Komentarz: Wydarzenia listopad 2021
W listopadzie wszyscy byliśmy skupieni na kryzysie granicznym wykreowanym przez białoruski reżim, toteż nie patrzyliśmy zbyt uważnie co w tym czasie działo się na świecie. Pora to nadrobić w comiesięcznym przeglądzie wybranych wydarzeń.
Zanim jednak do niego przejdę, sytuacji na polsko-białoruskiej granicy należy się krótkie podsumowanie. Zgodnie z przewidywaniami kryzys był miarowo eskalowany poprzez zastosowanie szeregu środków: wojskowych, dezinformacji, prowokacji granicznych, propagandy oraz instrumentalnego wykorzystywania bliskowschodnich migrantów. Do apogeum doszło 16 listopada, po czym zastosowane wcześniej kontrposunięcia: twarda postawa polskich władz i służb, wstrzymanie lotów, zaangażowanie UE/ONZ, czasowe zablokowanie certyfikacji Nordstream 2 oraz niespodziewany gambit odchodzącej królowej, Angeli Merkel, która wykonała telefon do Łukaszenki, łącznie doprowadziły do przesilenia. Tym bardziej, że pogoda czyniła dalsze tak intensywne „przepychanie” ludzi przez zieloną granicę kłopotliwym dla białoruskich służb. Jednakże mimo ewakuacji części migrantów (do końca miesiąca ok. 2000 osób w ramach lotów do Iraku plus nieznana liczba powracających samodzielnie), działania i prowokacje Mińska nie uległy dużej zmianie.
Powoli przekierowano uwagę na Ukrainę. Aliksander Łukaszenka uznał aneksję Krymu oraz zapowiedział udział Białorusi w rosyjskiej operacji, w razie gdyby doszło do eskalacji konfliktu w Donbasie. Wpisywał się tym samym w bardzo agresywną retorykę Kremla popartą rzeczywistymi przygotowaniami do inwazji. Uwagę sił Południowego Okręgu Wojskowego (odpowiedzialnego z odcinek ukraiński) na chwilę zajął wybuch walk na granicy Armenii i Azerbejdżanu. W użyciu była artyleria i ciężki sprzęt, a premier Armenii Nikola Paszynian zwrócił się do Władimira Putina z prośbą o interwencję. Mimo wejścia sił azerskich kilka kilometrów w głąb terytorium przeciwnika, dalsze walki przerwano. O ile militarne plany Kremla mogły być spowolnione kolejnym tumultem na Kaukazie, o tyle zgodnie z zapowiedziami Rosja wstrzymała eksport węgla antracytowego na Ukrainę i to nie tylko ze swoich kopalni ale też uniemożliwiła przewóz surowca z Kazachstanu. Niedługo później eksport nadwyżek energetycznych dla Kijowa wstrzymała Białoruś. Z tego powodu, napięcie na linii Wschód-Zachód sukcesywnie rosło, mimo chwilowego uspokojenia w sprawie migracji.
Tymczasem na południu Europy, w pierwszych godzinach listopada eksplozja rurociągu doprowadziła do ograniczenia dostaw gazu z Rosji do Rumunii i Serbii. Oficjalnie obwiniono marny stan infrastruktury, który co pewien czas prowadzi do tego typu incydentów. Oba kraje przez kilka dni musiały korzystać z alternatywnych dostaw, lub zapasów zgromadzonych w magazynach.
Na Bałkanach było ogólnie niespokojnie. Nieco emocji dostarczały perturbacje z tworzeniem rządu w Rumunii czy ponownymi wyborami parlamentarnymi w Bułgarii, ale największe powodowało zamieszanie w Bośni i Hercegowinie, gdzie serbscy nacjonaliści szykowali się do oderwania części terytorium od kraju. Dla tego zróżnicowanego, chwiejnego państwa byłby to wyrok śmierci. Do dramatu na razie nie doszło z powodu zaangażowania mediacji międzynarodowej oraz zdarzenia losowego, powodzi która ogarnęła m.in. Sarajewo.
Z mieszanym rezultatem zakończyły się negocjacje handlowe między Waszyngtonem a Brukselą. Unia Europejska i Stany Zjednoczone porozumiały się co do zawieszenia konfliktu celnego. Waszyngton zgodził się na zniesienie cła na import europejskiej stali nałożonego jeszcze przez Donalda Trumpa, ale jedynie do wysokości 4.4 mln ton. Nadwyżka ma być objęta 25% cłem, czyli po staremu. Taki wynik negocjacji spowodował kwaśny uśmiech Brukseli. Co prawda osiągnięte ustępstwa na pewno pomogą europejskim producentom, ale jednak nie powrócono to status quo ante.
Podobnie niewesołe miny musiały spowodować w Pekinie wieści o otwarciu tajwańskiej „de facto” ambasady w Wilnie. Być może Litwini dokonali odważnego wyłomu dyplomatycznego, który w przyszłości skłoni do pójścia tą samą drogą pozostałe państwa bałtyckie. W tle intratna współpraca z tajwańskimi spółkami technologicznymi (o czym wspominałem w październiku) w ramach przebudowy łańcucha dostaw komponentów elektronicznych.
Tajwański producent układów scalonych TSMC ogłosił budowę zakładu produkcyjnego w Japonii, a Samsung podobną fabrykę zamierza uruchomić w Teksasie. Chiny pozostają jawnie konfrontacyjne wobec swoich przeciwników i konsolidują sojusze. Fetowano podpisanie mapy drogowej chińsko-rosyjskiej współpracy wojskowej, a niedługo później umowę o współpracy podpisano także z Białorusią. Z ciekawostek warto wspomnieć dwa wydarzenia. Po raz pierwszy w manewrach morskich państwa ASEAN wzięła udział Rosja, co po wspólnych chińsko-rosyjskich patrolach z października pokazuje stały kurs Moskwy na budowanie znaczenia na Indo-Pacyfiku. Konflikt chińsko-amerykański jest dobrą okazją dla Kremla by pokazać swoją przydatność i znaleźć się przy stole w ewentualnej grze interesów. A skoro zahaczyliśmy o Amerykanów, to sporym echem w świecie analityki odbiło się znalezienie na chińskiej pustyni atrap amerykańskich lotniskowców, których zatapianie trenują chińscy lotnicy. Nic dziwnego, skoro postawa Waszyngtonu wobec obrony Tajwanu wydaje się nadal nieprzejednana.
Zerknijmy jeszcze na Bliski Wschód. W cieniu wiedeńskich negocjacji mających przywrócić umowę JCPOA na mocy której Iran wyrzekał się atomu, trwała walka o wpływy. Jej elementem była próba sił w Zatoce Omanu pomiędzy US Navy a IRGC (Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej), w wyniku której wietnamski tankowiec został siłą odprowadzony do perskiego portu mimo oporu Amerykanów. Według Teheranu, Amerykanie przechwycili perski tankowiec na morzu, przepompowali ropę do drugiego, który miał odpłynąć w nieznanym kierunku. Wobec czego siły IRGC namierzyły właśnie ten drugi statek i „odzyskały” przewożony nim ładunek. USA twierdzi, że tylko obserwowało uprowadzenie. Ostatecznie wietnamski tankowiec został zwolniony z „aresztu”, lżejszy o przewożony ładunek. W niedalekim Iraku doszło do zamachu na premiera. Użyto drona-kamikadze, który jednak nie sięgnął celu. O przeprowadzenie akcji oskarżane są proirańskie szyickie bojówki. Więcej szczęścia miał Teheran w normalizacji relacji z Turcją, m.in. w inicjatywie ECO, która tworzy korytarz tranzytowy od Pakistanu, przez Iran do Turcji. Gorzej było w samym kraju. Trzęsienia ziemi trapiły południe, w Isfahanie doszło do gwałtownych protestów rolników z powodu braku wody, a na granicy z Afganistanem wybuchły regularne starcia zbrojne z siłami Talibów (użyto artylerii). Problemy te jednak nie komplikują perskiej ekspansji w regionie, co oczywiście martwi Tel Awiw. Izrael zupełnie otwarcie ogłasza, że jest gotowy do samodzielnego uderzenia na Iran. Zwłaszcza jeśli ten osiągnie zdolności do opracowania broni atomowej, co ma stać się możliwe już w niedługim czasie.
Na koniec słowo o Afryce, gdzie głównym powodem do zmartwień, prócz zamachu stanu w Sudanie, była wymykająca się spod kontroli wojna domowa w Etiopii. Siły buntowniczego Tigraju ruszyły w kierunku stolicy, Addis Abeby, a tymczasem oddziały rządowe wdały się w walki z wojskami Sudanu. Biorąc pod uwagę, że to co dzieje się w Etiopii ma wpływ na cały Róg Afryki, a na drugim końcu kontynentu prócz dżihadu w Sahelu trwa próba sił między Maroko a Algierią, przyszłość kontynentu wydaje się dość mroczna.
0 komentarzy