Ameryka zabija ZACHÓD

Ostatnie działania Waszyngtonu każą zastanowić się nad efektywnym rozpadem konstruktu Zachodu, a z nim także Sojuszu Północnoatlantyckiego.
07-03-2025
Stany Zjednoczone Ameryki dokonują fundamentalnego zwrotu w polityce międzynarodowej. Donald Trump dąży do jak najszybszego rozstrzygnięcia wszystkich toczących się obecnie konfliktów (Europa i Bliski Wschód), przy jednoczesnej redukcji kosztów amerykańskiej projekcji siły, oraz ekspansji terytorialnej w swoim bezpośrednim sąsiedztwie. Celem jest osiągnięcie resetu w relacjach z Rosją, neutralizacja Iranu oraz przygotowanie się do próby sił z Chinami. By to osiągnąć, Biały Dom gotów jest poświęcić bardzo wiele, w tym własną wiarygodność i partnerskie relacje.
Przypomina to próbę remontu domu i zmiany aranżacji pomieszczeń, poprzez wyburzenie jego fundamentów. W dodatku bez pomocy architekta. Komunikaty płynące z Waszyngtonu, jak i chaotyczne działania prowadzone na arenie międzynarodowej niszczą globalny ład oraz amerykańskie sojusze szybciej, niż dekady machinacji Chin czy Rosji. To szalenie niebezpieczna polityka, która jak na razie przynosi USA więcej strat niż pożytku. W ten sposób Stany Zjednoczone Ameryki zabijają Zachód.
Przesada? Spójrzmy na dotychczasowy bilans.
USA wobec Ukrainy
Donald Trump otwarcie postawił na całkowity reset relacji z Federacją Rosyjską, którą próbuje odwrócić od sojuszu z Chinami. W tym celu wykonał szereg gestów wobec Władimira Putina, zaczynając od przełamania zachodniej izolacji politycznej. Następnie, dopuścił możliwość realizacji części rosyjskich roszczeń (np. terytorialnych czy zablokowania członkostwa Ukrainy w NATO), zniesienia sankcji, nawiązania współpracy gospodarczej, wsparł ją na forum ONZ, a wreszcie całkowicie odciął Ukrainę od amerykańskiego wsparcia.
Z dnia na dzień Kijów został pozbawiony nie tylko finansowania programów cywilnych, czy dostaw broni zagwarantowanych przez poprzednią administrację i Kongres, ale danych wywiadowczych pozwalających na zorientowanie się w rosyjskich działaniach. Takiej współpracy z Ukraińcami zabroniono też wpiętym w amerykański system wywiadowczy Brytyjczykom. Stoi to w całkowitej sprzeczności z podjętymi wcześniej przez USA zobowiązaniami, tak dwustronnymi jak i w ramach NATO, oraz przyjętą w drodze konsensusu polityką Zachodu wobec rosyjskiej agresji.
Działaniom tym towarzyszyła kampania dezinformacyjna wymierzona w ukraińskie władze, która kopiowała narrację rosyjskiej propagandy. Amerykańska administracja twierdziła m.in., że Ukrainie przekazano 350 mld USD, z których większość zaginęła (fakt: USA przekazały do lutego 2025 ok 114 mld USD, z czego znaczna część została wydatkowana w amerykańskim przemyśle), albo że prezydent Wołodymyr Zełenski jest dyktatorem, który sprawuje swój urząd nielegalnie (fakt: ukraińskie ustawodawstwo i konstytucja zabraniają przeprowadzania wyborów w czasie stanu wojennego).
Donald Trump oskarżył Ukrainę o wywołanie wojny, oraz poddał w wątpliwość dalszy sens walki, nakazując Kijowowi jej zaprzestanie, co rzekomo miałoby zapewnić trwały pokój. W sytuacji, w której prezydent Zełenski nie zgodził się na takie warunki, Waszyngton zaczął dążyć do jego usunięcia. Podjął nawet rozmowy z ukraińską opozycją. Podobnych wymagań, co do zaprzestania działań lub presji polityczno-gospodarczej nie nałożono jednak na Federację Rosyjską, która wykorzystała okazję do wzmożonych ataków na ukraińską infrastrukturę krytyczną już w kilka godzin po zatrzymaniu amerykańskiej pomocy.
W amerykańskich mediach pojawiły się spekulacje o wyłączeniu komercyjnej sieci satelitów Starlink, używanych przez ukraińską armię do komunikacji na linii frontu. To prawdopodobne, zważywszy na fakt, że Biały Dom miał zmusić firmę Maxar Technologies do zaprzestania sprzedaży zdjęć satelitarnych Ukrainie. Kolejnym środkiem nacisku, są sugestie o możliwym wydaleniu ok. 240 tys przebywających w Stanach Zjednoczonych ukraińskich uchodźców, albo świadomie rozsiewane plotki o tajnych rozmowach amerykańsko-rosyjskich mających przywrócić do życia gazociąg Nordstream 2.
Informacje sugerujące amerykańsko-rosyjskie zbliżenie, podsycane są także przez samych Rosjan, nie tylko przez propagandowe programy telewizyjne czy pochwalne wypowiedzi polityków, ale także przez ujawnienie prośby Waszyngtonu o to, by Moskwa pośredniczyła w negocjacjach z Iranem. To kolejna karta, którą Rosjanie otrzymali, nie oferując wiele w zamian. Wplątanie Kremla w negocjacje z Teheranem to kolejna dźwignia negocjacyjna w relacjach z Amerykanami.
W świetle powyższych faktów, spotkanie Donalda Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim w Waszyngtonie, wydaje się jedynie słabo maskowaną próbą zmuszenia Kijowa do kapitulacji. Sprowokowana przez wiceprezydenta JD Vance’a scysja dyplomatyczna wykorzystana została jako pretekst do ocięcia wsparcia, mimo że prezydent Zełenski bardzo szybko zgłosił chęć dalszych prac nad tzw. umową surowcową oraz rozejmem. Z tego punktu widzenia, wydaje się, że „przeczołganie” Ukrainy ma pozbawić ją chęci do dalszego sprzeciwiania się czynionym bez jej udziału ustaleniom.
Amerykanie nie chcą rozmów, tylko bezdyskusyjnego przyjęcia wskazanych warunków. Próby negocjowania, wyraźnie odbierają jako podważanie własnej pozycji, szczególnie przed Rosjanami, którym chcą pokazać własną zdolność oddziaływania. Jeszcze kilka dni przed spotkaniem, sekretarz obrony Pete Hegseth nakazał wstrzymanie wszelkich operacji cybernetycznych wymierzonych w Rosję. Kolejne ustępstwo wobec Moskwy, które trudno powiązać z awanturą w Gabinecie Owalnym.
Biały Dom wydaje się sądzić, że wstrzymanie wszelkich działań, skłoni Rosjan do rezygnacji ze stosowania siły w celu osiągnięcia zakładanych celów politycznych. A zatem dojdzie do przyjęcia warunków pokoju, bez domagania się przez Kreml pełnej stawki – to jest całkowitego podporządkowania Ukrainy i uczynienia z Europy Środkowo-Wschodniej strefy buforowej. To mylna kalkulacja, ponieważ Rosjanie ustępują wyłącznie wobec siły, nigdy zaś słabości.
Dlatego Władimir Putin, mimo początkowej woli rozpoczęcia negocjacji, obecnie odmawia jakichkolwiek ustępstw, domagając się demilitaryzacji Ukrainy i oddania wszystkich czterech obwodów, z których w pełni nie kontroluje żadnego. W kilkanaście godzin po odcięciu danych z amerykańskiego wywiadu, siły rosyjskie wykonały zmasowany atak na ukraińską infrastrukturę gazową i energetyczną. W odpowiedzi, Donald Trump ogłosił gotowość nałożenia daleko idących sankcji aby zmusić Moskwę do negocjacji pokojowych, na razie jednak to tylko retoryka. Rosjanie czują się panami sytuacji, wyraźnie ogrywając Waszyngton.
Szczególnie zastanawiający jest w tym kontekście fakt, że amerykańskie wsparcie zostało wstrzymane w chwilę po tym, jak ukraińskie wojska przeszły do skutecznego kontrataku na wielu odcinkach frontu. Odzyskano istotne pozycję w rejonie donieckiego Pokrowska, dużą część zrujnowanego miasta Toreck, pozycje w Czasiw Jarze, czy wreszcie teren w rejonie położonego na północy Kupiańska. Tak samo kwestionować można wstrzymanie dostaw pocisków do wyrzutni Patriot broniących ukraińskich miast, lub nieprzekazywania danych wywiadowczych ostrzegających o zbliżających się nalotach i ostrzałach. Pozbawianie Ukrainy dostępu do tych narzędzi powoduje niepotrzebne ofiary, na co trudno znaleźć uzasadnienie.
Być może chodzi jednak o wariację polityki polegającej na tym, aby Rosja ani nie upadła, ani zbyt mocno nie przegrała, którą prowadziła poprzednia administracja za czasów Joego Bidena. Już od kilku tygodni obserwujemy jak trwająca kilkanaście miesięcy rosyjska ofensywa zaczęła słabnąć. Efekt tego przesilenia jest namacalny, w lutym rosyjskie tempo natarcia wyraźnie spadło, do poziomu najniższego od miesięcy. Tymczasem ukraińskie drony niszczą kolejne rafinerie i zakłady na rosyjskim zapleczu. Amerykanie mogliby relatywnie łatwo, tak poprzez dostawy środków rażenia, jak i presję sankcyjną, znacznie wzmocnić ukraińską pozycję negocjacyjną, doprowadzając do złamania rosyjskiej ofensywy i odzyskania przynajmniej części zajętych w jej toku terenów, otwierając tym samym drzwi do prawdziwych negocjacji pokojowych. Amerykanie jednak świadomie tego nie robią. Powodów takiego zachowania możemy się jedynie domyślać.
Umowa surowcowa
Należy więc zadać pytanie, czy podpisanie przez Kijów tzw. umowy surowcowej cokolwiek zmieni? Czy jej warunki nie były celowo zaporowe? Delegacje mają spotkać się w Arabii Saudyjskiej w dniu 11 marca, by nie tylko powrócić do rozmów o umowie surowcowej, ale także by ustalić ramy ewentualnego pokoju i zawieszenia broni, które dałyby Kijowowi jakikolwiek punkt odniesienia i perspektywę realnych gwarancji chroniących kraj przed wznowieniem konfliktu. Nie jest żadną tajemnicą, że bez odpowiednich narzędzi, zawieszenie broni stanowić będzie jedynie krótką przerwę przeznaczoną na odnowienie potencjału ofensywnego przez Federację Rosyjską.
Taką samą umowę na metale ziem rzadkich, Donald Trump podpisał w 2017 roku z prezydentem Afganistanu Aszrafem Ghanim, a już niecałe trzy lata później, z pominięciem Kabulu zawarł umowę z Talibami, co podkopało pozycję afgańskich władz i stało się jednym z czynników, który doprowadził krótko później do upadku kraju. Jeśli więc Kijów nie dowierza amerykańskiemu pustosłowiu, to ma ku temu istotne powody. Dlatego jak na razie Wołodymyr Zełenski stara się nie ulegać tej ogromnej presji. Zarówno szczyt w Londynie (2.03), jak i spotkanie Rady Europejskiej (06.03) w Brukseli, posłużyły do politycznego wzmocnienia jego pozycji. Do stołu wraca ze wsparciem europejskim i opracowanymi przez Francję i Wielką Brytanię propozycjami na zawieszenie ognia.
Efemeryczna oferta współpracy gospodarczej stanowi marchewkę, a odcięcie wsparcia jest kijem. Najlepsze, co Zełenski może w tej sytuacji zrobić, to udawać spolegliwość, np. poprzez podpisanie fasadowej umowy surowcowej pozwalającej na pozyskanie gwarancji na kolejnym etapie rozmów. W miarę upływu czasu może wzmacniać swoją pozycję w oparciu o wsparcie innych partnerów – Europy, Turcji, Chin, Japonii itd. W tym czasie, jeśli Rosja popadać będzie w widoczne dla wszystkich trudności, jej pozycja negocjacyjna będzie się osłabiać. W efekcie, być może uda się uzyskać zmianę amerykańskiej polityki na bardziej asertywną wobec Kremla i przywrócić dostawy uzbrojenia oraz współpracę wywiadowczą.
Taka logika ma sens, ponieważ jak dotąd każdy reset w relacjach z Rosją kończył się spektakularną amerykańską porażką, po którym następowała zmiana podejścia na jednoznacznie wrogie. Jest jednak jedno zastrzeżenie, polegające na założeniu, że amerykańskie działania nie opierają się na ukrytych motywach.
USA – niepewny sojusznik czy nowy wróg?
Problem polega na tym, że tak naprawdę nie wiemy i nie jesteśmy w stanie odgadnąć, czy pobudki Waszyngtonu wynikają z geopolitycznego realizmu, agenturalności (tej ewentualności już nie sposób odrzucić), czy też syntezy dwóch poprzednich z domieszką braku doświadczenia i wiedzy o relacjach międzynarodowych u ludzi, których jedynym kryterium wyboru na stanowisko była lojalność wobec prezydenta. W przeciwieństwie do pierwszej kadencji, nie ma dziś wokół Donalda Trumpa ludzi, którzy hamowaliby jego pomysły lub wygładzali politykę. Jest za to wielu, będących pod przemożnym wpływem rosyjskiej dezinformacji, którą szepczą w prezydenckie ucho.
Niezależnie od przyczyn, faktem jest, że Biały Dom bardzo szybko i skutecznie zniechęca do siebie większość sojuszników.
Donald Trump obłożył 25% cłami towary z Kanady i Meksyku, oraz zapowiedział wprowadzenie podobnej stawki na samochody z Unii Europejskiej. Konsekwentnie nazywa Kanadę 51 stanem USA wysuwając roszczenia terytorialne do rejonu Wielkich Jezior, oraz zapowiada przejęcie Grenlandii „w taki czy inny sposób”. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza o deklaracje wzięcia przez Europę odpowiedzialności za utrzymanie warunków pokoju na Ukrainie (czego USA się domagają), wiceprezydent JD Vance wyśmiał europejskie armie, twierdząc że nie walczyły w konflikcie od „30-40 lat”. Tymczasem wiele państw brało udział w amerykańskich operacjach wojskowych, ponosząc ofiary w Iraku czy Afganistanie, a jedyny raz gdy artykuł 5 NATO został uruchomiony, nastąpił właśnie w obronie Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Sytuacji nie poprawia ciągłe zmienianie zdania, sprzeczne komunikaty, nakładanie i wstrzymywanie taryf, otwarta ingerencja w politykę wewnętrzną sojuszników, pomijanie ich w negocjacjach z Rosją, czy obrażanie przywódców innych państw w mediach społecznościowych. Najgorsze jednak jest to, że Donald Trump otwarcie poddał w wątpliwość główną zasadę NATO – bezwarunkową obronę państw członkowskich. Stwierdził, że USA nie będą stawać w obronie tych członków, którzy nie wydają wystarczająco dużo na zbrojenia. Zakwestionował też, czy w razie potrzeby USA mogłoby liczyć na pomoc wojskową Francji lub Japonii. Obrazu dopełniają sugestie o redukcji amerykańskiej obecności przynajmniej w kilku krajach Europy, czy groźby aneksji terytorium sąsiadów.
Takie stwierdzenie efektywnie podważa sens istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego. O ile do formalnego wypowiedzenia przez USA traktatu konieczna jest zgoda 2/3 Kongresu, o tyle Biały Dom może w sposób nieformalny doprowadzić np. do paraliżu sojuszu poprzez wstrzymywanie decyzji lub realizacji wcześniejszych postanowień. Odmowa poszanowania zapisów artykułu 5 i zobowiązania do kolektywnej obrony, oznacza efektywną śmierć Paktu Północnoatlantyckiego. Tym bardziej, że sam zapis pozostawia dużą swobodę decyzyjną poszczególnym państwom członkowskim, przez co łatwo nim manipulować w złej wierze. Takie działanie byłoby równoznaczne z opuszczeniem organizacji przez Amerykanów i tym właśnie straszy wszystkich Donald Trump.
Mimo, że jak na razie nie powzięto żadnych decyzji, sytuacja stała się poważna. Podczas gdy amerykańskie giełdy tracą na wartości (ostatnio omawiana jest teoria o kontrolowanym krachu w celu wykupu obligacji), przeprowadzane przez Elona Muska czystki dziesiątkują administrację i służby paraliżując działanie całego aparatu państwowego, Zachód przeciera oczy ze zdumienia. Dla wszystkich stało się jasne, że USA gwałtownie zmieniły się z obdarzonego sporym kredytem zaufania kluczowego sojusznika, w nieobliczalne źródło zagrożenia. To z dnia na dzień wywróciło całe globalne środowisko bezpieczeństwa do góry nogami, co rodzi bardzo poważne reperkusje.
Europa i Polska – gwałtowne zbrojenia
Sygnał jaki opisane wydarzenie wysłany został w świat zinterpretowany został jednoznacznie – USA nie można ufać. Ten fakt bardzo szybko doprowadzi do rozbicia istniejących sojuszy (zaczynając od wspólnoty wywiadowczej tzw. „Pięciorga Oczu”). Tym bardziej, że osłabione amerykańskie służby zostaną spenetrowane przez Rosjan i Chińczyków. Nawet jeśli polityka Białego Domu stanie się bardziej przewidywalna (na co nic nie wskazuje), kraj pozostanie rozchwiany wewnętrznie i osłabiony politycznie. Przed nami długie cztery lata, a być może więcej. Europa, w tym Polska, musi posiadać zdolności do własnej obrony. Po tym jak potraktowana została Ukraina, łatwo nabrać pewności, że w chwili próby podobnie może zostać potraktowany dowolny inny amerykański partner lub sojusznik, w dowolnej innej sprawie. To ryzyko, na które nas nie stać.
Dopiero w tym kontekście przyjrzyjmy się decyzjom jakie podjęto na szczycie Rady Europejskiej w Brukseli (6.03.2025) oraz na wystąpienie premiera Donalda Tuska w Sejmie RP (07.03.2025).
Zacznijmy od Unii Europejskiej. W pokazie jedności, w krótkim jak na specyfikę tej organizacji czasie, podjęta została decyzja o radykalnym dozbrojeniu. To nie tylko odpowiedź na amerykańskie żądania, ale także próba uzyskania podmiotowości w stosunkach międzynarodowych, tak by Europa nie stała się pożywką dla koncertu mocarstw. Droga ku temu wiedzie przez potężne inwestycje finansowe. Wprowadzony zostaje nowy instrument, w ramach którego UE zadłuży się na kwotę 150 mld euro i udostępni te środki w formie ujemnie oprocentowanych pożyczek wszystkim państwom członkowskim chcącym inwestować we własną obronność.
Ponad to, wspólnota wprowadzi szereg działań poluźniających regulacje: zniesie procedurę nadmiernego deficytu w stosunku do wydatków zbrojeniowych, ograniczy wymagania dotyczące klimatu i ekologii, uprości procedury przetargowe, zapewni swobodę w przenoszeniu funduszy strukturalnych na cele obronne, a wreszcie poszerzy kompetencje Europejskiego Banku Inwestycyjnego tak, aby mógł on kredytować inwestycje przemysłu zbrojeniowego. Chodzi o to by nie tylko ułatwić państwom członkowskim wydatkowanie, ale także by pobudzić prywatny kapitał radykalnie zwiększając europejskie moce produkcyjne.
Wszystkie te działania mają w bardzo krótkim czasie uruchomić środki w wysokości ok. 800 mld euro. To, czy i w jaki sposób zostaną one wykorzystane, zależeć będzie od państw członkowskich. Z tym tylko zastrzeżeniem, że inwestycje dotyczyć będą wyłącznie przemysłu europejskiego, a za priorytetowe uznano pozyskanie i rozbudowę kompetencji w zakresie obrony przeciwlotniczej, przeciwrakietowej, artylerii i środków do precyzyjnego i dalekiego rażenia, pocisków rakietowych i amunicji, środków obrony przeciw zagrożeniom z kosmosu i infrastruktury krytycznej, dronów oraz systemy antydronowych, Sztucznej Inteligencji oraz walki radioelektronicznej.
W drugiej części konkluzji Unia Europejska (z wyjątkiem Węgier) postanowiła dalej wspierać Ukrainę. Państwa członkowskie podkreśliły też utrzymanie kursu wobec Rosji (nakładanie i zacieśnianie sankcji) oraz dalszą pomoc wojskową i finansową dla Ukrainy (ponad 30 mld w 2025 roku). Panuje zgoda, co do konieczności zawarcia trwałego, objętego gwarancjami pokoju. Unia Europejska obstaje też przy zapowiedzi udziału w procesie negocjacyjnym. Jedyne czego zabrakło na tym szczycie, to decyzji o wykorzystaniu zamrożonych rosyjskich środków finansowych, ale rozmowy na ten temat nadal się toczą.
W tym samym czasie wiele mówiło się o francusko-brytyjskiej propozycji zawieszenia broni, którą razem z Ukrainą mają przedstawić USA. Francuskie wojsko udostępniło Ukrainie dane wywiadowcze, zastępując w tej roli Amerykanów. Prezydent Emmanuel Macron wydał odezwę do narodu, w której zapowiadał, że Francja gotowa jest otoczyć Unię Europejską parasolem atomowym. O propozycji tej mówił też premier Donald Tusk w swoim zaskakująco trzeźwym wystąpieniu w Sejmie, zapowiadając, że Polska rozpocznie działania w celu jej pozyskania. Powiedział także o wystąpieniu z konwencji dotyczących min przeciwpiechotnych i broni kasetowej, oraz przeszkoleniu wojskowym dla wszystkich zdolnych do tego mężczyzn. Podobne ruchy zamierza wykonać szereg innych państw europejskich. Premier Włoch Giorgia Meloni zasugerowała objęcie Ukrainy gwarancjami art. 5 nawet bez przyjmowania jej do sojuszu.
A to dopiero początek.
Podsumowanie
Nadeszły dla nas bardzo trudne czasy, ale nie możemy tracić głowy. Fakt, że główny gwarant naszego bezpieczeństwa jakim są Stany Zjednoczone radykalnie zmienia swoją politykę zagraniczną, na taką która stoi w sprzeczności z polską racją stanu, nie oznacza, że powinniśmy się z nim konfrontować. Nie ma mowy o zrywaniu już zawartych kontraktów, lub retorycznych połajankach na arenie międzynarodowej. Próbujmy łagodzić napięcia i przekonywać do swoich racji, ale jednocześnie nie idźmy na ustępstwa, gdy są niezgodne z polskim interesom narodowym.
Oficjalnie powinniśmy dalej kreować się na najlepszego z sojuszników, natomiast nieoficjalnie priorytetem jest wzmocnienie własnych kompetencji wojskowych, budowa alternatywnych łańcuchów dostaw technologii i uzbrojenia, wzmacnianie regionalnych sojuszy (np. w oparciu o Nordic Baltic 8, Rumunię, Turcję, Ukrainę), oraz kreowanie polityki europejskiej na taką, która sprzyja naszemu bezpieczeństwu. A to wymaga także zdecydowanego przeciwdziałania w stosunku do Rosji i Białorusi, w tym aktywnego wzięcia udziału w wojnie hybrydowej i doprowadzenia do blokady Morza Bałtyckiego dla rosyjskiej floty cieni.
Nie obawiajmy się konsolidacji Unii Europejskiej i straszaka federacjonizmu. Do jakiejkolwiek pogłębionej integracji czy wspólnej europejskiej armii jeszcze bardzo daleka drogi. Dzisiaj widać wyraźnie, że wspólnota dzieli się na pomniejsze grupy, a jej pierwotna forma powoli staje się tłem, konstruktem nie przystosowanym do czasów bezpośredniego zagrożenia wojennego. O przyszłym kształcie wspólnoty zadecydują państwa, które będą najbardziej aktywne militarnie, ponieważ to one zapewnią bezpieczeństwo, walutę która jest dzisiaj wszystkim. W tym gronie należy wymienić także Ukrainę. Im dłużej i skuteczniej powstrzymywać będzie Rosję, tym więcej czasu zyskamy.
Zarówno Polska jak i Europa obrały ten właśnie kierunek, a to pozwala na bardzo ostrożny optymizm. Świat zmienia się na naszych oczach, nie zakładajmy więc, że z popełnianych błędów nie są wyciągane wnioski, albo że pozostała jakakolwiek przestrzeń na bierność. To dzisiaj już niemożliwe.
Materiały:
Konkluzje ze szczytu Rady Europejskiej (06.03.2025) – część o zbrojeniach:
Konkluzje ze szczytu Rady Europejskiej (06.03.2025) – część o Ukrainie:
https://www.consilium.europa.eu/pl/press/press-releases/2025/03/06/european-council-ukraine
Globalna Gra jest wspierana przez Patronów.
Wsparcie łączy się z szeregiem przywilejów (zależnych od wysokości wpłaty), m.in. wieczystym dostępem do zamkniętej grupy dyskusyjnej, wglądem do sekcji premium i upominkami. Chcesz wiedzieć więcej? Sprawdź TUTAJ
Możesz też postawić mi kawę:
1 komentarz
Tomek · 2025-03-13 o 22:05
Sprawa jest prosta, Trump to taki sam bandyta jak Putin. Wykorzystując wojnę na Ukrainie chce dostać swój kawałek tortu, za nic. Łatwiej zawsze obić słabszego, a słabszym jest Ukraina. Rozgrabią Ukraine na spółkę z kacapami, tak jak kiedyś kacapy z nazistami zrobili to z Polską.
Dla Polski i Bałtów cała nadzieja w tym, że po Trumpie, prezydentem będzie ktoś normalny i wciąż będziemy mieć ewentualny parasol przed najazdem kacapów.
Inna kwestia, że Biden niewiele lepszy niż Trump. Gdyby od początku wojny rzucił sprzęt w dużej ilości, pozwolil wykorzystywać go w 100%, to kacapów już by nie było, Krym byłby odbity.