałem.

Turcja nie chce być pomijana. Uważa się za zbyt duży kraj by być ignorowaną, a polityka ustępstw nie przyniosła dla niej spodziewanych efektów. Co więcej, historia uczy ją, że zawsze gdy okazuje słabość kończy się to dla niej źle. Po pierwszej wojnie światowej omal nie utraciła wszystkiego gdy grecka inwazja opanowała zachodnią Anatolię. Sytuację uratowali dopiero młodoturcy. Po drugiej, mimo neutralności musiała szukać ratunku w NATO przed agresywną polityką ZSRR. Kilkanaście lat negocjacji nie przybliżyło jej do członkostwa w Unii Europejskiej. Na przeszkodzie stali Grecy, którzy nie pozwalali na porozumienie. Dlatego tak alergicznie zareagowała na wydarzenia wokół Cypru, który z kolei wszedł do Unii Europejskiej ale dość kuriozalnie bez jej tureckiej części. Nie idzie przecież o prestiż, ale o rację stanu. Dla Turcji Grecja stanowi wiecznego, aktywnego wroga (i vice versa). Zimna wojna wepchnęła oba kraje do jednego sojuszu, ale dzisiaj gdy sytuacja geopolityczna jest już zupełnie inna, powracają one na otwarcie wrogie pozycje. Być może tylko siłowe rozstrzygnięcie pozwoli przełamać ten trwający dekady impas. Uregulowanie kwestii terytorialno-politycznych z Grecją pozwoliłoby Turcji na zabezpieczenie swojego rejonu Morza Śródziemnego, co z kolei dałoby pole do bliskowschodniej ekspansji. To jest możliwe, ale ma swoją konkretną cenę, jak każda współpraca z Federacją Rosyjską. Nie chodzi tylko o tranzyt gazu czy współpracę w Syrii i Libii. Ceną może być też prowadzenie przez Ankarę określonej polityki w strukturach Zachodu.

Takie spojrzenie na sprawy wydaje się wiele wyjaśniać. Współpraca z Rosją okazała się być nie chwilową fanaberią obliczoną na balansowanie Amerykanów, a długotrwałym porozumieniem pozwalającym na rozegranie strefy wpływów. Czy to na Bałkanach, czy w Libii.

Rosyjskie systemy antydostępowe są skuteczną obroną przeciw korzystającym z zachodniego wyposażenia armiom Izraela, Egiptu czy Grecji. Strefa buforowa w Syrii nie służy tylko kontroli YPG, ale przede wszystkim ochronie przed infiltracją w sytuacji spodziewanego konfliktu na Morzu Śródziemnym. Jeśli Ankara takowy planowała, doskonale wiedziała, że np.: USA mogą wykorzystać Kurdów jako środek nacisku na nią np. poprzez wzniecenie nowego powstania we wschodniej Turcji. Dziś byłoby to trudne. Przerzucenie dodatkowych sił pancernych na Cypr, zwiększyło lokalne zdolności do ofensywy lądowej. A panowanie nad migracją z Syrii i Libii, pozwala na kontrolowanie sytuacji w południowej Europie. Zwłaszcza, że do dyspozycji pozostaje rozbudowana agentura w Kosowie, Bośni i Hercegowinie oraz Albanii.

Jednym słowem, w razie wojny Turcja posiadać będzie całą talię kart do zagrania. Czy atak pójdzie bezpośrednio na Nikozję? Czy zablokowany zostanie Bosfor, Bałkany staną w ogniu, a rzesze migrantów opuszczą Libię i Turcję zalewając ponownie Włochy i Grecję? Każde z tych teoretycznych zagrożeń będzie ostudzać konfrontacyjny zapał innych graczy. Jednocześnie izolacja syryjskiej granicy z rosyjską pomocą, pozwoli kontrolować Kurdów. To daje Turcji dużo lepszą pozycję negocjacyjną i sprawia, że nie posiadając niczego poza siłą wojskową i położeniem, będzie w stanie kontrolować swoją bezpośrednią przestrzeń i czerpać z niej korzyści. Nie chodzi przecież o totalny konflikt, tylko punktowe starcia i całą serię działań hybrydowych tak by naginać innych do swojej woli, nie ponosząc jednocześnie zbyt dużych kosztów. Jakiekolwiek wysokie ofiary w sprzęcie i ludziach po stronie tureckiej byłyby nie do zaakceptowania społecznie. Ale to Ankara posiada w tej chwili inicjatywę i to ona decyduje o ruchu na „drabinie eskalacyjnej”.

Źródło: Manu Gómez Twitter @GDarkconrad

Z zagrożenia realnymi starciami muszą zdawać sobie sprawę inni gracze. Unia Europejska gotowa jest nałożyć na Turcję sankcje w związku z naruszaniem suwerenności Cypru. Amerykańskie ciężkie samoloty transportowe C17 Globemaster III wykonały pilne loty do położonej w południowo-wschodniej Anatolii bazy Incirlik, wywożąc niezidentyfikowany ładunek dalej do Europy. Spekuluje się, że ich misją było przewiezienie zasobu bomb atomowych B61, obecnych w Incirlik na podstawie tzw. „nuclear sharing”. Nic dziwnego, w odpowiedzi na sankcje Turcja zagroziła przejęciem tej jednostki wojskowej, tak jak i instalacji radarowej w Kurecik. Turecka marynarka wysyła okręty w kierunku Libii. Swoją interwencję na morzu zapowiedział też Grecja, Izrael, Egipt i gen. Haftar. Wypchnięcie sił NATO z tureckiego terytorium oznaczać będzie automatyczne odsunięcie wpływu sojuszu na wydarzenia w Syrii i da dużą swobodę działania Rosji oraz Iranowi.

**

Czy powyższy plan może się powieść? Gdyby tak USA jak i UE zareagowały bardzo zdecydowanie, nie tylko nakładając na Ankarę sankcje ale też dokonując wyraźnej demonstracji wojskowej być może sytuację dałoby się jeszcze opanować. Z pewnością wygrana gen. Haftara lub lądowanie wojsk któregoś z państw europejskich w Trypolisie mogłoby pokrzyżować tureckie plany. Wtedy jakaś forma koncesji dopuszczających Turcję do stołu rozmów w sprawach cypryjskich mogłaby okazać się wystarczającym ustępstwem, które pozwoliłoby stronom wyjść z tego sporu z twarzą. Niemniej, nawet jeśli taki optymistyczny scenariusz okaże się możliwy, spór ten będzie miał swoje wyraźne przełożenie na relacje wewnątrz sojuszu północnoatlantyckiego, w tym na bezpieczeństwo Polski i państw bałtyckich. Powinniśmy o tym pamiętać.

Data: 19-12-2019


Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.

Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:

https://patronite.pl/globalnagra

Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie paypal-784404_640-e1551689206666.png

PayPal



albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.

1 komentarz

M · 2019-12-19 o 19:31

Swietna analiza, bardzo przyjemnie sie czyta i otwiera oczy na to co sie dzieje w tamtym regionie !

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *