Koreańska ruletka
Pod koniec kwietnia 2020 roku światowe media obiegła elektryzująca plotka – Kim Dzong Un, młody (36 lat), despotyczny przywódca komunistycznej Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej miał umrzeć na stole operacyjnym podczas prostego zabiegu kardiochirurgicznego. Gdyby ta informacja się potwierdziła, byłby to prawdziwy geopolityczny koszmar nie tylko dla Koreańczyków z południa, ale też USA i Chin.
Podsumowanie artykułu:
- Hipotetyczna destabilizacja KRLD oznacza potencjalną wojnę domową, brak kontroli nad bronią atomową.
- USA nie są gotowe na takie wyzwanie, dwa pacyficzne lotniskowce stoją w portach (kwarantanna), a konflikt z Seulem o koszty pobytu amerykańskiego kontyngentu pozostaje nierozstrzygnięty.
- Ostatnie czego chcą postepidemiczne Chiny i Korea Południowa to miliony chorych i wygłodzonych uchodźców z Korei Północnej.
- Mimo to, w razie zawalenia się reżimu wszystkie strony musiałyby zdecydować się na interwencję dlatego liczą, że to jednak fałszywy alarm.
Mniejsza o to, w jakich okolicznościach chorujący na serce dyktator miał wyzionąć ducha, albo czy jest „tylko” w stanie wegetatywnym. Nie ma żadnych możliwości weryfikacji takich doniesień, poza oficjalnym komunikatem władz. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że pierwszą osobą, która podzieliła się ze światem tą informacją był wiceprezes prochińskiej telewizji HKSTV z Hongkongu, niejaki Shijan Xingzou.
Jego „pewne źródła” wśród pekińskich urzędników miały donieść, że grupa chińskich lekarzy została wysłana do Pjongjangu celem ratowania życia młodego Kima, jednakże byli oni bezsilni. Nie byłaby to pierwsza plotka tego typu, bo skryta natura północnokoreańskiej dyktatury stanowi znakomitą pożywkę dla wszelkich spekulacji ale tym razem wywołała małą burzę wśród komentatorów. Okazuje się bowiem, że Kim Dzong Un widziany był po raz ostatni w dniu 11 kwietnia, po czym zupełnie niespodziewanie, nie pojawił się na oficjalnych państwowych obchodach urodzin Kim Il Sunga (vel Kim Ir Sena) w dniu 15 kwietnia. Święto to można porównać jedynie do katolickiego Bożego Narodzenia („boska” konotacja jest tutaj celowa). I dopiero ten fakt zaniepokoił ekspertów, polityków i wojskowych. Dlaczego domniemana śmierć bezdusznego dyktatora była przyczyną ich troski?
Krótka historia
Co prawda KRLD to nadal najbardziej bestialski reżim i równocześnie jedno z najbiedniejszych państw świata, ale sytuacja uległa znacznej komplikacji w ciągu ośmiu lat, jakie minęły od śmierci Kim Dzong Ila. Za rządów jego syna, kraj w końcu wyprodukował nie tylko swoje pierwsze miniaturowe ładunki nuklearne, ale też opracował rakiety balistyczne zdolne do ich przenoszenia na duże odległości. Zresztą, rozbudowany program pocisków tego typu i ich regularne testowanie stały się ulubionym środkiem nacisku reżimu wobec swoich sąsiadów (południowców i Japonii) oraz USA. Dlatego do pewnego momentu rozważano zbrojną interwencję lub przynajmniej precyzyjne uderzenie lotniczo-rakietowe na ośrodki atomowe. Doszło jednak do przesilenia politycznego w Seulu i rządy objął koncyliacyjny prezydent Moon Jae-in, który kategorycznie sprzeciwiał się wszelkim działaniom militarnym. A ponieważ senioralne w relacji z Pjongjangiem Chiny również nie miały zamiaru przymykać oczu na amerykańskie eskapady, Waszyngton ostatecznie wybrał rozwiązanie czysto dyplomatyczne. Donald Trump jako pierwszy amerykański przywódca, spotkał się ze swoim komunistycznym odpowiednikiem. Panowie przez pewien czas słali sobie wszelakie serdeczności, próbując wynegocjować jak najlepsze porozumienie. Ostatecznie do niego nie doszło ponieważ Amerykanie nie chcieli się zgodzić na północnokoreański atom, a Koreańczycy nie mieli zamiaru zrezygnować z jedynej polisy ubezpieczeniowej na wypadek jankeskiej inwazji (vide Taniec w maskach, 27.04.2018). Korea zaczęła więc kolejne próby rakietowe, ostatnie przeprowadzono w marcu 2020 roku, po tym jak upłynął termin ultimatum wyznaczonego na grudzień 2019, jakie reżim wystosował wobec Waszyngtonu. Amerykanie co prawda, odwołali pod koniec 2019 roku wspólne z Seulem manewry, ale planowali kolejne na wiosnę 2020 roku. Wtedy zdarzyła się rzecz nieoczekiwana – pandemia koronawirusa.
Przyczynek do kryzysu
Korea Północna dość wcześnie zamknęła granicę z Chinami (22 stycznia) i w typowy dla siebie sposób utrzymywała pełne milczenie na temat jakichkolwiek przypadków zakażeń SARS-CoV-2 na swoim terytorium, ale u jednego z uciekinierów z północy w marcu 2020 roku potwierdzono obecność patogenu. Oznaczać to może, że COVID-19 szerzy się wśród mieszkańców północy już od jakiegoś czasu. Powszechne niedożywienie i ogólnie niedobry stan zdrowia (pasożyty, awitaminoza, szkorbut etc.) oraz niedofinansowana i niedoposażona służba zdrowia, wystawiają całą populację na ciężką próbę. Mówiąc otwarcie, choroba ta może doprowadzić do prawdziwej hekatomby, szczególnie że jak uczy doświadczenie Chin, im większa cenzura nakładana jest na społeczeństwo tym gorsze są skutki epidemii. Można śmiało założyć, że bez pomocy z zewnątrz reżim nie byłby w stanie poradzić sobie z zarazą. Taki obrót spraw mógłby być nawet korzystną okolicznością dla USA (lepsza pozycja negocjacyjna), gdyby nie doniesienia o śmierci Kim Dzong Una.
Jeśli pożerana przez morderczą epidemię Korea Północna, nagle straci przywódcę, który z racji swojego wieku nie dysponuje pełnoletnim, naturalnym sukcesorem sytuacja wyglądać będzie zupełnie inaczej. Teoretycznie następczynią mogłaby zostać jego siostra – Kim Jo Dzong, szefowa propagandy kraju i jedna z animatorek spotkań Trump-Kim w Singapurze (2018) i Hanoi (2019), ale nie wtedy gdy dużą władzę nadal zachowuje stary, komunistyczny beton. Towarzysze broni Kim Ir Sena mają bowiem klasycznie konserwatywne poglądy (nie zaakceptują kobiety-przywódcy), a zmiana pokoleniowa przyspieszana przez Kim Dzong Una nie została jeszcze zakończona. Kim Jo Dzong musiałaby pewnie wywalczyć sobie pozycję, a nie wiadomo czy posiada takie poparcie polityczne i wojskowe. Następcą z pewnością nie zostanie też jej brat, Kim Dzong Czol, który został wykluczony z sukcesji jeszcze przez swojego ojca i nie przejawia żadnych ambicji politycznych. Czy mógłby nim zostać Kim Pyong Il, syn Kim Ir Sena oraz były wieloletni ambasador w Warszawie? Wątpliwe z uwagi na jego wyalienowanie z krajowej polityki i partyjnych rozgrywek. Więc kto? Tego właśnie nie wiadomo, ale brak jasno wskazanego następcy oznacza możliwość rozpoczęcia walki o władzę przez różnorakie klany partyjne, a w rezultacie potencjalną wojnę domową.
Sama mordercza epidemia w Korei Północnej byłaby dla świata do udźwignięcia. W końcu masowe umieranie północnych Koreańczyków przerabiano już w latach 90`tych XX wieku i nikomu z przywódców mocarstw nie zadrżała wtedy powieka. Jednakże jeśli do równania dodamy jeszcze wojnę domową, która wygna z domów setki tysięcy a może miliony uciekinierów, którzy głodni i chorzy przedrą się przez granicę, to ani Korea Południowa ani Chińska Republika Ludowa w dobie walki z pandemią nie będą przygotowane do opanowania sytuacji. Co więcej, ewentualna walka o władzę w Pjongjangu zmusza do postawienia jeszcze jednego ważnego (może najważniejszego) pytania – kto będzie w tym czasie trzymać pieczę nad bronią atomową?
OPLAN 5029
To nie pierwsze tego typu gdybania. Obawy podobnej natury przywoływano w roku 2011 po śmierci Kim Dzong Ila i wcześniej w latach 2007-2008 gdy chorował. O planie działania operacyjnego na wypadek wewnętrznego załamania północnokoreańskiego reżimu, tzw. OPLAN 5029, Waszyngton rozmawiał z Seulem jeszcze w 1997 roku. W następnych latach koncept wypełniono treścią, a ostateczna implementacja nastąpiła dopiero w roku 2009. Kością niezgody między sojusznikami pozostawało kto miałbym pełnić dowództwo nad ewentualnymi siłami interwencyjnymi wysłanymi na północ. Waszyngton chciał swojego człowieka, Seul Koreańczyka. Wiadomo, że obecna administracja prezydenta Moon Jae-ina podchodzi do całej operacji sceptycznie. Zwłaszcza, że Donald Trump nadal licytuje w sprawie kosztów pobytu amerykańskich wojsk, a koncyliacyjny wobec Północy Jae-in w połowie kwietnia z dużą przewagą wygrał krajowe wybory. Taka sytuacja nie ułatwia osiągnięcia kompromisu.
Tymczasem wiadomo też, że podobne plany operacyjne posiada Chińska Republika Ludowa. Jej interwencja polegałaby na zajęciu terytorium od miasta Nampo (zachodnie wybrzeże) po Wonsan (położony na wschodzie), wzdłuż rzeki Taedong-gong. W ten sposób Pekin nie tylko powstrzymałby napływ uchodźców i ustabilizował sytuację humanitarną u źródeł kryzysu, ale też utworzył bufor bezpieczeństwa odgradzający chińskie terytorium od sił amerykańskich. A taką właśnie funkcję pełni od dekad KRLD.
Ruletka
W chwili pisania tych słów nie wiem jaka jest prawda, czy Kim Dzong Un żyje, czy nie? Nie wie tego nikt poza ścisłym kierownictwem partii. Sprawę wyjaśni dopiero oficjalny komunikat albo publiczne wystąpienie dyktatora, a do tego czasu możemy jedynie obstawiać wynik, niczym w ruletce. Niemniej, warto zauważyć jak taka ewentualność momentalnie wpływa na regionalną geopolitykę. Dopiero co mieliśmy do czynienia z chińskimi demonstracjami siły wobec Tajwanu (manewry i pokaz zdolności floty), podczas gdy amerykańskie lotniskowce USS T. Roosevelt i USS R. Reagan utknęły w koronawirusowej kwarantannie, a już dochodzimy do sytuacji granicznej, która może z dnia na dzień rozpętać wojnę na Pacyfiku. W „Zderzeniu” wspominałem o ostrej rywalizacji chińsko-amerykańskiej z Rosją w tle, ale w tym konkretnym przypadku byłaby ona wyjątkowo nie na rękę żadnej ze stron.
Problem polega jednak na tym, że implozja KRLD wymagać będzie zewnętrznej interwencji, a skoro jeden kraj się wmiesza, pozostałe nie będą miały innego wyjścia jak tylko dołączyć. USA musiałyby poświęcić Półwyspowi Koreańskiemu całą swoją uwagę, której nie starczyłoby na inne kierunki.
Data: 26.04.2020
Materiały:
https://www.38north.org
https://toyokeizai.net/articles/-/346708?display=b
https://apnews.com/374ed249ba31391dbcda21531d8b6470
https://thediplomat.com/2011/12/kim-jong-il-is-dead/
https://metro.co.uk/2020/04/25/kim-jong-un-dead-rumours-circulate-chinese-doctors-sent-north-korea-12610540/
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając moim Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności i w jakim kierunku rozwija się blog, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Dostajesz też dostęp do treści niepublikowanych poza zamkniętą grupą patronów. Wszystko zależy od progów. Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
albo wpłacić dowolną sumę bezpośrednio na konto podane TUTAJ.
6 komentarzy
JSC · 2020-04-27 o 09:58
Z tym Solejmanim to wygrał tylko rundę… po zrakietowaniu irackiej bazy, której stacjonowali Amerykanie Trump (…)zapomniał(…) zrakietować 52 cele. Narracja, że zostały one ocalone tym, że Iran zestrzelił samolot pasażerski nie trzyma się kupy.
A co do operacji w Karaibach to poczekajmy na ilości przechwyconego towaru.
JSC · 2020-04-26 o 22:47
Takową sytuację nazwałem pivotem na kokę.
JSC · 2020-04-26 o 22:44
Czy ja wiem… Trump wchodzi tylko tam, gdzie myśli, że ma gwarancję, że wygra. Już jedną okazję do wejścia w bagno po szyję zmarnował. Stało się to, gdy się zaczęła jazda po zabójstwie amerykańskiej rodziny w Meksyku. Groził wtedy wpisanie karteli narkotykowych na listę organizacji co wsadziło prezydenta Meksyku w buty Saddama. Gdyby wtedy był wtedy konsekwentny to wojna z narcos na prawdę wyssałaby amerykańskie siły z reszty świata.
Filip Dąb-Mirowski · 2020-04-27 o 08:10
Tych okazji było nawet więcej, nie zrobił nic ponad średnio dotkliwe sankcje ws Wenezueli, Iranu, Korei (jeszcze zanim przystąpiono do rozmów z Kimem) itd. Jego czerwone linie są dość umowne, gdyby nie „wypadek” z Solejmanim to w ogóle nikt by nie wierzył, że Amerykanie są jeszcze gotowi iść na ostro. Jeśli zaś chodzi o narkotyki, to US Navy na Karaibach wypowiedziała im wojnę, nawet szef sztabu (chyba? nie sprawdzę teraz) miał taką wyjątkowo wojowniczą konferencję w temacie. Co innego jednak ganianie „łodzi podwodnych” po Zatoce Meksykańskiej, a co innego interwencja 30 tyś. korpusu w innym kraju 😉
asd · 2020-04-26 o 12:52
„USA musiałyby poświęcić Półwyspowi Koreańskiemu całą swoją uwagę, której nie starczyłoby na inne kierunki.” Nie do końca. W rejonie ew. konfliktu operowałyby wszystkie panstwa z którymi USA współzawodniczy tj. Chiny i Rosja. Wobec czego chodziłoby jedynie o zlokalizowanie konfliktu .
Filip Dąb-Mirowski · 2020-04-26 o 13:53
Nie to miałem na myśli. Chodzi o to, że USA ma ograniczone możliwości działania, jeśli skupi się na zabezpieczeniu Korei, nie starczy ich np. dla Europy. Rosja ma marginalne interesy na Półwyspie Koreańskim i jej ewentualny udział w całej zabawie odbywałby się minimalnym kosztem, co pozwoliłoby z kolei na pełne zaangażowanie w „przygodę” na Kaukazie lub Europie Wschodniej, gdzie Amerykanie nie będą w stanie pomóc.