Komentarz: Iracki parlament – Amerykanie muszą opuścić Irak!

Opublikowane przez Filip Dąb-Mirowski w dniu

Stało się. Iracka Rada Reprezentantów (parlament) zdecydowała o rozpoczęciu działań prawnych zmierzających do usunięcia wojsk amerykańskich z kraju oraz do zamknięcia przestrzeni powietrznej dla amerykańskiego lotnictwa. Cały proces może potrwać miesiące, ale już teraz jest to duży cios dla USA.

Rezolucję przyjęto głosami partii szyickich, przy jednoczesnym opuszczeniu obrad przez partie kurdyjskie i większość sunnickich. Decyzję poparł premier kraju. To może oznaczać, że nie tylko amerykańskie siły w Iraku, ale i te przebywające we wschodniej Syrii (na polach naftowych) będą musiały się wycofać jako, że ich łańcuch zaopatrzeniowy musiałby się opierać wyłącznie na dobrej woli irackiego Kurdystanu albo syryjskiej Rożawy. Nasuwają się tutaj skojarzenia z dobrą i złą karmą. Gdyby Donald Trump nie odwrócił się od Kurdów podczas tureckiej inwazji w październiku 2019 roku, być może dzisiaj mógłby spokojnie poprosić o ich pomoc. Autonomiczny iracki Kurdystan może nie przyjąć rezolucji parlamentu w Bagdadzie. Czy jednak zaryzykuje wszystko dla Waszyngtonu? Musiałby otrzymać bardzo wiele. Tym bardziej, że ze strony Erbilu byłoby to równoznaczne z wypowiedzeniem posłuszeństwa Bagdadowi i wejściem na drogę do niepodległości. Podobna próba we wrześniu 2017 roku zakończyła się niepowodzeniem (Amerykanie jej nie poparli). Tymczasem ewakuacja sił nie będzie pewnie łatwa, bo szyickie milicje z pewnością będą US Army nieustannie nękać atakami. A to prawdopodobnie dopiero początek działań odwetowych na całym Bliskim Wschodzie, chociaż nie rakiety wystrzeliwane przez różnorakie milicje są w tej chwili najważniejsze. Chodzi o zmianę układu sił.

Kondukt żałobny z ciałem gen. K. Solejmaniego, Irak 05.01.2019

Należy zauważyć, że odkąd prezydent Obama zakończył okupację Iraku pod koniec 2011 roku, podstawą do przebywania tam wojsk USA stało się zaproszenie rządu w Bagdadzie z 2014 roku, kiedy to poproszono o pomoc w walce z Państwem Islamskim. W ramach Combined Joint Task Force – Operation Inherent Resolve (CJTF–OIR) do kraju przybyli nie tylko liczni Amerykanie, ale też różnorakie inne wojska (w tym polskie) z wielkiej koalicji. Misja polegała głównie na walce z Daesh, ale też szkoleniu i dozbrajaniu irackiej armii, pomocy humanitarnej oraz różnorakich drobniejszych programach pomocowych. W tej chwili wyrzucenie USA z kraju oznaczać będzie zwinięcie się całej operacji i wycofanie wszystkich pozostałych koalicjantów. Nie chodzi przecież tylko o fakt, że to Waszyngton stanowił fundament wszystkich działań w regionie, ale także klimat polityczny jaki odtąd zapanuje w Iraku. To koniec skoordynowanej walki z partyzantką IS. Koniec dominacji Zachodu.

Trzeba uczciwie przyznać, że tysiące zabitych amerykańskich żołnierzy i biliony dolarów zostały w ciągu ostatnich kilku dni zaprzepaszczone, a Irak najpewniej stanie się krajem już całkowicie zdominowanym przez sąsiedni Iran. Wpływy Teheranu nie pojawiły się ani wczoraj, ani nawet przedwczoraj ale teraz zostaną ostatecznie ugruntowane ponieważ nie będą posiadać wystarczająco silnej przeciwwagi.

Jak do tego doszło? W amerykańskiej narracji ciągle powtarzana jest teza, że naloty na siły Kataib Hezbollah w Al-Ka`im (granica syryjsko-iracka) stanowiły odpowiedź na atak na amerykańską bazę K-1 pod Kirkukiem. Ale na światło dzienne wychodzi coraz więcej doniesień świadczących o braku jakichkolwiek solidnych dowodów (poza poszlakami) na odpowiedzialność akurat tej bojówki. Co więcej, sekretarz obrony Mark Esper w rozmowie telefonicznej ze swoim irackim odpowiednikiem miał zostać poproszony o wskazanie dowodów i umożliwienie aresztowania sprawców ale spotkał się z odmową. W nalocie zginęło kilku bojowników, ale także wielu szeregowych członków irackiego wojska i sił bezpieczeństwa. Kataib Hezbollah jest bowiem częścią Sił Mobilizacji Ludowej (czyli al-Haszd asz-Szabi, ang. Popular Mobilization Units, albo PMU/PMF/PMC), a te są częścią irackich sił zbrojnych. Posterunki w Al-Ka`im są zaś oficjalnymi placówkami monitorującymi ruch na granicy. Ich głównym zadaniem było uniemożliwianie przemytu i przerzutu partyzantki Daesh. W późniejszym ataku rakietowym na gen. Solejmaniego, zginął także szef PMU Abu Mahdi al-Muhandis. Swoją drogą, według doniesień kolejnych agencji prasowych także ten atak wykonany został bez jakiegokolwiek przygotowania politycznego i dowodów na spisek wymierzony w USA. Dokonano go na terytorium sojuszniczego państwa, wbrew woli lokalnych władz, w dodatku zabito przedstawiciela kraju trzeciego (z którym USA formalnie nie jest w stanie wojny) przebywającego w Bagdadzie z misją dyplomatyczną za zgodą premiera Adil Abdul-Mahdi al-Muntafiki. Nie trzeba znać się na prawie międzynarodowym, żeby mieć wątpliwości do tego typu działań.

H. Nasrallah, przywódca libańskiego Hezbollahu wezwał do ataku na siły amerykańskie w regionie (żołnierzy ale już nie cywilów). 05.01.2019

Amerykanie liczyli na rozbicie proirańskiego sojuszu poprzez wyeliminowanie jego głównych postaci. Faktycznie, ta skomplikowana sieć powiązań w dużej mierze opierała się na relacjach osobistych. Nie docenili jednak legendy Solejmaniego i mobilizacji jaką jego śmierć wywołała. Krajem rządzi w większości szyicka koalicja m.in. sojusz Fatah, czyli polityczne przedstawicielstwo PMU, a społeczny odbiór amerykańskich działań jest w dużej mierze negatywny. Na tyle, by głosowanie w parlamencie zyskało przychylność większości. Dla przykładu, w uroczystościach żałobnych al-Muhandisa i Solejmaniego brali udział także przedstawiciele partii kurdyjskich i ustępujący właśnie premier, a na ulicach dziesiątki tysięcy ludzi dołączyło do konduktu żałobnego. Irak jest krajem bardzo podzielonym, a ostatnie protesty na południu udowodniły także, że w społeczeństwie istnieje sprzeciw wobec makiawelicznych działań Iranu. To także z tego powodu parlament przy okazji przegłosował też rozbrojenie cywilów (z obawy o wybuch wojny domowej). Niemniej dynamika skomplikowanych bliskowschodnich relacji polega właśnie na tworzeniu sieci powiązań klanowych i religijnych. Iracki Kurdystan nie może sobie pozwolić na antagonizowanie szyitów i Teheranu, a sami sunnici nie mają wystarczającej siły przebicia by zablokować zbliżenie z Persami. Bezpośrednim skutkiem wycofania się sił amerykańskich będzie także utracenie kontraktów przez firmy typu ExxonMobil związane z eksploatacją pól naftowych. To duży cios. W rezultacie, amerykańska taktyka wyeliminowania osób kierujących „szarą strefą” może doprowadzić do wybuchu wojny domowej i ich wyeliminowania z polityki bliskowschodniej w rejonie Zatoki Perskiej. A ten fakt, jak kostki domina załamie cały system regionalnych sojuszy.

Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. To, że Iran od lat tworzy swoje bojówki na Bliskim Wschodzie, dokonuje zabójstw, dystrybuuje broń wśród terrorystów i ogólnie przeciwstawia się Arabii Saudyjskiej, USA i Izraelowi jest oczywistością. Warto jednak pamiętać, że wszystkie pozostałe strony robią dokładnie to samo. Dlatego nie traktujmy tej rywalizacji emocjonalnie (co najwyżej żałujmy tych wszystkich niewinnych ofiar), tylko racjonalnie. Jeśli prezydent USA grozi Iranowi zniszczeniem nie tylko ważnej dla kraju infrastruktury, tylko także miejsc ważnych dla perskiego dziedzictwa kulturowego, to kto jest tutaj „dobry” a kto „zły”? No właśnie, nikt.

Tymczasem Turcja wysyła coraz większą liczbę najemników do Libii, a jakikolwiek odwet Iranu może wywołać zmasowany atak rakietowo-lotniczy (wg groźby prezydenta Trumpa). Sytuacja może się jeszcze bardzo skomplikować.


