Perski gambit

W pierwszych dniach 2020 roku cały świat wstrzymał oddech. Rywalizacja o wpływy na Bliskim Wschodzie nabrała nowego tempa, przyprawiając wielu obserwatorów o zawrót głowy. Eskalacja środków odpowiedzi doprowadziła USA i Iran na skraj otwartej wojny mogącej rozlać się po całym regionie, choć żadnej ze stron nie zależało na pełnoskalowym konflikcie.

Co tak naprawdę się wydarzyło i czy uspokojenie po 9 stycznia będzie trwałe, czy to tylko krótka przerwa w zmaganiach?


**Gambit – otwarcie szachowe, w którym gracz poświęca jedną lub kilka bierek,
w zamian za uzyskanie lepszej pozycji**

Najważniejsze tezy:

  • Zabicie Solejmaniego w tym miejscu i czasie było błędem i uruchomiło cały łańcuch wydarzeń niekorzystnych dla USA.
  • W efekcie doszło do osłabienia regionalnej pozycji Amerykanów, tak w krótkim jak i długim horyzoncie czasowym, a wzmocnienia Iranu.
  • Implikacje mogą sięgać dalej. Iran udowodnił brak zdolności amerykańskich baz do obrony przed ostrzałem rakietowym.Jednocześnie z powodzeniem zademonstrował swoje możliwości ofensywne i pozostał w tym bezkarny.
  • Teheran popełnił poważny błąd poprzez omyłkowe zestrzelenie lotu nr PS752 i próbę jego tuszowania. Umniejszył tym samym swój sukces i doprowadził do przesilenia w strukturach siłowych i polityce krajowej.
  • Katastrofa samolotu była jednym z głównych przyczynków do deeskalacji, (z ulgą) wykorzystanym przez obie strony.
  • Chaos bliskowschodni wykorzystują Chiny, Rosja i Turcja.
  • Konflikt trwa, choć na powrót w szarej strefie. Deeskalacja ma charakter chwilowy.

Spis treści:
1. Droga do kryzysu.
2. Zaskakująca seria pomyłek.
3. Wojna na pokaz.
4. Następstwa ryzykownej gry.
5. Najbliższa przyszłość.
6. Materiały.

**Droga do kryzysu**

W nocy z 2 na 3 stycznia 2020 roku, w wyniku ataku rakietowego na samochody znajdujące się na międzynarodowym lotnisku w Bagdadzie, zginał dowódca al-Kuds gen. Ghasem Solejmani wraz z zastępcą przewodniczącego Al-Haszd al-Szabi (inaczej Popular Mobilization Units) Abu Mahdi al- Muhandisem oraz ośmioma towarzyszącymi im osobami (irańskimi oficerami Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej i członkami PMU). Rozkaz do przeprowadzenia operacji wydał prezydent Donald Trump.

Wrak samochodu, którym jechał gen. Ghasem Solejmani, 03.01.2020, Foto: Służby prasowe premiera Iraku

Zabójstwo Solejmaniego miało stanowić odpowiedź na agresję wobec amerykańskiej ambasady w Bagdadzie, tj. najpewniej inspirowanej przez Iran akcji, podczas której tłum protestujących wdarł się na teren placówki, podpalając wcześniej budki strażnicze (31 grudnia 2019). Manifestacja była z kolei następstwem zbombardowania przez Amerykanów jednego z oddziałów składowych PMU – brygad Kataib Hezbollah, w wyniku czego zginęło 25 osób a 55 zostało rannych (29 grudnia 2019). Pierwotnym źródłem łańcucha eskalacyjnego były wydarzenia z 27 grudnia, kiedy to na amerykańską bazę K-1 pod miastem Kirkuk spadło trzydzieści rakiet zabijając jednego amerykańskiego cywila i raniąc kolejnych sześciu żołnierzy, w tym dwóch irackich. Atak ten miał być uwieńczeniem całego tuzina innych, prowadzonych przez poprzednie dwa miesiące. Kropla przelała czarę i dowództwo zdecydowało się na bezpardonową odpowiedź.

Problem w tym, że sprawcy pozostawali oficjalnie nieznani, chociaż amerykański wywiad wojskowy oskarżał o to właśnie kierowaną przez Abu Mahdiego al- Muhandisa Kataib Hezbollah. Organizację bezpośrednio powiązaną z libańskim Hezbollahem oraz będącą w dyspozycji oddziałów al-Kuds (gen. Solejmaniego). Iracki rząd, miał być informowany o planowanym odwecie. Zażądał od Amerykanów przedstawienia dowodów winy i pozwolenia na aresztowanie wskazanych przez nich osób odpowiedzialnych za ostrzał bazy K-1. Spotkał się z odmową, a według niektórych doniesień w wyniku nalotów mieli ucierpieć także żołnierze nie należący do KH. Jak to możliwe? PMU, której częścią jest organizacja, należy do Irackich Sił Zbrojnych. Celem nalotu były dwie legalne jednostki (brygady 45 i 46) inkorporowane w irackiej strukturze wojskowej. Zbombardowane pozycje stanowiły nie tylko centra dowódcze KH i magazyny, ale też posterunki na syryjsko-irackiej granicy (po obu jej stronach) utrzymywane w ramach oficjalnych działań armii. W ten sposób Amerykanie z premedytacją zaatakowali wojska sojusznicze i stąd gwałtowny protest pod ambasadą w Bagdadzie, który pokrywał się też z oficjalnymi notami kierowanymi przez iracki rząd (na ich obronę można dodać, że desygnowali KH jako organizację terrorystyczną jeszcze w 2009 roku). Gdy więc krótko po północy 4 stycznia amerykańskie drony zniszczyły dwa samochody z Solejmanim i Muhandisem w środku, w Iraku zawrzało. Według irackiego premiera Abdila al-Mahdiego Amerykanie poinformowali go o planowanym uderzeniu na kilka minut przed odpaleniem rakiet. Operację wykonano mimo jego kategorycznych protestów i niezgody na tak znaczące pogwałcenie suwerenności kraju.

W rezultacie Iracka Rada Reprezentantów (parlament) w dniu 5 stycznia, zdecydowała o rozpoczęciu działań prawnych zmierzających do usunięcia wojsk amerykańskich z kraju. Przy czym wezwanie to skierowano do rządu, który sam o taką rezolucję zabiegał. Z uwagi na przejściowy charakter obecnej konstytucji, parlament dysponuje ograniczonymi kompetencjami i do wdrożenia postanowień potrzebne są konkretne działania władzy wykonawczej. Rezolucję przyjęto głosami partii szyickich (170 posłów z 324 ogółem), przy jednoczesnym opuszczeniu obrad przez partie kurdyjskie i większość sunnickich. Decyzję poparł (ustępujący) premier kraju, który następnego dnia zaczął wzywać Amerykanów do wycofania sił wojskowych.

Donald Trump wpadł we wściekłość. Zagroził Irakowi sankcjami, nawet większymi od tych, którymi obciążono Iran. Groził, że karze Bagdadowi płacić za poniesione przez USA nakłady na odbudowę kraju. Na koniec dodał jeszcze, że nie zamierza wycofywać żołnierzy, którzy pozostaną na miejscu tak długo jak trzeba. Ten wybuch, pomijając niedorzeczność użytych argumentów, tylko pogorszył relację między niedawnymi sojusznikami i przysporzył kontrowersyjnej rezolucji nowych zwolenników (m.in. wpływowych Muktadę as-Sadra i Alego al-Sistaniego).

Tymczasem rozpoczęto trzy dniową żałobę narodową podczas której procesje z ciałami „męczenników” szły ulicami najpierw irackich, a później irańskich miast. Udział w nich wzięło od kilkudziesięciu tysięcy (Irak), do kilku milionów osób (Iran). O ile w Bagdadzie, Nadżafie czy Karbali dużą część żałobników stanowili członkowie Haszd, o tyle w perskich miastach do pochodów dołączali także zwykli ludzie. Wbrew amerykańskiej narracji, Ghasem Solejmani był człowiekiem popularnym i to pomimo krwawego stłumienia irańskich protestów z 2019 roku przez Strażników Rewolucji Islamskiej.

Zarówno Iran, Hezbollah jak i różne milicje Haszd zapowiedziały krwawą zemstę na Amerykanach za śmierć męczenników. W licznych manifestacjach wznoszono hasła wzywające do walki, krzyczano m.in. „Śmierć USA, śmierć Izraelowi”. Efekt był więc odwrotny od zamierzonego przez Waszyngton. Nagle okazało się, że lokalna opinia publiczna nawet jeśli była przeciwna knowaniom ajatollahów i słabości skorumpowanego bagdadzkiego rządu, zdecydowanie sprzeciwiała się tak jawnemu pogwałceniu zasad prawa międzynarodowego przez Donalda Trumpa. Niespodziewanie, skompromitowany, ustępujący premier al-Mahdi swoją twardą postawą zapewnił sobie perspektywy na reelekcję.

Amerykańscy żołnierze przebywający na Bliskim Wschodzie znaleźli się w niebezpieczeństwie. Nerwowo zareagowały też państwa koalicji, Izrael oraz sunnickie kraje Zatoki Perskiej. W dniu 6 stycznia Iran postanowił całkowicie odstąpić od ograniczeń związanych z tzw. JCPOA (umową denuklearyzacyjną) choć zastrzegł, że nadal wpuszczać będzie inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i gotów jest powrócić do przestrzegania umowy, jeśli zrobią to pozostali sygnatariusze.

Jasnym było, że Teheran musi odpowiedzieć na rzucone wyzwanie. Solejmani był zbyt wysoko postawioną personą i jednocześnie o zbyt dużej popularności (niemalże bohater popkultury) by ajatollahowie mogli temat odpuścić. Brak wykonania adekwatnego aktu zemsty byłby potraktowany jako słabość, co z kolei przełożyłoby się na załamanie lokalnych sojuszy tak mozolnie budowanych przez samego zmarłego. Jednocześnie, otwarty konflikt był Iranowi bardzo nie na rękę. W wyniku sankcji kraj znalazł się w trudnej sytuacji gospodarczej i na dobrą sprawę posiadał ograniczone zdolności wojskowe do wykorzystania w konflikcie pełnoskalowym (głównie wojska rakietowe i marynarkę). Persowie zawsze dużo lepiej czuli się w szarej strefie i tylko pozostając w niej mogli liczyć na ciche wsparcie Rosji i Chin. Teraz stanęli przed wielkim wyzwaniem, musieli odpowiedzieć, ale nie tak by sprowokować Amerykanów do wojny. Eksperci byli zgodni, najbardziej prawdopodobny był atak przez pośredników, na wiele celów, w wielu krajach regionu równocześnie. Emocje stale rosły, w czym nie pomagały wypowiedzi Donalda Trumpa.

Zagroził on Teheranowi, że w razie ataku na jakiegokolwiek amerykańskiego obywatela, żołnierza, budynek czy „interesy”, USA zbombarduje 52 cele w Iranie, nie tylko wojskowe, ale także te o znaczeniu kulturalnym dla narodu. Liczba ta odnosiła się do ilości zakładników wziętych do niewoli podczas trwającej wiele miesięcy okupacji amerykańskiej ambasady w Teheranie (1979-1980). Przy czym pierwszy raz w historii najnowszej, przywódca Zachodu publicznie zagroził innemu państwu popełnieniem na nim zbrodni wojennych. To o tyle ciekawe, że w międzyczasie alternatywnymi kanałami dyplomatycznymi (za pośrednictwem ambasady Szwajcarii) słano do Teheranu informacje, że USA nie chce dalszej eskalacji i namawia do spokoju. Ta i inne nerwowe wypowiedzi, z których następnie prezydent i jego urzędnicy musieli się wycofywać stanowiła jedną z wielu pomyłek amerykańskiej administracji, dowodząc dużej nerwowości i nieprzygotowania do zaistniałej sytuacji.

**Zaskakująca seria pomyłek**

Uważni obserwatorzy prezydenckich poczynań mogli doznać dysonansu poznawczego. Zarówno w swojej kampanii, jak i już po objęciu urzędu zapowiadał on wycofanie amerykańskich sił z Bliskiego Wschodu. Tymczasem w tej sprawie, nie tylko zbył rezolucję irackiego parlamentu, ale wręcz za pośrednictwem Pentagonu wysłał dodatkowych ok. 4500 żołnierzy, 6 bombowców B-52, okręt (helikopterowiec) desantowy USS Baatan wraz z towarzyszącymi jednostkami. Postawił też w stan gotowości dodatkowe siły gotowe do natychmiastowego przerzucenia. To i tak niewiele jeśli weźmiemy pod uwagę, że w okresie od maja do grudnia 2019 na Bliski Wschód przybyło dodatkowych 14.000 żołnierzy, głównie w odpowiedzi na ataki wobec saudyjskich instalacji naftowych i aresztowania statków handlowych w cieśninie Ormuz. Waszyngton bardzo długo okazywał powściągliwość wobec zaczepek Teheranu. W akcie desperacji Saudowie zalali USA pieniędzmi, zwiększyli zamówienia wojskowe, zakupili bony skarbowe, a wreszcie nawet gaz LNG. Taktyka ta najwyraźniej podziałała, stąd dyslokacja dodatkowych sił stała się konieczna dla zachowania sojuszy, choć była wbrew długoterminowym oczekiwaniom administracji. Co więcej, Amerykanie nie mogą pozwolić sobie na większe zaangażowanie sił i środków z uwagi na relatywnie ograniczone zasoby dlatego być może postanowili doprowadzić do przesilenia w konfrontacji z Iranem.

Położenie w jakim się znaleźli to idealna ilustracja jak trudnym zadaniem jest umiejętne wycofanie sił ze zdestabilizowanego regionu, tak by nie powstała tzw. próżnia bezpieczeństwa, obszar pozbawiony wojskowej obecności nad którym kontrolę przejąć mogą dowolne uzbrojone grupy (lokalni watażkowie lub inne mocarstwa). Podczas gdy w odpowiedzi na agresywne poczynania Iranu wzmacniano palcówki w Kuwejcie czy Arabii Saudyjskiej (prawdopodobnie krótkoterminowo), jednocześnie gwałtownie i pod turecką presją zwijano obecność w Syrii. Październikowa rejterada z Rożawy zakończyła się wielkim upokorzeniem, rosyjsko-turecką ekspansją oraz nadwyrężeniem relacji kurdyjsko-amerykańskich, mimo że o planowanym opuszczeniu Syrii mówiono już rok wcześniej.

Chodziło o czas i okoliczności. Czym innym jest uporządkowana redukcja obecności wojskowej w porozumieniu z partnerami i pozostawienie układu sił w takim stanie by pozwalał Waszyngtonowi na mniejsze lub większe zachowanie wpływów i ręki na pulsie, a czym innym chaotyczny odwrót wymuszony presją okoliczności. W Iraku Amerykanie stanęli o krok od bycia wyrzuconymi, a ich sprzeciw mógł doprowadzić nawet do poważnych starć zbrojnych z szyickimi milicjami. Podobne walki toczono w 2004 roku, przy czym wtedy siły sojusznicze miały pod bronią 200.000 ludzi, a w styczniu 2020 było to ledwie 5.000-6.000. Warto też zaznaczyć, że rozpoczęta w 2014 roku nowa dyslokacja wojsk amerykańskich w Iraku (po ich wycofaniu w grudniu 2011) odbyła się w związku z rozwojem Kalifatu i tylko na podstawie wymiany listów intencyjnych między rządami. Wygoniony na pustynie Daesh pozostaje aktywny, ale już tylko jako partyzantka. Buńczuczny sprzeciw Trumpa był więc niczym więcej jak pokerową zagrywką.

Liczba amerykańskich żołnierzy na Bliskim Wschodzie z wyszczególnieniem krajów stacjonowania.

Ewentualna ewakuacja w takich okolicznościach mogłaby oznaczać, że nie tylko amerykańskie siły w Iraku, ale i te nadal przebywające we wschodniej Syrii (na polach naftowych) będą musiały opuścić region, jako że ich łańcuch zaopatrzeniowy musiałby się opierać wyłącznie na dobrej woli irackiego Kurdystanu albo syryjskiej Rożawy. Nasuwają się tutaj skojarzenia z dobrą i złą karmą. Gdyby Donald Trump nie odwrócił się od Kurdów podczas tureckiej inwazji w październiku 2019 roku, być może w tych trudnych dniach stycznia mógłby spokojnie poprosić o ich pomoc. Przychylność mógł też okazać autonomiczny iracki Kurdystan. Tyle, że równałoby się to pogorszeniu relacji Erbilu z Bagdadem i Iranem, odnawiając jednocześnie kwestię niepodległości. Podobna próba we wrześniu 2017 roku zakończyła się niepowodzeniem (Amerykanie nie poparli referendum niepodległościowego Barzaniego). A przecież nawet redukcja sił w chwili gdy były one atakowanie przez szyickie bojówki i w każdej chwili spodziewały się odwetu ze strony Teheranu, byłoby zadaniem trudnym i niebezpiecznym.

Pikanterii całej sytuacji dodała zaskakująca pomyłka urzędników Pentagonu, którzy 7 stycznia przesłali do bagdadzkich władz niepodpisany list od dowódcy kontyngentu gen. Williama H. Seely`ego, w którym informowali o pełnym wycofaniu sił, w zgodzie z żądaniami irackiego parlamentu i rządu. Pytany o sprawę sekretarz obrony Mark Esper zaprzeczył by cokolwiek o nim wiedział. Podobnie zaskoczony był szef połączonych sztabów gen. Mark Milley. Ostatecznie ustalono, że list był autentyczny, ale stanowił tylko szkic i wysłany został do Bagdadu omyłkowo. Co jednak nie przeszkodziło irackim oficjelom w twierdzeniu, że akceptują jego treść i oczekują bezzwłocznej realizacji przedstawionych założeń.

Rzeczony list od Pentagonu. Brak podpisu. Zdjęcie pochodzi od władz irackich.

Na jaw wyszło też, że Solejmani przybył do Iraku na oficjalne zaproszenie władz, z misją dyplomatyczną. Miał przywieźć odpowiedź na list Saudów przekazany wcześniej Teheranowi za pośrednictwem premiera al-Mahdiego. Rijad wpadł w panikę, oficjalnie ogłaszając, że nie miał z zabójstwem generała nic wspólnego. Jednocześnie trwał chaotyczny i mało skuteczny ostrzał „zielonej strefy” i okolic amerykańskiej ambasady w Bagdadzie przez niewielkie grupy bojówkarzy Haszd.

Chwilę po północy 8 stycznia (czasu polskiego) Iran rozpoczął ostrzał rakietowy bazy lotniczej al-Asad w prowincji Anbar oraz podobnej placówki pod kurdyjskim Erbilem (operacja „Męczennik Solejmani”).

Pierwszym zaskoczeniem było to, że Teheran dokonał tego ataku pod własną flagą, za pomocą rakiet balistycznych i krótkiego zasięgu (prawdopodobnie też kierowanych). Drugim, że mimo wystrzelenia 22 pocisków (inne doniesienia mówią o ok. 16) z terytorium zachodniego Iranu, nikt nie zginął chociaż uderzenia okazały się zaskakująco precyzyjne, niszczące konkretną infrastrukturę bazy al-Asad. Trzecim, że po tym jak atak się zakończył, USA długo zwlekały z jakąkolwiek odpowiedzią. Jednocześnie okazało się, że niedaleko Teheranu rozbił się samolot pasażerski Boeing 737-800 ukraińskich linii lotniczych, a nikt ze 176 pasażerów jej nie przeżył.

W nocy gdy rozpoczynał się ostrzał, wszystko wskazywało na wojnę. O świcie sytuacja zaczęła się klarować w całkowicie odmienny obraz.

**Wojna na pokaz**

Pierwszą rzeczą zupełnie ewidentną było to, że lot numer PS752 został prawdopodobnie (omyłkowo) zestrzelony przez irańską obronę przeciwlotniczą. Pojawiające się w internecie zdjęcia z miejsca katastrofy pokazywały fragmenty kadłuba poszatkowanego odłamkami. Parametry zapisu lotu dostępne za pomocą transponderów ADS-B pokazywały zaś normalną prędkość i wysokość aż do chwili gdy wszelki odczyt został gwałtownie przerwany. Samolot był z rocznika 2016, a dwa dni wcześniej przeszedł pełen przegląd silników. Im więcej mijało godzin, tym więcej poszlak (świadkowie, filmy, praca analityków OSINT) wskazywało na zestrzelenie, mimo że władze irańskie twardo zaprzeczały. Oficjalna wersja mówiła o awarii silnika i nieszczęśliwym wypadku. Dopiero po trzech dniach zmieniono zdanie, przyznając się do błędu. Wtedy też poznaliśmy większość odpowiedzi.

Okazało się, że niedługo (źródła twierdzą różnie – od 2 do 8 godzin) przed rozpoczęciem nocnego ataku Teheran poinformował Bagdad (a ten Amerykanów) o godzinie jego rozpoczęcia i wyznaczonych celach. Bazy zostały w dużej mierze ewakuowane, a pozostała załoga skryła się w bunkrach. Ajatollahowie nie chcieli zabić amerykańskich żołnierzy, a jedynie udowodnić swoją skuteczność i wolę odpowiedzi. Gdy więc chwilę później amerykańskie dowództwo przyjmowało meldunki sytuacyjne o ewentualnych stratach, musiano już wiedzieć (później to potwierdzono) o wystrzeleniu dwóch rakiet przeciwlotniczych Tor, które strąciły cywilny samolot nad Teheranem. Przedłużające się milczenie Białego Domu świadczyło o czujnym monitorowaniu sytuacji i wahaniu. Ostatecznie podjęto decyzję o odstąpieniu od działań odwetowych. W ten sposób USA gładko wykorzystały tragedię lotu PS752 do deeskalacji.

Z uwagi na okoliczności było to zrozumiałe. Wykonanie lotniczego uderzenia odwetowego wiązałoby się m.in. z uwikłaniem w propagandowe gierki Teheranu, które zmierzałyby do rozmycia odpowiedzialności za katastrofę. Sprawcy byli tego pewni. Niewidzialne F-35 czy rakiety cruise stanowiły idealną wymówkę. Trudno też wyobrazić sobie pracę międzynarodowych ekspertów pod ostrzałem rakietowym. Bierność Amerykanów i pojawiające się lawinowo dowody winy, w końcu zmusiły irański reżim by przyznał się do błędu.

Jasnym stało się, że po tej wymianie ciosów i ostrej retoryce, żadnej ze strony nie zależy na otwartym konflikcie.

Jeśli chodzi o USA, uderzenie na bazę al-Asad uświadomiło amerykańskiemu dowództwu w jak trudnym znalazło się położeniu. Rakiety zniszczyły co najmniej siedem budynków lotniska, ale tylko w jego amerykańskiej część (ok. 25% powierzchni bazy, resztę użytkuje irackie wojsko), w tym koszary, hangar, wieżę kontroli lotów oraz pas startowy. Żadnej z nich nie udało się też przechwycić ponieważ po pierwsze amerykańskie wojsko dysponuje tylko niewielką ilością systemów przeciwlotniczych krótkiego zasięgu (rakiety Stinger na platformie Avenger), a żaden z nich nie stacjonuje w Iraku, a po drugie dostępne baterie Patriot zostały przeznaczone do ochrony infrastruktury krytycznej np.: pól naftowych i elektrowni, a nie instalacji wojskowych. To oznaczało, że wszystkie obiekty amerykańskie w Iraku stanowią łatwy cel dla irańskich wojsk rakietowych. Jedyną ich ochroną był satelitarny system wczesnego ostrzegania, pozwalający na odnotowanie startu rakiet z terytorium Iranu w chwili ich odpalenia, co z kolei dawało szansę na przeżycie obsłudze baz. Gdyby Donald Trump podjął decyzję o odwecie straty w rakietowo-lotniczej wymianie ognia mogły być duże po obu stronach konfliktu. Naturalnie, żaden atak lądowy nigdy nie wchodził w grę (brak sił i środków, bardzo trudny górzysty teren itp.). Postanowiono więc nałożyć kolejne sankcje ekonomiczne (m.in. na stal) oraz kontynuować starania by izolować Iran politycznie.

Na powyższym zdjęciu satelitarnym zaznaczono część zniszczeń w bazie al-Asad będących skutkiem irańskiego ostrzału z dnia 08.01.2020.

Dla Teheranu początkowym szokiem było zabicie Solejmaniego, później jednak wszystko zaczęło układać się dokładnie tak jakby sobie tego życzył sam generał. Tak regionalni sojusznicy jak i nawet irańscy obywatele skonsolidowali się wokół sprawy. Wyrzucenie amerykańskich wojsk przez irackie władze byłoby ukoronowaniem wieloletnich starań, dających nie tylko pełną kontrolę nad Irakiem, ale i wyjątkowo korzystną pozycję geopolityczną wobec Królestwa Arabii Saudyjskiej. Najgroźniejszy przeciwnik Persów zostałby tym samym odsunięty od granic kraju, a korytarz transportowy nad Morze Śródziemne (Irak, Syria, Liban) mógłby się rozwijać bez przeszkód. To dlatego ajatollah Ali Chamenei wzywał do wyrzucenia USA z całego regionu i dokładnie w takim duchu wypowiadał się też lider Hezbollahu Hassan Nasrallah. Problemem stało się więc skalibrowanie takiej odpowiedzi, by nie wywołać prawdziwej wojny, a jednocześnie usatysfakcjonować co bardziej gorące głowy i żądnych krwi zwolenników. Perski gambit polegał więc na wykonaniu odwetu bez pośredników, w sposób widowiskowy, ale jednocześnie pozostawiający USA możliwość wyboru odpowiedzi.

**Następstwa ryzykownej gry**

Całe starcie uważam za rozstrzygnięte na korzyść Iranu. Choć obie strony zanotowały tak kilka sukcesów, jak i porażek.

Według jednej z hipotez, Donald Trump miał podjąć ostateczną decyzję (wstępne plany miał zaakceptować już w lipcu 2019) o zabiciu gen. Solejmaniego pod wpływem impulsu.

Nałożyło się na to kilka czynników. Intensyfikacja konfliktu z szyickimi milicjami w Iraku oraz prowadzony wobec prezydenta impeachment. To czy postępowanie może doprowadzić do jego usunięcia z urzędu spoczywa w dużej mierze na woli senatorów w Kongresie. O ile bowiem Izba Reprezentantów (izba niższa) jest kontrolowana przez demokratów, którzy zadecydowali o postawieniu Trumpa w stan oskarżenia, o tyle jego odwołanie wymaga zgody Senatu, a ten kontrolowany jest przez republikanów. Choć awantura polityczna w USA cechuje się wysoką temperaturą sporu (wyższą niż w Polsce), dotąd partia republikańska stała murem za Białym Domem. Jednakże w ostatnich dniach grudnia na jaw zaczęły wychodzić kolejne niekorzystne dla prezydenta historie, m.in. ta mówiąca, że udzielony w 2015 przez Deutsche Bank kredyt, został podżyrowany przez VTB Bank (będący pod kontrolą rosyjskich służby). Gdyby oskarżenia te zbiegły się z procesem prowadzonym przed członkami Senatu, straty wizerunkowe mogłyby być niepowetowane.

Nic dziwnego, że Trump potrzebował tematu zastępczego. Traf chciał, że podczas jednej z narad przedstawiciele Pentagonu na całej liście możliwych do zastosowania środków odwetowych (za atak na ambasadę) umieścili także scenariusz maksimum, tj. zabicia gen. Solejmaniego i jego współpracowników (w tym samym czasie śmierci uniknął dowodzący działaniami al-Kuds w Jemenie – Abdul Reza Shahlaji). Ku zdumieniu części współpracowników, unikający dotąd wojennych konfrontacji Trump wybrał właśnie to rozwiązanie. To był jego osobisty gambit, który szedł także w parze z jastrzębią percepcją jego najbliższych doradców (zwłaszcza Mike’a Pompeo) chcących w końcu przywrócić USA zdolność do odstraszania agresorów. Do tej pory, Waszyngton ani razu nie odważył się na konfrontację, mimo całego zamieszania w cieśninie Ormuz przez co jego zdolność do odstraszania stale słabła. Ich gambit polegał na mocnym walnięciu w stół, co miałoby ostudzić zapał wszystkich, coraz częściej kwestionujących pozycję USA aktorów globalnej gry.

Druga, tym razem oficjalna wersja mówi, że amerykańskie służby uzyskały informacje wywiadowcze o nieuchronnym i bliskim zagrożeniu, związanym z przygotowywaniem przez Solejmaniego i jego ludzi ataku na amerykańskie ambasady w regionie, w tym tą w Bagdadzie. Administracja miała wobec tego działać w stanie wyższej konieczności jako cel mając ochronę życia i zdrowia amerykańskich obywateli. To jest o tyle zrozumiałe, że zarówno okupacja ambasady w Teheranie z lat 1979-1980 jak i śmierć ambasadora w Bengazi z 2012 budzą w Amerykanach uzasadnione obawy o bezpieczeństwo bliskowschodnich placówek dyplomatycznych. Niezależnie od tego jakie były prawdziwe pobudki (proszę rozstrzygnąć to samodzielnie) efekt był ten sam.

Ryzykowna eskalacja, która wymknęła się spod kontroli właśnie dlatego, że zadecydowano o niej ad hoc, bez ówczesnego przygotowania. Ta dezynwoltura byłą na tyle ewidentna, że aż zaniepokoiła republikanów. Demokraci zaś przegłosowali niewiążącą rezolucję by pozbawić prezydenta możliwości wypowiedzenia wojny Iranowi bez zgody Kongresu. Co prawda, afera z kredytem bankowym została przykryta, ale awantura polityczna trwa nadal i póki co nie sposób rozstrzygnąć czy irackie działania Trumpa przysporzą mu zwolenników (badania opinii publicznej dowodzą, że Amerykanie są skonfundowani wydarzeniami, nie wiedzą komu wierzyć).

Trzeba przy tym pamiętać, że gen. Solejmani był postacią od dawna śledzoną przez liczne wywiady. Próbę jego zabicia miał wykonać jeszcze w lutym 2008 roku izraelski Mossad, co jednak spotkało się z negatywną oceną administracji Baracka Obamy, bojącej się reperkusji jakie taki akt mógł zrodzić. Przez kolejnych dziesięć lat to osobista praca irańskiego super agenta doprowadziła do znacznego wzrostu wpływów Teheranu w regionie, zwłaszcza po wojnie z Państwem Islamskim, w której Solejmani brał z powodzeniem udział. Amerykanie mogli dokonać jego likwidacji w innym miejscu i czasie. Przede wszystkim nie wtedy, gdy przybywał z misją dyplomatyczną by wynegocjować porozumienie pokojowe z Saudami (vide wojna w Jemenie).

Nie ulega wątpliwości, że jego zlikwidowanie to umiarkowany sukces USA, bo nie tylko po raz pierwszy za tej prezydentury pokazano wolę do ostrych i zdecydowanych działań wojskowych, ale też krótkoterminowo uniknięto kosztów tak jednoznacznie wrogiego aktu wojennego wobec innego państwa. Jednocześnie jednak operacja ta uruchomiła cały łańcuch następstw politycznych, niekorzystnych dla amerykańskiej projekcji siły przez co straty, wydają się w tej chwili przewyższać zyski. Spójrzmy na dotychczasowy bilans (do dnia 14 stycznia 2020):

Następstwa natychmiastowe

  1. Obnażono słabość irackiego kontyngentu (brak zdolności plot.).
  2. Sprowokowano szyickich parlamentarzystów i rząd do przegłosowania rezolucji o usunięciu amerykańskich wojsk z Iraku.
  3. Skonsolidowano sojuszników Teheranu doprowadzając do otwarcia kwestii usunięcia USA z całego Bliskiego Wschodu. Ewentualna realizacja tych zamierzeń (nawet w zgodzie z planem Waszyngtonu) od tej chwili zawsze będzie propagandowym sukcesem Iranu.
  4. Zantagonizowano ludność cywilną Iraku, która stała się jednocześnie antyirańska i ponownie antyamerykańska (spoiwem jest tu naruszanie suwerenności kraju).
  5. Skomplikowano relację z irackim Kurdystanem, który został skutecznie ostrzeżony przez Teheran „łagodnym” atakiem na bazę pod Erbilem.
  6. Zatrzymano wszelkie skoordynowane działania wymierzone w walkę z niedobitkami Państwa Islamskiego.
  7. Dano pretekst do całkowitego odrzucenia przez Teheran obostrzeń wynikających z JCPOA przez co radykalnemu skróceniu uległ czas, w którym ów może uzyskać dostęp do broni jądrowej.

Następstwa długofalowe

  1. Ogólne i trwałe osłabienie amerykańskiej pozycji w regionie (razem z nią całego Zachodu).
  2. Wzmocnienie irańskiej dominacji w Iraku i Zatoce Perskiej.
  3. Umocnienie wpływów Chin i Rosji jako alternatywnych źródeł wsparcia/wpływu.
  4. Zachęcenie innych potencjalnych agresorów do otwartego uderzenia na USA (Iran nie poniósł konsekwencji swoich działań odwetowych!).
  5. Podkopanie sojuszu z Arabią Saudyjską (paniczna reakcja Rijadu pokazuje nie tylko słabość tego państwa, ale też brak wiary w skuteczność amerykańskiej protekcji).
  6. Umocnienie pozycji Turcji, wykorzystującej zamieszanie do własnych celów (m.in. interwencja wojskowa w Libii oraz zabicie w północnym Iraku szefa wywiadu PKK).

Na dodatek, rezygnacja z otwartych działań wojennych nie oznacza wcale, że sytuacja ulegnie poprawie. Walka o wpływy toczy się dalej, w szarej strefie poniżej progu pełnego konfliktu. Niewykluczone, że czasem przechodzić będzie w krótkotrwałe, otwarte starcia. Piłka jest nadal w grze.

Na amerykańskie szczęście, Teheran wpadł we własne sidła, dzięki czemu Waszyngton zyskał chwilę oddechu. Może wystarczy ona do zapewnienia armii zdolności defensywnych i podjęcia negocjacji z rządem w Bagdadzie. Nie jest żadną tajemnicą, że irańska armia od dawna konkuruje z Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej. Śmierć Solejmaniego oraz sprawa lotu PS752 (zestrzelonego przez jednostkę podległą IRGC) osłabiła Korpus i stała się dobrą okazją do przetasowań wśród perskich struktur siłowych.

Największym błędem ajatollahów nie było wcale feralne zestrzelenie cywilnego samolotu, ale zapamiętałe wypieranie się tego faktu i próba niszczenia śladów (np.: przez wyrównanie terenu katastrofy buldożerami). Spotkało się to z ogromnym sprzeciwem obywateli, niwecząc efekt konsolidacji narodowej uzyskany podczas procesji żałobnych.

