Kontratak hybrydowy
Polska stała się celem agresji hybrydowej, która destabilizuje ład społeczny oraz angażuje jej siły i środki tam, gdzie oczekuje tego przeciwnik. Nasza reaktywność to zbyt mało by go powstrzymać.
03-06-2024
>>Nie masz czasu czytać? Posłuchaj nagrania ! <<
Ataki cybernetyczne, podsycanie konfliktów społecznych, podpalenia obiektów użyteczności publicznej, niszczenie infrastruktury kolejowej, włamania do serwisów prasowych i emitowanie fałszywych komunikatów, wykreowanie kryzysu migracyjnego i atak na polskich żołnierzy strzegących granicy, przygotowywanie zamachów na konkretne osoby i akcji sabotażowych, naruszenie przestrzeni powietrznej, a wszystko to w otoczce wielowymiarowej kampanii dezinformacyjnej animowanej przez działających w naszym kraju agentów wpływu. Oto tylko niektóre efekty działalności rosyjskich i białoruskich służb wobec Rzeczypospolitej.
Co będzie następne? Uderzenie w infrastrukturę przesyłową albo gazoport w Świnoujściu? Elektrownie? Ujęcia wody? Krwawe zamachy? A może blokowanie żeglugi na Zatoce Gdańskiej? Próby przesunięcia obszaru wód terytorialnych? Odpowiedź na to pytanie jest, niestety, twierdząca.
Wszystko, co doprowadzić może do zdestabilizowania sytuacji wewnętrznej w naszym kraju, a szerzej w Europie, czy kolektywnym Zachodzie, jest z punktu widzenia Moskwy pożądane, a wobec tego, nie możemy odrzucić żadnej z wymienionych ewentualności. Tym bardziej, że równoległa operacja informacyjna umożliwia narzucanie narracji, co ułatwia pracę rosyjskiej agenturze wpływu, w tym osobom, które w sposób świadomy szerzą dezinformację. Starają się wzbudzać obawy, zniechęcać do wspierania polskiej administracji i służb, osłabiać wolę oporu (w tym wsparcia Ukrainy), a wreszcie rozniecać jak najgorętsze konflikty społeczne.
Część tej nieformalnej grupy, mająca rosyjskie wsparcie finansowe i organizacyjne „know how”, buduje oficjalne struktury, czy to w ramach związków zawodowych, grup protestu, czy partii politycznych. Następnie, wykorzystując rozedrgane emocje społeczne, przedostaje się do głównego nurtu politycznego, starając się kształtować opinię publiczną, a w dłuższej perspektywie wpływać na politykę państwa. Oczywiście, w sposób korzystny dla Kremla.
To praktyka znana od lat, ale dopiero w ostatnim czasie agenturze udaje się osiągnąć wymierne efekty. Jednym z nich było skuteczne wpisanie się w protesty rolników na polsko-ukraińskiej granicy. Ten sam mechanizm stosowano w innych państwach Europy. Oczywistym jest, że zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego są znakomitą okazją do wprowadzenia do niego prorosyjskiej agentury, stąd takie nasilenie działań.
Postawmy sprawę jasno. Wszystkie wymienione okoliczności składają się na wojnę hybrydową wydaną naszemu państwu i obywatelom. Nie wygramy jej, ani nie zmusimy do jej zakończenia, jeśli nie zaczniemy grać na tych samych zasadach.
Tak długo jak Federacja Rosyjska (i podległa jej Białoruś) pozostanie w swoich działaniach bezkarna, nie ponosząc konkretnych kosztów agresji wobec państwa polskiego, tak długo będzie w stanie dowolnie narzucać nam swoją grę, wybierając cele i zmuszając do rozpraszania zasobów na wielu kierunkach. Sił, które pozostają ograniczone, a koszt ich aktywności dalece przekracza koszt działań, które starają się powstrzymać.
Pora z tym skończyć. Im dłużej czekamy z odpowiedzią, tym większe ponosimy koszty.
Anatomia konfliktu
Agresja hybrydowa na Polskę czy państwa Europy nie jest niczym nowym. Trwa od lat. Zmiana polega na nasileniu i poszerzeniu opisanych wyżej działań, co należy łączyć m.in. z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Jaki jest jej ostateczny cel? Nietrudno odgadnąć.
Gdy na wiosnę 2021 roku zaczął się kryzys na granicy Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą wiadomo było, że mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko zwykłą presją migracyjną obserwowaną wcześniej na południu Europy. Z początku, wydawał się wymyślną formą zemsty za wspieranie protestów na Białorusi, w tym za poparcie udzielone przez nasze państwa Swiatłanie Cichanouskiej, kandydatce na prezydenta republiki. Jednak szybko okazało się, że w tym samym czasie wyjątkową aktywność wojskową zaczyna wykazywać Federacja Rosyjską.
Na początku były to manewry na Morzu Czarnym i wzmożona wymiana ognia w Donbasie. Później doszły przygotowania do ćwiczeń Zapad 2021 na Białorusi. Pod ich przykrywką, oddziały Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej przemieszczono w pobliże północnych granic Ukrainy. Na jesieni wiadomo już było, że szykuje się coś bardzo niedobrego. Liczebność wojsk rosyjskich na granicach Ukrainy nieustannie rosła. Ich rodzaj, rozbudowa zaplecza i szereg działań politycznych i administracyjnych sugerowały przygotowania do rzeczywistej, pełnowymiarowej konfrontacji.
Gdy w listopadzie 2021 roku Warszawę odwiedziła Avril Haines (Dyrektor Wywiadu Narodowego USA), nie było już żadnych wątpliwości. Idzie wojna. Krótko później, w grudniu 2021 roku, Federacja Rosyjska postawiła Zachodowi oficjalne ultimatum. NATO ma cofnąć się do granic z 1997 roku. Państwa Europy Środkowej i Wschodniej mają stać się strefą buforową, Ukraina ma się zdemilitaryzować, oddając Krym i Donbas. Reszta, jak to mówią, jest już historią.
Warto to ciągle przypominać, ponieważ wbrew kremlowskiej propagandzie – nigdy nie było szans na pokój. Putin chciał wojny, która ustanowi nowy porządek międzynarodowy. Przygotowywał się do niej od wielu lat gromadząc zasoby finansowe i rozbudowując zdolności wojskowe, a elementem tych przygotowań była też działalność agentury i różnorakie operacje hybrydowe, jak choćby wysadzenie składów amunicji w Czechach. Dzisiaj już wiemy, że gdyby Ukraina uległa inwazji w marcu 2022 roku, wojska rosyjskie parłyby dalej, tym razem na tzw. wschodnią flankę NATO, poczynając od państw bałtyckich. Kijów miał być tylko pierwszym etapem powrotu rosyjskiego imperium.
Niestety, wielu polityków europejskich i amerykańskich nadal narzuca sobie liczne ograniczenia, w ich mniemaniu unikając działań które mogłyby antagonizować Moskwę. Tymczasem Rosja rozpoczęła niewypowiedzianą wojnę z Zachodem, a poprzez manipulacje i zastraszanie stara się prowadzić ją na wybranych przez siebie warunkach i w określonym rytmie. To daje jej ogromną przewagę. Jeśli słabszy przeciwnik (a takim jest Rosja wobec NATO) może rozłożyć konflikt na etapy, a silniejszy nie reaguje, to w końcu dojdzie do zamiany ról. Nasza bierność prowadzić będzie do powtórzenia „ukraińskiego scenariusza”. W Mołdawii, na Bałkanach, albo w państwach bałtyckich. Przybliży, nie oddali, perspektywę rozlania się wojny na cały region.
W rzeczywistości, co do zasady, Rosja nie jest zdolna do otwartej konfrontacji z NATO dopóki związana jest konfliktem na Ukrainie (teoretyczny wyjątek opisałem w „Scenariusz: Czy Rosja zaatakuje NATO w 2024?”). Podobnie, nie byłaby zdolna do kontynuacji agresji poniżej progu otwartego konfliktu zbrojnego, bo tym są właśnie operacje hybrydowe, gdyby spotkała się z symetryczną odpowiedzią. Właśnie po to, żeby uniknąć tego scenariusza, zaciemnia obraz nieustannie grożąc wojną nuklearną, w razie przekroczenia tzw. „czerwonych linii”.
To ułuda. Hamowanie się przed symetryczną odpowiedzią oznacza, że Rosja nie ponosi kosztów swojej polityki. Uderza gdzie i kiedy chce. Taki stan chce zachować, stąd też obserwowane ostatnio w Europie tzw. „ruchy pacyfistyczne”, czyli organizowane przez rosyjska agenturę protesty mające skłonić Zachód do zmuszenia Ukrainy do zawarcia niekorzystnego dla niej rozejmu.
Przeciwdziałanie
Obecna koalicja rządowa podejmuje szereg decyzji mających przeciwdziałać skutkom rosyjsko-białoruskiej agresji. Minister Kosiniak-Kamysz przedstawił założenia fortyfikacyjne „Tarczy Wschód”, przywrócona zostaje strefa buforowa przy białoruskiej granicy, do działania ruszają kolejne oddziały wojska i policji, a istniejące ogrodzenie graniczne ma zostać znacznie rozbudowane i uszczelnione. Jednocześnie minister Radek Sikorski ogranicza możliwość poruszania się rosyjskich dyplomatów na terenie kraju, a służby specjalne aresztują dywersantów. Wszystkie te działania oceniam jako potrzebne i pozytywne, choć spóźnione.
Z niesmakiem wspominam, jak politycy koalicji rządowej nie tak dawno głosowali przeciwko podobnym inicjatywom podejmowanym przez poprzedni rząd. W tamtym czasie wiele wpływowych osób i organizacji pozarządowych sytuację na granicy porównywało z obozami koncentracyjnymi, a żołnierzy, policjantów i pograniczników nazywano faszystami. Osoby, które próbowały tłumaczyć przyczynę kryzysu, czyli operację hybrydową prowadzoną przez rosyjsko-białoruskie służby, bezpardonowo atakowano. Rozumiem jednak, jaki mechanizm stał za tymi reakcjami.
Nieodłącznym elementem każdego ataku hybrydowego są bowiem operacje informacyjne. Przejmowanie kontroli nad narracją jest z punktu widzenia agresora kluczowe, ponieważ uruchamia konflikt wewnątrz atakowanej struktury społecznej, co dodatkowo obniża odporność państwa, a w skrajnym przypadku prowadzi do porażenia procesu decyzyjnego nawet na najwyższych szczeblach władzy. Tak było w 2021 roku w Polsce, gdzie inscenizowane przez białoruskie służby „dramaty” migrantów miały generować skrajne emocje, czemu uległa znaczna część opiniotwórczych mediów i tzw. elit. Było to o tyle łatwe, że wpisane zostało w istniejący już spór polityczny między dwoma największymi partami.
Dlatego umocnienie ogrodzenia czy wysłanie większych sił na granicę to nadal za mało. Nieodłącznym elementem środowiska bezpieczeństwa jest infosfera. Jej dynamiczne rozpoznanie, bieżąca analiza, jest kluczowa dla kształtowania narracji. Wraz z danymi dostarczanymi przez „sensory” dostępne władzy wykonawczej, jak wojsko, służby, instytucje i ośrodki analityczne, stanowi bazę, na podstawie której podejmowane są decyzje polityczne.
Od kilku lat postuluję, aby system ten spiąć w jeden, sprawny mechanizm, który połączy analitykę z aparatem wykonawczym, po to by radykalnie skrócić procesy decyzyjne. Nasze reakcje są wiecznie spóźnione i często nieadekwatne do sytuacji. Brak panowania nad infosferą, jej niewystarczające rozpoznanie, pozwala przeciwnikowi na kształtowanie reakcji społecznej, którą ciężko jest później odwrócić.
Najważniejsze jednak, że niemal wszystkie wyżej wymienione inicjatywy mają charakter reaktywny. A to błąd.
Rosja nas nie szanuje
Rosyjskie działanie ma swoje ideologiczne podstawy. Pomijając już mit Wszechrusi i Europy od Władywostoku po Lizbonę, swoboda z jaką Putin i jego establishment poczynają sobie z Zachodem wynika także z głębokiego poczucia wyższości.
Mówiąc otwarcie, Rosjanie nas nie szanują. Uważają, że brakuje nam odwagi, że „zmiękliśmy” i nie jesteśmy zdolni do oporu. Utwierdzamy ich w tym przekonaniu pozwalając na bezkarne prowadzenie agresji hybrydowej, czy samoograniczanie się w pomocy kierowanej do Ukrainy. Uwierzyli w swoją propagandę o „zgniłym” Zachodzie, a w ich świecie silny zawsze zjada słabszego. Rozbicie istniejącego ładu międzynarodowego, do którego dąży Putin, to powrót właśnie takiego, brutalnego świata bez zasad i sprawiedliwości. Jeśli chcemy pokoju, musimy zniszczyć tę percepcję, wyznaczyć granice tego co wolno, nauczyć szacunku.
Uważam, że w tym celu konieczne jest zademonstrowanie własnych zdolności do zadawania strat przeciwnikowi, wobec czego musimy skończyć z reaktywnością. Agresor także ma infrastrukturę, społeczeństwo, granice, sieci teleinformatyczne, czy kanały informacyjne. Posiadamy cały wachlarz narzędzi pozwalających nam stosować symetryczne działania hybrydowe, przejść do swoistego kontrataku. Mamy wywiad i kontrwywiad, utalentowanych informatyków, zdolności wojskowe, opcje gospodarcze i polityczne. To czego nie mamy, to decyzji polityków o podjęciu rękawicy.
Jeśli chcemy przejąć kontrolę nad sytuacją, musimy wykazać się odwagą i samodzielnością. Pozwólmy działać naszym specjalistom. To fachowcy, pełni pomysłów i zapału, których aż ręce świerzbią do utarcia nosa przeciwnikowi. Zresztą, brak adekwatnej reakcji bardzo źle działa na morale nie tylko służb czy wojska, ale także obywateli. Nie można pozwolić żeby Polacy zwątpili w sens obrony kraju. Taki jest przecież cel działań agresora.
Dotychczasowa praktyka uczy, że tylko demonstracja siły i zdecydowania pozwalała rozładować napięcia w relacjach z Moskwą. Jakiekolwiek okazanie słabości, każdorazowo kończyło się jedynie dalszą eskalacją z jej strony. To swoisty paradoks narracyjny. Kreml zawsze twierdzi, że jego agresywne działania są w istocie obroną, a jakakolwiek reakcja na rosyjskie ataki będzie „przekroczeniem czerwonych linii”, co grozić ma wojną atomową. Jest dokładnie odwrotnie. Zdecydowana reakcja uczyni ją niemożliwą.
Fakty są takie, że Federacja Rosyjska próbuje za wszelką cenę uniknąć otwartego konfliktu z NATO, do którego nie posiada obecnie sił i środków. Co więcej, atak ukraińskich dronów na rosyjski system wczesnego ostrzegania pokazuje, jak relatywnie łatwo pozbawić Rosjan świadomości sytuacyjnej. Jej brak, oznacza że gdyby zaatakowali pierwsi, nie będą w stanie powstrzymać ewentualnego odwetu. Dlatego temat został relatywnie przemilczany przez Kreml. Ukraińskie służby wiedziały gdzie uderzyć, żeby zabolało.
Jakiekolwiek użycie broni jądrowej jest zresztą skrajnie mało prawdopodobne ze względu na ryzyko jej proliferacji i uwarunkowania geopolityczne. Zastosowanie nawet niewielkiego ładunku taktycznego na Ukrainie, mogłoby się skończyć zachodnim atakiem lotniczym, który zniszczy rosyjskie wojska na linii frontu. Takie i podobne rozwiązania były już kilkukrotnie sugerowane przez półoficjalne źródła zachodnie. Atom jest narzędziem szantażu, ale tylko tak długo jak nie zostanie użyty.
Moim zdaniem, większym problemem niż zachowanie Kremla, jest postawa naszych sojuszników. Wielu z nich jest przeciwna aktywnym działaniom. Amerykanom lub Niemcom na pewno nie spodobałoby się demonstrowanie aż takiej samodzielności naszego kraju. A jednak to nie do nich należy ostatnie słowo. To nie o bezpieczeństwo ich kraju i obywateli toczy się gra. Co więcej, postawa Polski może doprowadzić do korzystnej zmiany w polityce całego Zachodu. Jest więc o co walczyć.
Polska samodzielność
Warszawa już kilkukrotnie wyznaczyła kierunek działań, łamiąc kolejne „czerwone linie” w przekazywaniu wojskowego wsparcia Ukrainie. Czołgi, artyleria, systemy przeciwlotnicze czy samoloty, wszystkie te dostawy były inicjowane przez Polskę. Mało kto o tym dzisiaj pamięta. Jeśli chcemy, potrafimy dać przykład innym.
Należałoby jeszcze poddać teoretycznym rozważaniom, czy np. samodzielne zestrzelenie rosyjskiego pocisku manewrującego, czasowe zablokowanie żeglugi poprzez urządzenie manewrów we wschodniej części Zatoki Gdańskiej, albo porażenie sieci teleinformatycznej na Białorusi, nie groziłoby wstrzymaniem zachodniego wsparcia dla Polski? Myślę, że wystarczy popatrzeć na upór z jakim prowadzona jest wojna w Palestynie i jak ma się kwestia dostaw amerykańskiego uzbrojenia, żeby znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie. Są państwa będące regionalnymi punktami ciężkości, które dodatkowo wydają grube miliardy dolarów na różnorakie kontrakty. Polska do nich należy. To są nasze atuty.
W strukturach NATO sytuacja jest zresztą prostsza. Można co prawda powoływać się na argument, w którym atak przeprowadzony przez jednego z członków paktu, wyłącza obowiązek obrony przez pozostałych, ale mówimy o konkretnych okolicznościach, symetrycznej odpowiedzi na agresję, w dodatku prowadzoną w czasem trudnych do sklasyfikowania ramach działań hybrydowych. W oczywisty sposób, Rosja pozostaje prowodyrem i agresorem. Jeśli zaprzestanie swoich działań, problem ulegnie samorozwiązaniu.
Z kolei jeśli Sojusz nie odpowie na atak na jednego z jego członków, ulegnie natychmiastowemu rozpadowi. A do tego nikt nie chce dopuścić. To są ramy, które wbrew pozorom, pozwalają nam na dość swobodne, skalowalne działanie. Pod warunkiem wszakże, że będzie ono przemyślane i dobrze przygotowane, zwłaszcza pod kątem kształtowania narracji.
Reasumując. Nasze proaktywne działanie może stanowić kolejny „game changer” w polityce Zachodu. Wykorzystajmy rosnącą wolę do większego zaangażowania, którą w ostatnim czasie demonstrują nie tylko państwa bałtyckie, ale też Francja i cała Skandynawia, do pójścia o krok dalej. Dzięki temu ustawimy pole gry przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA, a także nastroje w nowo wybranym Parlamencie Europejskim. Powinniśmy wypracować sobie pozycję, która da nam bezpośredni wpływ na wydarzenia, a tego nie da się uzyskać biernością.
Nie bójmy się wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Uważam, że przyszła pora na kontratak hybrydowy.
Niniejsza strona jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę:
0 komentarzy