5 komentarzy

Szymon · 2020-01-13 o 19:10

ciekawy artykuł

Waltari · 2020-01-06 o 13:20

Dziękuję za odpowiedź.
Więc, może w interesie Iranu lepsze byłoby maksymalne zwiększenie kosztów (głównie materialnych) obecności Amerykanów w regionie, poprzez jakieś działania nie bezpośrednio militarne (bez bezpośredniego zabijania amerykańskich żołnierzy lub dyplomatów)? Czy wtedy jednak Iran zachowałby twarz po zamordowaniu swojego generała (Persowie oraz ich sojusznicy mogą oczekiwać symetrycznej odpowiedzi)?

    Filip Dąb-Mirowski · 2020-01-08 o 16:24

    I oto mamy wstępną odpowiedź. Tak, zwiększenie kosztów dla Amerykanów byłoby działaniem wskazanym, jednocześnie najwyraźniej strony nie chcą dalszej eskalacji. Nocny atak Iranu rakietami balistycznymi był tak wykonany, aby na pewno nikomu nic się nie stało, przy czym dokonano go otwarcie. Znaczy to tyle, że Iran prezentuje swoje zdolności i determinację, ale zostawia otwartą furtkę do zamknięcia tematu jeśli USA też to zrobi. To oczywiście zmienia tylko jedno – w tej chwili nie wybuchnie otwarta wojna. Pozostałe kwestie, jak niestabilność Iraku, dominacja wpływów Persów, potencjalne wycofanie się Amerykanów itd. pozostają bez zmian. Walka wróci do szarej strefy. Postaram się o tym wkrótce napisać kilka słów.

Waltari · 2020-01-05 o 18:33

Czy gdyby doszło do eskalacji militarnej ( Iran w odpowiedzi np. zbombardowałby bazę lub nawet ambasadę amerykańską w Iraku i spowodował znaczną liczbę ofiar ) to Iran w takiej konfrontacji miałby jakieś realne szanse na wygraną? Przecież Amerykanie dzięki przewadze technologicznej mogliby niszczyć dowolne cele w Iranie lub Iraku z odległych baz lub lotniskowców, bez możliwości symetrycznej odpowiedzi ze strony Iranu? Czy w ogóle Amerykanom potrzebna jest taka eskalacja tego konfliktu, biorąc pod uwagę ogólną sytuację polityczną na świecie?

    Filip Dąb-Mirowski · 2020-01-05 o 19:02

    Dobre pytania. Potencjał militarny Iranu jest ogólnie dość ograniczony, groźne są siły specjalne, wojska rakietowe i część marynarki wojennej (trzeba też pamiętać, że jest podział armia i Korpus Strażników Rewolucji). Najpewniej Amerykanie faktycznie dokonaliby wielu zniszczeń w infrastrukturze kraju, licząc pewnie na wielką zapaść gospodarczą. Trzeba jednak pamiętać, że Iran zupełnie swobodnie puści z dymem tankowce w Zatoce Perskiej i zablokuje jakąkolwiek żeglugę przez Ormuz i okolice. Będzie też działać przez swoich sojuszników w regionie, a to oznacza wzmożone ataku Huti z Jemenu i Haszd z Iraku, np: na Arabię Saudyjską i jej infrastrukturę naftową. Z Libanu uderzyć może Hezbollah (na Izrael). Celem mogą też stać się ZEA i Kuwejt, a nawet siły w Afganistanie. Dlatego to miałoby sens, gdyby Amerykanie wycofali się z regionu i siedzieli na swoich okrętach, a tak ryzykują destabilizację jednocześnie będąc w jej środku. USA nie ma takiej floty i takich pieniędzy jak kiedyś, jakiekolwiek straty, a nawet przeciągające się zaangażowanie w konflikt bardzo wydrenują ich siły na czym momentalnie skorzystają Chiny (i co może wykorzystać Rosja).

    Czy USA jest potrzebna ta eskalacja? Jeśli oderwiemy się zupełnie od rzeczywistości, to tak jeśli tanim kosztem mogliby zablokować na kilka lat chińską ekspansję. Za dekadę, jak już trochę się odbudują wojskowo i gospodarczo, mogliby powrócić w roli wybawców wprowadzić nowe porządki. Przez ten czas Chińczycy stracili czas i pieniądze na próbach stabilizacji. To tak w teorii. W praktyce zaangażowanie w duży konflikt na BW to wielkie ryzyko, że Chińczycy wygonią ich z Azji, a Rosjanie z Europy Wschodniej. Według wielu analityków USA nie mają na to siły, dlatego albo planują bardzo szybko skończyć całą awanturę, albo Trump blefuje (do pewnego stopnia).

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *