PLAN B
– A co jeśli? – to pytanie powinniśmy zadawać sobie wszyscy.
Zwłaszcza w czasach takich jak obecne, w których obraz sytuacji potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie, gwałtownie i bez uprzedzenia. Nie chodzi o uprawianie defetyzmu czy wzbudzanie taniej sensacji, a jedynie o realizm i przezorność. Tylko takie podejście może przygotować nas na to, co niesie nieodgadniona przyszłość.
A co jeśli Amerykanie nas opuszczą w potrzebie? A co jeśli Niemcy dogadają się z Rosją? A co jeśli jutro upadnie dolar, pojutrze strefa euro, a po pojutrze kilka milionów emigrantów opuści Sahel obierając kierunek na Europę? To dziesiątki, setki i tysiące pytań, które nieustannie trzeba obracać w głowie przepuszczając przez filtr faktów i danych.
Proszę Państwa, jak wskazują liczni eksperci (tak polscy jak i zagraniczni) wszystkie te i inne niebezpieczne sytuacje mogą się wkrótce wydarzyć. Każde z nich ma swoje realne, a nie tylko teoretyczne podstawy. Każde można rozłożyć na czynniki pierwsze i nakreślić potencjalne scenariusze rozwoju wypadków. Są na to twarde dane, raporty, analizy i statystyki. Nie chcę jednak pisać o nich, tylko o tym jak na te wszystkie zagrożenia jesteśmy w stanie odpowiedzieć i czy jesteśmy na nie dzisiaj przygotowani? Niektóre wpływać będą na nasze osobiste bezpieczeństwo albo komfort życia, inne na np.: stopień suwerenności naszego kraju. Czasem czynić to będą bezpośrednim działaniem, a czasem położą się cieniem na naszym życiu w sposób pośredni, z uwagi na gęstą sieć globalnych powiązań.
W 2018 roku weszliśmy w bardzo trudny geopolitycznie okres, który jeszcze przez kilka lat polegać będzie na ostrej wymianie ciosów między wszystkimi graczami globalnej rozgrywki o władzę i wpływy. Wcześniej, ich uwaga skupiona była na innych kierunkach: radzeniu sobie z kryzysami wewnętrznymi lub doraźnej interwencji w danym regionie. Dla przykładu popatrzmy na zależność Europa – Bliski Wschód. Upraszczając temat, najpierw był światowy kryzys gospodarczy (2009), a chwilę później Arabska Wiosna (2011) zdestabilizowała Maghreb, który pociągnął za sobą Lewant, co z kolei wywołało przesilenie migracyjne. Wojna i destabilizacja przełożyły się potem na islamską radykalizację i gwałtowne zwiększenie zagrożenia terrorystycznego, które łatwo przeniknęło do Europy. Na żadnym etapie arabskiej rewolty światowe mocarstwa nie zaangażowały znaczących sił w procesy jakie do tego efektu domina doprowadziły. Nie dało się tego porównać ani z amerykańską inwazja na Afganistan (2001) i Irak (2003), ani z późniejszą rosyjską interwencją w Syrii (2015/2016). W tamtej chwili nadal tkwiły, choćby tylko pozornie, w z dawna określonych ramach postzimnowojennego układu sił. Zwłaszcza, że skutki kryzysu gospodarczego długo nie pozwalały na prowadzenie kosztownych operacji wojskowych. Dlatego była to gra jedynie częścią ich możliwości, a przecież przyniosła tak druzgocące dla milionów ludzi efekty! W rezultacie, opanowanie tego potężnego chaosu wymagało wielu lat i wielkiego poświęcenia. Dzisiaj, dotychczasowy ład światowy już nie istnieje, a tak USA, jak Rosja i Chiny kończą właśnie odbudowę/wzmocnienie swojego potencjału i konsolidację sił.
W tym kontekście, warto więc zapytać jak wyglądać będzie świat gdy mocarstwa użyją pełni swojej mocy? Jak bardzo wzajemnie pochłoną swoją uwagę i czy moglibyśmy wtedy liczyć na cokolwiek poza własnymi zdolnościami? Dlatego o ile zacieśniamy współpracę z USA i wzmacniamy sojusz północnoatlantycki, co stanowi nasz główny „plan A”, zawsze musimy być gotowi na wdrożenie awaryjnego „planu B”.
Dobry, stary wróg.
Każdy region ma swoją specyfikę oraz gospodarcze, polityczne i historyczne powiązania z resztą świata. Sytuacja w każdym zakątku globu może mieć więc wpływ na nasze życie w kraju. Często jednak w sposób, który nie będzie szczególnie dla Polski dotkliwy (z wielu przyczyn). A w każdym razie nie będzie stanowić zagrożenia dla naszego życia i bezpieczeństwa. Dla przykładu; jeśli w wyniku teoretycznego sporu między państwami w Zatoce Perskiej zablokowana zostanie żegluga, a z nią eksport ropy – paliwa podrożeją, co pociągnie za sobą wzrost cen towarów i usług a co za tym idzie – inflacji. Takie konsekwencje będą dla nas niedogodnością, ale powiedzmy na tyle niewielką by większość społeczeństwa kwalifikowała ją jako normalny stan rzeczy (ot, dekoniunktura). Negatywne skutki bliskowschodniej awantury będą na nas wpływać pośrednio, toteż będą mniej czytelne. W ogólnym mniemaniu (niestety także naszych polityków), poza powiązaniami sojuszniczymi, nie będziemy bezpośrednim uczestnikiem tego konfliktu, ani jego wymiar nie będzie nas dotykać geograficznie (od rejonu blokady dzielą nas tysiące kilometrów). Przynajmniej tak długo, jak długo spór ten nie przerodzi się w otwartą wojnę, o czym więcej w dalszej części.
Dla nas najistotniejsze są te niebezpieczeństwa, które mają istotny wpływ na Polskę, choćby nawet czyniły to pośrednio, przez sieć zależności i geopolityczny „efekt motyla”. W tej chwili istnieje tylko jedno, wielkie bezpośrednie zagrożenie dla naszego kraju będące źródłem wszelkich innych, jeden wróg – Federacja Rosyjska i jej neoimperialna polityka zmierzająca do rewizji ładu światowego. Nie jest to specjalnie odkrywcze stwierdzenie, ale cóż, fakty są takie a nie inne. Jedyną siłą, której działania mogą nas bezpośrednio destabilizować i stanowią o naszym bezpieczeństwie i suwerenności jest właśnie ten kraj. Wszelkie inne konflikty, jak choćby wewnątrz unijny, imigracyjny, w globalnej gospodarce czy w krajowej polityce, mają charakter drugorzędny i na tyle „miękki” by pozwolić na elastyczne dostosowywanie działań według aktualnych potrzeb. Gdyby nie nieustanne zagrożenie ze strony Kremla, moglibyśmy nadal spać spokojnie tak jak to miało miejsce przed 2014 rokiem, choćby i pół świata stało w ogniu. Żaden z naszych pozostałych sąsiadów nie przejawia przecież wobec nas wrogich zamiarów, pomijając normalną konkurencję gospodarczo-polityczną w ramach sporów wspólnotowych, lub europejskich. Przez Rosję, to czy Amerykanie będą zaangażowani czy nie w zapewnienie bezpieczeństwa Europie, ma dla nas fundamentalne znaczenie.
Taki stan rzeczy ma też swoje zalety. Przeciwnik jest bowiem tylko jeden, a znamy go doskonale. Znana jest zarówno jego taktyka jak i potencjał. Poznaliśmy smak wojny hybrydowej, cyberataków, aktywności agentury, przekupywania polityków, zabójstw, zastraszania nuklearnego i gazowego, propagandy, wzniecania protestów, dzielenia sojuszy i umiejętnego balansowania gdzieś pomiędzy lokalną destabilizacją a otwartym konfliktem zbrojnym. Wiemy co próbuje uzyskać i dokąd zmierza. Do odbudowy strefy wpływów, zabezpieczenia rdzenia, ekspansji surowcowej i militarnej, oraz do narzucania swojej woli w całym tzw. Wielkim Limitrofie czyli rosyjskim pograniczu (termin wprowadzony do polskiej dyskusji przez dr Leszka Sykulskiego). Nie wiemy tylko gdzie i kiedy uderzy ponownie, co jednak nie znaczy, że nie możemy temu zawczasu przeciwdziałać. W istocie więc, jest to najlepszy wróg jakiego moglibyśmy sobie życzyć, ponieważ im lepiej go rozumiemy, tym skuteczniej możemy się mu przeciwstawić.
Co konkretnie nam grozi?
W realizacji powyższych celów FR dąży do rozbijania sojuszy i partnerstwa między krajami ogólnie pojętego Zachodu oraz w samym pograniczu. W następstwie, do pozbawiania wszystkich tych państw zdolności do skoordynowanej odpowiedzi na fizyczną ekspansję Rosji. Dodatkowo, istotne znaczenie ma odpychanie strefy buforowej od sojuszu euroatlantyckiego poprzez jej izolację. Głównym narzędziem w tym działaniu jest destabilizacja (polityczna, gospodarcza lub terytorialna). Polega to np.: na podsycaniu wszelkich działań anty systemowych oraz jeśli to możliwe, takie sterowanie wydarzeniami, które doprowadzi do przejęcia władzy przez siły przychylne FR. A jeśli to okazuje się niewykonalne, do wywołania na tyle głębokich podziałów społecznych, by dane państwo pozostawało w stanie wiecznego rozbicia i bezwładności decyzyjnej (co czyni je podatnym na obce wpływy). Także poprzez konflikt zbrojny. Przykładów mamy bez liku, rosyjskie ślady stwierdzono w przypadku niemieckiej Alternative für Deutschland (AfD), finansowanej ale też wydatnie wspieranej w warstwie partyjnej narracji poprzez umiejętne wykorzystywanie nastrojów społecznych po fali zamachów terrorystycznych. We Francji wsparto (także organizacyjnie) protesty żółtych kamizelek, pilnując by miały one odpowiednio radykalny przebieg (w zamieszkach brali udział ludzie wcześniej odpowiedzialni za dywersję w ukraińskim Donbasie). Ingerencje rosyjskich służb w proces wyborczy danego kraju, potwierdzali Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Holendrzy, Francuzi czy Hiszpanie. Koronnym dowodem zastosowania wszelkich dostępnych narzędzi i doprowadzenia do upadku państwa, pozostaje przykład Ukrainy.
W Polsce, najlepszym narzędziem tworzenia podziałów była katastrofa smoleńska. Choć głębokie podziały istniały jeszcze przed nią i są ciągle podtrzymywane przez zaangażowane strony. Nadal aktywne są próby kreowania lub wzmacniania przychylnych Rosji grup wpływu, jak choćby w środowiskach nacjonalistycznych (np. OWP) albo anty establishmentowych (np.: Agro Unia). Takie działania to jednak tylko drobna niedogodność w stosunku do tego co może nas czekać w przyszłości. Nie wchodząc na razie w szczegóły, grozi nam pełna i trwała destabilizacja, w następstwie m.in. upadek gospodarczy oraz wypchnięcie lub zmarginalizowanie w strukturach międzynarodowych na tyle istotne, że pozbawi nas suwerenności decyzyjnej. A bycie w strefie buforowej, to dla nas wyrok śmierci (nawet jeśli z odroczonym terminem wykonania). Wyludnienie, pauperyzacja społeczeństwa i popadnięcie w quasi demokratyczny system rządów opartych o zależności mafijno-oligarchiczne. Jeśli chcemy wiedzieć co dzieje się z krajami pogranicza, wystarczy spojrzeć na Ukrainę, Białoruś czy Gruzję. To są standardy i poziom życia, które na powrót mogą stać się naszą ponurą rzeczywistością.
O ile jednak nasi decydenci realnie oceniają wpływy naszego wschodniego sąsiada, o tyle zgadzam się z ekspertami mówiącymi iż zbyt mało uwagi przykładają politycy do niebezpieczeństwa płynącego z wydarzeń geopolitycznych, które jedynie pośrednio mogą wpłynąć na bezpieczeństwo Polski.
1 na 100
Mamy jednego wroga, który jednakże może korzystać z setki dróg wiodących go do upragnionego celu. To kwestia oparta na pewnej przypadkowości i odpowiedniego splotu okoliczności. Są więc scenariusze mniej lub bardziej prawdopodobne. Jedne wpłyną na nas bezpośrednio, inne tylko pośrednio, ale w nie mniej istotnym stopniu. Trzeba bowiem jasno stwierdzić, że włodarze Kremla nie tylko sami kreują odpowiadającą im sekwencję wydarzeń, ale też znakomicie korzystają z wszelkich „darów losu”, błyskawicznie wykorzystując nieuwagę lub czasową słabość przeciwnika. Taką okazję zapewni im choćby głęboki kryzys wewnętrzny w Unii Europejskiej albo zaangażowanie USA w wojnę w Azji. Zwłaszcza, że Waszyngton jest dziś nieporównywalnie słabszy niż jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku, a jego przeciwnicy znacznie silniejsi niż wtedy.
W pierwszych deszczowych dniach marca 2019 roku przewiduję kilka istotnych zagrożeń, których urzeczywistnienie uważam za bardzo prawdopodobne najwcześniej w przeciągu następnych kilku lub kilkunastu miesięcy (drugiej połowy 2019 i początku 2020 roku). Co najmniej do roku 2025 będą one miały dla nas charakter fundamentalny, ponieważ wcześniej nie będziemy posiadać własnych zdolności mogących zapewnić nam bezpieczeństwo (a to i tak zakładając terminową realizację zadań), a co gorsza, także potęga naszych sojuszników nie będzie w pełni rozwinięta. Główne zagrożenia to:
- Destabilizacja Ukrainy
Czy to poprzez dalszą eskalację zbrojną z Rosją (np.: odcięcie od Morza Czarnego), czy poprzez upadek gospodarczy spowodowany m.in. zatrzymaniem tranzytu rosyjskiego gazu zaraz po uruchomieniu gazociągu NordStream 2 (w 2017 dochód z tego tytułu stanowił ~10% wpływów budżetowych państwa). Zagrożeniem są też ciągle podsycane podziały społeczne między wschodnią a zachodnią częścią kraju, oraz poszczególnymi grupami politycznymi/etnicznymi/religijnymi, a także wojna o wpływy między oligarchami. W efekcie tkwiące na granicy bankructwa, w niekończącym się konflikcie zbrojnym państwo, będzie także pozbawione możliwości działania politycznego. Taki scenariusz to:
- exodus, masowa imigracja do Polski (w tym ułatwiony dostęp grup dywersyjnych nastawionych na destabilizację),
- możliwy rozpad terytorialny Ukrainy (co może zmusić nas do interwencji wojskowej),
- osłabienie naszej południowo-wschodniej granicy w kontekście możliwego kierunku agresji wojskowej,
- polityczne osłabienie Słowacji, Węgier i Rumunii (z tych samych względów jak z PL),
- skrócenie strefy buforowej, prawdopodobne wchłonięcie przez FR Białorusi i Mołdawii.
2. Aneksja Białorusi.
Jeszcze w 2018 roku obserwowaliśmy silną presję wywieraną przez Kreml na władze Białorusi, w tym na samego Aleksandra Łukaszenkę. Celem ma być integracja obydwu krajów w jeden organizm państwowy. O ile przez wiele lat, pozostawienie Mińska jako quasi niezależnego buforu bezpieczeństwa pomiędzy Zachodem a Rosją miało dla Kremla jakiś sens, o tyle dzisiaj gdy formowanie 1-szej Gwardyjskiej Armii Pancernej pod Moskwą dobiega końca a USA jest słabe jak nigdy, korzystniejsze geopolityczne jest jej pełne podporządkowanie. Mniej istotne czy nastąpi to poprzez formalną akcesję, czy tylko wymianę mińskiego autokraty na bardziej przychylnego. Ważne, by cała białoruska administracja państwowa i struktury siłowe podporządkowane zostały interesom Rosji, a tak dzisiaj nie jest. W chwili gdy rosyjskie czołgi staną na Bugu, w widłach Dźwiny i Dysny, albo Dniepru i Sożu – zmieni się cała architektura bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO. Nagle, Polska i Litwa staną się krajami frontowymi, a los Ukrainy zostanie ostatecznie przypieczętowany (okrążona z trzech /czterech stron). Póki co Aleksander Łukaszenka umiejętnie gra na czas, m.in. poprzez zbliżenie polityczne z Polską, wątpliwe jednak by był w stanie przeciwstawić się siłowemu przejęciu władzy dokonanemu przez rosyjską agenturę we własnych szeregach. A tym skończą się próby oporu przeciw „miękkiemu” podporządkowaniu. Oznacza to:
- osłabienie polityczne Polski i destabilizacja Litwy,
- urealnienie scenariusza bezpośredniego konfliktu zbrojnego na terytorium Polski (co samo w sobie, nawet bez realizacji stanowić będzie potężny czynnik wpływu),
- zmiana architektury bezpieczeństwa wschodniej flanki, ergo; podatność na zastraszenie wojskowe państw frontowych, możliwe zmuszenie do niekorzystnych dla nas ustępstw USA i UE (podział wpływów), zwłaszcza w kontekście wojny na Pacyfiku lub Bliskim Wschodzie,
- wzrost znaczenia obwodu Kaliningradzkiego w projekcji siły na Morzu Bałtyckim.
3. Wojna w Azji.
Za najbliższą realizacji uważam wojnę na Bliskim Wschodzie. Konflikt w tym regionie już przecież trwa i jest wielopłaszczyznowy, a jego obraz przypomina nieczytelny w odbiorze miszmasz. Osią sporu jest relacja Iranu w stosunku do swoich sąsiadów, w tym przede wszystkim Arabii Saudyjskiej i Izraela. Spór z Arabią Saudyjską sprowadza się do walki o hegemonię w tej części świata. Spór z Izraelem, to kwestia bardziej ideologiczna, oparta o istnienie państwa żydowskiego. Na to nakładają się dążenia Turcji do panarabskiego przywództwa i eliminacji zagrożenia kurdyjskiego, oraz wszelkie zależności wynikłe z Arabskiej Wiosny i destabilizacji m.in. Syrii, Iraku, Egiptu i Libii, w tym walka z Kalifatem, konflikt sunnicko-szyicki oraz panislamsko-salaficki. W szerszym ujęciu jest to też konflikt pomiędzy Chinami a USA, o trasę przebiegu Nowego Jedwabnego Szlaku (przez Iran), czego efektem byłoby uniezależnienie się Państwa Środka od politycznego i militarnego (US Navy) wpływu Stanów Zjednoczonych. W efekcie, w średniej perspektywie czasowej to Chińska Republika Ludowa stałaby się niekwestionowanym, jedynym supermocarstwem. Do tego Waszyngton nie zamierza dopuścić. Wybuch regionalnej wojny (i to nie domowej jak dotychczas, tylko międzypaństwowej) jest więc bardzo prawdopodobny. Nie tylko z samym Iranem, ale też w ramach efektów ubocznych – całego regionu Azji, np.: między Pakistanem a Indiami (czego próbki widzieliśmy w lutym 2019 roku). Taka wojna, jeśli rozleje się w kierunku Pacyfiku, postawi na nogi wszystkie siły amerykańskie na całym globie, w tym zwłaszcza w rejonie Oceanu Indyjskiego i Zachodniego Pacyfiku. Oznacza to:
- odwrócenie uwagi USA i sojuszników od Europy, w efekcie pozbawienie wschodniej flanki NATO militarnego wsparcia,
- destabilizację sąsiednich regionów, w tym Azji Centralnej oraz Sahelu, a co za tym idzie zaangażowanie pozostałych państw „starego” Zachodu na kierunku południowym,
- wzrostu zagrożenia terrorystycznego, dalszą radykalizację (Azja Centralna, Sahel) i być może podobne próby jak z powołaniem Państwa Islamskiego w Lewancie,
- wielomilionową falę migracyjną z Afryki i Azji do Europy,
- głęboki kryzys gospodarczy, w tym surowcowy.
Jakie inne następstwa niosą ze sobą powyższe scenariusze? Dużo gorsze, bowiem każde kolejne wydarzenie przesuwa granicę tego co dopuszczalne i możliwe. I tak, prawdopodobnym stałyby się:
- zupełne wycofanie się USA ze wschodniej flanki (vide rotacyjna obecność),
- rozpad Unii Europejskiej (na mniejsze grupy) w wyniku wewnętrznych niepokojów oraz sprzecznych interesów gospodarczych, politycznych i wojskowych poszczególnych członków, co pociągnęłoby za sobą całą kaskadę wydarzeń (np.: destabilizację Bałkanów, kolejne aneksje terytorialne, wojnę celną itd.)
- konflikt zbrojny Polski z Federacją Rosyjską; na terenie Ukrainy, Białorusi, państw bałtyckich czy samego Bałtyku (np.: o Gotlandię), albo bezpośrednio na terytorium Polski (także w wyniku naszego osamotnienia),
- użycie broni jądrowej (przez Izrael, Iran, Arabia Saud., Pakistan, Indie), co nie tylko miałoby dramatyczne skutki regionalne (skażenie, ofiary, wstrząs polityczno-społeczny) ale też otworzyłoby drogę do np.: prewencyjnego jej użycia w innych konfliktach (np.: Federacji Rosyjskiej z NATO), oraz do proliferacji tego typu broni (każde państwo musiałoby uzbroić się w atom w celach obronnych). To ostatnie wyzwoli też nowy typ zagrożenia – terroryzm atomowy.
Fundamenty bezpieczeństwa
Przynajmniej część z wymienionych powyżej zagrożeń znajduje odniesienie w aktualnej polityce bezpieczeństwa Rzeczpospolitej Polskiej. Zresztą, o pewnych jej aspektach mówią zarówno politycy jak i eksperci. Jest to też głównym powodem naszego zbliżenia w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Słusznie skonstatowano, że żaden inny kraj ani struktura polityczna nie daje nam w tym momencie porównywalnych gwarancji bezpieczeństwa (NATO bez USA nie istnieje). Z uwagi na wieloletnie zaniedbania, nie dysponujemy też własnym potencjałem wojskowym mogącym uodpornić nas na wpływ działań Federacji Rosyjskiej. Co gorsza, nie mamy też wystarczająco dużo czasu by odbudować swoje zdolności, co wyraźnie widać po ciągnących się z mozołem od kilku lat licznych próbach modernizacji sprzętu i reformie systemu dowodzenia. Czynione postępy są dalece niewystarczające w stosunku do pilności potrzeb i skali zagrożenia.
Działania naszej dyplomacji, pokazują zaś, że o ile decydenci przynajmniej w ogólnikach wyciągają właściwe wniosku z sytuacji geopolitycznej świata, o tyle mają znaczne trudności w prowadzeniu skutecznej polityki zagranicznej. Bezalternatywność amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa oraz przemijający nimb supermocarstwa tworzą toksyczny miks, który z jednej strony zmusza do jak największego zacieśnienia relacji z Waszyngtonem (często kosztem współpracy z innymi krajami), a z drugiej pokłada zbyt wiele nadziei w sile, która w chwili próby może okazać się zwyczajnie zbyt słaba, lub wręcz nieobecna. Stany Zjednoczone nie mają już takich środków jak kiedyś i mimo najlepszych chęci i deklaracji, nie stać ich na takie zaangażowanie w Europie, jakie stanowiłoby adekwatną przeciwwagę do sił FR.
Na razie wszystko wskazuje na to, że Amerykanie faktycznie wzmocnią wschodnią flankę, w tym dyslokują w Polsce większą liczbę żołnierzy w trybie stałym, oraz zapewnią dalszą perspektywę obecności rotacyjnej. Taka strategia była zresztą spodziewana już kilka lat temu (sam wspominałem o tym choćby w lipcu 2017 – „Nowe rozdanie Trumpa”) toteż nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że to nam bardziej zależy a nie im. Owszem, znajdujemy się w bardzo niekorzystnym położeniu, ale nie jest też tak, że Polska i Rumunią są dla Waszyngtonu bez znaczenia. Przeciwnie, jesteśmy w obecnej chwili coraz ważniejszymi punktami w amerykańskiej strategii projekcji siły w Europie. Warto o tym pamiętać by nie dać się ograć w negocjacjach. Niestety, jak mówi przysłowie „z pustego to nawet Salomon nie naleje” i nasze oczekiwania mogą jednak być w tym względzie na wyrost.
Nie zmienia to jednak oczywistego faktu, że żadne inne państwo nie jest w stanie wesprzeć nas wojskowo w podobnym stopniu. Nie jest to ani zajęta sobą Wielka Brytania, ani pacyfistyczne Niemcy, ani implodująca Francja, ani coraz bardziej prorosyjskie Włochy, ani wreszcie nadal stojąca przed wizją rozpadu Hiszpania.
Alternatywy nie stanowią też Chiny, od których geograficznie dzieli nas podobna odległość co od USA, tyle że nie otwartego Atlantyku, a tysięcy kilometrów euroazjatyckiego lądu. W dodatku, konflikt amerykańsko-chiński oznacza, że jako sojusznicy Waszyngtonu, nie możemy pozwolić sobie na zbyt duże zbliżenie z Pekinem, choć naturalnie powinniśmy w tym względzie podejmować nieustanne starania.
Reasumując, musimy zakładać, że w chwili próby na placu boju pozostaniemy sami, bez znaczącego wsparcia politycznego lub wojskowego. Amerykanów może z nami nie być, bo pół rotacyjna obecność oznacza, że ich siły wojskowe mogą zwyczajnie nie dotrzeć przez Atlantyk albo mogą zostać wycofane czy to z potrzeby strategicznej, czy też indywidualnych układów ponad naszymi głowami. Podobnie bierna może okazać się Unia Europejska. I choć taki scenariusz byłby dla nas absolutnie najgorszym z możliwych, a wszystkie wysiłki naszej dyplomacji powinny zmierzać do jego uniknięcia – to w skali globalnej, mogą nastąpić pewne wydarzenia, które mimo naszych najlepszych starań uczynią go absolutnie możliwym. Choćby i tylko przez krótki czas kilku miesięcy. Niestety, nawet tyle wystarczy by bezpowrotnie utracić to co najcenniejsze, w taki sam sposób jak stało się z ukraińskim Krymem (2014), metodą faktów dokonanych.
Dlatego, nasz „plan B” powinien polegać na podjęciu natychmiastowych działań wewnętrznych, zmierzających do:
1. Pełnego ukompletowania składu osobowego i wyposażenia jednostek wojskowych.
– w tym umundurowania, broni i ekwipunku osobistego, zapasów amunicji etc.,
– przywrócenia i ograniczonej modernizacji zmagazynowanego sprzętu,
– zakupu najpotrzebniejszych elementów uzbrojenia „z półki” w trybie pilnej potrzeby operacyjnej,
– zwiększenie zdolności wywiadowczych i rozpoznania (w tym satelitarnego) oraz komunikacyjnych.
2. Odtworzenie zarządzania kryzysowego i procedury bezpieczeństwa na poziomie cywilnej administracji państwowej i samorządowej:
– odtworzeniu Obrony Cywilnej,
– aktualizacji i wprowadzeniu procedur cywilnych na wypadek „W”, w tym poinformowanie ludności cywilnej (instruktaż, ulotki etc.),
– rewitalizacji i utworzenia nowych schronów, punktów ewakuacji etc.,
– odtworzenie magazynów środków pomocy (medykamentów, przeciw chem., przeciw atomowych itd.),
– odtworzenie systemu komunikacji kryzysowej (uwzględniając potencjał wojny radioelektronicznej).
Działania te, od dawna sygnalizowane przez specjalistów, powinny mieć najwyższy priorytet, przed wszystkimi innymi obecnie realizowanymi (choćby rozłożonymi na lata zakupami sprzętu, formowaniem nowych brygad OT, nowej dywizji, wojsk cybernetycznych itp.).
Bez ich podjęcia nie możemy mówić o jakiejkolwiek zdolności państwa polskiego do prowadzenia wojny. Innymi słowy, jeśli nie będziemy dysponować tymi podstawowymi zasobami i sprawdzonymi procedurami nie będziemy nawet w teorii zdolni do podjęcia walki. Nie będzie więc mowy o realnej możliwości odstraszania, a to z kolei oznacza, że z chwilą dyslokacji np.: 1 Gwardyjskiej Armii Pancernej na linię Bugu, niezależnie od tego jaki rząd będzie urzędował w Warszawie, zmuszony zostanie do kapitulacji zanim ktokolwiek wspomni o wojnie. Nawet nie formalnego wywieszenia białej flagi, ale np.: do wielkich, niekorzystnych ustępstw politycznych. Może to być dla przykładu, dość abstrakcyjnie brzmiące wymuszenie eksterytorialnego korytarza drogowo-kolejowego do Kaliningradu, albo dużo bardziej prawdopodobna, akceptacja aneksji Krymu i Białorusi. W ten sposób przestaniemy decydować o sobie i naszej przestrzeni, choć nie padnie ani jeden strzał, nie zginie ani jeden polski żołnierz. Tym samym przestaniemy liczyć się jako podmiot prawa międzynarodowego, a zostaniemy jedynie przedmiotem działań innych państw.
Dlatego opisane wyżej działania powinny stanowić fundament naszej architektury bezpieczeństwa niezależnie od tego jak wyglądają nasze relacje z sojusznikami i czy sytuacja geopolityczna jest aktualnie korzystna czy niekorzystna. Zwłaszcza, że dokładnie w taki sposób postępuje dzisiaj bardzo wiele innych państw Europy (choćby Litwa czy Szwecja, ale też nawet Niemcy czy Dania) przekładając pragmatyzm nad miraże obietnic.
Balansowanie na krawędzi
Inną sprawą są nasze działania w sferze zewnętrznej, które mają często charakter długofalowy. Naturalnie musimy zadbać o wzmocnienie zdolności:
1. Wojskowych
– własnych w oparciu o współprace przemysłów obronnych i zakupy,
– sojuszniczych, w ramach NATO, w tym głównie z USA,
– w ramach Unii Europejskiej.
2. Energetycznych
– własnych w oparciu o krajowe wydobycie,
– import surowców,
– pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych i atomu.
3. Handlowych
– krajowych, poprzez rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej,
– międzynarodowych, poprzez umiejętne wpięcie w systemy – osi północ-południe, inicjatywy NJS itp.
4. Politycznych
– krajowych, poprzez dążenie do stabilizacji prawno-politycznej,
– reformę KPRM, utworzenie Centralnego Ośrodka Koordynacji i Analiz (patrz „Sztorm dyplomatyczny”)
– międzynarodowych, poprzez umiejętne balansowanie pomiędzy interesami mocarstw, właściwą ocenę własnej wartości i handlowy pragmatyzm, a także budowanie własnej siły w regionie.
W dużej mierze wszystkie powyższe cele są przez obecną administrację realizowane albo przynajmniej podejmowane są w tym kierunku próby. Inną sprawą jest, na ile te działania okażą się skuteczne albo czy ich realizacja nie zostanie przedwcześnie przerwana. Zwłaszcza, że w tym roku czeka nas seria plebiscytów wyborczych, które mogą wywrócić naszą scenę polityczną do góry nogami. Obecna opozycja, zdaje się nie rozumieć złożoności geopolitycznej rzeczywistości, a w związku z tym działań prowadzonych w wymiarze krajowym i międzynarodowym. Wrażenie takie pozostaje nawet jeśli odrzucimy często całkowicie uzasadnioną krytykę takiego czy innego działania, zaniechania lub porażki administracji państwowej. Powstaje przecież Centralny Port Komunikacyjny będący jedną z najistotniejszych polskich inwestycji XXI wieku. Budowane są autostrady Via Baltica i Via Carpatia, powstaje przekop Mierzei Wiślanej, bardzo istotny dla północno-wschodniej Polski. Realizowany jest Baltic Pipe i rozbudowa Gazoportu, z wielkim mozołem czynione są kroki w kierunku budowy elektrowni atomowych. Niestety nie ma pewności czy wszystkie te działania zostaną utrzymane w przypadku zmiany władzy. Co oczywiście nie oznacza, że obecna działa tak jakbyśmy sobie tego życzyli.
Wiele zastrzeżeń budzi jakość prowadzonej polityki zagranicznej: współpracy w ramach grupy Wyszehradzkiej, nieistniejących relacji Trójkąta Weimarskiego, nadal głównie papierowym porozumieniu w ramach Trójmorza. O ile balansowanie między Unią Europejską a USA i między USA a Chinami jest koniecznością, o tyle jest ono arcytrudne bez odpowiednich narzędzi. A tych nie posiadamy, prowadząc politykę rodem z XX wieku. Uważam, że w dzisiejszym świecie, bez gruntownej reformy administracji centralnej, utworzenia jednolitego systemu decyzyjnego i wspierającego go silnego ośrodka analitycznego, odpowiedzialnego za bieżącą ocenę zagrożeń i przygotowanie gotowych scenariuszy działania, prowadzenie skutecznej polityki będzie w dłuższej perspektywie zadaniem niemożliwym.
Nasza polityka wewnętrzna i zewnętrzna musi być jak gra na wielu fortepianach. Chwytanie się każdej szansy i gotowość na każdą ewentualność. Tylko tak będziemy w stanie przeciwdziałać zagrożeniom i tylko tak będziemy skuteczni w polityce międzynarodowej. Nasza wewnętrzna siła przyczyni się nie tylko do poprawy naszego własnego bezpieczeństwa i jakości życia, ale też stanie się bardzo atrakcyjna dla państw regionu. Odwrócenie się od tych działań, zaniechanie wprowadzenia planu – to niestety zdanie się na łaskę losu. Nieuchronne zagrożenie dla integralności terytorialnej, suwerenności politycznej i handlowej państwa polskiego.
Starą prawdą jest, że w życiu żaden pierwotny plan nigdy nie idzie zgodnie z oczekiwaniami. A to co się sprawdza, to właśnie rezerwowy – plan B.
——————————————————————————————————–
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Otrzymujesz też dostęp do mojej „roboczej tabelki” przedstawiającej chronologię czekających nas wydarzeń – a dzieje się teraz bardzo dużo! Co jeszcze? To zależy od spełnienia celów! Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
Data: 18-03-2019
0 komentarzy