Przebudzenie
Obie wojny światowe zaczynały się dla sojuszu demokratycznego niekorzystnie i za każdym razem, po mozolnej konsolidacji, jego połączony potencjał zwyciężał nad przeciwnikiem. Czy tak będzie i tym razem?
02-03-2024
Spis treści:
I. Głód amunicyjny
II. Pospolite ruszenie
III. Otrzeźwienie
IV. Konkretne działania
V. Zaciskanie pętli
VI. Łatwiej już było
Głód amunicyjny
Istnieje wiele przyczyn obecnych kłopotów sił ukraińskich na froncie, ale jedną z podstawowych jest dojmujący brak pocisków artyleryjskich, które stanowią nie tylko o efektywności działań ofensywnych, ale też czysto obronnych. Mówiąc wprost, przekazany Ukrainie zachodni sprzęt wojskowy nie ma czym strzelać.
To właśnie te braki zmusiły ukraińskie dowództwo do skrócenia linii frontu i wycofania się m. in. z umocnionej Awdijiwki (16.02), mimo jej długotrwałej, skutecznej obrony. Trwała ona dopóty, dopóki obrońcy mogli liczyć na wsparcie własnej artylerii. Gdy go zabrakło, Rosjanie zaczęli bardzo szybko przeważać szalę na swoją stronę.
Według jednego z wielkoruskich tzw. milblogerów – Andrija „Kota Murza” Morozowa, podczas ataków na miejscowość zginąć miało przynajmniej 16 000 rosyjskich żołnierzy, w okresie od października 2023 roku do lutego 2024 roku. Deklaracja ta spotkała się z potępieniem rosyjskich mediów i dużą presją na Murza, który w rezultacie popełnić miał samobójstwo. Do końca upierał się przy swoim zdaniu, chwaląc dowodzącego ukraińską armią gen. Syrskiego za udane jego zdaniem wycofanie się z miasta.
Podana przez Morozowa liczba zbliżona jest do szacunków zachodnich ekspertów. Licząc razem z zaginionymi i rannymi, rosyjskie straty kształtują się na poziomie mniej więcej 50 tys. ludzi, przy 5 do 7 tys. strat ukraińskich. Równocześnie, potwierdzone wizualnie straty (lista) rosyjskie w ciężkim sprzęcie wyniosły ponad 600 jednostek (oficjalne ukraińskie statystyki mówią o blisko 400 czołgach i ponad 700 wozach opancerzonych), przy kilkudziesięciu utraconych pojazdach ukraińskich.
Mimo tak korzystnego bilansu i doskonale przygotowanych umocnień, obrona wysuniętych pozycji bez wsparcia artyleryjskiego stała się niemożliwa. Dotyczy to całej linii frontu. Mający tego świadomość Rosjanie napierają równocześnie na wielu kierunkach, skupiając się głównie na terenach wyzwolonych przez Ukraińców w toku wiosenno-letniej kontrofensywy.
To bardzo trudny dla Kijowa moment, w którym przekazane Ukrainie w ubiegłym roku zapasy ulegają wyczerpaniu, a nowe nie zostały jeszcze dostarczone w ilości mogącej ustabilizować sytuację. Luka ta jest bezpośrednim następstwem blokady nałożonej przez republikańskich kongresmanów, którzy od blisko pół roku udaremniają wszelkie próby przegłosowania kolejnego pakietu amerykańskiej pomocy wojskowej. Dotyczy to zresztą nie tylko Ukrainy ale też Izraela i Tajwanu.
Stany Zjednoczone posiadają nadal największą armię świata, której zapasy przewyższają wszystko, co mają do dyspozycji pozostałe państwa Zachodu. Nie chodzi więc o brak dostępnych środków rażenia, bo tych zależnie od typu jest nadal sporo, tylko o wewnętrzny kryzys polityczny przekładający się na politykę zagraniczną supermocarstwa. Co gorsza, jego końca nie widać i trudno zakładać, że zakończy się po listopadowych wyborach prezydenckich, niezależnie od tego kto je wygra.
