Biden w Europie
Prezydent Joe Biden przybył do Europy po to, by jak sam powiedział, udowodnić, że Ameryka wróciła („America is back”). Hasło to miało zwiastować powrót Waszyngtonu do przewodzenia światowej polityce. Do wyznaczania kierunków rozwoju, poszanowania zasad demokracji liberalnej ale też do przywrócenia umów i formatów międzynarodowych, które zostały porzucone w czasie prezydentury Donalda Trumpa. Innymi słowy chodziło o ułożenie relacji w duchu multilateralizmu, odbudowanie spójności Zachodu i jego przygotowanie na wspólne zmierzenie się z wyzwaniami, w tym z Rosją i Chinami. Czy to się udało?
17-06-2021
Podsumowanie:
- USA osiągają umiarkowany sukces w konsolidacji Zachodu przeciw Chinom i Rosji.
- Ryzykownie ideologizują politykę, odwołują się do liberalnych wartości w dobie kryzysu demokracji liberalnej, wyczerpania się jej tożsamości i zbliżającej się zmiany politycznej w Europie.
- Mimo zakopania linii największych podziałów, wiele kwestii pozostaje nierozstrzygniętych.
- Rozpoczyna się restart globalizacji i budowa nowego łańcucha dostaw (medykamenty i półprzewodniki).
- Jednocześnie konkurenci pozostają nieprzejednani, skłonni do testowania amerykańskich gwarancji.
Spis treści:
1. Wpadki i niepewność.
2. Szczyt G7 – Restart globalizmu.
3. Szczyt NATO – Potwierdzenie gwarancji i adaptacja.
4. Spotkanie USA-UE – Rozejm.
5. Spotkanie Biden-Putin – Pojedynek.
6. Podsumowanie.
Fakt, że amerykański prezydent w swoją pierwszą podróż zagraniczną udał się dopiero w piątym miesiącu od momentu objęcia urzędu, wiele mówi o jego priorytetach. Zgodnie z przewidywaniami, Joe Biden był zajęty głównie sprawami wewnętrznymi. Pandemia, recesja, kryzys migracyjny na meksykańskiej granicy i wiele innych tematów, z którymi borykające się z głębokimi podziałami Stany Zjednoczone muszą się zmierzyć, skutecznie pochłaniały uwagę głowy państwa. Biden miał podpisać w tym czasie najwięcej rozporządzeń od czasu F.D. Roosevelta. Bardzo istotne politycznie było zawarcie kompromisu związanego z pandemicznym pakietem zapomogowym w wysokości 1.9 bln USD oraz prace nad programem naprawy infrastruktury o wartości nawet 2.3 bln USD. Dużo uwagi poświęcał też sprawom światopoglądowym, równouprawnieniu liberalnie rozumianych płci, konfliktowi rasowemu oraz ochronie klimatu, co wpisywało się w szerszy konflikt neoliberałów z neokonserwatystami.
Prezydent spotykał się z mediami rzadko, zorganizował tylko jedną oficjalną konferencję. Krytycy twierdzą, że to przez pojawiające się trudności w formułowaniu wypowiedzi, choć należy zauważyć, że podobnie oszczędny w kontaktach z mediami był jego poprzednik. Niemniej oskarżenia te nie są bezpodstawne. Gołym okiem widać, że Joe Biden mocno odczuwa brzemię przeżytych lat, a fakt że jest mniej sprawny fizycznie niż kiedyś, ogranicza też dynamikę stylu jego polityki i utrudnia budowanie relacji międzynarodowych (ogranicza częstotliwość i długość podróży zagranicznych).
Do Waszyngtonu przybyli tylko premier Japonii Yoshihide Suga, oraz prezydent Korei Południowej Moon Jae-in, obaj z priorytetowej w relacjach Azji. Z pozostałymi, w tym ze sojuszniczej Europy, Biden rozmawiał telefonicznie albo za pośrednictwem wideokonferencji, a to nie to samo co osobiste spotkanie. Dlatego w ciągu tych kilku pierwszych miesięcy cała polityka międzynarodowa USA spoczywała na barkach prezydenckich urzędników, w tym zwłaszcza Anthony`ego Blinkena, który w iście stachanowskim tempie przemierzał świat starając się nawiązywać relacje i „gasić pożary” (np. ws. Ukrainy i Palestyny). Tylko od połowy marca do początku czerwca odbył takich podróży aż szesnaście. Jednakże sytuacja ta nie mogła się przedłużać i potrzeba odbycia pierwszej, inicjującej podróży nowego prezydenta stawała się coraz wyraźniejsza.
Wpadki i niepewność
Biden był w Europie oczekiwany, ponieważ próżnia jaka powstała po ustąpieniu z urzędu Donalda Trumpa nie została przez niego wypełniona treścią. Owszem, sporo było deklaracji, a sam polityk jest dobrze znany na dyplomatycznych salonach, ale nadal trwa opracowywanie spójnej, kompleksowej polityki zagranicznej a tymczasem wydarzenia na świecie galopują z zawrotną prędkością i trzeba na nie reagować, najlepiej w koordynacji z sojusznikami. A to się nie do końca udawało.
Pewnej wskazówki co do swoich zamiarów, udzielił sam zainteresowany na początku czerwca publikując na łamach The Washington Post zarys wizji relacji międzynarodowych. Zadeklarował w nim wolę konsolidacji Zachodu wokół wartości demokratycznych, umocnienia sojuszy (potwierdzenia gwarancji bezpieczeństwa), a także odbudowę z pandemicznej pożogi poprzez rewitalizację systemu opieki zdrowotnej oraz infrastruktury. Ta ostatnia zapowiedź miała zresztą pełnić rolę alternatywy wobec chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku.
Problem polegał na tym, że zanim opublikowano wspomniany artykuł i zanim prezydent wyruszył w podróż, podjął kilka istotnych decyzji o znaczeniu międzynarodowym, często bez konsultacji czy nawet uprzedzenia sojuszników. Dla przykładu, bez informowania rządu w Kabulu ogłosił nową datę wycofania wojsk z Afganistanu oraz zdecydował się zawiesić stosowanie sankcji wobec podmiotów budujących rurociąg NordStream 2 nie konsultując tego ruchu z państwami tzw. wschodniej flanki NATO. Co gorsza, był to gest dobrej woli nie tylko wobec Niemiec, z którymi USA próbują odnowić relacje, ale także wobec Władimira Putina, przed planowanym na połowę czerwca spotkaniem w Genewie. Zresztą, łagodzenie stanowiska wobec działań Federacji Rosyjskiej zbiegło się nie tylko z eskalacją napięcia wokół Ukrainy, ale też atakiem hakerskim na rurociąg Colonial Pipeline, uprowadzeniem samolotu Ryanair oraz ujawnieniem informacji o akcjach sabotażowych podjętych przez rosyjskie służby na terytorium Czech i Bułgarii. Do ogólnej nerwowości sojuszników przyczynił się także fakt, że gro amerykańskich placówek dyplomatycznych nadal pozostaje bez obsadzonego stanowiska ambasadora co utrudnia komunikację. Amerykanie byli więc w swojej polityce chaotyczni. Najpierw prężyli muskuły w odpowiedzi na rosyjskie manewry wokół Krymu, by za chwilę ogłosić wstrzymanie przejścia dwóch okrętów na Morze Czarne. Deklarowali pomoc sojuszniczą, ale zbyt późno zareagowali na hekatombę w Indiach, które pilnie potrzebowały zwiększonej ilości szczepionek. Namawiali Europę do przekazywania większej ich liczby krajom ubogim, a jednocześnie sami zazdrośnie strzegli swoich dawek. Wymagali od Izraela określonych działań, ale Biden długo powstrzymywał się od kontaktu z Benjaminem Netanjahu, podobnie zresztą traktując Recepa Erdoğana.
W efekcie, jeszcze przed samą wizytą, administracja Bidena była ostro krytykowana przez Republikanów, media i międzynarodowych ekspertów. To z tego powodu polski minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau udzielił dziennikowi „Rzeczpospolita” wywiadu, w którym wprost skarżył się na amerykańską postawę. Wbrew mało pochlebnym polskim komentarzom, jego list został zauważony przez prasę i urzędników amerykańskich oraz dobrze przyjęty przez sąsiadów. Prezydent Biden nie tylko nie uprzedził ich o swoich zamiarach, ale nawet nie zamierzał spotykać się z żadnym indywidualnie podczas europejskiej podróży. To wzbudziło dużą niepewność i stąd taki, przyznać trzeba, niekonwencjonalny sposób komunikacji sojuszniczej. Nieprzyjemne skojarzenia z historyczna konferencją w Jałcie nasuwały się same i o ile dzisiejsza rzeczywistość daleka jest od drugowojennej, to dopuszczenie do takiej sytuacji należy uznać za poważną porażkę wizerunkową Waszyngtonu. Bezpośrednim skutkiem udzielonego wywiadu, o czym informować mieli ludzie z otoczenia amerykańskiego prezydenta, było zorganizowanie spotkań z przywódcami państw europejskich w kuluarach szczytu NATO co trochę uratowało sytuację.
Wbrew histerycznej krytyce, jednowymiarowa polityka polskich władz wobec Donalda Trumpa oraz oskarżenia o nadwyrężanie demokracji mogły ochłodzić stosunki z Joe Bidenem, ale na pewno nie zmieniły fundamentów relacji między państwami. Wątpliwe by jego ignorowanie Polski było w tych okolicznościach intencjonalne tym bardziej, że na podobny brak atencji narzekały państwa bałtyckie i Ukraina. Tak samo bez większego znaczenia praktycznego był fakt, że prezydent Biden z własnej inicjatywy spotkał się z prezydentem Dudą na korytarzu gmachu NATO w Brukseli, a nie w jakimś gabinecie czy sali konferencyjnej. Zbyt wiele uwagi przywiązuje się w naszym dyskursie do gestów, zamiast do konkretów.
A skoro o nich mowa, przejdźmy dalej.
W moim prywatnym odczuciu wymuszone pandemią ograniczenia w podróżowaniu, absorbująca polityka krajowa oraz wiek Bidena doprowadziły do sytuacji, w której amerykański prezydent musiał zmierzyć się z ogromną ilością kwestii w ciągu zaledwie kilku dni swojej podróży. Zadanie trudne nawet dla dużo młodszych polityków. Priorytetem pozostaje dla niego sytuacja w ojczyźnie, a wszelkie wizyty zagraniczne jawią się niczym przykry obowiązek, odrywający głowę państwa od tego zadania.
Dlatego postanowił potraktować przyjazd do Europy pakietowo. Wyzwania zostały pogrupowane tematycznie, od tych najważniejszych, wymagających szerszego konsensusu, po specyficzne dla danego regionu czy kwestii. Tak by ich szybkie załatwienie pozwoliło na powrócenie prezydenta do USA, podczas gdy szczegóły opracowane zostałyby przez urzędników niższego szczebla w późniejszym czasie. Dlatego głównym celem wizyty było zarysowanie ram przyszłej współpracy i ich ewentualne omówienie, a nie ostateczne dobicie targu w tej czy innej sprawie, choć takie próby też podjęto. Gdybym miał streścić te starania jednym zdaniem, powiedziałbym, że chodziło po prostu o wygaszenie konfliktów i zredukowanie pól konfrontacji umożliwiając tym samym dialog.
USA potrzebują spokoju, by ułożyć się na nowo, a przy okazji skonsolidować Zachód. Głównym wyzwaniem w polityce międzynarodowej pozostają dla nich Chiny, a Rosja jest traktowana jako nieco mniejszy gracz, którego można zmusić do współpracy. Taka narracja dominowała podczas wszystkich, trzech szczytów: G7, NATO, USA-UE, a nawet spotkania z Władimirem Putinem. Pod tym względem, polityka Bidena nie różni się znacząco od tego co robił jego poprzednik. Może tylko z tym zastrzeżeniem, że kraj jest w jeszcze trudniejszym położeniu niż przed rokiem.
Szczyt G7 (11-13.06.2021) – restart globalizmu
Wizyta rozpoczęła się w czwartek 10 czerwca 2021 r. od spotkania z premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem, na którym potwierdzono strategiczne relacje łączące oba państwa. W kolejnych dniach trwał z kolei szczyt G7 w kornwalijskim Carbis Bay, z przywódcami Kanady, Francji, Niemiec, Włoch, Japonii, przedstawicielami UE oraz udziałem zaproszonych głów państw Australii, Korei Południowej, Republiki Południowej Afryki i (wirtualnie) Indii.
W wydanym po zakończeniu spotkania komunikacie sporo uwagi poświęcono Chinom. Wspomniano o Sinciangu, Tajwanie i Hongkongu. Wezwano do dogłębnego śledztwa w poszukiwaniu pierwotnych przyczyn pandemii, zwracając szczególną uwagę na chińskie pochodzenie patogenu. Bardzo wyraźnie zaadresowano agresywne działania Federacji Rosyjskiej, m.in. nazwano ją uczestnikiem konfliktu na Ukrainie, a nie mediatorem. Wspomniano też o Białorusi. Były odniesienia do Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji. Potwierdzono wolę przywrócenia umowy JCPOA z Iranem. Ogłoszono inicjatywę B3W (Build Back Better World), mającą stanowić możliwość rozbudowy infrastruktury przez biedniejsze państwa, o wartości 40 bln USD (wydanych do 2035 roku), będącej alternatywą dla chińskich inwestycji w ramach Pasa i Szlaku. Wiele uwagi poświęcono też odbudowie po pandemii, koordynowaniu polityki gospodarczej i zdrowotnej. Była mowa o przebudowie łańcuchów dostaw. Zadeklarowano przekazanie 1 mld dawek szczepionek biedniejszym państwom, a USA zgodziły się odblokować zwiększenie zagranicznych aktywów rezerwowych (SDR) dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Uzgodniono ustanowienie jednolitego podatku dochodowego dla międzynarodowych korporacji w minimalnej wysokości 15% oraz reformę działania WTO (Światowej Organizacji Handlu). Zwracano uwagę na potrzebę regulacji prawnych dla kryptowalut oraz szerzej, całej internetowej infosfery w kontekście ochrony danych osobowych i wolności słowa, a także walki z ekstremizmem w niej obecnym. Odniesiono się do spraw klimatu, równouprawnienia płci oraz poszanowania praw demokracji liberalnej.
Biden wyraźnie chciał wymazać konfrontacyjną retorykę swojego poprzednika, zastępując ją bardziej kordialnymi relacjami z najważniejszymi sojusznikami, a za takich bez wątpienia uważał uczestników szczytu. Dlatego dużo było gestów, uśmiechów, uściśniętych dłoni i objęć. Do sukcesu USA zaliczyć należy skonsolidowanie G7 przeciwko Chinom i Rosji, przynajmniej w warstwie retorycznej oraz sam fakt powrotu do multilateralizmu. Jednocześnie jednak, widoczne były podziały. Francja i Niemcy tonowały krytykę Chin, do rozwiązania pozostała kwestia podatku cyfrowego, a proponowanej stawce jednolitego podatku korporacyjnego sprzeciwiała się Australia. Można jednak uznać, że szczyt zakończył się umiarkowanym sukcesem, choć na wdrożenie podjętych tam decyzji przyjdzie jeszcze poczekać. Nie wiemy ile z nich przerodzi się ze słów w czyny.
Szczyt NATO (14.06.2021) – potwierdzenie gwarancji i adaptacja
Po takim przygotowaniu, Joe Biden udał się na spotkanie w brukselskiej kwaterze głównej Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wbrew wcześniejszym obawom, osobiście spotkał się z przywódcami Hiszpanii, Turcji, państw bałtyckich, Polski, Rumunii i Holandii. Zresztą wszystkie te rozmowy, wcześniej nieplanowane, rozbiły grafik konferencji prasowych powodując znaczne opóźnienia, na co narzekali czekający po kilka godzin dziennikarze.
Trzeba przyznać, że o ile zakres tematyczny rozmów podczas szczytu G7 był dość znaczny, to został całkowicie przyćmiony przez ilość spraw poruszonych na spotkaniu w Brukseli. Do głównego tematu należały działania Federacji Rosyjskiej (określanej dosłownie jako „zagrożenie”), choć po raz pierwszy wspomniano także o Chinach. W obszernym, liczącym 79 punktów komunikacie wydanym po zakończeniu szczytu, o Rosji napisano w aż 15 punktach, a o Chinach w ledwie 3. W tym kontekście mówiono o adaptacji Sojuszu do aktualnych wyzwań środowiska bezpieczeństwa w ramach strategicznego planu NATO 2030. Potwierdzono m.in. gwarancje wynikające z art. 5, rozszerzając je na działania hybrydowe, cybernetyczne, chemiczne i płynące z przestrzeni kosmicznej. Potwierdzono także wolę proporcjonalnej odpowiedzi na zagrożenia nuklearne, w tym kontynuację rozbudowy systemów przeciwrakietowych (także w Polsce) i poparto podpisanie układu New START. Podtrzymano politykę otwartych drzwi dla Gruzji i Ukrainy, obiecując im tzw. MAP, jeśli tylko spełnią odpowiednie kryteria. Priorytetem NATO pozostaje wdrożenie postanowień poprzednich szczytów, dalsze aktywizacja, rozwój technologii, rozbudowa armii, zacieśnianie kooperacji, a co za tym idzie zwiększanie wydatków na obronność. Zwiększono budżet samej organizacji (od 2023 r.). Nowa strategia ma być przyjęta na przyszłorocznych szczycie, którego gospodarzem będzie Hiszpania.
Joe Biden chciał utwierdzić partnerów w przekonaniu, że USA jest zainteresowany trwaniem i rozwojem Sojuszu, a także że poważnie podchodzi do swoich zobowiązań (nazwał je „świętymi”). Tak jak podczas spotkania G7, motywem przewodnim było poszanowanie zasad demokracji liberalnej i jej konfrontacja z rosnącym autorytaryzmem. Założenia amerykańskiej polityki zostały nieco na siłę wplecione w końcowy komunikat. Jednakże krytyka Chin była w tym przypadku bardziej stonowana nie tylko z uwagi na sprzeciw Niemiec i Francji, ale też przewodniczącego Jensa Stoltenberga. Wspomniano za to o bliższej współpracy z państwami Azji; Australią, Nową Zelandią, Japonią i Koreą Południową. Był to zdecydowany ukłon wobec Waszyngtonu. Podobnie, odpowiadając na obawy państw południa Europy oraz Turcji, potwierdzono, że obszarem zainteresowania NATO jest także Bliski Wschód, Sahel i północna Afryka. Ślady amerykańskiej agendy można było odnaleźć w innych punktach, wspominających m.in. o równouprawnieniu płci i redukcji emisyjności wojsk sojuszniczych w kontekście wyzwań klimatycznych.
Podsumowując, szczyt nie był przełomowy, zamykał jedynie pewien etap rozwojowy ostatnich lat. Na ile zaobserwowana konsolidacja polityczna będzie trwała i czy przetrwa wyzwania najbliższej przyszłości na razie trudno powiedzieć. O europejskiej strategicznej autonomiczności w oderwaniu od relacji transatlantyckich ponownie wspominał Emmanuel Macron, za co został skrytykowany przez pozostałych uczestników. Na pewno determinacja pokazana przez amerykańskiego prezydenta, potwierdzona dosłownym językiem komunikatu nie pozostawia wiele pola na domysły czy taka lub inna forma agresji hybrydowej spotka się z reakcją NATO. Dano do zrozumienia, że głównym przeciwnikiem jest Rosja i choć organizacja pozostaje otwarta na dialog, to nie pozwoli na żadne naruszenia bezpieczeństwa swoich członków. Stoltenberg poszedł nawet dalej, otwarcie mówiąc, iż Moskwa nie może decydować o tym czy Ukraina zostanie przyjęta do Sojuszu.
Niemniej, brak było nowych decyzji i demonstracji wykraczających poza retorykę. Uznać należy, że na razie zatrzymano proces osłabiania wewnętrznej spójności politycznej NATO, powodowany nie tylko konfrontacyjna retoryką Donalda Trumpa ale też ambicjami wojskowymi Francji oraz przemożnym pacyfizmem Niemiec. Bez przewodniej roli USA jako największej siły militarnej, z Turcją blokującą poszczególne inicjatywy, Sojuszowi brak było zdecydowania w mitygowaniu ostatnich zachowań Rosji. Wydaje się, że teraz to się zmieni, chociaż retoryka komunikatu polegała na założeniu, że geopolityczni rywale nie zechcą w najbliższym czasie testować siły sprawczej Sojuszu i gwarancji bezpieczeństwa jakich udziela. Jeśli stawia się granice, trzeba być gotowym do działania gdy zostaną przekroczone, a co do tego nie ma w tym przypadku pewności. Zdolności wojskowe NATO, poza USA, pozostają bowiem nadal dość ograniczone.
Spotkanie USA – UE (15.06.2021) – rozejm
Na koniec prezydent Biden pozostawił sobie ułożenie skomplikowanych relacji z Unią Europejską. Podczas spotkań w Kornwalii i siedzibie NATO potwierdziło się to co było wiadome wcześniej, że zarówno Francja jak i Niemcy inaczej odnoszą się do Chin i niekoniecznie są skłonne do brania pod uwagę zdania Waszyngtonu. Koncepcja strategicznej autonomiczności Unii Europejskiej krąży w brukselskich kuluarach już od dawna i co jakiś czas pojawia się na ustach czołowych polityków obu państw.
Wydaje się, że Amerykanie postanowili poszukać rozwiązania tego problemu poprzez normalizację relacji z Unią Europejską, w której niemiecko-francuski duet ma pozycję dominującą. Unia pozostaje dla USA ważnym partnerem gospodarczym, z którym relacje muszą być poprawne i jeśli to tylko możliwe, jak najmniej konkurencyjne. Należało więc odejść od konfrontacyjnej postawy Trumpa, niemalże wojny celnej, na rzecz bardziej pragmatycznego podejścia. Bardzo szybko porozumiano się w sprawie zawieszenia sporu o dotacje dla producentów samolotów pasażerskich – Airbusa i Boeinga, powołując grupę roboczą mającą zająć się lotnictwem cywilnym. Obiecano także do końca roku rozwiązać wszelkie problemy związane z cłami na stal i aluminium. Usunięcie tych punktów spornych, pozwoliło z kolei na przejście do ustanowienia nowych ram kooperacji między stronami na polu szeroko pojętej gospodarki, nowych technologii i biznesu.
Powołano do życia nową platformę kontaktów – Radę ds. Handlu i Technologii (TTC – Trade and Technology Council), która ma koordynować wszelkie działania legislacyjne i regulacyjne w nominalnym zakresie, tak aby obie strony nie wchodziły sobie wzajemnie w drogę. Wymieniono w tym kontekście zwłaszcza odbudowę gospodarczą po pandemii oraz ustanowienie nowych łańcuchów dostaw w zakresie udostępnienia know-how, wytwarzania i dystrybucji środków medycznych potrzebnych w walce z COVID oraz produkcji półprzewodników. Podtrzymano zaproszenie USA do projektu obronnego PESCO.
W pozostałych zakresie, powtórzono szereg tematów poruszanych podczas wcześniejszego etapu podróży Bidena, nieco inaczej rozkładając akcenty. Więcej było o demokracji, walce z korupcją, reformach i budowaniu relacji, a mniej języka konfrontacyjnego. Wspomniano o Chinach, ale zastrzeżono że w pewnych obszarach strony pragną z nimi kooperować (np. w sprawach klimatu i proliferacji broni masowego rażenia), a tylko w niektórych podejmą systemową rywalizację. Ledwie napomknięto o naruszeniach praw człowieka w Sinciangu i podporządkowaniu Hongkongu. O Rosji powiedziano jeszcze mniej, zauważając jedynie jej szkodliwą, powtarzającą się działalność bez podania konkretnych przykładów. Warto w tym miejscu nadmienić, że Waszyngton prowadzi z Berlinem intensywne rozmowy, a kanclerz Angela Merkel ma odwiedzić amerykańskiego prezydenta w lipcu tego roku. Ich przedmiotem jest m.in. rurociąg Nordstream 2, ważny nie tylko dla Rosjan ale i Niemców.
Spotkanie USA-UE należy uznać za sukces. Głównie dlatego, że Donald Trump odmawiał uznania unijnych urzędników za równoprawnych partnerów, co bardzo utrudniało dialog. Nie rozumiał on unijnej specyfiki, starając się rozgrywać poszczególne państwa wyłącznie na płaszczyźnie bilateralnej. Tymczasem wspólnotowe struktury mogą stanowić dla państw członkowskich doskonałą tarczę w sprawach handlowych i duże zagrożenie dla amerykańskich korporacji. Przedłużający się konflikt USA ze Starym Kontynentem służył Chinom, co stało się ewidentne pod koniec ubiegłego roku, gdy parafowano umowę CAI. Jak najszybsze zbliżenie było więc amerykańską racją stanu. Bez współpracy z Unią nie mogło być mowy o jedności Zachodu. Reset w relacjach był relatywnie łatwy ponieważ światopogląd amerykańskiego prezydenta w dużej mierze pokrywa się z tym dominującym w Brukseli. O ile wątki o równouprawnieniu i klimacie wydawały się doczepione na siłę w komunikacie NATO, o tyle tutaj spotkały się z pełną akceptacją. USA zyskały potężnego sojusznika w przebudowie łańcuchów dostaw – medycznym i technologicznym. Znaczenia półprzewodników nie sposób przecież przecenić. Jest to też doskonały punkt wyjścia pod uregulowanie kwestii opodatkowania wielkich korporacji i tzw. BigTechu, w tym regulacji infosfery do czego obie strony przystąpiły z nową mocą jeszcze w ubiegłym roku.
Spotkanie w Genewie (16.06.2021) – Pojedynek
Najwięcej emocji budziło spotkanie Joe Bidena z Władimirem Putinem w Genewie. Doszło do niego na sam koniec europejskiego tournée, po konsultacjach z sojusznikami i określeniu nowych ram współpracy w konstrukcie Zachodu. Amerykanie musieli wiedzieć na czym stoją i jakie są oczekiwania ich partnerów.
Od samego początku, koncepcja spotkania z rosyjskim prezydentem budziła bardzo wiele kontrowersji. Wskazywano, że Federacja Rosyjska dopuszcza się szeregu agresywnych zachowań, odpowiedzialna jest za ataki cybernetyczne, wpływanie na wybory, zamachy z użyciem broni chemicznej, wysadzaniem infrastruktury w państwach europejskich, wspiera białoruski reżim i prowadzi wojnę z Ukrainą, prześladuje opozycjonistów i podejmuje próby ich otrucia. A to lista grzechów z zaledwie kilkunastu ostatnich miesięcy. Przypominano, że próba resetu w relacjach prowadzona przez Baracka Obamę zakończyła się fiaskiem i dalszą eskalacją agresywnych zachowań.
Jednakże jak każdy demokratyczny prezydent ostatniego ćwierćwiecza, także Joe Biden postanowił spróbować swoich sił w kontaktach z Kremlem. Jego intencją było wyznaczenie ram w relacjach strategicznych, tego co wolno i nie, przy zachowaniu zdolności do porozumienia w wybranych obszarach (m.in. broni nuklearnej, klimatu, pandemii, Iranu i Korei Północnej). Przypominano, że Biden był wiceprezydentem w administracji Obamy i doskonale zapamiętał odebraną wtedy lekcję. Określił też Władimira Putina człowiekiem o „oczach mordercy” i zapowiedział, że zapłaci on cenę za mieszanie się w amerykańskie wybory. Jednak fakty przeczyły tym słowom. Biden sam zaproponował spotkanie niemalże w apogeum kwietniowych napięć wojskowych wokół Ukrainy i podtrzymał swoją wolę mimo ataku hakerskiego na wrażliwą infrastrukturę przesyłową wschodniego wybrzeża. Zastosowane wobec Rosji sankcje, najwyraźniej nie powstrzymały jej kolejnych działań i to mimo spustoszenia dyplomatycznego jakie pośrednio spowodowały (wzajemne odwołanie ambasadorów). Wielu komentatorów uważało, że są one zbyt łagodne. Zakładano więc, że wobec wyzwania jakim dla Amerykanów stały się Chiny, chcą oni za wszelką cenę doprowadzić do resetu w relacjach z Rosją i obrócenia jej przeciw Pekinowi (tzw. odwrócony manewr Kissingera/Nixona). Tak się jednak nie stało.
Spotkanie w zamierzeniu miało być informacyjne, przerodziło się jednak w pojedynek. Podobnie jak w przypadku Zachodu, administracja chciała na nowo nakreślić pole gry. Biden całkiem dosłownie mówił o ustanowieniu „czerwonych linii”, których przekroczenie nie będzie tolerowane przez USA. Kwestia ta była potraktowana na tyle szczegółowo, że Amerykanin przekazał swojemu rosyjskiemu interlokutorowi listę szesnastu obiektów przemysłowych i infrastrukturalnych, na których przeprowadzenie cyberataku traktowane będzie przez USA jako akt agresji. Równie serio podszedł do stanu zdrowia opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, zapowiadając „wysoką cenę” w razie gdyby ten miał umrzeć w więzieniu. Władimir Putin pozostał jednakże niewzruszony. Strony zgodziły się tak naprawdę w niewielu kwestiach. Przywrócono ambasadorów na placówki, a w króciutkim wspólnym oświadczeniu napisano, że wojny nuklearnej nie da się wygrać, nie można więc jej toczyć. Obiecano także podjęcie strategicznego dialogu między stronami. Wiadomo, że obaj panowie poruszali bardzo wiele kwestii, od cyberataków przez Arktykę, gospodarkę, pandemię, aż po Ukrainę (a dokładniej porozumienia mińskie) choć szczegółów nie poznaliśmy.
Przełomu nie było, a jedynie nawiązanie kontaktu w celu, warto to powiedzieć wprost, uniknięcia eskalacji prowadzącej do wojny. Relacje amerykańsko-rosyjskie są bowiem na wyjątkowo niskim poziomie. Używając literackiej przenośni, USA zależało by konfrontacja z Rosją miała charakter walki bokserskiej, a nie bójki na noże w ciemnej alei. Putin przybył na spotkanie punktualnie. Amerykański prezydent spóźnił się kilkanaście minut, co jednakże mogło być częścią uzgodnień. Rozmowy odbywały się w towarzystwie najbliższych współpracowników i podzielono je na dwie tury. Zaplanowana trzecia nie odbyła się, co świadczy o braku możliwości/woli kontynuowania dalszych rozmów. To był krótki pojedynek, w którym obaj politycy starali się wybadać przeciwnika. Dlatego nie występowali na wspólnej konferencji prasowej, każdy z nich zrobił to oddzielnie. Zaczął Putin, który w typowy dla siebie sposób kategorycznie zaprzeczył wszelkim oskarżeniom; cyberatakom, otruciom, zbrojnej agresji, prześladowaniu opozycji itp. Dopiero po zakończeniu tego wystąpienia swoją konferencję rozpoczął Biden. Takie ułożenie było celowo przygotowane przez jego administrację, po to by uniknąć kompromitacji jaką skończył się dla Amerykanów helsiński szczyt Trump-Putin w 2018 roku. Rosyjski prezydent całkowicie kontrolował wtedy sytuację prowokując amerykańskiego polityka do poparcia swojej narracji. Tym razem było inaczej i faktycznie wydawało się, że obaj przywódcy pozostali na swoich stanowiskach. Zgodzili się jedynie co do tego, że rozmowa była szczera i konstruktywna.
W ocenie ekspertów PISM Agnieszki Leguckiej i Andrzeja Dąbrowskiego, spotkanie było błędem popełnionym przez Bidena, który nie powstrzyma Rosji przed dalszą agresją. Marek Menkiszak i Witold Rodkiewicz z OSW zwracają z kolei uwagę, że spotkanie było korzystniejsze dla Władimira Putina, umacniało bowiem jego wizerunek jako lidera światowego mocarstwa.
W zasadniczym zakresie zgadzam się z powyższymi ocenami, choć dostrzegam możliwe korzyści płynące z ucywilizowania kontaktów między stronami. Zastanawiam się jedynie, co skłoniło tak doświadczonego polityka jakim jest Joe Biden do organizacji tego spotkania? Skoro porozumienie nie było brane pod uwagę, a korzyści polityczne mogły być dla niego raczej skromne, czy chodziło jedynie o demonstracyjne wyznaczenie granic we wzajemnych relacjach? Czy też potencjalny konflikt zbrojny na granicy strefy wpływów jest bliżej niż nam się wydawało?
Podsumowanie
Podróż prezydenta Bidena do Europy była potrzebna i osiągnęła pewne sukcesy. Przede wszystkim, przywróciła nieco nadziei na rewitalizację konstruktu Zachodu, zakopanie linii podziału i wznowienie konstruktywnego dialogu. Ma to zasadnicze znaczenie dla procesu odbudowy po kryzysie pandemicznym a także zajęcia lepszej pozycji w gospodarczym podziale świata. Przebudowa łańcuchów dostaw, samowystarczalność medyczna i półprzewodnikowa dadzą Zachodowi niezależność od Azji i de facto pozwolą na konkurowanie z Chinami, które dzięki pandemii stały się już bezsprzecznie dominującą potęgą gospodarczą. Te przygotowania do podjęcia rywalizacji składać się będą z szeregu innych działań, przebudowy WTO i systemu podatkowego, ucywilizowania infosfery i kryptowalut.
Niemniej, w wielu kwestiach polityka amerykańska pozostaje nacechowana ideologicznie, a to może osłabiać proces konsolidacji. Dopominanie się o skrajnie liberalnie pojmowane równouprawnienie wszelkich płci także wobec kultur, w których są to definicje nieakceptowalne społecznie, będzie prowadzić do konfliktu. Nie trzeba zresztą spoglądać ku Białorusi, Rosji, Iranowi lub Mjanmie gdzie codziennie naruszane są podstawowe prawa człowieka, wystarczy przywołanie kontrowersji powodowanych starciem światopoglądowym neokonserwatyzmu z neoliberalizmem nawet w samych Stanach Zjednoczonych, żeby dostrzec jak złożona jest to kwestia. Odwołanie się do ideowych zasad demokracji liberalnej, w sytuacji gdy przechodzi ona bardzo głęboki kryzys tożsamościowy (więcej o tym w „Zrozumieć kontrrewolucję kulturową” – 28.05.2019) może nie być dobrym spoiwem dla rozchwianego Zachodu. Pamiętać należy, że Europa jest u progu serii plebiscytów wyborczych. Kadencję kończy kanclerz Angela Merkel, a są pewne symptomy świadczące, że dominującą pozycję może utracić jej macierzysta partia CDU. Na przesilenie idzie także we Francji, we Włoszech czy Hiszpanii, gdzie w siłę rosną partie prawicowe. W tym kontekście ewentualne próby dyscyplinowania sojuszników według klucza neoliberalnego może zniweczyć budowanie wspólnego frontu przeciw Chinom. Podobnie, wymaganie ochrony klimatu od sojuszu wojskowego jakim jest NATO wydaje się skrajną nadgorliwością, szczególnie że siły Federacji Rosyjskiej na pewno nie będą krępowane podobnymi kwestiami. Zbyt wielki nacisk na sferę światopoglądową skończyć się musi porażką. To czego potrzebuje Zachód to nowa tożsamość, a nie granie melodii sprzed pięciu lat. Świat się zmienił, co administracja Joe Bidena wydaje się nie do końca rozumieć. Parafrazując prezydenckie hasło można zapytać:
America may be back, but does anyone care?
Najważniejszą cechą w dobie obecnego rozchwiania geopolitycznego jest możliwość działania i realizowania obietnic lub pogróżek. Nie jest jasne na ile Stany Zjednoczone są do tego zdolne. Wydają się przemożnie osłabione kryzysem wewnętrznym, a sam prezydent jest nim całkowicie zaabsorbowany. Jest to realizacja negatywnego scenariusza przewidywanego przeze mnie jeszcze pod koniec ubiegłego roku (np. TUTAJ). A to niedobrze, bo żadne spotkania i upomnienia nie powstrzymają polityki faktów dokonanych jaką stosują Federacja Rosyjska i Chiny, a także coraz większa liczba pomniejszych graczy. Amerykańska polityka zagraniczna jest chwilami prowadzona od ściany do ściany, od nieobecności po impulsywne działania wymuszone przez okoliczności. Efektem tego osłabienia jest też dość uparta postawa Unii Europejskiej i poszczególnych państw europejskich otwarcie grających na siebie. Różnice zdań w postrzeganiu wielu zasadniczych kwestii nadal pozostały, z uzgodnieniem strategii przeciwdziałania chińskiej ekspansji włącznie. Dopóki Amerykanie nie przekonają wszystkich, że są wystarczająco silni i zdeterminowani, dopóty ich gwarancje będą miały wymiar czysto retoryczny i nieprzekonujący.
Mając na uwadze powyższe można stwierdzić, że prezydencka podróż nie zmieniła podejścia konkurentów. Chiny zareagowały z oburzeniem na deklaracje szczytu G7, dokonując przy tej okazji demonstracyjnego naruszenia przestrzeni powietrznej Tajwanu (przez 28 samolotów) oraz aresztując kolejnych działaczy i dziennikarzy w Hongkongu. W ruch poszła propaganda medialna próbująca ośmieszyć kornwalijski szczyt, czasem w dość niewybredny sposób. Pekin już dawno postanowił nie cofać się ani kroku z obranej drogi. Także Władimir Putin kategorycznie odrzucił amerykańską narrację, używając przy tym znanej w czasach ZSRS wymówki pt. „a u was biją Murzynów”. Nie ma żadnych wątpliwości, że wkrótce Federacja Rosyjska zechce przetestować spójność Zachodu i jakość gwarancji udzielanych przez NATO. Wiele w tej chwili zależy od finału sprawy z rurociągiem Nordstream 2, którego układanie zostało zakończone. Rozstrzygnięcie kwestii jego eksploatacji da Putinowi wolną rękę w rozgrywaniu rosyjskiego pogranicza, co być może zbiegnie się w czasie z manewrami Zapad 2021.
Na marginesie. Polityka Waszyngtonu powinna skłonić naszych decydentów do ostatecznego przebudzenia się z amerykańskiego snu (o czym pisałem jeszcze w czerwcu 2019 roku – TUTAJ). Stany Zjednoczone będą nam pomagać, ale ich priorytety leżą w tej chwili gdzie indziej, dlatego poleganie wyłącznie na nich jest nierozsądne. Potrzebna jest alternatywa, większa mobilizacja wewnętrzna oraz zacieśnianie relacji w bezpośrednim sąsiedztwie.
Niniejsza strona jest utrzymywana z wpłat darczyńców i dzięki wsparciu Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ.
https://patronite.pl/globalnagra
Materiały
Wywiad z min. Zbigniewem Rau:
https://www.rp.pl/Dyplomacja/210619924-Zbigniew-Rau-Amerykanie-nie-znalezli-dla-nas-czasu.html
Deklaracja ze szczytu G7 w Kornwalii:
Komunikat po szczycie NATO w Brukseli:
https://www.nato.int/cps/en/natohq/news_185000.htm?selectedLocale=en
Oświadczenie prasowe Komisji Europejskiej po szczycie USA-UE:
https://www.consilium.europa.eu/en/meetings/international-summit/2021/06/15/
Artykuł Joe Bidena w The Washington Post:
https://www.washingtonpost.com/opinions/2021/06/05/joe-biden-europe-trip-agenda/
Oświadczenie prasowe po spotkaniu Biden-Putin:
0 komentarzy