Vlog: Czy Rosja zaatakuje NATO w 2024?

Opublikowane przez Filip Dąb-Mirowski w dniu

Omawiając przeróżne scenariusze mogące prowadzić do ewentualnej konfrontacji pomiędzy Federacją Rosyjską a Sojusz Północnoatlantyckim, skupiamy się na porównaniu potencjałów oraz ocenie sensowności takiego działania.

Zakładamy, że Kreml chciałby takie starcie zdecydowanie wygrać. Być może jednak popełniamy fundamentalny błąd, patrzymy bowiem przez nasze zachodnie filtry, które zakłamują nam obraz rzeczywistości.

Istnieje scenariusz, w którym Rosja napada na jedno z państw NATO, nawet gdy nadal walczy z Ukrainą, a co ważniejsze, nawet jeśli tej wojny nie będzie w stanie wygrać. Być może nie będzie musiała.

EDIT: (dodano 26.03.2024)

Scenariusz: Rosja zaatakuje NATO w 2024

okazał się najpopularniejszym materiałem tego roku na moim kanale YouTube.

Wyjątkowo, nagraniu temu nie towarzyszył artykuł, dlatego na prośbę czytelników wyciągnę z niego główne tezy, opisując zagadnienie. Zaczynamy:

#1. Najważniejsza. Rosja nie musi wygrać wojny z NATO aby osiągnąć swoje cele – nowego rozdania w Europie Środkowo-Wschodniej.

Koncept tego scenariusza, zasadza się na powieleniu błędnej oceny, która towarzyszyła Zachodowi przed pełnowymiarową napaścią Rosji na Ukrainę.

To im się nie opłaca, nie posiadają potencjału do osiągnięcia celów militarnych, więc niemożliwe żeby uderzyli – zakładamy.

Problem w tym, że zwycięstwo militarne nie musi być celem. Wystarczy doprowadzenie do przesilenia, które wyprzedzi proces konsolidacji i zbrojenia się Zachodu, zmuszając go do zawarcia porozumienia o nowym układzie sił, jeszcze zanim będzie gotowy do wojny.

#2. Tylko jeśli Zachód da się wciągnąć do wojny w maksymalnie niesprzyjających dlań okolicznościach (tumult na Bliskim Wschodzie, problemy produkcyjne i materiałowe, wybory w USA, do Parlamentu Europejskiej, niemoc Waszyngtonu, ewentualna eskalacja na Pacyfiku), Kreml będzie w stanie kontrolować sytuację.

Przede wszystkim, wprowadzi do równania ogromny dylemat polityczny. Możliwie polaryzujący poszczególnych członków sojuszu. Tak, aby w sprzyjających okolicznościach udowodnić, że pakt nie funkcjonuje, a więc nie jest wiarygodny.

To jednak nie musi być warunek konieczny. Wystarczy, że Rosja zademonstruje swoją determinację do działania, a następnie zagrozi dalszą eskalacją na poziomie nuklearnym, po to by wymóc ogólne porozumienie dla całej wschodniej flanki (frontu) od Finlandii po Ukrainę. Powiąże konflikt ograniczony obecnie jedynie do ukraińskiego terytorium, z retoryką wojny z całym Zachodem, którą już stosuje na użytek wewnętrzny.

#3. Takie rozwiązanie pozwoli jej na zamrożenie konfliktu, bez którego nie będzie go w stanie wygrać, bowiem nie posiada sił i potencjału, które mogą przeważyć trwające wsparcie Zachodu w stopniu pozwalającym na opanowanie całego kraju, zajęcie lewobrzeżnej Ukrainy, lub całkowite odcięcie jej od Morza Czarnego. A w obecnym kształcie konfliktu zamrozić nie może, ponieważ z jednej strony nie godzi się na to ani Ukraina, ani Zachód, a z drugiej byłoby to trudne do wytłumaczenia rosyjskiemu społeczeństwu.

Wpływ sankcji, tak na gospodarkę, jak finanse, przemysł, społeczeństwo jest na tyle duży, że wbrew propagandzie, Rosja nie będzie mogła w dłuższej perspektywie czasowej ani tej wojny wygrać, ani „ustać na nogach” prowadząc ją z dotychczasową intensywnością. Obecne kłopoty Ukraińców związane z zadyszką zachodniej pomocy wojskowej, czasowymi deficytami amunicyjnymi albo kwestią braku woli politycznej Kijowa do zwiększenia poboru, nie zmieniają znacząco tego obrazu. W chwili największej słabości Ukrainy i Zachodu, siły rosyjskie dokonują niewielkich, taktycznych postępów na froncie, w ściśle określonych rejonach działania. Do większych nie są zdolne. Front pozostaje w stagnacji. Z czasem, zachodni potencjał przemysłowy i militarny będzie rósł, a razem z nim wsparcie materiałowe dla Ukrainy. Zachodni przemysł jest przy tym wolny od zagrożenia np. bombardowaniem, a rosyjski już niekoniecznie. Nie mówiąc o bogactwie, potencjale naukowym, gospodarczym itd.

Putin może więc sądzić, że prowokując bezpośredni konflikt z NATO (o pretekście do takiego działania napiszę niżej), doprowadzi jednocześnie do zbiegu kilku czynników. Zepnie propagandę z rzeczywistością – konflikt NATO/Rosja zacznie mieć wymiar dosłowny. Przejdzie od słów do czynów w sprawie wymuszenia nowego porozumienia, podziału nowej strefy wpływów. Paląc za sobą mosty i wcześniejsze umowy, stwarza konieczność ustanowienia nowych. Wydaje się, że zrobił to 24 lutego 2022 roku. Jednak doprowadzając do konfliktu, narzuci imperatyw czasu. Wybór jest prosty – albo dalej walczymy, kto wie jak długo, albo natychmiast siadamy do stołu w celu znalezienia rozwiązania, które satysfakcjonuje obydwie strony.

A czas, to być albo nie być dla Putina. Dzisiaj kreuje się na zwycięzcę, uzasadniając ponoszoną przez Rosjan ofiarę „realizowaniem planu”. Jutro ten wizerunek może runąć.

#4. Skąd potencjał do takiego działania? Przyjmuje się (ja tak robię), że Rosjanie potrzebują co najmniej 2-3 lat od zakończenia lub zamrożenia konfliktu na Ukrainie na odtworzenie jako takiego potencjału, który mógłby realnie zagrozić wschodniej flance NATO, albo rozpocząć kolejny etap wojny o podporządkowanie Ukrainy. Ale może wcale nie musi szykować pełnoprawnych jednostek?

Minister Szojgu właśnie zadeklarował utworzenie do końca tego roku: 2 nowych armii, 14 dywizji, 16 brygad. Szacunkowo 240.000 do 768.000 ludzi. Wątpliwe, czy to się uda, szczególnie że szczególnie w przypadku sprzętu, straty są większe niż odtwarzane. Na pewno jednak da się pozyskać pewną ilość rekrutów/rezerwistów, oraz ich przeszkolić (mniej więcej 44 tys. miesięcznie, na szkoleniu po 96 dni – jak pisał ppłk Maciej Korowaj) i wyposażyć. Przy aktualnych stratach, teoretycznie dałoby się przepuścić przez system ~20 tys. mobików ekstra w skali miesiąca. Szkolenia można skracać. W pół roku, daje to circa 120 tys. ludzi. Mając na uwadze, że pod koniec 2022 r. przynajmniej taką liczbą zasypano front w raptem 3 miesiące (kosztem praktycznego braku szkoleń), nie wydaje się żeby to było ponad możliwości rosyjskiego systemu. Wątpliwe, aby ludziom tym towarzyszyła adekwatna liczba broni pancerno-zmechanizowanej, artylerii itp., ale nie ulega wątpliwości, że przynajmniej kilka batalionów na starszym sprzęcie można by powyciągać z rezerw, a nawet co spokojniejszych odcinków frontu.

Równolegle mamy sprawdzenie gotowości i manewry prowadzone na Białorusi, która może, samą swoją postawą, wiązać część sił wschodniej flanki przy białoruskiej granicy.

Czy 120 tys. żołnierzy, przy ograniczonym wsparciu artyleryjskim, pancernym i lotniczym, to zbyt mało aby wkroczyć na wschodnie terytoria Łotwy? Taktyką szturmów znanych choćby spod Bachmutu lub Awdijiwki? Czy w gęstych lasach północno-wschodniego okręg Alūksne, będą stanowić tak łatwy cel dla natowskiego lotnictwa? Szczególnie, że to będzie musiało działać pod presją znajdującej się po rosyjskiej stronie granicy obrony przeciwlotniczej? Wszak wyrzutni S-300 jest jeszcze sporo.

#5. A skoro już jesteśmy przy tego typu wątpliwościach. Pretekstem do rosyjskiej napaści byłaby oczywiście obrona ludności rosyjskiej, np. „mordowanej” przez „łotewskich faszystów”. Paszportyzacja, agentura, dywersja. Może rozruchy w Rydze? Może jakieś wystąpienia w innych miastach? W tej narracji nie jest ważne to, co myślimy o tego typu polityce my, na Zachodzie, tylko to co myślą sami Rosjanie, względnie ludzie tzw. globalnego południa. A dla nich obrona ludności rosyjskiej będzie zrozumiała, tak samo jak dali wiarę w obronę mieszkańców Donbasu, Mariupola czy Bachmutu.

Ważne także, na ile automatyzacja istniejących planów obronnych NATO spięta zostałaby przez wole polityczną decydentów? Czy natowskie lotnictwo momentalnie rozpocznie naloty na terytorium Federacji Rosyjskiej, leningradzkiego okręgu wojskowego (dopiero co przywróconego) żeby porazić znajdujące się tam składy, OPL, oraz logistykę? Tak swoją drogą, czy zrobi to prewencyjnie, widząc gromadzące się siły? Co dzieje się z Królewcem? Co z Białorusią? Jak reagujemy i czy kanclerz Olaf Scholz ponaglany przez Warszawę i Wilno, daje zielone światło do pełnej konfrontacji?

Rozumiem, że wchodzę tutaj w działkę Jackowi Bartosiakowi, który mówi o podobnym scenariuszu wobec Polski, więc już nie chcę tego powielać. Zwracam tylko uwagę, że te dylematy zawsze będą obecne, w każdych okolicznościach w jakich dojdzie do bezpośredniej konfrontacji NATO z przeciwnikiem. O ile sam uważam, że Sojusz jest gotów reagować i wiele robi w celu zabezpieczenia wschodniej flanki, o tyle praca ta nie jest skończona. A w omawianym scenariuszu chodzi właśnie o wykorzystanie tego braku gotowości.

#6. Gdyby taki konflikt miał trwać dłużej, utrzymany w konwencjonalnych ramach, Rosja nie będzie miała szans go wygrać. To oczywiste – do tego stopnia, że może nam przesłaniać rzeczywisty obraz sytuacji (patrz #1).

Sama tylko natowska flota i lotnictwo wgniecie siły rosyjskie w ziemię, ale będzie to zadanie trudne jeśli nie uderzy także na rosyjskie terytorium. Z punktu widzenia Putina, scenariusz zakłada, że chodzi właśnie o to, aby sprowokować NATO do ataku bezpośrednio na Federację Rosyjską. Wtedy właśnie wyjmuje on z rękawa argument broni jądrowej i wymusza rozpoczęcie rozmów. Bez wątpienia znajdzie wsparcie w RB ONZ, Chinach, Indiach itd.

Czas, pomiędzy początkiem starcia, a rozpoczęciem rozmów zakłada, że dochodzi do zajęcia kilku łotewskich miejscowości. Pytanie czy natowskie lotnictwo równa je z ziemią? Czy oddziały przystępują do kontrataku z marszu? Czekają na przerzucenie sił szybkiego reagowania? Sojuszników? Flota i lotnictwo nie odbije przecież budynków z rąk rosyjskiej piechoty. Co ważne, cały ten konflikt potrwać może np. tydzień.

Co ważne, nawet jeśli w tym czasie Rosjanie ponoszą horrendalne straty, wcale nie musi to oznaczać ich porażki. Zabitych i rannych może zostać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, ale ich ofiara będzie ceną, którą Putin chętnie zapłaci, za to żeby znowu usiąść do stołu rozmów. Rosyjski żołnierz bohatersko ochroni własną piersią swoich gnębionych rodaków, których matka Rosja z chęcią przyjmie. A przecież zmuszenie Zachodu do rozmów, kilka nagrań strąconych F-16, jakiegoś trafionego okrętu, albo zniszczonego w lesie Leoparda, dobitnie pokaże jak świetne to było zwycięstwo.

Niestety, jakiekolwiek podjęte z Putinem rozmowy oznaczać będą spore wrzenie w państwach wschodniej flanki, które bez wątpienia chciałyby całkowitego pokonania Rosji. Pytanie czy Zachód zechce toczyć długą wojnę z Rosją, ponosząc ofiary, w sytuacji w której relatywnie „tanim” kosztem mógłby ja pognębić na Łotwie, po czym zawrzeć porozumienie gwarantujące terytorialne status quo ante (Rosjanie opuszczą Łotwę), ale już godząc się definitywnie na negocjowanie statusu Ukrainy.

A czy taka agresja nie doprowadzi do wyludnienia się wschodnich rejonów państw bałtyckich? Ucieczki inwestorów? Biednej, pustej strefy buforowej?

Reasumując.

Co do zasady, daleki jestem od straszenia wojną i nie czuje się specjalnie zagrożony jej perspektywą w najbliższych latach. Uważam jednak że trzeba próbować wyjść ze schematów, choćby z pobudek intelektualnych. Opisany scenariusz nie jest prognozą, a jedynie próbą spojrzenia na sprawy z perspektywy człowieka (Putina) i systemu (putinizmu), dla którego nie ma dobrych opcji wyjścia z fatalnej sytuacji w jakiej się znalazł, poza kolejną ucieczką do przodu. Jeśli przyjmiemy do wiadomości, że Putin nie liczy się z kosztami, Rosja całkowicie odcina się od Zachodu, a fakty dokonane pozostają główną rosyjską strategią, powyżej opisany ciąg zdarzeń wydaje się co najmniej prawdopodobny.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *