Powrót niemieckiej realpolitik.

W dniu 18 sierpnia 2018 w Mesebergu umarł stary porządek świata. Zgon ten nie był wielkim zaskoczeniem, gdyż pacjent od dłuższego czasu ciężko chorował. Pozostawił nas jednak w żałobie. Zwłaszcza, że cały anturaż musiał pozbawić euroentuzjastów ostatnich złudzeń co do istnienia polityki tzw. „europejskiej solidarności”.
O ile podczas lipcowego spotkania w Helsinkach Putina z Trumpem, obaj przywódcy ostentacyjnie wręcz kłamali kryjąc prawdziwe intencje (czyt. „Wielki bluff”), o tyle pomijając grzecznościowe formułki i czcze zapewnienia, kanclerz Angela Merkel mówiła dość otwarcie o celach spotkania z rosyjskim prezydentem. Wnioski jakie można wysnuć z tej rozmowy po odarciu jej z frazesów, są następujące:
* Niemcy oficjalnie nawiązują sojusz polityczno-gospodarczy z Rosją bez oglądania się na USA
* w ramach tego porozumienia doprowadzą do uruchomienia gazociągu Nordstream 2
* w tym kontekście Niemcy gotowe są do zniesienia sankcji pod warunkiem wykazania woli do symbolicznych choćby ustępstw Rosji na Ukrainie (sankcje nie będą przeszkadzać w bieżących kontaktach między państwami).
Mówiono też o paru innych kwestiach, jak utrzymanie tranzytu gazu przez Ukrainę czy o pomocy humanitarnej w Syrii. Tyle tylko, że tematy te były osładzaniem gorzkiego wydźwięku spotkania i nie będą miały realnego znaczenia. Tak jak bez znaczenia są oficjalne zapewnienia, że na spotkaniu żadnego porozumienia nie osiągnięto. Dopięcie kwestii NS2 daje nam wskazówkę co do wektora jakim podążą niemiecka polityka. Rozmowa o procesie pokojowym w Donbasie czy Syrii w kontekście rosyjskiej pomocy dla tych regionów, tak jakby to nie Putin bezpośrednio odpowiadał za ofiary w obu wojnach jest kpiną z ludzkiej tragedii. Liczy się już tylko niemiecka racja stanu.
Dla Ukrainy to fatalne wieści. Oddając się pod opiekę Niemiec w porozumieniu mińskim, Kijów postawił na złego konia. Nie ma bowiem powodu by wierzyć zapewnieniom Merkel o utrzymaniu dochodowego dla Ukraińców tranzytu rosyjskiego gazu w sytuacji uruchomienia przesyłu poprzez Nordstream 2, a chwilę później także Turkish Stream (co będzie logicznym następstwem). Sam Putin nie pozostawił w tej kwestii żadnych złudzeń – utrzymamy tranzyt, jeśli będzie to ekonomicznie uzasadnione – powiedział. Oczywistym jest, że w tej sytuacji zarówno ukraiński jak i polski gazociąg przestanie mieć ekonomiczną rację bytu i stanie się wyłącznym narzędziem szantażu politycznego. Podobnie zresztą, dalsze uzależnianie Europy od rosyjskich surowców stanie się idealnym narzędziem do wpływania na politykę wewnętrzną UE. Putin może oczywiście podpisać nawet szereg zobowiązań, ale nie będą one miały żadnej siły wiążącej, tak jak nie szanował memorandum budapesztańskiego.
Mimo, że trudno być zaskoczonym takim obrotem spraw, wydźwięk spotkania budzi niesmak. Współpraca niemiecko-rosyjska trwa już od wielu lat ale jeszcze nigdy nie odbywała się tak ostentacyjnie i z pominięciem zachodnich sojuszników RFN. Dotąd, Niemcy starały się godzić obawy innych państw z własnymi interesami mniej lub bardziej zgrabnie lawirując pomiędzy Wschodem a Zachodem. Stąd format normandzki (ws. Ukrainy) czy niechętne przyłączenie się do sankcji wymierzonych w Rosję przy jednoczesnym cichym przyzwoleniu na kontakty gospodarcze rodzimych firm (NS2, dostawa turbin Siemensa na Krym). Przez pewien czas istniała nawet nadzieja na zablokowanie bałtyckiego rurociągu. Najpierw wydawało się, że wiele w tej kwestii zmieni unijna dyrektywa gazowa wprowadzająca prawo antymonopolowe. A ledwie kilka tygodni temu kanclerz Merkel określiła gazociąg Nordstream 2 mianem inicjatywy politycznej, która nie może zostać zrealizowana bez porozumienia co do tranzytu gazu przez Ukrainę. Niestety, już w Mesebergu stwierdziła (wracając do retoryki ostatnich 3 lat), że jest to projekt czysto gospodarczy, który zostanie ukończony.
Jakby tego było mało, Władimir Putin przed przylotem do Niemiec odwiedził jeszcze Austrię gdzie był gościem honorowym na weselu minister spraw zagranicznych. Pani Karin Kneissl nie tylko zawirowała z gościem na parkiecie ale też pozwoliła sobie wobec niego na kontrowersyjny gest głębokiego ukłonu (nieomal klęknięcia). Niczym wasal składający hołd suwerenowi. Na tej prywatnej imprezie nie zabrakło też kanclerza Austrii Sebastiana Kurza i w-ce kanclerza Heinza-Christiana Stache. Kanclerz i szefowa MSZ są politykami prorosyjskiej partii ÖVP, mającej zresztą formalny sojusz z putinowską „Jedną Rosją” (Stache wywodzi się z eurosceptycznej FPÖ). Taka demonstracja ma miejsce w sytuacji cały czas toczącej się na Ukrainie wojny, trwającego postępowania w sprawie próby zabójstwa Sergieja Skripala, przypisaniu Rosjanom odpowiedzialności za zestrzelenie lotu nr MH-17 przez holenderskich śledczych i nadal obowiązujących międzynarodowych sankcjach (w tym zakazu wjazdu na teren UE ludzi z bezpośredniego otoczenia Putina). To jawne pogwałcenie zasad solidarności i poszanowania prawa w wykonaniu zarówno polityków austriackich jak i Angeli Merkel musiało szokować. Było też wyraźnym sygnałem zupełnie nowego otwarcia w polityce zagranicznej RFN. Musimy przecież mieć świadomość, że na tak wysokim szczeblu nic nie jest przypadkowe a całe to teatrum miało wywołać dokładnie taki efekt. Podzielić Zachód i zwrócić uwagę na wejście nowego gracza.
