Amerykański sen
Amerykanie zwiększą liczbę żołnierzy obecnych w Polsce o tysiąc. Utworzą centrum logistyczne, dowództwo dywizji na Europę Środkowo-Wschodnią, a także zbudują ramy do szybkiego przyjęcia i wyposażenia pełnej brygady pancernej. Tym samym robią pierwszy krok do przeniesienia środka ciężkości polityki obronnej na wschodniej flance sojuszu właśnie do naszego kraju. Jednakże nie chodziło tylko o wojsko. Za podpisanym w dniu 12 czerwca 2019 roku porozumieniem poszły też kolejne z zakresu energetyki, w tym wielka inwestycja związana z budową pierwszej polskiej elektrowni jądrowej.
Podsumowanie treści:
- Polska osiąga sukces, ale to za mało by zagwarantować nam bezpieczeństwo, zyskujemy tylko czas.
- USA nie ma zasobów, pomoże nam ale nie obroni.
- Priorytetem dla Waszyngtonu jest Pacyfik, więc drzwi dla Rosji pozostają nadal otwarte.
- Musimy stawiać na siebie, róbmy dobrą minę ale nie ulegajmy złudzeniom.
Od ostatniej wizyty polskiego prezydenta w Waszyngtonie mija dziesięć miesięcy. To we wrześniu 2018 roku Andrzej Duda wprowadził do dyskursu publicznego kokieteryjną nazwę „Fort Trump” mającą symbolizować wzmocnienie wojskowej obecności Amerykanów w Polsce. Nasza delegacja bardzo starała się przekonać Waszyngton do konieczności wzmocnienia relacji sojuszniczych. W desperackiej szarży dyplomatycznej oferowaliśmy dwa miliardy dolarów na stworzenie odpowiedniej infrastruktury wojskowej, kontrakty na zakup amerykańskiego sprzętu oraz dostawę gazu LNG. Dyplomaci robili wszystko by maksymalnie zachęcić hegemona do stałej obecności w naszym kraju. W zamian usłyszeliśmy jedynie ogólnikowe zapewnienia, że temat zostanie zbadany i jeszcze zobaczymy.
Czas był mało sprzyjający (patrz mój artykuł „Ostatnia szarża kawalerii” 18.09.2018). USA było rozchwiane wewnętrznie w wyniku konfliktu dwóch obozów politycznych, mówiono o impeachmencie prezydenta Donalda Trumpa. Trwała huśtawka w stosunkach z Koreą Północną, a Ameryka właśnie rozpoczynała wojnę handlową z Chinami, przez co wiele uwagi przykładała do relacji z Rosją traktując pozyskanie jej przychylności jako strategiczną konieczność. Nie chciała i jednocześnie nie mogła na tym etapie czynić jakichkolwiek wiążących zapewnień wobec naszych dyplomatów.
Od tamtej chwili, urzędnicy obu stron prowadzili ciągnące się przez długie miesiące negocjacje. Polska, starała się przy tym z konsekwencją budować wizerunek wiernego sojusznika USA (m.in. organizując konferencję bliskowschodnią w Warszawie – „Przyjaciele przyjaciół” 15.02.2019), co w trudnych geopolitycznie warunkach nie było łatwym zadaniem i narażało nasz kraj na krytykę. W międzyczasie, tak sytuacja międzynarodowa, jak i ta w polityce krajowej USA, uległy znacznej zmianie. Donald Trump wyszedł z prawnej batalii zwycięsko, po tym jak długo oczekiwany tzw. raport komisji specjalnej Roberta Muellera nie dostarczył rozstrzygających dowodów na współpracę prezydenta z Rosją. Choć do wygrania tej wojny jeszcze daleko, to razem z pozytywnymi sygnałami płynącymi z gospodarki, sukces ten wzmocnił prezydencką pozycję. Jednocześnie Amerykanie bardzo mocno zaczęli uderzać w Chiny, a ich taktyka kija i marchewki wobec Korei Północnej, Iranu i Wenezueli, a pośrednio niedawnych sojuszników jak choćby Unii Europejskiej, pogłębiła polaryzację świata. Podzielony Zachód zaczął ciążyć ku różnym biegunom. Z jednej strony Niemcy i Francja ku Rosji, z drugiej południe Europy ku Chinom i tylko Europa Środkowo-Wschodnia (choć nie cała) nadal tęsknie spoglądała w kierunku USA. A jeszcze gorzej miały się sprawy układu sił w rejonie Pacyfiku. W takiej sytuacji, Amerykanie już tylko z powodów politycznych (żeby nie powiedzieć „marketingowych”), potrzebowali dowodów przyjaźni i lojalności od swoich sojuszników. Chcieli modelowego przykładu współpracy politycznej, wojskowej i gospodarczej. Zgodnie z określoną jeszcze w 2017 roku strategią, potwierdzoną później w publikacji „National Security Strategy” (patrz „Doktryna Trumpa” 19.12.2017, a wcześniej „Nowe rozdanie Trumpa” 05.07.2017), USA redukując swoją wojskową obecność w świecie, konsolidując siły, przelewa część kompetencji na wybrane sojusznicze kraje z danego rejonu. Podobną demonstrację uczynili ostatnio Japonii w kontekście Pacyfiku. A jeszcze w ubiegłym roku w stosunku do Izraela (a wcześniej wobec Arabii Saudyjskiej). Teraz, przyszedł czas na Europę, a dokładniej – Polskę. Wszędzie stosowano ten sam wzór postępowania.
Tym samym nasza dyplomacja dopięła swego realizując założone cele. Ale nie tylko dla niej jest to zamknięcie pewnego etapu. Także dla Amerykanów to konsekwentne wypełnianie założeń wyżej przywołanego planu, który ogłoszony został osobiście przez Donalda Trumpa, w czerwcu 2017 roku w Warszawie. Spoglądając z tej perspektywy, łatwiej możemy dostrzec jak długi i skomplikowany był to proces. Od górnolotnych obietnic, po wylanie pierwszych fundamentów pod nową konstrukcję bezpieczeństwa. W administracji Białego Domu wiele się w tym czasie zmieniło, ale nie jego główny lokator i nie firmowana przez niego doktryna. To dlatego Andrzej Duda powiedział o amerykańskim prezydencie:
„Nie tylko obiecuje, ale też przekuwa słowa w czyn”.
**Wszyscy mówią: Sukces!**
Nie można zaprzeczyć, że realizacja wyznaczonego celu to dla nas wymierny sukces. Zwłaszcza, że na samym początku pomysł ten spotykał się z pewnym oporem. Być może umiejętne połechtanie próżności Donalda Trumpa nie pozwoliło projektowi zniknąć podczas niesprzyjającej koniunktury politycznej. Niemniej, nie jest to też dokładnie to, czego byśmy sobie tak naprawdę życzyli. Ale po kolei.
Na czym czym dokładnie polegać będzie porozumienie wojskowe między naszymi krajami wiedzieliśmy już od pewnego czasu dzięki medialnym przeciekom. Te z kolei świadomie przekazano prasie, z uwagi na niezadowolenie polskiego społeczeństwa z wydźwięku tzw. konferencji bliskowschodniej i słownym wycieczkom polityków Izraela, którzy pozwalali sobie na rasistowskie uwagi wobec Polaków. Nie bez znaczenia był również temat tzw. Just Act 447, amerykańskiej ustawy publicznie rozumianej jako próba „okradzenia” naszego kraju przez środowiska zajmujące się roszczeniami do bezspadkowego majątku ofiar Holokaustu (więcej o okolicznościach całej afery „447” w artykule „Podzielić unię” – 22.05.2019). Wbrew pozorom, Waszyngton bardzo pilnuje by nastroje proamerykańskie polskiego społeczeństwa pozostawały na odpowiednio wysokim poziomie. Stąd, zarówno dla władz Polski jak i USA, ważne było by czerwcowa wizyta polskiej delegacji w Waszyngtonie miała odpowiednią oprawę. Choć cały anturaż należy traktować głównie jako niewiele znaczące igrzyska dla mas (np.: precedensowy przelot F-35 nad Białym Domem), to gesty te zostały zauważone nie tylko przez polskich, ale i światowych komentatorów.
Ale co konkretnie, poza fajansem uprzejmości i lśniącymi bielą uśmiechami, obiecali nam Amerykanie? Tysiąc amerykańskich żołnierzy. Ale nie jako jedną, zwartą jednostkę piechurów – która w takiej liczbie nie robiła by żadnej taktycznej różnicy. To raczej symboliczne przedstawienie wzrostu zaangażowania Amerykanów na kilku różnych polach wojskowego rzemiosła. Przy czym w założeniach USA dostarcza głównie ludzi i sprzęt oraz w pewnym zakresie wiedzę, natomiast Polska zapewnia na swój koszt infrastrukturę. Żołnierze ci stanowić będą, jak dobrze rozumiem, część różnych jednostek, ponieważ deklaracja zakłada:
- Utworzenie wysuniętego dowództwa dywizyjnego (US Division Headquaters).
- Utworzenie Centrum Szkolenia Bojowego w Drawsku Pomorskim, oraz podobnych w innych lokalizacjach w przyszłości (Central Training Center) z przeznaczeniem dla armii USA i Polski, a także innych jednostek NATO.
- Przebazowanie eskadry dronów MQ-9 Reaper z przeznaczeniem do prowadzenia zwiadu, wywiadu i rozpoznania, przy czym uzyskane informacje mające wpływ na obronność, przekazywane będą na bieżąco Polsce.
- Utworzenie lotniczej bazy logistycznej do przerzutu wojsk (tzw. aerial port of debarkation).
- Powołanie grupy wsparcia dla obecnych i przyszłych wojsk USA (tzw. support group, co należy czytać jako zaplecze koordynacyjne i administrację).
- Utworzenie bazy sił specjalnych USA, z przeznaczeniem do prowadzenia operacji powietrznych, lądowych i morskich.
- Utworzenie bazy logistycznej i infrastruktury koniecznej dla obsługi pancernej brygadowej grupy bojowej (armoured brigade combat team), lotniczej brygady bojowej (combat aviation brigade) i batalionu wsparcia logistycznego (combat sustainment support battalion).
Wszystkie te bazy rozsiane będą po całej Polsce, a w zasadzie można powiedzieć, że już są. Bowiem podpisane dokumenty to w dużej mierze formalna podkładka pod działania, które rozpoczęto już jakiś czas temu. Niedawno ruszyła budowa dowództwa dywizji w Poznaniu co jest bardzo istotnym krokiem. Szczególnie, że zgodnie z założeniami programu NATO, towarzyszy temu budowa magazynu sprzętu bojowego w Powidzu (realizacja planowana na lata 2019-2021) dla brygady pancernej US Army. Podobne, znajdują się jeszcze w Niemczech, Belgii i Holandii. W przypadku kryzysu lub wojny, w miejsce dyslokacji przerzucani są jedynie sami żołnierze, którzy bezpośrednio po wylądowaniu korzystają ze zmagazynowanego sprzętu. To znacznie ułatwia i przyspiesza transport wojsk w rejon konfliktu. Razem z logistyką i zapleczem administracyjnym, oraz wystarczająco pojemnym, dedykowanym punktem dostępowym dla rotujących wojsk, kończy się era tymczasowości i logistycznej partyzantki. Odtąd wojska USA będą dysponować pełną infrastrukturą dostępową, pozwalającą błyskawicznie reagować na zagrożenia. To bardzo ważne ponieważ, jeśli wierzyć plotkom, prowadzone w ostatnich latach gry wojenne przekonały NATO, że w hipotetycznym konflikcie z Federacją Rosyjską, siły sojuszu mogą przegrać właśnie z uwagi na niedostosowaną infrastrukturę i kłopoty z transportem wojsk oraz sprzętu, a co za tym idzie – zbyt powolne reagowanie. Świetnie to widać na przykładzie rotowania kolejnych brygad pancernych na wschodnią flankę. Dotychczas przerzut sił oznaczał długie kolumny sprzętu bojowego ciągnące autostradami z niemieckich portów (albo koleją, jeśli chodzi o czołgi). Także dlatego, że przyjęcie takiej ilości pojazdów i żołnierzy drogą lotniczą, byłoby możliwe tylko wtedy gdyby np.: wyłączyć lotnisko Okęcie na wiele dni. Stąd deklarowane działania są lepszym wskaźnikiem amerykańskiej determinacji do obrony wschodniej flanki, niż gdyby ten tysiąc żołnierzy umieszczono np.: w lasach suwalszczyzny.
Dodatkiem do tej podstawy dla wojsk lądowych, są pozostałe komponenty nowoczesnego pola walki: wywiad, siły specjalne oraz osłona lotnicza. O faktycznej obecności amerykańskich dronów i specjalsów mówiło się jeszcze w zeszłym roku. Te pierwsze pozwalają nieustannie monitorować przeciwnika dostarczając cennych informacji, a te drugie są w stanie błyskawicznie reagować na potencjalne zagrożenia, umiejętnym działaniem paraliżując wrogie zdolności wojskowe (np.: sabotaż, przerwanie komunikacji, uderzenia w systemu OPL etc.). Z kolei element lotniczy rotuje do Polski już od 2013 roku (baza w Łasku), a teraz należy spodziewać się jego wzmocnienia. Tym samym w znacznej mierze samowystarczalna brygada pancerna (tzw. ABCT), zyskuje wsparcie wszystkich pozostałych rodzajów wojsk (poza marynarką) może więc operować nawet w oderwaniu od wsparcia z macierzystego kraju. Przynajmniej przez pewien czas. Dlatego w porozumieniu jest mowa o „trwałej” obecności (mimo, że nadal wojska rotują) i tak też jest ona traktowana w amerykańskim budżecie. Środki finansowe alokowane są w takim przypadku na trzy lata na przód, a nie tak jak dotąd, tylko na kolejny rok.
A wracając do podpisanej deklaracji. Wiele uwagi poświęcono wstępnemu porozumieniu na zakup przez Polskę samolotów F-35 w liczbie 32 sztuk. Co uświęcone zostało demonstracyjnym przelotem takowego samolotu nad Białym Domem. Mówiono także o zwiększonym wolumenie zakupów gazu LNG i współpracy w zakresie energetyki jądrowej. Paradoksalnie, to właśnie pozawojskowe aspekty porozumienia stanowiły większy przełom, niż spodziewane (zakup F-35 zapowiadał już kilka tygodni temu minister Mariusz Błaszczak), a jednocześnie wplecione w NATO propozycje wojskowe. Amerykanie wyraźnie stawiają nas w opozycji do Niemiec, którym w tym kontekście dostało się nie tylko za niewystarczające wydatki na cele obronne ale też za prowadzenie inwestycji gazociągu NordStream 2, która pośrednio sfinansuje budżet neoimperialnej Federacji Rosyjskiej. Chwalono starania Polski na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu, zarówno poprzez terminal LNG, jak i planowany rurociąg Baltic Pipe. Amerykański prezydent kilkukrotnie powtarzał, że Polska może stać się regionalnym centrum dystrybucji i sprzedaży LNG. Zresztą, Donald Trump bardzo wiele mówił dobrego o naszym kraju. W części przeznaczonej dla dziennikarzy zupełnie jasno odrzucił zarzuty o zagrożeniu demokracji, sugerując że wszelkie konflikty rozwiązane zostaną przez samych Polaków i nie ma powodów do niepokoju (jednym słowem, odrzucił możliwość ingerencji w wewnętrzną politykę sojusznika). Całkowicie jednoznacznie wsparł obecny rząd, a także prezydenta Dudę nazywając go „wielkim politykiem robiącym znakomitą robotę dla kraju”. Trump położył nacisk na osobisty wymiar ich relacji, aranżując spotkanie ze swoją rodziną (m.in. Ivanką Trump z mężem Jarredem Kushnerem), a wieczorem wyprawiając wystawny bankiet na cześć delegacji.
Było to działanie ze wszech miar celowe i obliczone nie tylko na dowartościowanie wiecznie niepewnych siebie Polaków, ale także efekt zewnętrzny. Jest to wyraźny, acz nieformalny komunikat o zaakceptowaniu polskich władz, zawarciu z nimi swoistego sojuszu politycznego. To także podniesienie rangi w hegemonicznej hierarchii. I sygnał ten został odebrany przez państwa pomostu bałtycko-czarnomorskiego dokładnie tak jak zamierzano. W ich oczach Polska wyraźnie zyskała. Zwracam uwagę, jak podobne były działania amerykańskiej administracji wobec rządzącego w Izraelu Likudu, zwłaszcza przed wyborami parlamentarnymi. Podobne wsparcie wyborcze otrzymało rządzące w Polsce Prawo i Sprawiedliwość. Kolejnej dawki marketingowego pompowania należy spodziewać się podczas zapowiadanej wrześniowej wizyty Trumpa w Warszawie.
Budowa regionalnego przywództwa poszczególnych sojuszników USA odbywa się kompleksowo, w oparciu o wsparcie wojskowe, szeroko rozumianą wymianę gospodarczą oraz współpracę technologiczną co ma bardzo daleko idące skutki. Przy dzielącym się na obozy świecie, to z kim dany kraj zamierza grać w jednej drużynie, może mieć fundamentalne znaczenie w przyszłości. Polska definitywnie wybrała swoją drogę przynajmniej na nadchodzącą dekadę, a być może i dłużej. Ale o tym wiedzieliśmy już dużo wcześniej, z uwagi na postępującą destabilizację porządku światowego. Przez trwające wiele lat zaniedbania, nasza polityka bezpieczeństwa stała się z naszej własnej winy zupełnie bezalternatywna. Nie da się ukryć, że zarysowany ponad dwa lata temu plan, został właśnie zrealizowany.
Nasi politycy mówili o wielkim sukcesie, o przełomie na miarę przystąpienia Polski do NATO (minister M. Błaszczak), a o F-35 w samych superlatywach. Cieszyli się z oczekiwanego w tym roku rychłego zniesienia wiz dla Polaków chcących pojechać do Ameryki. Sam prezydent Duda, na konferencji po spotkaniu w Białym Domu, co drugie zdanie zaczynał od słowa „dziękuję”. W podobnym tonie wypowiadało się wielu komentatorów. Zachwyty te wydają mi się nie tylko nieco przedwczesne, ale też przesadzone.
Bez wątpienia osiągnęliśmy zakładane minimum, ale to dopiero krok na drodze do budowy naszego potencjału. Wszystko zależy od tego jak wyglądać będzie sytuacja międzynarodowa, jak skutecznymi okażemy się negocjatorami, jak sprawnie wykorzystamy nadarzającą się okazję do budowy własnej siły wojskowej, przemysłowej i technologicznej. Podpisane w Waszyngtonie dokumenty, to jedynie pewne ramy, które z czasem wypełnią się treścią szczegółowych ustaleń. W sensie bezpieczeństwa, amerykańskie gwarancje są dzisiaj nieco mocniejsze, a Polska zyskała nieco czasu.
Nie mogłem bowiem uciec od przemożnego wrażenia, że cokolwiek byśmy nie robili, jakkolwiek mocno byśmy nie wierzyli w USA, a nawet niezależnie od tego jak bardzo Waszyngton chciałby wyjść nam naprzeciw, to nie przeskoczy własnych ograniczeń.
**Król jest nagi?**
Przysłuchując się wypowiedziom i gestom, doszedłem do wniosku, że naszym głównym sojusznikiem jest nie sam prezydent Donald Trump, który nad sprawą Polski pochyla się tylko po to by ją pogłaskać niczym lubianego psa, ale poszczególni członkowie prezydenckiej administracji. Darujcie to obrazoburcze porównanie. Z wielu względów, często sami stawiamy się w tej roli i ok, wierzę że czasem możemy nie mieć innego wyjścia jeśli chcemy być skuteczni na obranej drodze. Wolałbym żeby było inaczej ale jest jak jest. Chodziło mi o trumpową dezynwolturę. Amerykański prezydent jest mimo wszystko człowiekiem specyficznym charakterologicznie. Dzielącym świat na silnych i słabych, groźnych i sympatycznych, zarobek i stratę. A jego tak naprawdę interesują tylko te pierwsze z każdej pary. W porównaniu do USA jesteśmy słabi, całkowicie sympatyczni i oferujemy zarobek. Nie jesteśmy ani konkurentem ani tym bardziej zagrożeniem, wobec tego nie poświęca nam większej uwagi. Owszem lubi Polskę i bardzo chętnie podrapie ją za uchem. Da też na szampon, psiego fryzjera i da się wybiegać, ale to tyle. Jesteśmy dla niego jednym z ulubionych czworonogów. Gdybyśmy byli wielkim, wściekłym amstafem, nie spuszczałby nas z oczu. Dlatego on sam wyraża po prostu zgodę, ale wszystkie szczegóły i konkretną strategię wypracowują za niego inni. Całe podsumowujące przemówienie czytał z promptera i widać było, że tekst ten widzi pierwszy raz. Nie poświęcił mu wcześniej żadnej uwagi. Deleguje, tak jak robi to szef wielkiej firmy. Prawdziwy demon z korporacji, taki z memów o warszawskim biurowym Mordorze. Ze wszystkimi jego przywarami i egocentryzmem. Dla mnie ewidentne było, że to ludzie administracji przygotowywali całą operację i to ich dalekowzroczności i rozumieniu regionu zawdzięczać możemy taką a nie inną formę porozumienia. I dlatego też, nie dostaniemy tak wiele na ile liczyliśmy. W relacjach biznesowych senior partner nie słucha się juniora. Nie dajmy się zwieść.
Nawet jeśli jednak pominiemy tę oczywistą zależność i biznesowy marketing, na przeszkodzie nadal pozostaną względy czysto techniczne.
Zakładając dobrą wolę amerykańskiego prezydenta, jego administracji, Kongresu i generalicji pokazujących pełne zrozumienie dla polskich obaw i aspiracji, USA nie będą w stanie wyasygnować do Polski więcej niż jednego tysiąca żołnierz (czyli ~batalion). Są ku temu co najmniej dwa powody.
Jednym z nich jest polityka. Według niektórych amerykańskich ekspertów, postanowienia NATO-Russia Founding Act z 1997 roku zabraniają stałej dyslokacji znaczących sił sojuszu do tzw. nowych państw członkowskich. Stąd cztery batalionowe grupy bojowe (łącznie to siła brygady), ulokowano na wschodniej flance osobno, każdy w innym kraju. Stąd obecność ABCT w Polsce w ramach operacji „Atlantic Resolve” (część programu European Deterrence Initiative) ma charakter jedynie rotacyjny w interwale dziewięciomiesięcznym (czyli trzy kwartały z czterech w roku), a dodatkowo elementy jednostki rozciągnięte są od Polski po Rumunię. Uzyskano więc najwięcej jak się dało bez naruszania postanowień porozumienia między NATO a Federacją Rosyjską, choć honorowanie go wydaje się w dzisiejszym okolicznościach co najmniej podejrzane. Trzeba jednak pamiętać, że NATO to kolektywny system obronny, a niektórzy członkowie nadal uważają, że porozumienie z Kremlem jest możliwe. Dlatego nie chcą jednostronnie naruszać warunków umowy. Stąd obiecanych tysiąc żołnierzy, podzielono na mniejsze oddziały, teoretycznie nie stanowiące zwartej grupy i bez stałej obecności. Amerykanie ustawiają się w znakomitej pozycji przy drzwiach, zależnie od sytuacji mogą je otworzyć (przerzucając pełną brygadę w bardzo krótkim czasie) albo zamknąć (wycofać siły lub pozostawić je w formie szkieletowej). Gdyby taka brygada została jednak do nas przerzucona, łącznie z tą już obecną w ramach rotacji oraz wymienionymi w porozumieniu jednostkami suplementarnymi, stanowiłaby pełną dywizję. Teoretycznie.
Martwi co innego. Dla nas powinien to być jasny sygnał, że Waszyngton nadal szuka porozumienia z Kremlem w kwestii Chin i co prawda zarysował wyraźną granicę swojej strefy wpływów w Polsce, ale jest w stanie dogadać się w pozostałych sprawach europejskich (np.: uznania aneksji Krymu). Dla USA Pacyfik jest absolutnym numerem jeden i to tam kierować będą gro zasobów. Trump wyraźnie powiedział, że chciałby aby Warszawa i Kreml miały przyjacielskie relacje.
To powinien być dla nas sygnał ostrzegawczy.
Druga kwestia jest znacznie bardziej prozaiczna. Trump w swobodnej rozmowie z dziennikarzami przed częścią oficjalną mówił, że możliwe byłoby przesunięcie do 2000 żołnierzy z Niemiec do Polski. Kategorycznie wykluczył zwiększenie liczebności europejskiego kontyngentu poprzez wysłanie (na stałe) sił z USA. A przecież naszym oczekiwaniem była rzeczywista pełna dywizja (17.000-21.000 ludzi) i to najlepiej w ramach stałej obecności. Przeszkodą jest tu nie tylko polityka ale też słabość hegemona. Amerykanie zwyczajnie nie dysponują takimi siłami. Powtórzę za ekspertami, że na każdą frontową jednostkę wojska amerykańskiego przypadają dwie kolejne (jedna odpoczywa i odtwarza zdolności, druga się szkoli). To co nam zaoferowali to perspektywa zwiększonej obecności, ale w dalszej przyszłości, kiedy już odbudują swój potencjał. Nie wcześniej niż za 2 lata i to tylko w sprzyjających okolicznościach i kosztem innych regionów (co mało prawdopodobne). A wtedy będzie to co najwyżej dodatkowa podstawowa brygada bojowa – czyli BCT (Brigade Combat Team) w konfiguracji pancernej (na czołgach M1 Abrams) lub zmechanizowanej (na kołowych Strykerach). Według aktualnego harmonogramu, do 2022 roku cała armia osiągnie pełną gotowość operacyjną i do tej chwili powinniśmy przygotować wspomnianą wcześniej infrastrukturę w Polsce. To oczywiście duża siła, ale niewystarczająca na nasze potrzeby. Amerykanie mają dużo sprzętu, ale za mało ludzi i nie da się tego nadrobić w krótkim czasie. Dodatkowo, uwikłani są w wielką rywalizację z Chinami, z którymi muszą się zmierzyć nie tylko na Pacyfiku, ale także w innych miejscach globu (np.: Bliskim Wschodzie). Co będzie w przypadku wybuchu konfliktu zastępczego w odległym zakątku świata i odwróceniu amerykańskiej uwagi od naszego teatru działań (patrz choćby Iran)? Czy US Army poradzi sobie z prowadzeniem równocześnie dwóch konfliktów zbrojnych? A trzech? Ma to w planach, ale bardzo odległych.
Wniosek może być jeden i to taki zapalający czerwoną lampkę alarmową. Amerykanie nam pomogą, ale nas nie obronią. Nie w najbliższych latach. Bez budowy własnego potencjału przegramy wschodnią flankę. Musimy brać odpowiedzialność za własny los i o tym zupełnie otwarcie mówił Donald Trump na konferencji co przecież było samo w sobie ostrzeżeniem. Nawet jeśli nie intencjonalnym. Sądząc po wypowiedziach niektórych naszych oficjeli, nadal śnią oni amerykański sen gdy tymczasem rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. A może to tylko poza na potrzeby gawiedzi? Być może tak właśnie jest.
Zyskaliśmy czas, ponieważ nawet tak drobny wzrost obecności Amerykanów znacznie zawęża Rosjanom pole manewru. Polscy decydenci zdają się rozumieć, że im większe powiązania gospodarcze, tym chętniej USA będzie występować w naszej obronie. Dla przykładu tylko w ten sposób tłumaczę sobie planowany zakup samolotów F-35. Ten nowoczesny myśliwiec jest nie tylko środkiem do przełamywania obrony przeciwlotniczej wroga, ale także elementem ogromnej sieci świadomości. Oczami i uszami US AirForce niezależnie od tego pod jaką flagą lata. To znaczy, że wszystko co robić będą w nim polscy piloci automatycznie znajdzie się na ekranach amerykańskich komputerów. Więcej nawet, samoloty te posiadają zabezpieczenia blokujące ich śmiercionośny potencjał przed nieautoryzowanym użyciem. Jeśli w ramach kontraktu nie pozyskamy kodów źródłowych, pozwalających na samodzielne decydowanie o sposobach i czasie użycia F-35, to równie dobrze możemy oddać je prosto do muzeum lub na złom. Wydatek ten jest więc zastanawiający, szczególnie w sytuacji gdy nasza postsowiecka flota praktycznie przestała latać, a z nowoczesnych 48 sztuk F-16 wznosi się jedynie połowa (jak ćwierkają wróble). Dodatkowo, planowany zakup tylko 32 sztuk w żaden sposób nie odpowiada zapotrzebowaniu, choć jeśli spojrzeć na cenę to jasnym jest, że nas na więcej nie stać. Dużo sensowniej byłoby zakupić kolejne F-16 do obsługi których posiadamy przecież infrastrukturę i pilotów, a kolejnych możemy łatwo przeszkolić. Nie można też pominąć kwestii dostaw. F-35 będą u nas dopiero za kilka długich lat, a F-16 mogłyby wypełnić lukę w polskim niebie dużo szybciej. Generalnie jednak, nasze priorytety leżą gdzie indziej (np.: opl, nowa dywizja, amunicja i modernizacja Leopardów 2 itd.). Ale tak jak pisałem, być może to tylko poza negocjacyjna. Na razie jest jedynie list intencyjny i perspektywa negocjacji, do zakupu wcale nie musi dojść prędko, ani na dobrą sprawę kiedykolwiek.
F-35 to raczej w pierwszej kolejności danina krwi i symbol przynależności do jednego systemu obronnego, niż niezastąpiona broń przyszłości. Tak jak zakup zwiększonej ilości LNG jest dalszym wciąganiem USA w promocję Trójmorza i dywersyfikację dostaw dla państw regionu, a dopiero w drugim sposobnością do zaspokojenia własnego rynku ze źródeł innych niż bliskowschodnie.
Czasy gdy Waszyngton hojną ręką rozdawał sprzęt i przywileje bezpowrotnie minęły. Dzisiaj daje już tylko wędkę, jednocześnie dyskutując ze wszystkimi za pomocą kija i marchewki. Śniliśmy amerykański sen o wszechpotężnym protektorze, tymczasem wydaje się, że król jest nagi. Rozstrzygnięcie rywalizacji Chiny-USA niepewne, a adekwatne środki przeciwdziałające potencjalnej rosyjskiej agresji – niewystarczające.
Wizyta polskiej delegacji w USA jest więc tylko krótkoterminowym sukcesem, na podstawie którego dopiero będzie trzeba budować własną siłę. To cezura i moment ostatecznego wyboru sojuszy. Czy słuszny, to pokaże czas. Tymczasem koniecznie musimy przygotować sobie stosowny do okoliczności plan B. Działać tak, jak gdyby wojna miała wybuchnąć jutro i musielibyśmy stanąć samotnie na przeciw agresora. Kto wie, być może tak właśnie będzie.
Materiały:
https://www.nato.int/cps/su/natohq/official_texts_25468.htm
https://ssi.armywarcollege.edu/pdffiles/PUB1362.pdf
——————————————————————————————————–
Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.
Zostając Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Otrzymujesz też dostęp do mojej „roboczej tabelki” przedstawiającej chronologię czekających nas wydarzeń – a dzieje się teraz bardzo dużo! Co jeszcze? To zależy od spełnienia celów! Sprawdź:
https://patronite.pl/globalnagra
Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.
Data: 15-06-2019
0 komentarzy