Mimo ogromnej presji, tak wewnętrznej jak i zagranicznej, spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson wykorzystuje swoją pozycję do blokowania przegłosowanej przez Senat ustawy pomocowej, co i rusz podając inne powody swojego postępowania. Jako człowiek namaszczony na swoją funkcję przez Donalda Trumpa, pozostaje związany jego wolą i żądaniami radykalnej części Partii Republikańskiej tzw. trumpistów, opowiadających się za amerykańskim izolacjonizmem i prezentujących wyraźnie antyukraińskie, a jednocześnie prorosyjskie poglądy. Nie chodzi więc o to jakie on sam ma zapatrywania, ale o to co w danej chwili żąda od niego pryncypał. Rozogniony spór polityczny paraliżuje przyjęcie budżetu, a także uniemożliwia dojście do porozumienia w sprawie zabezpieczenia meksykańsko-amerykańskiej granicy.
Jednak przede wszystkim, ta bezpardonowa walka znacznie osłabia pozycję międzynarodową Waszyngtonu. Dotąd, europejscy sojusznicy Amerykanów obawiali się, że pewnego dnia ich siły odejdą na Pacyfik, stając do konfrontacji z Chinami. Okazało się jednak, że jest dużo gorzej. Słabość wewnętrzna doprowadziła bowiem do momentu, w którym Biały Dom nie jest w stanie realizować swoich zobowiązań międzynarodowych nawet mimo istnienia takiej woli politycznej władzy wykonawczej (prezydenta) i posiadania odpowiednich środków technicznych (gotowych do spożytkowania zasobów). To prawdziwy wstrząs dla globalnego układu sił.
Zablokowanie pomocy nie tylko dla Ukrainy, ale także Izraela oraz Tajwanu, wysłało sygnał nie tylko do Europy, ale także do Azji i na Bliski Wschód. Oplatająca świat sieć zbudowanych przez Amerykanów powiązań zadrżała, a zimny pot zrosił czoła przywódców zastanawiających się nad bezpieczeństwem własnych ojczyzn. Jeśli bowiem USA przestają być gwarantem światowego porządku, a w dodatku pozostają sparaliżowane wewnętrzną niemocą, konieczna jest przebudowa sojuszy i stworzenie alternatywnych środków obrony przeciw dążącym do agresywnej rewizji ładu światowego państwami. W tym, coraz częściej mówi się o proliferacji broni jądrowej na państwa, które dobrowolnie się jej zrzekły w zamian za objęcie amerykańskim parasolem atomowym.
Wygląda więc na to, że kolektywny Zachód przeżywa właśnie kryzys tożsamości, pogłębiany jeszcze ewidentną osobistą słabością niektórych z jego przywódców, w tym prezydenta Joego Bidena czy kanclerza Olafa Scholza. To oznacza, że potrzebni są nowi liderzy, posiadający wizję i charyzmę mogącą skonsolidować sojuszników i zmusić ich do działania w realizacji jasno wyznaczonego celu. Problem w tym, że prócz takich osób, brakuje nam też planu. Dotychczasowa strategia wobec Rosji i Ukrainy uległa wyczerpaniu.
Pospolite ruszenie
Wspierający Kijów politycy z prezydentem Bidenem na czele, nie do końca przemyśleli swoje działania w perspektywie długoterminowej. Po pierwszym szoku wywołanym pełnowymiarową inwazją, wielu zastanawiało się czy Zachód podoła wyzwaniu, czy też porzuci Ukraińców na pastwę agresora. Po bolesnej porażce jaką zakończyło się dla USA wycofanie z Afganistanu, nastroje wśród sojuszników nie należały do najlepszych.
Szczęśliwie, zdecydowana postawa państw tzw. wschodniej flanki (w tym szczególnie Polski) pchnęła politykę Unii Europejskiej i NATO we właściwym kierunku, co pozwoliło Ukraińcom na wytrzymanie pierwszego uderzenia i przejście do kontrofensywy. Opór wzbraniających się przed większym zaangażowaniem polityków był sukcesywnie przełamywany, przekraczając kolejne bariery w postaci braku zgody na wysłanie zachodnich systemów artyleryjskich, wozów opancerzonych, czołgów, pocisków rakietowych czy samolotów. To jednak nie wystarczyło.
Maksyma „as long as it takes” (tłum. „tak długo jak będzie trzeba”) odmieniana przez wszystkie przypadki w zachodnich stolicach, uległa wynaturzeniu, stając się smutnym memento dla braku skutecznej strategii zmierzającej do pokonania Rosji. Taktyka działania sprowadzona została do podtrzymywania ukraińskiego oporu jak najmniejszym kosztem. Ten brak długofalowej koncepcji, w połączeniu z porażką podstawowego planu polegającego na szybkim zakończeniu wojny poprzez „tanią” wygraną Ukrainy w lecie 2023 roku, spowodowały kryzys decyzyjny nie tylko w Kijowie ale i na Zachodzie. Wyraźnie zabrakło planu awaryjnego.
Działania zmierzającej do zwiększenia potencjału produkcyjnego podjęte zostały zbyt późno, a w dodatku realizowane są zbyt wolno. Zachód aktualnie nie produkuje i nie zamawia wystarczająco dużo amunicji aby zaspokoić nie tylko potrzeby Ukrainy, ale też swoje własne. Sama przychylność i podtrzymywanie np. finansowania ukraińskiego budżetu to za mało w środowisku, które ulega dynamicznym przemianom.
Pozostaliśmy w tyle za rozwojem sytuacji, a to doprowadziło m.in. do spadku skuteczności sankcji, rozpędzenia rosyjskiej produkcji zbrojeniowej, wzrostu przemytu surowców oraz komponentów potrzebnych do produkcji sprzętu wojskowego. Aktywność rosyjskiej agentury i rozsiewana dezinformacja miały opóźnić podjęcie koniecznych działań, a w dalszej perspektywie zapewnić dogodne dla Rosji warunki tymczasowego rozejmu. To ważne, ponieważ podstawowym założeniem Kremla jest „przeczekanie” Zachodu na tyle długo, aby zmęczył się pomocą Ukrainie i powrócił od stołu rozmów.
Z początku wojna szła Ukraińcom aż za dobrze. Na Zachodzie obawiano się, że Rosja popadnie w trudny do opanowania wewnętrzny chaos, co było szczególnie widoczne w zachowawczej postawie Waszyngtonu podczas tzw. buntu Prigożyna w czerwcu 2023 roku, gdy Amerykanie obdzwaniali wszystkie europejskie stolice (łącznie z Kijowem) żądając zachowania absolutnej bierności wobec tych wydarzeń.
Początkowy entuzjazm przypominał dobrze znane każdemu Polakowi pospolite ruszenie. Wielu polityków, także ukraińskich, liczyło na to, że Kreml skłonny będzie do ustępstw, ponieważ ponoszone przez Rosjan koszty – ludzkie, sprzętowe, finansowe, gospodarcze i polityczne – byłyby nie do udźwignięcia przez jakikolwiek cywilizowany kraj. Sukces letniej kontrofensywy miał ustawić sytuację geopolityczną na tyle korzystnie, by możliwe stało się podyktowanie warunków rozejmu.
Fiasko operacji przekreśliło te plany, a dochodzący do siebie po wagnerowskim buncie Władimir Putin umocnił się w przekonaniu, że jedyną dla niego drogą jest całkowite zwycięstwo. Z zemsty wyeliminował Jewgienija Prigożyna, a następnie Alieksieja Nawalnego. Krytyków w rodzaju Igora Girkina wtrącił do więzienia, a rozpędzona machina kremlowskiej propagandy zaczęła obiecywać podbicie całej Ukrainy, a później państw bałtyckich i Polski.
Otrzeźwienie
Dopiero splot trzech czynników: trudnej sytuacji na froncie, niemocy Amerykanów i podszytej agresywną retoryką determinacji Kremla, przyniosły zachodnim przywódcom od dawna potrzebne otrzeźwienie. Jasnym stało się, że konfrontacja z Federacją Rosyjską będzie miała charakter nie tylko systemowy, ale też może potrwać przez wiele lat. W gruncie rzeczy, Europa zmuszona została do wzięcia odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Nie przez pohukującego na nią Donalda Trumpa, tylko rozwój wydarzeń.
Mimo prezentowanych przez media ponurych nastrojów, chciałbym zaznaczyć, że są to dobre wieści, które mogą świadczyć o ostatecznym przebudzeniu się Zachodu z bardzo długiej geopolitycznej drzemki.
Już w pierwszych dwóch miesiącach 2024 roku widzimy, że Europa przejmuje ciężar działań od dotychczas dominujących Stanów Zjednoczonych. Przełamano węgierskie weto w Radzie Europejskiej w sprawie przyznania pomocy Ukrainie, odblokowując tym samym środki w wysokości 50 mld euro na lata 2024-2027. Zmieniła się też retoryka.
Coraz głośniej zaczęto mówić, o możliwości bezpośredniego konfliktu zbrojnego między NATO a Rosją w przypadku przegranej Ukrainy. Powtarzają to zarówno eksperci, agencje wywiadowcze, wojskowi jak i politycy, a za nimi media. To potrząśnięcie nastrojami opinii publicznej traktować należy moim zdaniem, jako część działań zmierzających do odzyskania panowania nad narracją i ponownego zogniskowania uwagi publicznej na istocie tej wojny, a jest nią powstrzymanie neoimperialnej Rosji. To dobrze, ponieważ jedyną skuteczną metodą na sprostanie zagrożeniu (a nawet jego powstrzymanie), jest pełna świadomość powagi sytuacji.
W sensie politycznym, lukę po Amerykanach starają się wypełnić Francuzi, jako jedyne mocarstwo atomowe pozostające w strukturach Unii Europejskiej. Próbują działać na wielu płaszczyznach współpracy, w tym poprzez reaktywowany Trójkąt Weimarski, by razem z Polakami i Niemcami, ukształtować europejską politykę obronną. Przy czym to właśnie Paryż wydaje się w nim dominować. Bezpieczeństwo Europy jest bowiem najważniejsze, a pragmatyczne, historycznie postkolonialne francuskie elity dużo lepiej identyfikują zagrożenia, niż nadal tkwiący w minionej epoce Niemcy. Mają też większą siłę przebicia na arenie międzynarodowej, niż dynamiczni, trzeźwo myślący, ale dopiero budujący swój potencjał Polacy (pod tym względem stanowimy przeciwieństwo Niemców).
Francja angażuje się też mocno w pomoc osamotnionej Armenii, która w przyspieszonym trybie odwraca się od Moskwy. Obecna jest na Morzu Czarnym wspierając Rumunię, oraz na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Posiada interesy w Ameryce Południowej oraz na Pacyfiku. Jej potencjał nie można nazwać światową potęgą, jednakże tak szeroka sieć kontaktów daje duże pole do popisu w prowadzeniu polityki zagranicznej. Szczególnie jeśli umiejętnie zyska przychylność partnerów, którzy będą doważać ją tam, gdzie sama nie będzie mogła sobie poradzić.
To dlatego na pilnie zorganizowanej konferencji w Paryżu (27.02), w towarzystwie kilkunastu głów państw, prezydent Emmanuel Macron rozpoczął dyskusję na temat ewentualnego wprowadzenia zachodnich sił wojskowych na Ukrainę, łamiąc jedno z ostatnich narracyjnych tabu. Choć według jego słów nie osiągnięto w tej kwestii konsensusu, podobnych działań nie należy wykluczać w przyszłości. Swoją postawę określił mianem „strategicznej nieoznaczoności”. To wejście na wyższy poziom rozgrywki politycznej, który tłumaczę znacznym osłabnięciem amerykańskiego potencjału odstraszającego.
Istnieje bowiem fundamentalna różnica między powiedzeniem „nigdy”, a „nie można wykluczyć”. Status sprawczy obydwu jest podobny, żadne z nich nie oznacza konkretnej decyzji ani zobowiązania, natomiast przeciwnik nie może już mieć pewności czy jego kolejne działanie nie spowoduje kontrakcji. Wysyłając taki sygnał, Paryż próbuje ograniczyć ekspansjonistyczne zapędy Rosji. W istocie próbuje odegnać ryzyko bezpośredniej konfrontacji, a nie do niego doprowadzić. W czasach trwającej trzy dekady pauzy geopolitycznej dokładnie tak samo postępował Waszyngton, trzymając wszystkich w ryzach.
Choć deklaracja Macrona spowodowała wiele medialnego szumu, tak naprawdę interwencja zachodnich armii była omawiana w kuluarach od samego początku konfliktu, na wypadek gdyby miał się on przekształcić długą wojnę lub gdyby doszło do załamania Ukrainy. Przypomnijmy sobie jakie oburzenie wywołała poruszająca tę kwestię wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego podczas wizyty w Kijowie, w marcu 2022 roku. Dzisiaj podobnych głosów protestu jest wyraźnie mniej. Większość zastrzega, że „obecnie nie ma takiej potrzeby”, co trudno interpretować jako stanowczy sprzeciw. Do rozważenia konceptu prezydenta Macrona, przyznają się przedstawiciele Kanady, Litwy, Estonii oraz Holandii. Można podejrzewać, że nieoficjalnie chętnych byłoby więcej, ale wszystko zależy od konkretnych okoliczności i stopnia zaangażowania.
Nie podano żadnych informacji o charakterze ewentualnej obecności zachodnich żołnierzy na Ukrainie, nie musi przecież chodzić o zaangażowanie w walkę. Z różnych źródeł wiadomo, że poszczególne grupy przebywają na jej terenie od dawna. Niektórzy zajmują się doradztwem lub szkoleniami, inni rozminowaniem terenu. Są też ponoć tacy, którzy mają pomagać w kierowaniu pociskami Scalp i Storm Shadow, co ku niezadowoleniu partnerów zdradził kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Samo omawianie interwencji, poza techniczną stroną zagadnienia, należy na tym etapie traktować jako tzw. sygnalizację strategiczną dla Rosji. Nie będzie appeasementu i nie będzie załamania się wsparcia, na co liczy Putin.
Konkretne działania
Dla wzmocnienia przekazu, przy okazji paryskiej konferencji podjęto decyzję o zawiązaniu koalicji chętnych, która dostarczy Ukrainie środki rażenia średniego i dalekiego zasięgu. W dorozumieniu, do prowadzenia ataków na terytorium Federacji Rosyjskiej. To także sygnał, wpisujący się w szeroki trend, w którym poszczególne państwa podjęły wzmożone działania zmierzające do przekazania kolejnych transz pomocy wojskowej Ukrainie na zasadzie bilateralnej, lub tworzonych ad hoc koalicji. Część tych pakietów to środki rażenia, które mogą być użyte na rosyjskim terytorium, co np. oficjalnie przyznała Finlandia mówiąc, że przekazywana przez nią pomoc nie jest objęta jakimikolwiek ograniczeniami.
Jedną z najbardziej obiecujących inicjatyw mogących szybko poprawić sytuację ukraińskich sił zbrojnych, jest ta prowadzona przez Czechów. Na początku lutego rząd w Pradze oświadczył, że wie skąd szybko pozyskać duże zasoby amunicji artyleryjskiej dla Ukrainy. Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów wyjaśniono, że chodzi o 800 tys. sztuk pocisków składowanych w magazynach krajów pozaeuropejskich. Zachowanie tajemnicy było konieczne ze względu na prośbę tychże państw wolących pozostać w cieniu. Nie chciały aby ich zasoby trafiły bezpośrednio na Ukrainę, stąd Czechy zgodziły się wystąpić w roli pośrednika, ale potrzebowały ponad miliarda euro na sfinansowanie zakupów.
Spekulacje mediów wskazywały na składy w Korei Południowej i Republice Południowej Afryki, a w ogólnej liczbie znajdować się miało 500 tys. pocisków kalibru 122 mm oraz 300 tys. pocisków kalibru 155mm. Do inicjatywy dość szybko zgłosiło się kilkanaście rządów, z których część oficjalnie zadeklarowała konkretne sumy. Wiadomo, że Kanada przekaże kwotę 26 mln USD, Holandia 150 mln USD, a Belgia 200 mln euro. Oficjalne wsparcie deklarowały też m.in. Francja i Polska. Ta pierwsza zgodziła się na cofnięcie sprzeciwu wobec używania funduszy europejskich do zakupu amunicji spoza wspólnoty. Prezydent Macron liczy na uruchomienie czeskiej inicjatywy już na początku marca.
W tym samym czasie dostawy 120 tys. pocisków kal. 122 mm zadeklarowały władze Bułgarii. Taką samą liczbę obiecali dostarczyć w 2024 roku Niemcy, choć lutowe dostawy zawierały jedynie 4 tys. pocisków kal. 155 mm. Wydaje się, że to dopiero początek ponieważ Bundestag przegłosował ustawę pozwalającą na przekazanie pomocy wojskowej o wartości 7.6 mld euro jeszcze w tym roku. Francja zamierza w tym samym czasie wydać do 3 mld euro, a Holandia 2 mld euro.
Wszystkie wymienione kraje podpisały z Ukrainą szereg umów w zakresie współpracy wojskowej, przemysłowej i politycznej, stanowiących bilateralne ramy współpracy międzypaństwowej w kolejnych latach i obietnicę kontynuowania wsparcia Kijowa w wojnie przeciwko Rosji. Podobnie postąpiła wcześniej Wielka Brytania zapowiadająca pakiet o równowartości 2.9 mld euro (edit: własne umowy podpisały też Kanada, Dania i Włochy) . To daje w sumie kwotę 15.5 mld euro zadeklarowanej pomocy wojskowej od samych tylko Anglików, Francuzów, Niemców i Holendrów.
A przecież nie mniej aktywne są mniejsze państwa. Tylko w lutym pomoc wojskowa państw skandynawskich wyniosła ok 1.4 mld USD. Finlandia zadeklarowała kwotę ok. 206 mln USD, pakiet Danii miał wartość 247 mln USD, Norwegia wystąpiła o przekazanie systemów NASAMS o wartości 325 mln USD, a Szwecja sprzęt o wartości 682 mln USD. Ta ostatnio doczekała się w końcu ratyfikacji jej członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim, najpierw przez parlament turecki (styczeń), a w końcu także węgierski (luty). To oznacza, że Morze Bałtyckie stało się dla Federacji Rosyjskiej „zamkniętym jeziorem” NATO.
Europa powoli przechodzi w tryby wojenne, ale proces ten zacznie przynosić owoce najwcześniej za kilka miesięcy. Najlepszym przykładem jest powstały w ubiegłym roku z inicjatywy Estonii, europejski program produkcji 1 mln pocisków artyleryjskich dla Ukrainy. Jak dotąd dostarczono jedynie 30% tej sumy (według słów prezydenta Zełenskiego). W niedawnym wywiadzie dla Bloomberga, minister Radek Sikorski stwierdził, że roczna produkcja pocisków jest obecnie na poziomie ok. 850 tys. sztuk i nadal rośnie.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wezwała do zwiększenia wydatków na europejski przemysł zbrojeniowy, po to właśnie aby kontynent posiadał swoje autonomiczne zdolności przemysłowe i nie musiał opierać się w tym zakresie na wsparciu Stanów Zjednoczonych. Aktualna amerykańska produkcja pocisków kal. 155 mm wynosi 40-50 tys. sztuk miesięcznie, a do końca 2025 roku ma zostać podwojona.
Aby nadać tym liczbom perspektywę, powołam się na opinię analityków Michaela Kofmana i Franza-Stefana Gady`ego, którzy szacują, że do większej kontrofensywy siły ukraińskie potrzebują przynajmniej 250 tys. pocisków miesięcznie, a do obrony między 70 a 90 tys. na miesiąc.
Powyższe informacje oznaczają, że jeszcze w marcu na Ukrainę zaczną dociera większe ilości amunicji zapewnione wyłącznie w toku działań państw europejskich. Wliczając w to czeską inicjatywę amunicyjną, dostawy te powinny wynieść w całym 2024 roku przynajmniej ok. 1.5 mln sztuk pocisków, co pomoże ustabilizować linię frontu.
Gdyby Amerykanom udało się przełamać impas, do liczby tej moglibyśmy doliczyć być może nawet kilkaset tysięcy sztuk więcej, co z kolei pozwoli przejść do kontrofensywy. Amerykańskie dostawy nie są wykluczone, ponieważ poszczególni członkowie Kongresu pracują nad rozwiązaniami prawnymi pozwalającymi ominąć blokadę spikera Johnsona, a Pentagon przygotowuje się do uruchomienia przez prezydenta Bidena ostatnich środków przysługujących mu w ramach tzw. PDA (Presidential Drawndown Authority), w kwocie ok. 4 mld USD.
Zaciskanie pętli
Konsolidacja Zachodu postępuje, ale jej efekty nie będą błyskawiczne. Podczas gdy uruchamiany jest potencjał przemysłowy, a odtwarzany obronny, prowadzone są towarzyszące im działania polityczne. Trudności w Kongresie, nie ograniczają Waszyngtonu w stosowaniu polityki sankcyjnej, czy nakładaniu presji w celu ograniczenia sposobów ich obchodzenia.
Ogłoszony 23 lutego pakiet sankcji uderzył w kolejne rosyjskie podmioty, m.in. w największą firmę transportową Sovcomflot, 14 przewożących rosyjskie paliwo tankowców, producenta stali, a także firmy z Chin, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Turcji i Kazachstanu, które sprzedawały do Rosji zakazane towary. Swoje sankcje ogłosiły też m.in. Unia Europejska oraz Wielka Brytania.
Gdy to nie wystarcza, wywierany jest nacisk polityczny, np. taki jakiemu poddano Indie, drugiego obok Chin największego odbiorcę przecenionej rosyjskiej ropy. Według najnowszych danych, od grudnia 2023 roku import ten zaczął wyraźnie spadać. Nieoficjalnie wiadomo, że indyjskie rafinerie zostały zmuszone do pytania o pozwolenie Amerykanów. Spadek wolumenu jest też po części związany z utrzymującymi się niskimi cenami surowca na rynkach światowych. Wpływa na nie rosnące wydobycie w USA, oraz najniższy od 27 miesięcy pułap cenowy ustanowiony przez Arabię Saudyjską. To czyni rosyjską ropę mniej opłacalną, a w związku z tym indyjskie rafinerie chętniej kupują surowce z Bliskiego Wschodu.
Przy kosztach jakie Federacja Rosyjska ponosi każdego dnia na prowadzenie wojny, każdy ruch który doprowadza do uszczuplenia jej budżetu może wydatnie skrócić czas trwania konfliktu. To m.in. dlatego Moskwa wystąpiła do Pekinu o udzielenie pożyczki w juanach.
Poza uderzeniem w rosyjską gospodarkę i zdolności produkcyjne, ważnym aspektem jest też zapewnienie wsparcia finansowego dla ukraińskiego budżetu. Póki co, na ten cel idą środki od m.in. Unii Europejskiej, G7, MFW i szeregu państw wspierających Ukrainę w kontaktach bilateralnych. Politycy chcieliby jednak, żeby koszty naprawy zniszczeń i trwającej wojny ponosiła sama Rosja.
Dlatego państwa G7 kontynuują prace nad znalezieniem legalnego sposobu na spożytkowanie zamrożonych rezerw do wsparcia Ukrainy. Wszyscy zgadzają się, że bez problemu można to zrobić z odsetkami, co miesiąc wytwarzanymi przez zawrotną sumę ok. 300 mld euro, ale nie ma zgody co do głównej kwoty. Amerykanie są za, ale Francuzi i Brytyjczycy przeciw. Główny problem to znalezienie mechanizmu, który nie doprowadzi do zachwiania wiary w zachodni system bankowy i bezpieczeństwo składowanych w nim środków. Takie propozycje mają być przedstawione na kolejnym szczycie grupy w czerwcu tego roku.
Prawdziwą miarą sukcesu będzie to, czy zachodnie elity polityczne znajdą w sobie na tyle dużo siły i determinacji, aby utrzymać jedność, doprowadzając Rosję do gospodarczego upadku. Póki co, część rosyjskich towarów nadal trafia na europejskie rynki (np. żywność). Dlatego potrzebne są jeszcze ostrzejsze sankcje, a także doprowadzenie do egzekwowania tych już obowiązujących.
Łatwiej już było
Wszystkie opisane okoliczności świadczą o tym, że obraz beznadziei i rozpaczy jaki starają się nam wmówić Rosjanie, daleki jest od prawdy. Mimo amerykańskich kłopotów, wsparcie dla Ukrainy jest nadal kontynuowane. Pustkę po hegemonie starają się wypełniać państwa, które indywidualnie posiadają dużo mniejszy od niego potencjał, ale działając w grupie są w stanie równoważyć zagrożenia płynące ze strony Federacji Rosyjskiej. Największym dla nich wyzwaniem jest znalezienie dobrej formuły współpracy i odsunięcie dzielących je różnic na dalszy plan.
Nie oznacza to jednak, że najgorsze mamy za sobą. Przeciwnie, minione dwa lata były czasem, w którym mogliśmy jeszcze liczyć na szybkie i korzystne dla Europy rozstrzygnięcia, ale to już przeszłość. Czeka nas jeszcze wiele zagrożeń i trudnych decyzji, w tym przetasowania wśród liderów zachodniego świata.
Nie wierzę, że polityków takich jak kanclerz Olaf Scholz, który uznawany jest za osobę ustawicznie sypiącą piach w tryby sojuszników, stać na prawdziwą zmianę postępowania. Głęboka penetracja niemieckiego państwa przez rosyjską agenturę, uwidocznioną m.in. w skandalu Wirecard, podsłuchanym nagraniu dowódców Luftwaffe czy aresztowaniu za szpiegostwo wysokiego funkcjonariusza niemieckich służb oznacza, że bez gruntownej sanacji kraj ten pozostanie niewiarygodny w roli europejskiego lidera.
Podobnie rzecz ma się z Amerykanami, którzy z powodu wewnętrznej słabości gwałtownie tracą reputację. A mamy jeszcze prorosyjskie władze na Węgrzech czy Słowacji, oraz perspektywę szeregu plebiscytów wyborczych, w których do głosu dojść mogą kolejne ugrupowania o podobnych zapatrywaniach, czemu zresztą służy zaangażowanie rosyjskiej agentury.
Jednakże tak trudne czasy jak dzisiejsze, są momentem politycznych narodzin dla ludzi twardych, mogących sprostać wyzwaniom. To oni będą musieli chwycić za ster wydarzeń, tak samo jak robili to ich XX-wieczni poprzednicy. Czy im się uda? Tego nie wiemy, ale historia uczy nas, że połączony potencjał państw demokratycznych zawsze w końcu bierze górę nad ekspansją totalitaryzmów.
Niniejsza strona jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę:
2 komentarze
PawelW · 2024-03-07 o 09:27
Bardzo sympatyczna analiza i zebranie faktów. Miejmy nadzieję, że pozytywne prognozy się pospełniają. Dziękuję za podzielenie się tym z nami.
Filip Dąb-Mirowski · 2024-03-07 o 22:11
Zobaczymy, ale myślę, że od czasu publikacji widać jak sytuacja się krystalizuje w opisywanym kierunku 🙂