Narodziny nowej Rzeczpospolitej
Żyjemy w ciekawych czasach. Trochę jak w beletrystyce, prowadzimy swoje małe życia przez nasze małe światy, a tymczasem narrator snuje opowieść o rozmiarach kontynentu. Nie zdajemy sobie sprawy, że właśnie wciągani jesteśmy przez historię dużo większą niż jednostka, którą pamiętać będzie nie jedno pokolenie, ale dziesiątki. Czasem nasze losy ledwie migną na stronie lub dwóch, czasem zawrą się w skromnym opisie jednej linijki tekstu jako tło wydarzeń. Jednakże każda książka potrzebuje swoich bohaterów, czy tego chcą czy nie. Inaczej niż w z góry ustalonym zakończeniu powieści, w prawdziwym życiu mają jednak wybór co do tego, jak pokierują swoimi działaniami. A jednym z nich jest dr Jacek Bartosiak.
***
Na wstępie pozwolę sobie na pewne uproszczenie co do tego kim jest autor „Rzeczpospolitej między lądem a morzem”. Uważam, że z wielu względów rys charakterologiczny jest tutaj uzasadniony. Książka z całą pewnością stanowi, niezależnie od tego jak ją oceniamy, ważną cezurę w polskim dyskursie. Doprowadziła do wręcz nieprawdopodobnego wzrostu zainteresowania tematyką szeroko pojętej geopolityki. Jej lektura może wyzwalać silne emocje, a na pewno każe zastanowić się nad miejscem w czasie i przestrzeni, w którym aktualnie jesteśmy oraz nad tym dokąd zmierzamy lub chcemy zmierzać. Przy okazji, sprzedaje też pewną ideę, taką gotową „mapę mentalną” – zestaw definicji i narzędzi intelektualnych, które mają za zadanie pomóc w kształtowaniu naszej świadomości. W skrócie można ją określić hasłem „jak z przedmiotu stać się podmiotem w geopolityce”. To wielkie zadanie, mające całkowicie zmienić nasze myślenie, ale też wielka odpowiedzialność, jaką bierze autor za skutki tej zmiany.
Sądzę, że o sile i trwałości koncepcji zdecyduje to ile niesie w sobie prawdy. Ergo, także ile szczerości jest w samym twórcy. Parafrazując Platona, wszyscy jesteśmy śmiertelni, a tylko idee są wieczne. Ponieważ jak na razie nie udało mi się porozmawiać z nim na ten temat, oprę się na własnej intuicji i odczuciach, choćby były mylne (co niniejszym zaznaczam i proszę o wyrozumiałość).
Doktor Jacek Bartosiak jest czynnym prawnikiem (lub do niedawna był). Specyfiką tego zawodu jest makiaweliczna gra interesami. Równoważenie zysków i strat, czasem naginanie woli stron, czasem ślizganie się po przepisach prawa. Rozpoznanie przeciwnika, nieformalne i formalne powiązania, chwilowe sojusze, drobne łajdactwa. Jeśli prawnik dysponuje kręgosłupem moralnym i stara się unikać bezwzględności, koniec końców i tak znajdzie się w sytuacji, która zmusi go do uczynienia mniejszego zła w imię większego dobra. Zawsze będzie zobowiązany przez stronę, którą reprezentuje, do uzyskania najlepszego możliwego efektu, w oderwaniu od strat, słusznych lub nie, które miałaby ponieść strona przeciwna. Nie uniknie tego, choćby był największym idealistą świata. Prawnik bowiem musi być cynikiem, jeśli chce być skuteczny. W tym kontekście jego nieszczęściem mógłby być wpojony romantyzm. Wdrukowana w domu rodzinnym miłość do szeroko pojętej ojczyzny, która skłania do idealizmu tak przecież niekompatybilnego z realizmem. Mimo wszystko, zainteresowanie historią, geografią oraz splot wydarzeń i okoliczności ostatecznie doprowadziły go do zajęcia się geostrategią. Podobnie jak niegdyś innego prawnika o zacięciu geopolitycznym – Włodzimierza Wakara.
Jakże więc z taką przeszłością nie rozumieć geopolityki? Jak nie zerkać na nią jak na coś znajomego, o nasuwających się analogiach? Autor zresztą otwarcie pisze o swoich motywacjach we wstępie książki. O procesie dojrzewania, rosnącego zrozumienia i wewnętrznej potrzebie podzielenia się zdobytą wiedzą. Wszechobecny pragmatyzm i realizm walczą w nim z dobrze kontrolowanym romantyzmem i tęsknotą za historyczną imperialną wielkością (podmiotowością?), a konflikt ten ciągle skłania go do przemyśleń i to tarcie rodzi wizję zawartą w książce. Przy czym, być może wstydliwie świadom swej cynicznej strony, pozostaje człowiekiem skromnym mimo całego zainteresowania jakie wytworzyło się wokół jego osoby w ostatnim czasie.
Wyobrażam sobie, że suma doświadczeń zastała go kiedyś wpatrzonego w odległy krajobraz za oknem szklanego biurowca, a niespodziewany dotyk przeznaczenia zaciążył mu nagle na ramieniu rozchodząc się chłodnym dreszczem po kręgosłupie. Nagle, spojrzał przez czas i przestrzeń, a obrazy migały mu przed oczami jak szalone i zląkł się tej wizji. Jej rozmiarów, jej zasięgu, jej znaczenia. Jak gdyby wszedł na elipsę okołoziemskiej orbity i spojrzał w dół. A gdy już powrócił do zmysłów i znowu zaczął oddychać, zasiadł do komputera i pisał. Pisał dzień i noc przez długie miesiące, nie pomijając niczego, aż skończył.
***
Tak fantazjuję sobie, jak ta książka powstała. Darujcie mi słabość do fabularyzowania. Po prostu wydaje się, że jeśli ,nie licząc się z kosztami, popełnia ponad osiemset stron treści, w tak stachanowskim tempie (rok?!), to musi to być mania albo iskra boża. Czy dało się to zrobić lepiej? Tak, chociaż materiał porównawczy jest nader skromny. Czy książka mogłaby być krótsza, co zwiększyłoby jej poczytność? Tak, edytorskiej gilotynie mogłyby podlegać zwłaszcza części odnoszące się do historii, która momentami w dużych szczegółach śledzi losy imperiów w dziejach świata. Czasami zdarzają się też pewne drobne wpadki w natłoku danych, kilka błędów chronologicznych, rzadziej faktograficznych. Autor argumentuje, że elementy historyczne stanowią pełną bazę informacyjną, swoiste podstawy edukacyjne, które służą w dalszej części analizie bieżących wydarzeń oraz próbom zastanowienia się nad możliwym rozwojem wypadków w przyszłości. Podobnie, zbyt długie i szczegółowe są moim zdaniem opisy przyrody (geografii), które stanowią z kolei konieczną pożywkę dla geostrategów i wojskowych.
Tempo pisania i ogrom wiedzy, jaka miała być przekazana, wyraźnie utrudniły pisarzowi zadanie. Książka jest nierówna. Czasem to atrakcyjny wizualnie tekst popularno-naukowy, w którym dozwolone są skróty i uogólnienia, a czasem aspiruje do poziomu pracy naukowej w formie ciężkostrawnej dla przeciętnego czytelnika. Ten dylemat pozostaje nierozstrzygnięty, mieszając obie skrajności (może jednak z przewagą lżejszej formy). Podobnie, patrzenie w przeszłość zajmuje w niej mniej więcej tyle co patrzenie w przyszłość, przy czym narracja skacze z jednej w drugą. Jacek Bartosiak powiedział, że widząc zbliżającą się sekwencję wydarzeń, bał się, że nie zdąży z napisaniem książki nim nadejdzie geopolityczna burza. Postawił się tym samym trochę w roli Władysława Studnickiego i jego „ Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Wiemy już, że pod tym względem udało mu się wyprzedzić historię, a jego ostrzeżenie zostało w Polsce usłyszane. Jednak kto wstępuje w rolę demiurga narodu, bierze na siebie znacznie większą odpowiedzialność. Zasadnym jest, by postawić pytanie, czy odświeżając naszą tęsknotę za imperium, szykując do konfrontacji, Jacek Bartosiak nie stanie się kiedyś mimowolnym ideologiem nacjonalizmu niczym Karl Haushofer? Wydaje się, że nie. Zarówno w treści „Rzeczpospolitej”, jak i podczas wykładów pozostaje politycznie bardzo ostrożny, unika konotacji nacjonalistycznych, przestrzega raczej i pokazuje alternatywy, niż namawia do konkretnego działania.
Autor chce popularyzować tematykę geopolityki, uważając ją za sprawę o żywotnym znaczeniu dla Polski. Tak wielką szansę, jak i ogromne zagrożenie. Dlatego, by być traktowanym poważnie przez decydentów i ich ekspertów czy wreszcie akademików – musi pokazać, że swoich wniosków nie wyssał z palca, że pochodzą one z tytanicznej pracy intelektualnej w oparciu wielką ilość zgromadzonych danych i będą potrafiły oprzeć się tej krytyce. To się chyba udało. Można zgadywać, że porwanie się na rzetelną ocenę takiego inkunabułu wymaga od recenzenta odpowiedniego aparatu poznawczego i wiedzy, które umożliwią merytoryczne ustosunkowanie się do stawianych w książce tez. Jednocześnie przedstawiona treść musi zastanawiać i nie da się zignorować, skłania do myślenia. A chyba właśnie o to chodziło, o rozruszanie naszych umysłów i zmuszenie do spojrzenia na świat z szerszej perspektywy.
Nie ulega wątpliwości, że przedstawiona wizja jest mocno subiektywnym obrazem. Ukazuje nam świat z na wskroś amerykańskiego punktu widzenia, co i rusz przepuszczając to spojrzenie przez nasze polskie okulary. Świadomie stosowany amerykański mesjanizm, w miarę postępu czytania, coraz bardziej promieniuje na przyszłość Polski. Bartosiak delikatnie, ale jednak systematycznie, przemyca ideę , której celem jest właśnie podmiotowość Polski, równoznaczna z jej mocarstwowością (z uwagi na tzw. „ hardware„), przedstawioną nie jako nacjonalistyczny banał, ale jako wybór między życiem a śmiercią (vide „ Polska będzie wielka lub nie będzie jej wcale” – J. Piłsudskiego). Ponura konieczność, która jednakże może być wykorzystana do budowy czegoś nowego, w domyśle tytułowej wymarzonej Rzeczpospolitej. Wiele na stronach tej książki pragmatycznego realizmu, wręcz (dziwi mnie, że tak mało osób to widzi) czasem antyamerykańskiego (sic!). Autor ewidentnie dobrze czuje euroatlantycką politykę i niuanse rządzące tamtejszymi elitami władzy. Zresztą, jego zanurzenie w tym świecie co pewien czas powraca pod postacią nierzadko stosowanych anglosaskich wtrętów językowych albo radosnego słowotwórstwa (np.: wolitywne aspekty, niepermisywne środowisko, bezdrożność komunikacyjna). To podejście, w połączeniu z polskim postrzeganiem Europy daje bardzo ciekawy efekt i niesie w sobie najwięcej prawdy o naszej przestrzeni. Jednocześnie, Jacek Bartosiak ewidentnie nie jest specjalistą od Rosji. Nie zna języka rosyjskiego, więc nie jest w stanie czerpać z tych źródeł. Tym bardziej, że są one całkowicie nieobecne w polskiej literaturze. Wobec powyższego znowu sięga po materiały anglojęzyczne, a ich odstające od „słowiańskiego” rozumienie niuansów Wschodu czasami wyraźnie zubaża przekaz. Wielka szkoda, bo to ogromne repozytorium wiedzy, które, jak sądzę, dodałoby trzeciemu rozdziałowi perspektywy i autentyczności.
***
Muszę przyznać, że miałem problem z „Rzeczpospolitą między lądem a morzem. O wojnie i pokoju.”. Po pierwsze, jest gargantuicznych rozmiarów, gruba i nieporęczna, co uniemożliwiało mi swobodną lekturę w krótkich wolnych chwilach przeładowanego obowiązkami dnia. Po drugie, jej treść ciągle balansuje między lżejszą formą a szczegółowym wykładem, okazjonalnie popadając w skrajności, przez co wymaga dużego skupienia i niekoniecznie nadaje się na lekturę „do poduszki”. Oba te fakty niemiłosiernie rozwlekły czas, jakiego potrzebowałem na przeczytanie książki. To tyle, jeśli chodzi o wymówki.
Jednakże, kiedy już to zrobiłem, pojawił się trzeci problem. Nie do końca byłem pewien, do kogo tytuł ten jest skierowany. Dorobek autora znam i szanuję. Nie chodziło też o samą jakość przekazanych treści. Wszelkie niedoskonałości edytorskie, literówki oraz dłużyzny są pomijalne wobec samej wagi podjętego tematu i tego, że w Polsce XXI wieku pozycja ta po prostu nie posiada konkurencji. Nie chodzi nawet o zdeklasowanie innych wydań, tylko o niemal całkowity brak szeroko pojętej geopolityki w dyskursie naukowym czy publicznym (co na szczęście się już zmieniło). W tym kontekście wydana chwilę wcześniej „Geopolityka a bezpieczeństwo Polski” dr. Leszka Sykulskiego pełni raczej rolę podstawy narzędziowej dla studentów, widzianej przez pryzmat euroazjatycki i może stanowić uzupełnienie „Rzeczpospolitej” (z racji objętości i tematyki), idąc z nią w parze.
W końcu doszedłem do wniosku, że tytuł skierowany jest tak naprawdę do decydentów i wojskowych (nie tylko Polaków!), a także wszystkich tych, którzy być może w niedalekiej przyszłości wpływać będą na los naszego kraju. Jest w niej zbyt wiele geostrategii i zbyt dużo szczegółowości mechanizmów władzy, by lektura ta była atrakcyjna dla przeciętnego Kowalskiego, zwłaszcza że w połączeniu z niezliczonymi wykładami i wystąpieniami, stanowi w moim odczuciu sposób, w jaki autor kreuje rzeczywistość wokół siebie i realnie wpływa na kierunki polskiej polityki. Daje sygnał nie tylko do wewnątrz (kraju), ale też na zewnątrz (świata). Co ważne, robiąc to, siłą rzeczy implementuje nam myślenie amerykańskich neokonserwatystów (współpraca z wywodzącą się z przemysłu obronnego The Potomac Foundation czy dr. Phillipem Karberem, z czego od początku nie czynił tajemnicy). Zachowuje jednak wobec tego spojrzenia chłodny dystans. Bo tym właśnie jest ostatni, piąty rozdział i nieuchronny wynik prowadzonej w nim gry wojennej. Ta trzeźwość oceny, a wręcz niechęć wobec czynienia z Polski narzędzia hegemonicznych gier, decyduje o prawdziwej wartości prezentowanej idei. Szczególnie, że jest ona głosem pokolenia, osób urodzonych jeszcze w systemie komunistycznym, które w dorosłość wchodziły w pierwszej dekadzie III Rzeczpospolitej. Doskonale rozumiejących jak szybko i diametralnie może zmieniać się świat. Pozbawionych mentalnej podległości wobec Zachodu i bojaźni wobec Wschodu, świadomych własnej siły i potrafiących to nastawienie zaszczepić innym. A jednocześnie pamiętających doskonale czym jest totalitaryzm, bieda i upadek państwa. Czym może być karcące spojrzenie wielkiego brata, niezależnie od tego czy mieszkającego za Bugiem, czy za Atlantykiem.
„Rzeczpospolita między lądem a morzem” jest więc manifestem zmiany pokoleniowej, która na naszych oczach dokonuje się w sferze naukowej, politycznej i wojskowej kraju.
Geopolityka, w szerokim znaczeniu była, jest i będzie. Do niedawna zupełnie
zmarginalizowana i to pomimo wysiłków tych kilku geopolityków, którzy dzielnie zmagali się z jej materią na granicy publicystycznego horyzontu. Mam wrażenie, że dr. Bartosiakowi nie chodzi tylko o jej popularyzację wśród tzw. ogółu społeczeństwa, ale przede wszystkim wśród elit intelektualnych i przywódczych. Rozumie bowiem, iż nie da się skutecznie rządzić w zglobalizowanym świecie bez uwzględnienia warunków jakie wiążą wszystkich uczestników życia międzynarodowego. Nie chodzi więc tylko o politykę, ale także o szereg różnych procesów ekonomicznych czy historycznych oraz to jak oddziałuje na nie (lub nie) geografia. To nie są dogmaty ani prawdy absolutne, a jednak nie wolno ich ignorować. Trzeba o nich mówić, spierać się o nie i dyskutować. Byle z otwartym umysłem, byle na argumenty. I do tego „Rzeczpospolita między lądem a morzem” walnie się przyczynia.
***
Krytycy odmawiają pracy Jacka Bartosiaka przymiotów naukowych. Inni widzą w nim rodzącego się polityka a opisywaną książkę jako polityczne credo. Wielbiciele chcieliby widzieć w nim przywódcę ideowego, człowieka, który zaoferuje gotowe rozwiązania i poprowadzi ku świetlanej przyszłości. Ja, natomiast, widzę w nim raczej naturę poszukującego filozofa, wprzęgniętego w tryby historii i obdarzonego świadomością. Zmuszonego do działania, ale jednocześnie krytycznego wobec siebie. Niespokojnego i świadomego własnej omylności, ale jednak o jasno wyznaczonym celu. Na ile sprawnie, niesiony cudzymi i własnymi oczekiwaniami, odnalazł się w roli praktyka głoszonych tez jako prezes spółki tworzącej Centralny Port Komunikacyjny, wie tylko on sam, a my możemy zgadywać. Ponieważ jednak epizod ten zakończył się dość szybko, (być może błędnie) zgaduję, że konflikt między cynizmem, a romantyzmem wygrał tym razem ten drugi.
Z całą pewnością, Jacek Bartosiak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jego konceptualizacja świata będzie jeszcze ewoluować, a my możemy się temu krytycznie przyglądać, obracając to co mówi w głowach, szukając dobrych rozwiązań w geopolitycznie niepewnej rzeczywistości. Piszę to na chwilę przed wydaniem jego nowej książki „Przeszłość jest prologiem” (przedsprzedaż do 29.05.2019 r., wydawnictwo Zona Geopolityki), która jest niejako papierowym przedstawieniem treści, o jakich mówił na swoich ostatnich wykładach.
Wierzę, że jego głos, tak silnie rezonujący w debacie publicznej, ośmieli także innych do myślenia i działania, bo bez wątpienia potencjał naszego „software’u” jest ogromny, trzeba tylko odpowiedzieć na zew toczącej się na naszych oczach historii. Wartościowych ludzi jest dzisiaj wielu, choć rozsiani tu i tam, nie tworzą zwartej zbiorowości, na której oprzeć możemy naszą przyszłość. Jeszcze nie stanowią elity, jeszcze nie do końca wiedzą jak współdziałać. Niektórzy dopiero mają wejść „do obiegu”, inni z niego wypadli. Wielu podąża swoimi ścieżkami, bada i poznaje świat, i rozumie skalę toczących się zmian, o których nieliczni odważyli się napisać już kilka lat temu. To oni muszą zabrać głos w toczącej się debacie, proponować rozwiązania i spierać się. Bo pewne jest, że nasz kraj w obecnym kształcie (w rozumieniu szeroko pojętej sprawności państwa) nie będzie w stanie przetrwać w rodzącym się nowym porządku świata. Tylko tak powstanie nowa Rzeczpospolita, być może nie mocarstwowa i nie wszechpotężna, ale przynajmniej odpowiednia do naszych marzeń i możliwości.
I taki właśnie wniosek, taka myśl, zostaje ze mną po tej lekturze.
——————————————————————————————————–
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Otrzymujesz też dostęp do mojej „roboczej tabelki” przedstawiającej chronologię czekających nas wydarzeń – a dzieje się teraz bardzo dużo! Co jeszcze? To zależy od spełnienia celów! Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
19-04-2019
0 komentarzy