Jesienne strachy

Weszliśmy w okres, w którym Rosjanie starają się utrzymać front na Ukrainie, jednocześnie używając wszelkich dostępnych sposobów by wymusić na władzach w Kijowie oraz zachodnich politykach rozpoczęcie negocjacji, a następnie przynajmniej czasowe zawieszenie broni, bez którego nie będą w stanie odbudować swojego potencjału.
28-10-2022
W tym celu uruchomiono rosyjską agenturę w państwach przestrzeni euroatlantyckiej, po to by własnym działaniem, a także poprzez umiejętne sterowanie tzw. pożytecznymi idiotami, narzucała paniczną narrację o nadchodzącej zimowej katastrofie. Do tej kategorii zaliczam wystąpienia sympatyzujących z Rosją osób publicznych: akademików (w Norwegii aresztowano osobę podającą się brazylijskiego naukowca pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji), polityków, dziennikarzy i publicystów, organizowanie manifestacji, a także publikowanie treści (nagrań lub artykułów) o wydźwięku antyzachodnim i antyukraińskim, który albo fabrykuje fakty, albo celowo je przeinacza, tak by pasowały pod tezę. Argumenty jakie padają w tych ukierunkowanych na formowanie opinii działaniach odwołują się głównie do strachu i emocji. Mamy się bać. Trochę jak podczas maskarady Halloween, Władimir Putin puka do drzwi mówiąc „cukierek albo psikus”.
W zamyśle, wykreowane w ten sposób przerażenie ma pozbawić odbiorcę zdolności do logicznej oceny rzeczywistości. Mamy ulec, dać Moskwie cukierka, albo spotkają nas straszne konsekwencje. Słyszmy więc o klęsce głodu i braku surowców, o tym że Europa zamarznie, że zbankrutuje przyciśnięta wysoką inflacją, że Ukraina nie tylko nie jest w stanie wygrać wojny, ale ją przegrywa. Powrócono także do bałamutnej narracji z kwietnia tego roku o rzekomych ukraińskich pracach nad bronią jądrową i przygotowaniu się do wysadzenia tzw. brudnej bomby, na co Kreml miałby odpowiedzieć w sposób proporcjonalny. Z jednej strony mamy czuć się zagrożeni skażeniem radioaktywnym, z drugiej wojną atomową.
Z kolei społeczeństwo ukraińskie poddawane jest terrorowi związanemu z prowadzeniem nalotów rakietowo-lotniczych, którego zasadniczy cel to zniszczenie infrastruktury krytycznej kraju. Kreml jako oficjalny powód tych działań, podał atak na Most Krymski (8 października) ale był to jedynie pretekst. Przygotowania do masowego ostrzału rakietowego rozpoczęto dużo wcześniej, sam o tym pisałem w poprzednich tekstach. Z użyciem irańskich dronów i rakiet manewrujących, ostrzeliwane są nie tylko elektrownie i elektro-ciepłownie, ale także podstacje elektryczne, stacje wodociągowe oraz łącza przesyłowe. Wszystko po to, aby w okresie zimowym, mieszkańcy Ukrainy pozbawieni byli bieżącej wody, ogrzewania i elektryczności. Chodzi nie tylko o osłabienie chęci kontynuowania walki, ale także o wywołanie kolejnej fali uchodźczej, która zalałaby Europę dodatkowo obciążając ją logistycznie i finansowo.
W tym kontekście interesująco brzmią doniesienia o przygotowywaniu obwodu kaliningradzkiego do przyjęcia lotów pasażerskich z Bliskiego Wschodu i Afryki. Przypuszcza się, że Rosjanie spróbują wywołać kryzys migracyjny na granicy z Polską i Litwą, na wzór prowadzonej wespół z białoruskim reżimem operacji granicznej trwającej od później wiosny, do późnej jesieni 2021 roku. W takim scenariuszu, fala uchodźców z Ukrainy miałaby nałożyć się na sztucznie kreowany „szturm” od północy i wschodu, co stanowiłoby spore wyzwanie dla naszej służby granicznej.

Wróćmy jednak do tematu ostrzału infrastruktury. Okazuje się, że same elektrownie i elektrociepłownie trudno jest zniszczyć i relatywnie łatwo naprawić, a co ważniejsze, z wyjątkiem perypetii Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, pozostałe EJ nie są atakowane. Warto wiedzieć, że produkowana przez nie energia elektryczna zaspokaja ponad 54% krajowego zapotrzebowania. Dlatego niszczenie dużo mniej odpornej na atak pozostałej infrastruktury przesyłowej jest znacznie lepszym rozwiązaniem. Nie wymaga zastosowania dużych ładunków i nie podlega punktowej ochronie przeciwlotniczej. Jej niszczenie przeciąża zdolności ekip naprawczych, a także wyczerpuje dostępność urządzeń, w rodzaju wspomnianych podstacji transformatorowych. Utrudnia także poruszanie się napędzanych elektrycznie lokomotyw, głównego narzędzia przerzutu eszelonów sprzętu wojskowego. Ukraińcy próbują się odgryzać, atakując podobne cele na terytorium rosyjskiego obwodu biełgorodzkiego, ale robią to w zupełnie nieporównywalnej skali.
Innym elementem prowadzonych przez Rosję działań jest sabotowanie europejskiej infrastruktury krytycznej. Głośnym echem odbiło się wysadzenie gazociągu NordStream 2, ale już znacznie mniej uwagi publicznej zajmowały przypadki przecięcia kabli telekomunikacyjnych biegnących po morskim dnie m.in. u wybrzeży Francji i Szkocji. Pojawiły się obawy o bezpieczeństwo instalacji gazowych i naftowych. Kolektywną decyzją NATO, a także w drodze indywidualnie podnoszonej gotowości, zwiększono dozór marynarki nad platformami wydobywczymi na Morzu Północnym. Kreml liczył także na skuteczność odcięcia kontynentu od tanich rosyjskich surowców, co miało wpłynąć na podniesienie kosztów społeczno-gospodarczych i tym samym rozchwiać sytuację wewnętrzną Europy. Wygląda jednak na to, że się przeliczył.

Wbrew oczekiwaniom, ceny surowca gwałtownie spadły, ponad trzykrotnie od czasu wysadzenia gazociągu Nordstream 2 (z ok. 340 euro/Mhw do 98 euro na kontraktach futures TTF). Tylko po części jest to efekt zmniejszonego zapotrzebowania przemysłu. Niemieckie magazyny gazu zapełnione są w ok. 98% (europejskie w 94%), a w grudniu mają zostać uruchomione dwa gazoporty. Długa na kilkadziesiąt gazowców kolejka czeka na rozładunek u wybrzeży Hiszpanii, a Amerykanie trzymają rękę na pulsie, co i rusz zwiększając wolumeny eksportowe LNG. W dodatku, październik okazał się najcieplejszy od lat, a korzystna aura ma potrwać do połowy listopada. To wszystko razem skomplikowało rosyjskie plany.
Tymczasem na froncie obserwowaliśmy serię ukraińskich zwycięstw. Od początku sierpnia, do początku października, w trakcie letniej kontrofensywy wyzwolono ponad 12 000 km2 terenu na północnym-wschodzie i południu kraju. Ostatni większy sukces siły ukraińskie osiągnęły w pierwszej połowie października na Chersońszczyźnie, gdzie zmusiły Rosjan do zwinięcia całego północnego odcinka frontu. Jednakże razem z początkiem jesieni przyszły deszcze, rozmywając ukraińskie stepy w przestrzenie pełne błota. W drugiej połowie miesiąca ich intensywność utrudniła kontynuowanie działań polegających na przełamywaniu linii i wchodzeniu na tyły przeciwnika. Taktyka wojenna na powrót przeszła do mozolnego zdobywania terenu kilometr po kilometrze, intensywnej wymiany ognia artyleryjskiego i szturmowania umocnionych punktów oporu. Działania te toczyły się ze zmiennym dla stron szczęściem.


Rosjanom udało się ustabilizować linię frontu powstrzymując dalsze załamanie, poprzez nasycenie go niedawno zmobilizowanymi rezerwistami. Choć ich wartość bojowa w większości przypadków była niewielka, to sama liczba, przyczyniła się do chwilowego spadku tempa ukraińskiego natarcia, co z kolei pozwoliło bardziej doświadczonym oddziałom na budowę drugiej linii umocnień. Zmobilizowanych jest wielu, toteż ich los wydaje się obojętny rosyjskiemu dowództwu, co czasem prowadzi do buntów lub poddawania się całych oddziałów. Niemniej, nawet konieczność brania ich do niewoli zajmuje cenny czas. (polecam opis konkretnego przypadku od ChrisO). Na północnym-wschodzie, na styku obwodów charkowskiego i ługańskiego siły ukraińskie kontynuują z pewnym powodzeniem natarcie na Swatowe i Kreminną, ponieważ ukształtowanie terenu i zalesienie dają lepsze warunki do ataku, ale na południu, gdzie pola uprawne Chersońszczyzny pozbawione są osłony, podobne działania nie przyniosły sukcesu.
Obie strony spodziewały się pogorszenia pogody, toteż wykorzystano je do przegrupowania, rotacji i uzupełnienia zapasów. Okupacyjne władze Chersonia oficjalnie wezwały mieszkańców do ewakuacji na lewy (wschodni) brzeg Dniepru. Decyzję tłumaczono nadchodzącą ukraińską ofensywą, która miała według nich zniszczyć miasto. Oczywiście, w pierwszej kolejności ewakuowano okupacyjną administrację, urzędników wraz z rodzinami, funkcjonariuszy oraz niektóre oddziały. Przy okazji rozpoczęto rabunek sklepów, palenie dokumentów, a „ewakuacji”; poddano także dobra kultury, jak zasoby biblioteki, czy pomnik (a nawet ciało) księcia Potiomkina.
Dowodzący siłami rosyjskimi gen. Surowikin udzielił wywiadu, w którym powiedział, że sytuacja jest niełatwa i możliwe, że konieczne będzie podjęcie „trudnych decyzji”. Spekulowano więc, że armia rosyjska może podjąć próbę wycofania się za rzekę, ewentualnie zwinięcia frontu aż po samo miasto. Dość szybko okazało się jednak, że rosyjski sztab przygotowuje się na wszelkie ewentualności, a przede wszystkim, fortyfikuje miasto do długotrwałej obrony i przerzuca doń świeżo zmobilizowane jednostki z obwodu zaporoskiego. Zastąpiły one bardziej doświadczone oddziały, które zostały z kolei wycofane na lewy brzeg.
Równoległe rosyjskie media informowały o spuszczaniu wody z tamy w Nowej Kachowce, z uwagi na ukraińskie plany zmierzające do jej wysadzenia z pomocą min morskich. Miałoby to uniemożliwić siłom rosyjskim wycofanie. Bardziej jednak prawdopodobne, że to sami Rosjanie zainteresowani byliby rozlaniem się wód Dniepru po to, by uniemożliwić ukraińską ofensywę. Byłby to manewr zbliżony do wysadzenia podobnej tamy, na rozkaz Stalina wydany w 1941 r. podczas niemieckiego natarcia. W tamtym przypadku zginęło kilkadziesiąt tysięcy okolicznych mieszkańców. Trudno podejrzewać Ukraińców o chęć zniszczenia tej ważnej infrastruktury, skoro przez kilkanaście tygodni ostrzału, bardzo uważali by nie naruszyć konstrukcji tamy, kierując ogień tylko w jeden punkt – mostek dla samochodów przechodzący nad śluzą dla statków. Co więcej, z uwagi na topografię, zalaniu uległby lewy brzeg Dniepru (wschodni), a nie prawy na którym położone jest miasto Chersoń. Większość zabudowań znajduje się bowiem nie na samym brzegu, ale na wysokiej skarpie. Dodatkowo, spadek poziomu wody w Zbiorniku Kachowskim mógłby utrudnić zaopatrywanie w wodę Krym oraz Zaporoską Elektrownię Jądrową. Wniosek jaki wysnuwam z wymienionych wyżej informacji jest taki, że Rosjanie przygotowują się do utracenia prawobrzeżnej Chersońszczyzny, natomiast nie zamierzają oddać jej bez walki. Stosują działania opóźniające, które swój finał znajdą w walkach o stolicę obwodu.

Mam też ogólną obserwację, którą chciałbym się podzielić. Spowolnienie w przesunięciu linii frontu może być mylące. Utrudnienia w prowadzeniu szerszego manewru, nie są tożsame ze wstrzymaniem działań. Wysoka intensywność walk znajduje odzwierciedlenie w statystykach, które są zbliżone do wrześniowych rekordów. Według danych Sztabu Generalnego Ukrainy, Rosjanie mieli stracić w październiku ok. 11 000 zabitych, z kolei inne źródła podają, że siły ukraińskie straciły w ok. 3 000 ludzi (poległych, zaginionych i pojmanych). Szczególnie krwawe są walki w rejonie donieckiego Bachmutu, ale nie słabną też te na pozostałych odcinkach frontu. Rosjanie za wszelką cenę starają się osłabić przeciwnika, zadając jak największe straty. W tym celu zaangażowali bliskie wsparcie lotnictwa, co przekłada się na rosnące straty w samolotach i helikopterach. Ogólny obraz nadal jest dla nich niekorzystny. Pozostają pod nieustanną presją sił ukraińskich, bez możliwości przejęcia inicjatywy. Przewiduję, że okresy lepszej pogody wykorzystywane będą przez Ukraińców do szybkich „skoków” naprzód o ograniczonym czasowo zakresie, a dopiero pierwsze porządne mrozy zaczną zwiastować wznowienie manewrowego charakteru walk, w tym prawdopodobnie, oczekiwaną operację na Zaporożu, na której przeprowadzenie w cieplejszym okresie, zwyczajnie nie starczyło czasu.

Ważne, że strumień zachodniej pomocy wojskowej nieprzerwanie płynie na Ukrainę, a to oznacza stale rosnący potencjał. Mieliśmy kolejne spotkanie w niemieckim Ramstein, oraz szczyt ministrów obrony NATO. Krótko po nich zaobserwowano wzmożoną ilość lotów do rzeszowskiej Jasionki. Sporo sprzętu pojawiło się też na polskich torach i drogach. Ponadto, NATO postanowiło wzmocnić zdolności produkcyjne, szczególnie w zakresie amunicji, tak aby nie tylko uzupełniać swoje zapasy ale móc utrzymać regularność dostaw na Ukrainę. Przekazano jej zestawy przeciwlotnicze, drony, radary, artylerię, transportery opancerzone, kolejne pociski do wyrzutni Himars i artylerii lufowej, miny, wyrzutnie przeciwpancerne, rakiety antyradarowe itp. Oprócz tego, kontyngent 10 tys. żołnierzy ukraińskich wrócił z przeszkolenia w Wielkiej Brytanii, a UE podjęła decyzję o przeznaczeniu środków na szkolenie kolejnych 15 tys, przy czym podobne inicjatywy inicjowane są też w poszczególnych krajach, np. 10 tys. ukraińskich żołnierzy zaproszono na poligony Holandii.
Według szefa wywiadu wojskowego Ukrainy gen. Kyryło Budanowa, Ukraińcy jeszcze do końca tego roku odniosą „znaczne zwycięstwa”. Ma on nadzieję na odbicie Chersonia. Uważa za konieczne wygranie wojny do końca wiosny albo najdalej początku lata 2023 roku, po czym spodziewa się rozpoczęcia rozpadu Rosji. Swoją drogą, brzmi to dokładnie jak krótkie streszczenie mojego tekstu „Kolaps Rosji” opublikowanego w połowie września.
Naturalnie, na Kremlu zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. W Moskwie ćwiczono jednostki w przeciwdziałaniu próby przeprowadzenia zamachu stanu. Pojawiają się doniesienia o aktach nieposłuszeństwa, lub wręcz powstawaniu organizacji separatystycznych, jak „Komitet Baszkirskiego Ruchu Oporu” w Baszkirii.
Mobilizacja, przechodzenie gospodarki i przemysłu w tryby wojenne oraz wymiana dowództwa armii, realizowane są z wielkimi problemami. Nie ma wyposażenia osobistego żołnierzy, są braki w mundurach, sprzęcie, w tym cięższej technice wojskowej. Brak technologii i części, kończą się zapasy magazynowe. Według doniesień, w tej chwili Rosjanie nie są w stanie produkować więcej niż 250 nowych czołgów rocznie. Dodatkowo mogą modernizować, a w zasadzie przywrócić do służby pojazdy wcześniej zmagazynowane, w ilości ok. 600 sztuk rocznie. Dla porównania, ich miesięczne straty w tym zakresie wynoszą za ostatnich 5 miesięcy, średnio przynajmniej 260 jednostek miesięcznie, przy czym w ostatnich dwóch miesiącach przekraczają liczbę 300 (raport Volya).

Co prawda zarządzono budowę dwóch kolejnych fabryk czołgowych, ale uruchomienie ich pełnego potencjału nastąpi najwcześniej w drugiej połowie 2023 roku. Problemem jest też brak pracowników, którzy odpłynęli z rynku wraz z zarządzoną mobilizacją. Planuje się zastąpienie ich siłą roboczą z państw Azji Centralnej, Tadżykistanu i Kirgistanu. Powstają jednak wątpliwości, co do kompetencji tak pozyskanych zmienników. Na rynku brak jest podstawowych narzędzi, obrabiarek i części do budowy linii produkcyjnych. Podobno trwają negocjacje z Chinami ale na razie bez większych efektów. Z kolei masowy ostrzał Ukrainy szybko wyczerpuje zapasy pocisków rakietowych. Stąd zakup dronów, których zastosowanie nadzorują irańscy instruktorzy (kilku z nich miało zginąć na Krymie w wyniku ukraińskiego ostrzału).

Rezerwuarem, zarówno w rozumieniu bazy treningowej jak i sprzętowo-magazynowej, coraz bardziej staje się Białoruś. Na razie nie można mówić o żadnym zagrożeniu atakiem z tego kierunku. Zgromadzono tam ok. 9 000 rosyjskich żołnierzy, będących w znakomitej większości rezerwistami. Wobec ograniczeń rosyjskiej bazy szkoleniowej, trenują na białoruskich poligonach. Podsumowując, porządkowanie tego chaosu i odpowiednie przygotowanie mobilizowanej armii wymaga czasu, gdzie wracamy do tematu zastraszenia.
W dniu 21 października, minister obrony FR Sergiej Szojgu rozmawiał z sekretarzem obrony USA Lloydem Austinem. Dwa dni później Szojgu dzwonił także do swoich odpowiedników z Wielkiej Brytanii, Francji i Turcji. Wszystkich informował, że według Kremla Ukraina zamierza odpalić „brudną bombę”, ale nie przedstawił dowodów na poparcie zarzutów. W dniu 24 października to samo generałom amerykańskim i brytyjskim powtórzył szef sztabu gen. Walery Gierasimow. Następne dwa dni później, narrację o „ukraińskiej prowokacji” usłyszeli od Rosjan oficjele z Indii i Chińskiej Republiki Ludowej. Wszyscy z wyjątkiem Pekinu publicznie odrzucili rosyjskie spekulacje. Nawet dość neutralne wobec Kremla Indie. Narracja o coraz to nowych pomysłach na „ukraińską prowokację” zaczęły pojawiać się w rosyjskich mediach. Agencja RIA Novosti podała, że Ukraińcy rzekomo zamierzają zestrzelić uzbrojoną w radioaktywny ładunek rakietę nad Czarnobylem, a następnie oskarżyć o atak Rosję. Minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kuleba wsparty przez sekretarza stanu Anthonyego Blinkena oświadczył, że to sami Rosjanie przygotowują się do operacji tzw. „fałszywej flagi”. Na dowód czystości intencji, Kijów zaprosił Międzynarodową Agencję Energi Atomowej do przeprowadzenia kontroli ukraińskich elektrowni jądrowych.
Upór z jakim rosyjskie władze, wbrew faktom i logice, upierają się przy swojej wersji może budzić obawę, że na poważnie rozważają zastosowanie scenariusz prowokacji atomowej, który dałby im pretekst do uruchomienia groźby „retorsyjnego uderzenia atomowego”. Niezależnie od tego, czy na tak ryzykowny krok w ogóle mogliby się realnie zdecydować (więcej o tym znajdziecie w „Szantażu atomowym” z 28.09.2022), granie atomową kartą akurat w tym momencie należy łączyć z corocznymi, strategicznymi manewrami „Grom”. Warto zauważyć, że w tym samym czasie trwały podobne manewry NATO o nazwie „Steadfast Noon”. W obu przypadkach ćwiczone jest przenoszenie i zastosowanie taktycznej (NATO) i strategicznej (Rosja) broni jądrowej.
Podczas wystąpienia na forum Klubu Wałdajskiego (27.10), Władimir Putin odżegnywał się od zastosowania broni jądrowej na Ukrainie przerzucając całą odpowiedzialność za pojawienie się tego tematu w dyskursie publicznym, na prowokacje Zachodu. W świetle jego wcześniejszych deklaracji o tym, że rosyjskich żołnierzy nigdy na Krymie nie było, a Ukraina nie zostanie zaatakowana, trudno pokładać jakąkolwiek wiarę w jego słowa. Podobnie zdają się myśleć Amerykanie, którzy według portalu Politico, przyspieszyli rozmieszczanie w Europie najnowszej wersji taktycznej broni jądrowej pod postacią lotniczych bomb B61-12. Nie dajmy się zwariować. Tak naprawdę ani to, ani prowadzone ćwiczenia nie służą budowaniu zdolności do toczenia wojny jądrowej, w każdym razie nie w sensie politycznym. To raczej gra nerwów obliczona na zastraszenie przeciwnika. Sam fakt, że Zachód pozostaje w tej kwestii skonsolidowany i nie daje się zwodzić kremlowskiej narracji jest budujący. Zmniejsza rosyjskie chęci do podjęcia ryzyka dalszej eskalacji atomowej. Im opór będzie większy, a komunikacja bardziej zdecydowana, tym perspektywy na uzyskanie spodziewanych przez Kreml korzyści w drodze żonglerki atomowej, będą maleć.
Jednakże jeden korzystny efekt Putin już uzyskał, jest nim wznowienie komunikacji z Zachodem. Na razie oszczędne, ale z pewnością będzie chciał pójść za ciosem podczas listopadowego szczytu grupy G20 na indonezyjskiej wyspie Bali. Wrześniowe spotkanie Szanghajskiej Organizacji Współpracy pokazało, że Rosja postrzegana jest jako słabnące mocarstwo, a sam Putin zaczął być lekceważony. Ta tendencja, wpychająca go w całkowitą izolację międzynarodową, może okazać się dużo gorsza niż niepowodzenia na froncie. Rosja nie poradzi sobie bez zewnętrznego wsparcia, dlatego wątpliwe aby zdecydowała się na ryzykowne wizerunkowo działania na Ukrainie jeszcze przed tym wydarzeniem. Wydaje się, że Putin będzie starał się zaprezentować jako człowiek zrównoważony i skłonny do kompromisu. Herold nowego, multipolarnego porządku światowego, w kontrze do amerykańskich rządów „demokracji liberalnej”, jak to sformułował podczas wspomnianego spotkania Klubu Wałdajskiego. Dopiero po szczycie zadecyduje, czy kolejny krok ku eskalacji będzie dla niego opłacalny. Czy miałby w tym poparcie choćby części opinii międzynarodowej, czy też przeciwnie.
Najbardziej miarodajnym wyznacznikiem będzie sytuacja na froncie, która mogłaby skłonić go do desperackich kroków w rodzaju spowodowania katastrofy naturalnej (wspomniane skażenie lub wysadzenie tamy na Dnieprze). Na razie wydaje się, że rosyjskie oczekiwania wobec wojny zostały ograniczone do utrzymania korytarza lądowego na Krym i oczywiście, samego półwyspu. Prawdopodobnie taki stan miałby zostać zamrożony ewentualnym rozejmem, który zostałby przez Rosję zerwany natychmiast po odbudowaniu potencjału wojskowego.

Póki co, pogoda nie pozwoli na szerzej zakrojone działania toteż oceniam, że ukraińskie ataki skupią się głównie na miastach Swatowe i Kreminna (obwód ługański na północnym-wschodzie Ukrainy) oraz Chersoniu (na południu). W tym samym czasie Rosjanie kontynuować będą politykę „jesiennego zastraszania”, wzbogaconą agresywną propagandą, ale gros działań skupi się na szarej jak pogoda strefie działań hybrydowych, obliczonych na ukształtowanie opinii w sposób dla Kremla korzystny i doprowadzenie do podjęcia rozmów, jeśli nie na temat wojny, to przynajmniej jakiejkolwiek sytuacji wymagającej przerwania działań zbrojnych.
Niniejsza strona jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę: buycoffee.to/globalnagra
0 komentarzy