Ledwie kilka dni później przypuszczenia te potwierdził Heiko Maas. Szef niemieckiego MSZ wyłożył nową politykę zagraniczną państwa w dzienniku „Handelsblatt”. Przedstawione w artykule tezy można podsumować następująco:
*Odtąd RFN grać będzie do swojej bramki wchodząc w aktywne kreowanie geopolityki
*z tego powodu przestaje uznawać zwierzchnią rolę USA
*wobec czego dążyć będzie do konsolidacji Europy wokół swoich interesów w ramach Unii Europejskiej, która zbuduje własny sojusz obronny i wypracuje mechanizmy pozwalające jej dbać o własne bezpieczeństwo niezależnie od woli USA
*kolejnym etapem będzie też zbudowanie niezależnych od USA systemu SWIFT (transfery pieniężne) oraz funduszu walutowego
Maas wiele mówi o woli nawiązania partnerskich stosunków z USA, utrzymania kooperacji w ramach NATO i ogólnym współdziałaniu na arenie międzynarodowej. Jednocześnie jednak rzuca wyzwanie seniorowi ustawiając go w roli konkurenta. Budowa nowego systemu SWIFT, alternatywnego funduszu monetarnego czy sojuszu obronnego to przecież nic innego jak wyrwanie się spod władzy hegemona poprzez działanie wbrew jego interesom. Europejska kolektywna obrona oznacza rozpad NATO już z racji samego założenia. Dlatego niemiecki minister jawnie sprzeciwia się nakładaniu sankcji na Iran i „załatwianiu spraw ponad naszymi głowami i naszym kosztem” (tj. zmuszania Europy do gospodarczego wycofania się z Iranu mimo lukratywnej współpracy). Poszczególne elementy tej polityki wychodziły na światło dzienne już w poprzednich miesiącach toteż omawiany artykuł jedynie je podsumowuje w zwięzłej formie. To oczywisty sygnał, tak do obecnych jak i potencjalnych przyszłych sojuszników Niemiec. Oto jest czas na opowiedzenie się po którejś ze stron – macie wybór. Multilateralizm i poszanowanie rządów prawa wobec unilateralnej polityki kija i marchewki Amerykanów. Tylko ile w tym wyborze faktycznego poszanowania dla zdania innych, albo trzymania się zasad praworządności jeśli sam RFN nic sobie z nich nie robi? Nie jest to więc uprzejme zaproszenie do świata demokracji i sprawiedliwości jak chce je widzieć Heiko Maas (vide niezamierzenie komiczna bajeczka o amerykańskim żołnierzu cytowana w artykule), a twarde ultimatum – my albo oni. Nie jestem pewien czy Amerykanie mieli taki scenariusz wkalkulowany w swoje rachuby. Niemcy powinni się ugiąć, a tymczasem nie tylko nie położyli po sobie uszu, ale wręcz rzucają wyzwanie seniorowi. To znacznie komplikuje amerykańską grę w regionie. Bo co innego marginalizacja Niemiec, a co innego gdy ten obdarzony wielkim potencjałem kraj zaczyna aktywnie mieszać się w geopolitykę (do tej pory działał zazwyczaj jedynie reaktywnie). Stać ich na taki gest, ponieważ posiadają ogromną nadwyżkę handlową (264 mld euro) a sam budżet państwa notuje przewagę wpływów nad wydatkami i to przy mizernym wzroście gospodarczym (~2% PKB). Dodatkowo mają ogromny wpływ na działania UE, która w razie potrzeby może stanowić cenny bufor bezpieczeństwa. Ewentualna kontrakcja USA siłą rzeczy nie dotykała by przecież samej RFN, ale też państw z nią związanych. Dla przykładu uderzenie w niemiecką gospodarkę oznacza automatyczne kłopoty w naszej, silnie z nią związanej.
O kryzysie Zachodu pisze się w tym roku bardzo wiele. Jeszcze na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa (MSC 2018) w lutym, dyplomaci wieszczyli rychły rozpad jedności bloku (czyt. „Symfonia upadku”). A później był jeszcze brzemienny w skutkach szczyt NATO w Brukseli, Helsinki i wreszcie Meseberg. Wydaje się, że to właśnie efekt lipcowych działań Trumpa ostatecznie przekonał Niemców do twardego wystąpienia w obronie własnych interesów. W konsekwencji musi to oznaczać pogłębienie się wojny handlowej na linii USA-Unia Europejska, dalszych tarć, a także porzucenia niemieckiego pacyfizmu(!) i ponowną militaryzację. Minister Maas całkiem przytomnie zauważa, że iskrzenie w kontaktach z Waszyngtonem zaczęło się jeszcze przed Trumpem i trwać będzie jeszcze długo po nim. Śmiało zapowiada, że tam skąd USA wyjdą, tam wkroczą Niemcy wraz ze swoimi sojusznikami. Jasnym jest, że zdolność projekcji siły nie składa się tylko z mocy przerobowych gospodarki. Niemcy muszą więc pójść na wojnę, muszą się zbroić i jak pisał Maas „ten proces już się rozpoczął”.
Tym samym Polska znalazła się w arcytrudnym położeniu. Patrząc kilka lat wstecz, trudno domniemywać, że jakiekolwiek nasze działania w kontaktach z Berlinem mogłyby powstrzymać ten, z punktu widzenia geopolityki, nieuchronny rozwój wypadków. Nie dano nam bowiem żadnego realnego wyboru. Jak słusznie zauważył dr Leszek Sykulski – czas na efektywne zablokowanie projektu NS2 skończył się w pierwszej dekadzie XXI wieku. Później zadanie to było już niezwykle trudne.
Według mojego poglądu na sprawy, uruchomienie Nordstream 2 będzie dużym zagrożeniem dla polskiej państwowości. Dlaczego? Wpływ na to ma kilka czynników:
-
Polityczny: budowa ta jest efektem porozumienia rosyjsko-niemieckiego – układu zawsze dla nas zabójczego. Dodatkowo w ramach szantażu gazowego wciągnie w rosyjską strefę wpływów kolejne państwa Europy, co stanowić będzie potężny lewar w polityce międzynarodowej.
-
Gospodarczy: uniezależnia Rosję od tranzytu przez Polskę i Ukrainę (konsekwencją przyzwolenia na NS2 jest też dopuszczenie do budowy Turkish Stream) oraz potencjalnie zmniejsza rynek odbiorców dla polsko-amerykańskiego gazu (utrudnienie planów budowy niezależności surowcowej strefy Trójmorza, Baltic Pipe etc.).
-
Militarnie: pozbawia tak Polskę jak i inne kraje regionu możliwości niewojskowego mitygowania agresywnej polityki Rosji. Do tej pory całkowita blokada rosyjskiego eksportu surowców przez Polskę i Ukrainę pełniła rolę kagańca bezpieczeństwa. Teraz ten bezpiecznik bezpowrotnie zniknie. Fakt, że Ukraina nie mogła do końca skorzystać z tego narzędzia wobec braku alternatywnego źródła dostaw niewiele zmienia (taką zdolność przecież sukcesywnie buduje od 2014 roku).
Naturalne ciążenie Rosji i Niemiec ku sobie oznacza dla nas kłopoty, ponieważ Polska tak jak to było w przeszłości, zawsze pozostanie przeszkodą w tych kontaktach. Taka a nie inna jest geografia tej części świata i ucierpią na tym też nasi sąsiedzi. Z tą różnicą, że Polska z uwagi na swój przyrodzony potencjał (ludnościowy, gospodarczy, geograficzny a nawet wojskowy) zawsze będzie zagrożeniem dla planów rosyjskiej ekspansji w regionie. Niezależnie od tego co my sami sądzimy na ten temat. Ponieważ nasz kraj stanowi potencjalne zagrożenie, jest traktowany tak jakby groźba była realna (takie działanie nakazuje geopolityczny rozsądek).
Niemiecki pragmatyzm oznacza, że dobro republiki stać będzie zawsze najwyżej. Widzimy to wyraźnie na przykładzie Nordstream 2, którego uruchomienie uczyni realną szkodę dla naszego bezpieczeństwa. Angela Merkel doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a jednak żadne prośby ani groźby nie przekonały jej do zmiany zdania. Trudno oczekiwać by Rosja nie potraktowała tego sygnału jako przyzwolenia do dalszej agresywnej ekspansji. Jasnym staje się, że coraz słabiej możemy liczyć na zdecydowane wsparcie zdominowanej przez Berlin Unii. Zwłaszcza w sytuacji, gdy w kolejnych europejskich krajach władzę przejmują prorosyjscy populiści. Moglibyśmy co prawda liczyć na własny potencjał, gdyby rządzący przez ostatnich 15 lat nie doprowadzili naszych sił zbrojnych do zapaści. W gruncie rzeczy więc, nasz niepodległy byt opiera się już tylko i wyłącznie na dobrej woli USA. Amerykanie jednak nie są wystarczającym gwarantem naszej niepodległości. Rotacyjna obecność ciężkiej brygady nie stanowi wieczystej gwarancji i może być w każdej chwili (!) wycofana.
Nasuwa się pytanie, czy naprawdę nie istnieje dla Polski żadna alternatywa? Czy każdy scenariusz prowadzi nas w objęcia Waszyngtonu?
Do pewnego stopnia, podporządkowanie się polityce Niemiec stanowiłoby dla nas formę ochrony. Taką wizję reprezentował poprzedni polski rząd. Tyle, że uzależnienie to, poza oczywistym ograniczeniem swobody kształtowania własnej polityki międzynarodowej (co zresztą dotyczy nas także w przypadku USA), byłoby też drenażem potencjału gospodarczego i ludzkiego kraju. Tak jak przemysł w postaci licznych podwykonawców dostarcza części i wyroby dla niemieckich marek, tak niemal dowolna ilość pracowników wchłonięta mogłaby być przez niemiecki rynek pracy. Już dzisiaj RFN jest naszym najważniejszym partnerem handlowym, a w przyszłości zależność ta tylko by rosła razem z postępująca federalizacją Europy, na którą musielibyśmy przystać. Pamiętać należy, że każda niemal inicjatywa gospodarcza umieszczona w Polsce, a nie mająca charakteru subsydiarnego dla gospodarki Niemiec jest dla niej konkurencyjna (wobec czego byłaby zwalczana).
W gruncie rzeczy więc, taki kierunek polityki nie gwarantowałby nam rozwoju przemysłu i technologii, a jedynie wieczne trwanie na pozycji młodszego pracownika, który nie może przebić się przez szklany sufit. Jeśli więc chcemy sprawnego, dynamicznie rozwijającego się państwa musimy ambitnie budować własny potencjał w oderwaniu od senioratu większego sąsiada. W relacji z USA, kontakty gospodarcze mogą być ułożone w zdrowszy sposób jako, że nie stanowimy dla siebie bezpośredniej konkurencji. Gdybyśmy mieli jeszcze dekadę lub dwie pokoju, moglibyśmy stworzyć państwo o jakim marzymy. Z silną i innowacyjną gospodarką, nowoczesną armią i warunkami życia, jak w krajach Zachodu. Tego czasu jednak nie mamy (najwyżej 2 lata – vide teoria przedstawiona w „Jutro wojna”), a poprzednich kilkanaście lat zostały pod tym względem zaprzepaszczonych.
Wypada więc zapytać naszych decydentów, co planują zrobić w zaistniałych okolicznościach? Chociaż sądząc po poziomie krajowej polityki nie należy wymagać od chłopców w krótkich spodenkach odpowiedzi na tak poważne pytanie.
Niemcy podarowali Rosji wolną rękę w kształtowaniu relacji w Europie Środkowo-Wschodniej. Wiemy już, że międzynarodowe sankcje choć dotkliwe, nie stanowią przeszkody w agresywnej polityce Kremla ponieważ nadal czerpie ona korzyści ze sprzedaży surowców. Co zrobi świat gdy Rosja odetnie wszelkie dostawy gazu dla Ukrainy? Czy RFN przestanie odbierać gaz z NS2 w imię solidarności z Kijowem? Czy zrobi to Turcja i Grecja gdy Białoruś ostatecznie zostanie zwasalizowana przez Kreml? Czy Berlin pozwoli na przemarsz amerykańskich wojsk z portów w Hamburgu do Polski jeśli NATO przestanie być sworzniem polityki bezpieczeństwa Europy? A co zrobią Stany Zjednoczone wobec rzucającego im wyzwanie dotychczasowego sojusznika? Na wszystkie te scenariusze musimy być przygotowani.
0 komentarzy