Mimo wszystko i wbrew nadziejom Zachodu, nie można mówić o rewolcie. Protesty społeczne (studenckie) jak dotąd są mniej liczne, niż te organizowane w zeszłym roku przez robotników i najuboższych, a w obu przypadkach władze dokonały ich krwawej pacyfikacji. W tym kontekście pewnym novum jest przyznanie się przez reżim do błędu i obietnica ukarania winnych oraz zadośćuczynienia rodzinom ofiar. Co ciekawe, przyjazny Iranowi Katar zaoferował wsparcie finansowe na ten cel w wysokości 3 mld USD. Być może takie koncyliacyjne działania uspokoją nastroje.

Na razie więc Persowie muszą uporządkować chaos wewnętrzny co pewnie zajmie kilka tygodni (do końca lutego?). Prawdopodobieństwo zmiany w tym teokratycznym systemie jest w tej chwili niewielkie, ale niewykluczone, że wydarzenia ze stycznia zbudują jakiś trwalszy ruch polityczny w dłuższej perspektywie czasowej na bazie istniejących ruchów reformatorskich. Tymczasem, nawet gdyby zdobyły one przewagę w mających się odbyć 21 lutego 2020 roku wyborach parlamentarnych, głębsze zmiany będą blokowane przez ciągle żyjącego Alego Chamenei. W liberalizacji Iranu musiałaby więc pomóc biologia, albo boska interwencja.

**Najbliższa przyszłość**

W całym tym ambarasie nie można zapominać o pozostałych aktorach w bliskowschodniej grze. Żadnego ruchu nie wykonał jeszcze potężny libański Hezbollah czy palestyński Hamas. Nie wiemy jakie niespodzianki czekają na amerykańskich sojuszników ze strony jemeńskich Huti. Jedynym pewnikiem jest jak na razie nieustannie trwające ostrzeliwanie baz w Iraku przez niektóre elementy Haszd (zapewne głównie Kataib Hezbollah). Odpowiedź Iranu mogła okazać się mimo wszystko zbyt słaba dla niektórych z jego co bardziej niecierpliwych sojuszników.

Mogę jedynie spekulować, że grupy te oczekiwałyby raczej zamachu na któregoś z amerykańskich oficjeli (może samego Trumpa) albo przynajmniej widowiskowego atak w regionie (niekoniecznie w Iraku!). Takim celem może stać się Izrael, zwłaszcza jeśli przygotowywany przez Jarreda Kushnera plan pokojowy sprowadzony zostanie do rozwiązań siłowych wobec Palestyny (jego ostateczna publikacja powinna nastąpić w pierwszej połowie roku, to ważne w kontekście wyborów) . Opcji jest naprawdę bardzo wiele i niestety ani USA ani ich sojusznicy nie posiadają w tej kwestii inicjatywy.

Dostrzegalne są też ruchy na scenie międzynarodowej, np.: propozycja zaangażowania stabilizacyjnego w regionie złożona przez premiera Japonii, czy na razie nieśmiałe propozycje pomocy w szkoleniach wojskowych podobno kierowane ze strony Chińskiej Republiki Ludowej wobec Iraku. Pekin zresztą nie próżnuje dokonując kolejnych prób zajęcia „linii 9 kresek” na Morzu Południowochińskim. Bardzo aktywna jest wspomniana wcześniej Turcja (zwłaszcza w Libii) czy Federacja Rosyjska. Z kolei zawieszenie przez USA i państwa Zachodu misji „Inherent Resolve” pozwoli Państwu Islamskiemu na przegrupowanie sił i wzmocnienie wpływów co byłoby powtórką z historii. Dokładnie taką samą odbudowę organizacja przeszła w latach 2009-2010.

Bardzo wyraźnie widać, że jesteśmy właśnie świadkami wielkiej zmiany bliskowschodniego układu sił. Ta tendencja widoczna była też wcześniej, ale zabójstwo gen. Solejmaniego gwałtownie przyspieszyło cały proces i uczyniło go mniej przewidywalnym. To niestety oznacza dużą nerwowość, która jak pokazał opisywany wyżej kryzys prowadzi do błędów i ofiar. Nowy porządek nie zostanie osiągnięty w wyniku powszechnego konsensusu, a raczej licznych, wielopłaszczyznowych starć.

Data: 14-01-2020


Materiały:

https://www.csis.org/analysis/when-iran-attacks

https://t.co/dzDiYTKWzS?amp=1

https://atlanticcouncil.org/blogs/menasource/iraq-its-not-over-yet/

https://www.foreignaffairs.com/articles/iran/2020-01-03/will-irans-response-soleimani-strike-lead-war/

https://ukladsil.pl/?p=2534

https://foreignpolicy.com/2019/10/16/trump-deployment-troops-saudi-arabia-abandoning-syria-iran-attacks/

https://www.nytimes.com/2020/01/06/world/middleeast/troops-iran-iraq.html


Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.

Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:

https://patronite.pl/globalnagra

Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.

PayPal

PayPal



albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *