Fiasko w Stambule

Z dala od huku wystrzałów niosącego się nad ukraińskimi czarnoziemami, w leżącym po drugiej stronie Morza Czarnego tureckim Stambule, toczyła się rozgrywka równie ważna dla dalszych perspektyw wojny, co donbaskie bitwy.
16-05-2025
Negocjacje w Stambule, przeprowadzone w dniu 16 maja 2025 roku były pierwszym tego typu spotkaniem delegacji z Rosji i Ukrainy od marca 2022 roku. Co ważne, od początku skazane były na porażkę. Poprzedził je trwający wiele miesięcy taniec uników, którego głównym celem było wymanewrowanie przeciwnika na tyle sprawnie aby niczym zaszachowana figura na planszy pozbawiony został możliwości ruchu. Wszystko po to by zyskać przychylność Donalda Trumpa i udowodnić Amerykanom, że to ta druga strona nie chce się dogadać. To właśnie działanie Waszyngtonu mogłoby przybliżyć perspektywę zakończenia konfliktu na warunkach korzystnych dla jednej ze stron.
Do niedawna to Rosjanie mieli w tej grze przewagę, cynicznie wykorzystując amerykańską politykę jednostronnych ustępstw wobec Kremla. Biały Dom wybrał drogę dialogu z Moskwą, oferując nie tylko współpracę gospodarczą ale także szereg koncesji, które zrealizowane zostałyby kosztem Ukrainy oraz Europy. Z punktu widzenia Waszyngtonu najważniejsze było osłabienie sojuszu rosyjsko-chińskiego czemu posłużyć miało zbliżenie z Rosją. Jednocześnie brutalnej presji poddawana była Ukraina, szantażowana wstrzymaniem dostaw broni i pomocy wywiadowczej, przymuszana do niekorzystnej tzw. umowy surowcowej, w której oddałaby Amerykanom wszystkie swoje surowce i infrastrukturę do jej wydobycia i transportu, nie otrzymując w zamian żadnych gwarancji amerykańskiego wsparcia.
Taktyka Donalda Trumpa spotkała się jednak ze ścianą ponosząc całkowitą porażkę. Rosja ani myśli odwracać się od Chin, a agresywna postawa Waszyngtonu wobec Ukraińców wywołała sprzeciw europejskich sojuszników. To z ich pomocą Kijów wytrzymał presję nie idąc na wymuszone ustępstwa. Jednocześnie czujący się pewnie Władimir Putin, wyraźnie zlekceważył wszelkie próby doprowadzenia do trwałego zawieszenia broni, przy czym naruszał nawet te krótkotrwałe, na które sam wyraził zgodę. W ostatnim czasie kremlowska administracja powróciła nawet do retoryki żądań sprzed trzech lat domagając się „denazyfikacji”, rozbrojenia ukraińskich sił zbrojnych i wstrzymania dostaw zachodniego wsparcia, a wreszcie przekazania całości czterech ukraińskich obwodów oraz Krymu. Trudno więc było oczekiwać, że wobec takiej postawy, popartej wciąż kontynuowaną rosyjską ofensywą, mogłoby dojść do zawieszenia działań.
Pierwsze przesłanki przerwania impasu w jakim znalazła się amerykańska polityka względem rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, pojawiły się po spotkaniu Trump-Zełenski w Watykanie, w dniu 26 kwietnia. Krótko później strony podpisały nową wersję tzw. umowy surowcowej, która oferowała Ukrainie dużo lepsze warunki, oraz perspektywę utrzymania amerykańskich dostaw wojskowych. Zmieniła się też retoryka Białego Domu względem Rosjan. Coraz więcej było oznak zniecierpliwienia, pojawiły się groźby nałożenia kolejnych sankcji, w tym nie tylko radykalnego obniżenia cen ropy, ale także nałożenia szeregu wtórnych obostrzeń mających dotknąć wszystkich odbiorców rosyjskich surowców. Stosowna ustawa miała zostać przygotowana przez ponadpartyjną grupę posłów w amerykańskim Kongresie.
Amerykanie przyjęli opracowaną wspólnie z Europejczykami propozycję bezwarunkowego zawieszenia broni na okres 30 dni jeszcze w marcu, czyniąc z niej barometr prawdziwych rosyjskich intencji. Miał to być wstęp do rzeczywistych rozmów pokojowych mogących zakończyć konflikt, a wobec tego deklaracja woli zawarcia pokoju. Władimir Putin zaproponował własne zawieszenie broni w dniach 7-11 maja, ale w powszechnym odczuciu było to jedynie zabezpieczenie na wypadek ukraińskiego ataku na Moskwę w czasie obchodów Dnia Zwycięstwa (9 maja), do którego jednak nie doszło nie tylko ze względu na bardzo gęstą obronę przeciwlotniczą sprowadzoną z całego kraju na tę właśnie okazję, ale także z powodu obecności Xi Jinpinga, którego Kijów nie chciał antagonizować.
Niejako przyjmując inicjatywę, w tym samym czasie do Kijowa przybyła delegacja złożona z kanclerza Niemiec Fredricha Merza, prezydenta Francji Emmanuela Macrona, brytyjskiego premiera Keira Starmera oraz polskiego premiera Donalda Tuska. Reprezentowali oni tzw. koalicję chętnych, czyli grupę ponad trzydziestu państw twardo opowiadających się za dalszym wsparciem Ukrainy, starającą się wpłynąć na amerykańską politykę wobec Rosji. Po wspólnym spotkaniu z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim zgromadzeni przywódcy wystosowali do Władimira Putina żądanie, aby ten do końca 12 maja przystąpił do bezwarunkowego zawieszenia broni, dokładnie takiego jakiego domagali się Amerykanie i jakie przyjęto zostało przej Kijów. W inny wypadku, Rosję spotkać miała kolejna fala bolesnych sankcji. Co ważne, miałyby zostać nałożone w porozumieniu i koordynacji ze Stanami Zjednoczonymi.
Przyparty do muru Putin wyraźnie wahał się, co w takiej sytuacji zrobić. Wygórowane rosyjskie żądania miały zniechęcić Zełenskiego do podejmowania rozmów, co stanowiłoby wygodny pretekst do zrzucenia na niego winy za fiasko starań o rozpoczęcie procesu pokojowego. Ostatecznie, na zorganizowanej o drugiej w nocy konferencji prasowej (11 maja) rosyjski prezydent poinformował, że gotów jest na bezpośrednie spotkanie delegacji Rosji i Ukrainy w dniu 15 maja w Stambule. Nie wspominał jednak o rozejmie. Tym samym udało mu się po raz kolejny odsunąć w czasie moment ostatecznej decyzji i nieco poróżnić sojuszników.
Donald Trump bowiem wyraził zadowolenie i nadzieję na osiągnięcie porozumienia w Stambule, a prezydent Zełenski na tę propozycję momentalnie przystał. Jednakże plan zakładał wdrożenie sankcji jeśli niedotrzymany zostanie termin poniedziałkowy, do czego nie doszło. Unia Europejska zadziałała w tym przypadku niezależnie, w dniu 14 maja uzgadniając kolejny, siedemnasty już pakiet sankcji na Rosję, którego istotnym elementem było dopisanie 189 statków tzw. floty cieni na „czarną listę”. Ursula von der Leyen zapowiedziała też dalsze działania mające uderzyć w rosyjski sektor finansowy. Niemniej, Putin po raz kolejny odbił piłęczkę co tylko utwierdziło go w poczuciu skuteczności polityki manewrowania. W dalszej części minionego tygodnia obserwowaliśmy kolejną serię uników, wymówek i sprzecznych informacji płynących z Kremla. Długo nie było wiadomo, kto tak naprawdę reprezentować ma Rosję.
W takiej sytuacji ukraiński prezydent zdecydował, że zrobi wszystko aby zapewnić powodzenie rozmów, dlatego sam przyjedzie do Turcji wyrażając gotowość bezpośrednich rozmów z Władimirem Putinem. Do składu delegacji powołał także ministra obrony Rustema Umerowa, szefa kancelarii Andrija Jermaka, szefa MSZ Andrija Sybihę, szefa SBU Wasyla Maluka oraz doradcę, Ihora Żowkwa. Jednocześnie Donald Trump zaoferował, że w związku z odbywająca się w tym samym czasie podróżą na Bliskim Wschód, mógłby w drodze powrotnej odwiedzić Stambuł jeśli jego obecność zagwarantuje osiągnięcie porozumienia. Sugerował możliwe spotkanie z Władimirem Putinem, jeśli ten przyleci na spotkanie.
Do niczego takiego jednak nie doszło. Rosjanie długo zwlekali z wyznaczeniem własnej reprezentacji, ostatecznie degradując jej status do trzeciorzędnego poziomu. Do Stambułu przylecieli Władimir Miedinski, doradca Władimira Putina, który prowadził negocjacje w 2022 roku, wiceminister spraw zagranicznych Michaił Gałuzin, szef Głównego Zarządu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Igor Kostiukow oraz wiceminister obrony Aleksandr Fomin. Po ujawnieniu składu delegacji indeks moskiewskiej giełdy zaczął gwałtownie spadać. Rynek nie uwierzył, że urzędnicy Ci mogą osiągnąć jakiekolwiek porozumienie będąc osobami pozbawionymi decyzyjności.
Podobne rozczarowanie wyrazili Amerykanie. Przebywający w Turcji sekretarz stanu Marco Rubio miał wątpliwości, czy rozmowy w takiej formule mogą przynieść jakiekolwiek istotne konkluzje. Wprost stwierdził, że jeśli jakiekolwiek porozumienie jest na tym etapie możliwe, powinno być wypracowane poprzez osobiste spotkanie Trumpa i Putina. Według Wołodymyra Zełenskiego Rosjanie celowo dążyli do sabotowania spotkania, a niska ranga delegacji stanowiła despekt nie tylko wobec niego, ale też osobistego zaangażowania prezydenta Recepa Erdogana i Donalda Trumpa. Co ciekawe, Rubio przybył do Turcji nie tylko z powodu rosyjsko-ukraińskich rozmów, ale także na nieformalny szczyt ministrów spraw zagranicznych Sojuszu Północnoatlantyckiego w Antalii.

Dzięki temu, delegacja ukraińska mogła na bieżąco koordynować swoje stanowisko z sojusznikami (Andrij Sybiha spotkał się m. in. z Radosławem Sikorskim, ale też przedstawicielami Niemiec i Francji). W tym duchu prezydent Zełenski odbył trwające trzy godziny spotkanie z prezydentem Erdoganem. Turecki polityk po raz kolejny potwierdził, że jego kraj nie uznaje rosyjskiej aneksji Krymu, jednakże wyraził gotowość do zapewnienia wszelkich warunków, które zapewnią możliwość zawarcia porozumienia między zwaśnionymi stronami. Następnie, wobec odmowy przybycia na spotkanie przez Putina, Zełenski odleciał do albańskiej Tirany by wziąć udział w szczycie Europejskiej Wspólnoty Politycznej (EPC), gdzie ponownie spotkał się w wąskim gronie z prezydentem Macronem, kanclerzem Merzem, premierami Tuskiem i Starmerem. Wszyscy razem mieli odbyć rozmowę telefoniczną z Donaldem Trumpem.

Ostatecznie, rosyjsko-ukraińskie rozmowy zostały opóźnione o kolejny dzień (16 maja), w dodatku odbyły się dopiero po trójstronnym, godzinnym spotkaniu amerykańsko-turecko-ukraińskim. Po stronie USA udział w nim wzięli Marco Rubio, Keith Kellogg, oraz ambasador Jeff Flake. Turcję reprezentowali szef MSZ Hakan Fidan i szef wywiadu (MIT) Ibrahim Kalin, a ze strony ukraińskiej stawili się Rustem Umerow, Andrij Sybiha oraz Andrij Jermak. Zarówno Amerykanie jak i Turcy mieli wziąć udział w spotkaniu rosyjsko-ukraińskim, ale według doniesień medialnych, Rosjanie sprzeciwili się tak poszerzonemu formatowi.

Zgodnie z przewidywaniami, rozmowa między Rosjanami a Ukraińcami nie przyniosła żadnych rozstrzygnięć. Przedstawiono stanowiska stron, wyrażono chęć dalszych rozmów oraz zgodzono się do organizacji spotkania Putin-Zełenski. Jako gest dobrej woli uzgodniono wymianę jeńców w formacie „1000 za 1000”. Rosjanie jako warunek zawieszenia broni podnieśli konieczność wycofania się wojsk ukraińskich z czterech obwodów, których w pełni nie kontrolują, ale próbują anektować. Według doniesień dziennikarzy powołujących się na źródła rządowe, Miedinski miał czynić analogie historyczne, twierdząc że Rosja walczyła ze Szwecją 21 lat, więc może walczyć jeszcze kilka z Ukrainą. Miał też cynicznie stwierdzić, że przy następnej okazji żądać będzie nie czterech, ale pięciu lub sześciu ukraińskich obwodów. Z kolei strona ukraińska powtórzyła swoje stanowisko, że jakiekolwiek rozmowy na temat pokoju mogą nastąpić dopiero po zawarciu rozejmu, wymianie jeńców w formule „wszyscy za wszystkich” oraz sprowadzeniu do kraju wszystkich porwanych ukraińskich dzieci.
Jednym słowem, spodziewane fiasko. Pytanie, co dalej?

Kreml wydaje się liczyć na to, że zbliżenie z Waszyngtonem będzie mimo wszystko postępować, a Amerykanie nie zdecydują się na żadne istotne ruchy przeciwko Rosji. Nie będzie ani bolesnych sankcji, ani długotrwałego dozbrojenia Ukrainy. Szczególnie, że po spotkaniu rosyjska delegacja po raz kolejny „uciekła do przodu” wyrażając zadowolenie ze spotkania i kreśląc perspektywę dalszych negocjacji. To naturalnie gra na czas mająca pokazać Amerykanom, że Rosjanie nie blokują rozmów, a wobec tego nie powinni oni nakładać kolejnych sankcji. Gdyby Kreml postawił na swoim, doszłoby do kolejnego rozłamu między Europą a Ameryką, co byłoby kolejną korzystną dla Putina okolicznością. Łatwo wywnioskować, że Moskwa liczy na zagarnięcie kolejnych ukraińskich terytoriów zanim długi cykl negocjacji dobiegnie do końca. Niewykluczone, że tak może być. Do tej pory Donald Trump ani razu nie użył tzw. kija wobec Moskwy, a taka asertywna polityka uważana jest przez większość specjalistów za jedyną skuteczną metodę przymuszenia Rosjan do zawarcia pokoju. Istnieje jednak alternatywny scenariusz.
Rosjanie mogli przeliczyć się w kalkulacjach. Amerykanie dążą obecnie do szybkiego wygaszenia konfliktów na Bliskim Wschodzie. Wizyta Donalda Trumpa w regionie przebudowała lokalny układ sił. Zmianę zasygnalizowało gwałtowne odwrócenie się Waszyngtonu od Izraela. Najpierw jednostronne zawieszenie broni z jemeńskimi Huti, następnie zignorowanie izraelskich żądań względem Strefy Gazy i Iranu. Krótko potem Trump uznał władzę Ahmeda asz-Szary nad Syrią, jednocześnie znosząc z kraju amerykańskie sankcje. To wywołało euforię Syryjczyków, a ostry sprzeciw władz Izraela. Amerykanie zgodzili się wesprzeć rozwój poreżimowej Syrii, dokonując inwestycji w jej złoża naturalne pod warunkiem wyrzeczenia się przez Asz-Szarę (byłego dżihadystę Al-Kaidy/An-Nusry) radykalizmu i utrzymania pokoju w relacjach z mniejszościami, w tym Kurdami.
Był to jeden z elementów zbliżenia zarówno z Turcją jak i Królestwem Arabii Saudyjskiej, które za pośrednictwem Syrii odcięły Iran od Morza Śródziemnego. Wydaje się, że kierunek amerykańskiej polityki ukształtowany został przez perspektywę wielomiliardowych kontraktów. Wizyta w Rijadzie potwierdziła zapowiedziane na początku roku saudyjskie inwestycje o wartości 600 mld USD. Łączna wartość zawartych z Saudami umów ma sięgać kwoty ok. 1.2 bln USD. Podobnie intratne kontrakty zawarto ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Katarem. Zmiana amerykańskiej postawy wobec Bliskiego Wschodu warta jest osobnego artykułu, dlatego w tym miejscu napiszę jedynie o zadeklarowanej w przemówieniu Trumpa woli wyrzeczenia się amerykańskiej polityki „demokratyzacji” państw arabskich na rzecz poszanowania ich własnej kultury i systemu władzy. To clou, które dobrze podsumowuje na czym polega nowe podejście Waszyngtonu.
Do rozstrzygnięcia pozostają jeszcze dwie kwestie. Wojna w Strefie Gazy, oraz irański program nuklearny. Jeśli Trumpowi w najbliższym czasie uda się zawrzeć porozumienie z Iranem pozycja negocjacyjna Kremla gwałtownie osłabnie. Do tej pory bowiem, Biały Dom liczył na rosyjskie wsparcie w próbach deeskalacji z Teheranem, co Putin umiejętnie wykorzystał. Jeśli jednak porozumienie zostanie zawarte, Rosjanie stracą dźwignię negocjacyjną i jedną z niewielu kart jakie posiadają w relacji z Amerykanami. Co ciekawe, obecność Rubio w Stambule miała jeszcze jedną funkcję. Pomiędzy spotkaniami w ramach NATO i negocjacji rosyjsko-ukraińskich, Amerykanie wzięli też udział w kolejnej rundzie niebezpośrednich rozmów w przedstawicielami Iranu. Donald Trump oczekuje szybkich decyzji od Teheranu mówiąc, że albo przystąpią do porozumienia albo czeka ich „coś złego”.
Jak będzie, tego naturalnie nie wiemy, ale po ostatnich działaniach widać, że Europa wzmaga zbrojenia, zwiększa wydatki oraz chce wziąć odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo, co w dużej części pokrywa się z amerykańskimi wymaganiami. Skoro tak, znikają ostatnie powody dla których Waszyngton miałby stawiać na dalsze antagonizowanie sojuszników, także poprzez nieakceptowalne warunki zbliżenia z Moskwą. Być może wszystkie te działania, zwiększenie własnej aktywności i poziomu zbrojeń, wyczerpanie amerykańskiej polityki oraz obnażenie rosyjskiej gry poprzez próbę negocjacji łącznie doprowadzą do przesilenia?
Przed nami test, który odpowie nam na zasadnicze, stawiane od kilku miesięcy pytanie – czy po popełnieniu wszystkich możliwych błędów, Amerykanie w końcu postąpią tak jak należy? Przejrzą rosyjski blef nakładając nań koszty i zwiększą wsparcie wojskowe dla Ukrainy? Donald Trump, ale też cały Zachód reprezentowany przez koalicję chętnych, postawił na szali swoją wiarygodność. Brak przystąpienia do bezwarunkowego zawieszenia broni, miał się skończyć sankcjami. Tutaj nie ma miejsca na rozmywanie działań. Była wyznaczona granica, należy więc wyciągnąć konsekwencje.
Sama już tylko ewentualna dodatkowa presja na Rosję (sankcje wtórne, flota cieni, ceny ropy etc.), byłaby dla Ukrainy bardzo korzystną okolicznością, która znacznie poprawi jej pozycję negocjacyjną. Jeśli jednak Donald Trump w najbliższej przyszłości nadal będzie się dawał wodzić Putinowi za nos, wtedy wręcz przeciwnie, obserwowana zabawa w kotka i myszkę potrwa jeszcze wiele miesięcy. Putin utwierdzi się w przekonaniu, że może sobie pozwolić na więcej bez obawy, że spotka go kara, a Europa coraz dalej odchodzić będzie mentalnie od sojuszu z USA, których priorytety polityki zagranicznej stały się sprzeczne z europejskim ładem bezpieczeństwa.
Globalna Gra jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę:
0 komentarzy