Niebezpieczny stan

Hongkong to mega miasto w delcie Rzeki Perłowej. To quasi państwo, choć od dawna zależne od łaski hegemona (najpierw brytyjskiego, później chińskiego). To finansowo-handlowy węzeł na Pacyfiku, gdzie krzyżują się interesy całego świata, z gargantuicznym cieniem kontynentalnych, komunistycznych Chin przesłaniającym słońce. To globalny biznes i nieprawdopodobne bogactwo. To także przeludniony kawałek archipelagu z setkami górzystych wysp, gdzie ceny nieruchomości zaczynają się od równowartości 54 000 złotych za 1 m2, mimo że płaca minimalna to stawka zaledwie ok. 18 zł / godzinę. Przez lata był miejscem kontaktu Wschodu z Zachodem. W imię handlu godził sprzeczności, łączył zamiast dzielić. Dziś jest miejscem niegasnącego konfliktu. Beczką prochu osuwającą się w chaos.

Podsumowanie treści:

  • w HK od marca trwają protesty społeczne, które w czerwcu przerodziły się w wielomilionowe demonstracje. Powody głównie ekonomiczno-społeczne.
  • nastąpił wielotygodniowy paraliż miasta, ponieważ żadna ze stron nie chce ustąpić
  • możliwa interwencja zbrojna Chin, choć tylko w ostateczności.
  • papierek lakmusowy determinacji Pekinu w prowadzeniu niezależnej polityki wewnętrznej oraz sprawdzian realnego wpływu politycznego Zachodu na sytuację w regionie.
  • prognostyk dla Tajwanu, gdyby kiedykolwiek miał się stać częścią CHRL.

**Źródła społecznej frustracji**

W Hongkongu żyje prawie 7.5 miliona ludzi. Ich spodziewana długość życia jest jedną z najwyższych na świecie (ponad 83 lata), także z uwagi na znakomity poziom opieki zdrowotnej. Przyrost gospodarczy per capita, absolutna światowa czołówka. Niezachwiany lider wolnej przedsiębiorczości, o gospodarce jednocześnie najmniej skrępowanej przepisami i najbardziej konkurencyjnej, z wyedukowaną i wysoko wykwalifikowaną bazą społeczną. Według wskaźnika HDI (Human Development Index) Hongkong znajduje się na wysokiej, siódmej pozycji (na rok 2018). Nic dziwnego, że stał się obiektem westchnień i celem emigracji dla milionów kontynentalnych Chińczyków. Jest dla nich tym, czym np.: dla Amerykanów Nowy Jork. W obu przypadkach o sukcesie portów decydował globalny handel pod protektoratem morskiej potęgi handlowej.

Ten chiński hub najwięcej zawdzięcza Imperium Brytyjskiemu. Razem z jego słabnącą potęgą nieuchronnie powracał do macierzy, co ostatecznie nastąpiło 1 lipca 1997 roku (na mocy porozumienia jeszcze z 1984 roku). Wbrew obawom, Pekin nie zdusił niezależności kapitalistycznej enklawy, przeciwnie, wykorzystał ją do agregacji kapitału i wzmocnienia gospodarczego. W początkowym okresie miasto zachowało większość ze swoich praw jako Specjalny Region Autonomiczny, co było efektem strategii „jeden kraj, dwa systemy”. Zgodnie ze swoim konfucjańskim pragmatyzmem, władze nie zamierzały psuć czegoś, co działa. Dlatego HK miał zostać wchłonięty stopniowo, na przestrzeni aż 50 lat (czyli do 2047 roku), z cierpliwością konieczną w każdej inżynierii społecznej. Chodziło o to, by przyzwyczajeni do demokracji i wolności słowa Hongkończycy nie zdestabilizowali Chin kontynentalnych, zwłaszcza wobec ogromnej dysproporcji w poziomie życia. I odwrotnie, by szok poznawczy życia w autorytarnym systemie CHRL nie udusił hongkońskiej gospodarki. Plan ten przez dłuższy czas realizowany był bez większych przeszkód. Pierwszy poważniejszy opór nastąpił dopiero w 2014 roku, podczas tzw. rewolucji parasolowej. Wtedy to ogłoszono, że szefem lokalnego rządu będzie mogła zostać tylko osoba, którą wcześniej zaaprobują władze w Pekinie (komitet nominacyjny wybierał po prostu 3 kandydatów, którzy mogli startować w wyborach). Protesty, które wybuchły w mieście, wzorowały się na ruchu Occupy Wall Street i przybierały podobną formę – blokowania przez uporczywe pozostawianie w jednym miejscu (np.: w instytucjach publicznych, na drogach itd.). Mimo międzynarodowego rozgłosu akcja nie przyniosła żadnych efektów. W proteście udział wzięło zaledwie nieco ponad 100 tys. osób. Głównie studentów. Choć protestujący z początku zdobyli poparcie społeczne, o tyle w miarę przedłużania się sporu i piętrzących się utrudnień w funkcjonowaniu miasta (choćby komunikacyjnych), sympatia zastąpiona została przez złość i frustrację. Szczególnie, że we wschodniej kulturze obdarzającej szacunkiem wiek i doświadczenie, bunt młodych postrzegany był jako chuligański wybryk. Po 77 dniach strajk zakończył się, rozpędzony przez policję.

Protest w dzielnicy Mong Kok, 28.11.2014

Fiasko to nie było specjalnie zaskakujące, jeśli popatrzy się bliżej np.: na wyniki wyborów samorządowych lub parlamentarnych. Od 1998 roku większość zdobywają w nich partie prochińskie. Po części, jest to powodowane szachrajstwami wyborczymi w rodzaju np.: gerrymanderingu (manipulowaniu wielkością okręgów wyborczych tak aby większość zdobywał w nich preferowany kandydat) oraz skomplikowanemu systemowi wyborczemu (podział głosów wg klucza geograficznego i zawodowego przy uwzględnieniu parametru ludnościowego) promującemu kontynentalną imigrację. Nie da się jednak zaprzeczyć, że największa dziś partia, lojalistyczna DAB (Demokratyczna Koalicja na Rzecz Poprawy i Rozwoju Hongkongu) swoją działalność zaczynała jeszcze w 1992 roku, za brytyjskiego panowania. Większość mieszkańców nie jest zainteresowana niepodległością, ponieważ w ujęciu historycznym, miasto zawsze podlegało czyjemuś zwierzchnictwu. To czy „gubernatorem” był kandydat wskazany przez Pekin czy Londyn, miało drugorzędne znaczenie. Chińska Republika Ludowa nie jest też tym samym, czym była jeszcze w latach 80`tych XX wieku, zwłaszcza gospodarczo. Patrząc ze wzgórza Tai Tong na chiński Shenzen, nie widać czarnych czeluści kołchoźniczego Mordoru, a pokrytą wieżowcami, dynamicznie rozwijającą się aglomerację.

Dlatego miejski konsensus przez wiele lat dzielił się na dominujących lojalistów, konkurujących z nimi demokratów oraz lokalne grupki interesu oddane jedynie „robieniu pieniędzy” (toteż przeważnie prorządowe). Spokojne życie, praca, zdrowie i edukacja to wszystko czego potrzeba było mieszkańcom. Trwał chiński boom gospodarczy, a z nim chiński sen którego archipelag był częścią. Stabilność polityczna skończyła się jednak razem z przebudzeniem, wynikłym z zachwiania globalnego porządku, którego pierwszym aktem była Wielka Recesja. Pod koniec 2008 roku średnia wartość metra kwadratowego mieszkania w centralnych dystryktach wynosiła równowartość ok. 16 000 zł. W 2013 roku było to już ok. 35 000 zł. Dlaczego? Ponieważ światowy kapitał, zwłaszcza ludzi najbogatszych, uciekł m.in. do Hongkongu, gdzie ulokowany został w nieruchomościach. Tymczasem wzrost płac lokalnych pracowników był minimalny. Jeszcze w 2014 roku kryzys mieszkaniowy nie był na tyle odczuwalny jak stało się w pięć lat później. W marcu 2019 roku za 1 m2 małego, 40 metrowego mieszkania przyzwoitej jakości płacić trzeba przeszło 85 000 złotych, a większe mieszkania mają ceny dużo wyższe. To zresztą ciekawe zjawisko, odwrotnie niż np.: ceny mieszkań w Polsce, gdzie kawalerki niemal zawsze mają cenę za 1 m2 wyższą niż większe mieszkania. W Hongkongu ludzie wynajmują mieszkadła wielkości nawet 6 m2, a o większym metrażu mogą jedynie pomarzyć. Ceny najmu także rosną, a pensje od 2008 do 2019 roku zwiększyły się zaledwie o 15%. Dorośli ludzie, nawet ponadprzeciętnie zarabiający specjaliści lub managerowie niższego lub (nawet!) średniego szczebla mieszkają więc ze swoimi rodzicami. Ich starsi o dekadę rówieśnicy mieli więcej szczęścia, ponieważ zrobili kariery, kupili mieszkania i założyli rodziny kilka lat wcześniej. Dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków i młodszych, nie ma już takiej możliwości. A to rodzi ogromną frustrację społeczną, na którą zupełnie nieczuły jest lokalny biznes oraz międzynarodowe korporacje. W niektórych dzielnicach na 1 km2 mieszka ponad 20 000 osób, w innych, setki mieszkań stoi pustych. Kupione spekulacyjnie, nie są ani użytkowane, ani wynajmowane. Łatwo bowiem policzyć, że w ciągu zaledwie dekady, ceny nieruchomości wzrosły o ponad 240%. Wystarczy więc kupić (lub wybudować) nieruchomość i odpowiednio długo poczekać by zarobić krocie. Nie trzeba przy tym otrzymanego w stanie surowym lokalu w żaden sposób wykańczać, co powoduje wspomnianą niemożność ich wynajęcia. Z powodu ciągłego napływu imigrantów ta ogromna, spekulacyjna bańka nie może pęknąć. Tymczasem przeciętny Hongkończyk, uwzględniwszy wzrost inflacji, zarabia niewiele więcej niż w 1998 roku. Ergo, nie rozwija się, stoi w miejscu pozostając na wiecznym „dorobku”. Inaczej niż establishment, który nieustannie pomnaża bogactwo (HK szczyci się największą liczbą miliarderów ze wszystkich państw świata). Jeśli zamiast HDI, użyjemy wskaźnika IHDI (inequality adjusted – z poprawką na nierówności), Hongkong spadnie z 7 miejsca, na 21 (sześć miejsc za Czechami i sześć przed Polską). Statystyki pokazują, że ponad 14.7 % obywateli żyje poniżej granicy ubóstwa (ponad 1 mln osób).

Carrie Lam atakuje protestujących za destabilizowanie Hongkongu. Konferencja prasowa, sierpień 2019.

Gdy więc w lutym 2019 roku przewodnicząca Carrie Lam oznajmiła zamiar wprowadzenia ustawy ekstradycyjnej, w społeczeństwie zawrzało. Powodem legislacji był przypadek pewnego Tajwańczyka oskarżonego o zabójstwo. Ów, uciekł przed wymiarem sprawiedliwości do Hongkongu. Wiedział co robi, ponieważ miasto nie posiada stosownych umów międzynarodowych, choć jest częścią Chin. Jednocześnie jednak w ramach swojej autonomii obowiązuje w nim niezależny system sądowniczy na zasadach „Common law” (wzorem brytyjskim), zupełnie oddzielony od tego kontynentalnego. Nawet gdy aresztowano podejrzanego, nie mógł zostać wydalony z powrotem na Tajwan. Stąd pomysł ustawy, która jednakże odnosiłaby się też do Chińskiej Republiki Ludowej. Temat niebezpiecznie zahaczał o prawa obywatelskie mieszkańców, podniósł się rwetes, że to kolejny zamach Pekinu na niezależność miasta. Podejrzewać można, że znaczny w tym udział mieli przybyli z kontynentu napływowi Chińczycy, którym z różnych względów perspektywa ekstradycji niespecjalnie się podobała. Obawy te umiejętnie podsycone zostały przez prodemokratycznych działaczy.

To był jednak tylko pretekst do wyrzucenia z siebie frustracji i złości na rząd oraz establishment. Nieumiejętne rozładowanie napięcia przez władzę, arogancja i bagatelizowanie zagrożeń doprowadziły do eksplozji, a następnie efektu kuli śnieżnej, która na ulice wyciągnęła niemal połowę(!) mieszkańców aglomeracji.

**To skomplikowane**

Mało który z komentujących zauważa, że dzisiejsze wydarzenia są bezpośrednią kontynuacją i następstwem protestów z 2014 roku. W dwojaki sposób.

Po pierwsze, tamte protesty miały powstrzymać prochińskich karierowiczów przed zdobyciem władzy w wyborach 2017 roku. Pierwszych, na nowych zasadach. Ponieważ zakończyły się porażką, najwyższym urzędnikiem SRA została Carrie Lam, twardogłowa urzędniczka zaczynająca karierę administracyjną jeszcze w 1980 roku. Fakt, że jest kobietą odbił się w Azji szerszym echem (pierwsza kobieta na tym stanowisku, w dodatku w ogóle jedna z niewielu tak wysoko jeśli chodzi o CHRL), niż to że zasłynęła z twardej ręki w prowadzonych przez siebie przedsięwzięciach. Mieszkańcy miasta pamiętają ją zwłaszcza z bezpardonowo przeprowadzonej akcji wyburzenia historycznej przystani tzw. Queens Pier w 2008 roku (była wtedy odpowiedzialna za rozwój budownictwa). W późniejszych latach brała udział w przygotowywaniu zmian w konstytucji wprowadzających modyfikacje do systemu wyborczego. Jej prochińską postawę dostrzeżono w Pekinie, dzięki czemu objęła funkcję najwyższego urzędnika – przewodniczącej (Chief Executive), kogoś pomiędzy administratorem a gubernatorem. Jej polityka miała teoretycznie balansować między samorządnością biznesu a posłuszeństwem wobec stolicy i to dlatego zdobyła wyborcze poparcie zarówno prochińskich polityków jak i biznesmenów. A ci wymagali, by za wszelką cenę rozwiązała problem demokratycznej opozycji. Lam stała się odpowiedzialna m.in. za ściganie opozycyjnych działaczy (w ramach kontynuacji twardej polityki z 2014 roku), w tym postawienia zarzutów, skazania oraz wykluczenia ich z możliwości kandydowania w wyborach. Zdelegalizowała też niepodległościową Partię Narodową. Wszystko po to by zapewnić miastu tak konieczny dla biznesu spokój, który młodzi demokraci mieli niepotrzebnie mącić. Jednocześnie jednak, powszechną niechęć zapewniła jej kontrowersyjna decyzja o podniesieniu minimalnego wieku, po osiągnięciu którego przyznawano prawo do zasiłku dla najbiedniejszych, zwłaszcza starszych osób. W sytuacji, w której ludzie bardzo często dożywają sędziwego wieku, a rzeczywistość rynkowa zmusza rodziny do życia razem na niewielkim metrażu, była to samobójcza politycznie decyzja. Złego wrażenia nie zmazały nawet podejmowane przez nią próby opanowania kryzysu mieszkaniowego (m.in. wprowadzenie podatku od „pustych” mieszkań oraz zakup gruntów pod budownictwo komunalne), bowiem na tym polu wszelkie działania są wyjątkowo czasochłonne (czas od kupna gruntu po ukończony budynek to często kilka lat). Jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało, w ogólnym odczuciu sprzyjająca chińskim komunistom polityk, zawsze wyżej stawiała dobro żerującego na nierównościach establishmentu, niż „szarego ludu pracującego”.

Po drugie, hongkońscy buntownicy okazali się bardzo pilnymi uczniami. Obserwowali i wyciągali wnioski, tak z protestów 2014 roku, jak i późniejszych niepowodzeń politycznych wynikłych z opresyjności aparatu państwowego. Jeśli podczas parasolowej rewolucji władza musiała mierzyć się jedynie z idealistycznymi studentami, to w lipcu 2019 roku miała przed sobą perfekcyjnie zorganizowaną, zdyscyplinowaną, a jednocześnie zdecentralizowaną masę, której niestraszne były groźby użycia siły. Ludzie gromadzili się w wielu punktach miasta. Marsze czasem się łączyły, innym razem znowu rozdzielały. Na przedzie zawsze kroczyli noszący maski i kaski „harcownicy” (tzw. black bloc), a zaraz za nimi stała druga linia kryjąca się za parasolkami. W obu przypadkach chodziło o ochronę tożsamości oraz utrudnienie obserwacji (przez policyjny system monitoringu, drony, kamery itd.). Wśród tłumów przemykała służba porządkowa, instruująca uczestników co do charakteru danego protestu oraz np.: jak komunikować się na odległość za pomocą znaków. Rozdawano maski i ulotki, butelki z wodą i opatrunki. W późniejszym czasie pojawili się też ochotnicy-pielęgniarze. Ponoć wzorem organizacyjnym miał być dla nich tzw. ukraiński majdan. Niemniej, większość protestów przebiegała zdecydowanie spokojnie. Co ważne, brały w nich udział różne grupy zawodowe, wyznaniowe albo nawet wiekowe (np.: starsi mieszkańcy). Ogłaszano powszechnie popierane strajki. W anglojęzycznej prasie można znaleźć opinie, że ruch ten bardzo przypominał polską Solidarność 1980 roku. Marsze sprzeciwu liczyły sobie od kilku tysięcy do nawet trzech milionów uczestników i trwały niemal nieustannie. Rozpoczęte przez działaczy opozycyjnych, wkrótce znalazły swoich własnych trybunów ludowych, którzy pojawiali się znikąd, połączeni niczym więcej jak wolą sprzeciwu wobec administracji.

Władze z początku próbowały rozbić manifestacje, zdyskredytować uczestników (odwołanie się do młodego wieku), wreszcie uwięzić (aresztowania w szpitalach) i sterroryzować (wykorzystanie gangsterskich triad do pacyfikacji), co jednakże tylko eskalowało napięcie. W chwili obecnej, pomimo zawieszenia jakichkolwiek prac nad ustawą ekstradycyjną, miasto nadal jest sparaliżowane. Działania Carrie Lam zamiast zdusić protesty tylko je roznieciły podkopując fundamenty społeczne. I tak, ostrej krytyce poddane zostały poważane dotąd siły porządkowe. Po pierwsze ze względu na wielką brutalność, przypisywaną zresztą nie tyle lokalnej policji, co przebranym w jej mundury funkcjonariuszom z kontynentu, o bardzo szorstkich manierach. Po drugie, za odwracanie wzroku gdy bandyckie grupy mafijne polowały na protestujących na ulicach i na stacjach metra (filmy z tych zajść bardzo szybko obiegły świat). Nie lepiej mają się relacje między przedsiębiorcami, a pracownikami. Ci pierwsi wolą oczywiście spokój, ci drudzy przeciwnie, dołączają do strajków i protestów (ostatnio lekarze, finansiści oraz niektórzy urzędnicy). Pojawiały się apele płynące od prochińskich działaczy by strajkujących wyrzucać z pracy. Rządząca DAB wzywała swoich zwolenników do kontrmanifestacji, które choć mniej liczne, także przyczyniały się do wzrostu chaosu. W rezultacie biznes w mieście zamarł, a sklepy notują spadki przychodów rzędu 40-50%.

Kadr z jednego z filmów przedstawiających członków triad (białe koszule) napadających na ludzi w metrze.

Protestujący już nie tylko chcą by ustawa została wyrzucona do kosza. Oczekują także śledztwa ws. brutalności policji, zwolnienia zatrzymanych z aresztów, nie klasyfikowania protestów jako „zamieszek” (co rodzi odpowiedzialność karną), ustąpienia Carrie Lam oraz wprowadzenia demokratycznego, bezpośredniego systemu wyborczego. Władze zgodziły się na pierwszy postulat w połowie lipca ale kolejnych nie zamierzają spełniać. Sytuacja stała się patowa.

**Reperkusje**

Chaos w delcie Rzeki Perłowej jest pilnie obserwowany przez cały świat.

Z jednej strony chodzi o biznes. Siedziby ma tam wiele światowych korporacji. Gdyby niepokoje miały się utrzymać, następstwa gospodarcze będą druzgocące dla miasta. Odpłynie zagraniczny kapitał, podupadnie żyjąca z niego mała działalność (ponad 70% zatrudnionych), załamie się waluta. Najgorsze jednak, że gospodarczego rozbioru dokonają też sąsiednie miasta – Makau czy Shenzen, które bardzo chętnie przyjmą uciekających inwestorów. HK pozostanie rola drugorzędnego portu i wspomnienia o dawnej chwale.

Z drugiej strony, bardzo ważna jest tu polityka. Hongkong miał stanowić model integracyjny i przykład dla innych. Miękka siła Chin trzymających się zasady „jednego państwa, dwóch systemów” udowadniała, że w cieniu Pekinu można wygodnie żyć, nie rezygnując ze swobód obywatelskich i lokalnej samorządności. To był sygnał nie tylko dla Tajwanu czy Makau, ale także dla całego świata zastanawiającego się czy w globalnym starciu postawić na Chiny czy USA. Tymczasem wizerunek ten może zaraz lec w gruzach, choć Pekin robi wszystko by do tego nie dopuścić. Mimo pewnych ograniczeń, Hongkong cieszy się wolnością słowa i swobodnym obiegiem informacji. Ma własny system polityczny, w którym bierze udział opozycja. Xi Jinping wydaje się rozumieć, że siłą niczego tutaj nie załatwi. Wprowadzenie wojska na ulice i ogłoszenie stanu wojennego, będzie drogą bez powrotu, która przyniesie ogromne straty polityczne. Pekin straci twarz nie tylko w Azji ale w całym świecie. Nie będzie mowy o pokojowym przejęciu Tajwanu, miękkim anektowaniu reszty Morza Południowochińskiego. Dlatego czeka. Przez 22 lata od powrotu miasta do macierzy, cierpliwość okazywała się najlepszą z dróg. Za kolejnych 27 lat miasto samo poprosi o pełną integrację. Potrzebny jest tylko czas i spokój.

Co dalej?

Protesty powinny się wypalić. Zatrzymani zostać zwolnieni, a podane na tacy głowy szefa policji i Carrie Lam zamkną pozostałe kwestie. Długie rozmowy prowadzone z wybranymi przedstawicielami opozycji i nowymi władzami na temat systemu wyborczego, dadzą przestrzeń by rozwiązać kryzys mieszkaniowy i ustabilizować rynek pracy, a potem nikomu już nie będzie chciało się wracać do tematu. Być może o takim lub podobnym planie dyskutowano w zaciszu pekińskich gabinetów jako wyjściu z sytuacji. Tyle, że protestujący nie znają umiaru, licytując coraz wyżej, a w całą sprawę mieszają się też aktorzy zewnętrzni. Amerykańska konsul została sfotografowana podczas spotkania z grupą opozycjonistów, kilka osób blokujących lokalne lotnisko machało amerykańskimi flagami i odśpiewało „Star spangled banner”. Zaniepokojenie wyrażała Unia Europejska, Wielka Brytania i Kanada. Pekin wpadł we wściekłość, traktując wszystkie krytyczne głosy płynące ze świata jako ingerencję w wewnętrzne sprawy Chin. W chińskiej prasie pojawiły się artykuły sugerujące sponsorowanie protestów przez Tajwan oraz oskarżające Tajpej o agenturalne wzniecanie brutalnych zamieszek ale narracja ta przegrywa z tą płynącą od manifestantów. Problemem jest tu obowiązująca swoboda informacyjna i fakt, że większość Hongkończyków zna angielski, przez co łatwo kierują oni zintegrowany przekaz medialny (bardzo o to dbają) do międzynarodowej publiki. Co gorsza, nadal znaczna część populacji (40-50%) posiada brytyjskie obywatelstwo przez co ewentualna pacyfikacja wojskowa staje się jeszcze trudniejsza. Tymczasem wypadki w Hongkongu śledzone są też przez kontynentalnych Chińczyków. Przedłużający się spór i eskalacja żądań prodemokratycznych może „zainfekować” chińskie społeczeństwo. Choć jest ono zdecydowanie propaństwowe, w niedalekiej przyszłości, gdy społeczne skutki wojny handlowej z USA staną się boleśnie odczuwalne, może zmienić swoje sympatie. To bardzo trudna sytuacja przywołująca wspomnienia prodemokratycznych protestów na pekińskim placu Tienanmen sprzed 30 laty. Tam także eskalacja żądań manifestantów doprowadziła do odsunięcia „miękkich” komunistów od władzy i zastąpienia ich przez twardogłowych wojskowych, którzy następnie krwawo stłumili protesty. CHRL spotkała później trwająca dwa lata recesja i międzynarodowy ostracyzm. Podobnie dzisiaj, Chiny poradzą sobie nawet jeśli Hongkong spłynie krwią. Dlatego już od końca lipca zbierają siły wojskowe w pobliskim Shenzen, nie czyniąc z tego faktu żadnej tajemnicy. Paradoksalnie, Pekin za wszelką cenę chciałby uniknąć otwartego rozwiązania siłowego (jedyne ofiary śmiertelne protestów to samobójcy). Może jednak nie mieć wyjścia sprowokowany przez samych protestujących i sytuację międzynarodową. Nie może przecież okazać słabości. Równie ironicznym jest fakt, że dążący do demokratyzacji manifestanci, popierani przez pozbawioną socjalizmu ludność, mogą niechcący sprowadzić na swoje perfekcyjnie kapitalistyczne miasto zagładę przeprowadzoną przez quasi-komunistycznego hegemona. Tylko dlatego, że będzie to na rękę jego demokratycznemu i wolnościowemu konkurentowi.

Póki co, HK tkwi w niebezpiecznym stanie zawieszenia. Pewną nadzieję widzę w przewidzianych na listopad wyborach samorządowych, które mogą spełnić rolę zaworu bezpieczeństwa. Drobne ustępstwa władz i odpowiednia narracja medialna powinny uspokoić sytuację do tego czasu. Na takie rozwiązanie wskazuje logika. Sęk w tym, że o biegu historii częściej decydują emocje, zwłaszcza jeśli są umiejętnie podsycane z zewnątrz.


Koniecznie sprawdź nasze wywiady z mieszkańcami tego niespokojnego miasta, w cyklu „Raport z Hongkongu”. Część #1 naszych wywiadów znajdziesz pod tym linkiem, część # 2 tutaj, a część #3 tutaj.

Materiały:

https://www.bloomberg.com/news/articles/2019-08-12/how-many-chinese-soldiers-are-in-hong-kong-and-why-quicktake

https://www.straitstimes.com/asia/east-asia/would-china-risk-another-tiananmen-in-hong-kong

https://www.globalpropertyguide.com/Asia/Hong-Kong/Price-History

https://en.midland.com.hk/property-price-chart/

https://www.cnbc.com/2019/08/05/hong-kong-protests-fueled-by-longstanding-economic-frustration.html


Jeśli powyższy artykuł ci się podobał, proszę rozważ czy nie warto mnie wesprzeć.

Zostając Patronem dostajesz zaproszenie na zamkniętą grupę FB, na bieżąco rozmawiamy o wydarzeniach. Masz okazję wpływać na temat jakim się zajmę w następnej kolejności, a wybrane artykuły czytasz przed wszystkimi innymi. Otrzymujesz też dostęp do mojej „roboczej tabelki” przedstawiającej chronologię czekających nas wydarzeń – a dzieje się teraz bardzo dużo! Co jeszcze? To zależy od spełnienia celów! Sprawdź:

https://patronite.pl/globalnagra

Możesz też skorzystać z możliwości przekazania jednorazowej darowizny za pośrednictwem systemu PayPal.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie paypal-784404_640-e1551689206666.png



Data: 14-08-2019

1 komentarz

Leszek · 2020-02-16 o 14:21

Swietna robota, geopolityka w bardzo skondensowanej formie, konretnie w temacie. Chylę czoła przed autorem. Wiedza godna pozazdroszczenia

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *